Mijały dni,
tygodnie, miesiące…
Zmieniali się zarówno Chandi, jak i młody książę, nawet
jeśli nie zdawali sobie z tego sprawy. Jeden wracał powoli do sił, z niemałym
trudem podnosząc się z depresji, w którą popadł po porodzie. Krok po kroku
posuwał się do przodu, zaczynając zauważać jaśniejsze punkty w swoim życiu.
Zrozumiał, że nie był na świecie sam. Miał u boku serce ze swojego serca -
maleńkiego Hirala oraz bezcennego przyjaciela, który nie opuścił go w
najtrudniejszych dla niego chwilach. Drugi obserwował uważnie trudy codziennego
życia młodego ojca, nabierał doświadczenia i ujrzał rodzicielstwo w nowym,
zupełnie innym niż do tej pory świetle. Gdyby nie Nirmal, wieszcz pewnie by
sobie nie poradził - to przyjaciel dbał, żeby dom nie zamienił się w chlew, a
lodówka była zawsze pełna.
Maleńki Hiral z
pełnym brzuszkiem spał właśnie mocno w kołysce. Obok niego siedział zamyślony
chłopak, gładząc swojego chrześniaka po zarumienionym policzku. Miał dość
dziwną minę, elf jednak miał wystarczająco własnych problemów, by w tej chwili zajmować się jego humorami. Nadszedł
czas, aby stanąć na własnych nogach. Przestać się ukrywać i powrócić do ,,świata
żywych”. Zbliżało się Święto Ayati, na którym Chandi musiał stawić się
osobiście. Na widok swojej zmaltretowanej twarzy i zaniedbanego ciała w lustrze,
doznał prawdziwego szoku. Z natury był dość próżną istotą i zawsze dbał o swój
wizerunek. Ten wynędzniały elf, którego widział naprzeciwko, nie mógł być
przecież nim. Najobrzydliwszy ze wszystkich konserwatywnych śmieci - Rajit -
nie mógł wywierać na niego aż takiego wpływu. Nie pozwoli, aby zniszczył życie
jego i synka. Koniecznie musiał wziąć się w garść. Pokaże temu skretyniałemu wampirowi,
co stracił. Powąchał swój jasny warkocz i skrzywił się paskudnie.
- Chyba powinienem zacząć od kąpieli.
- Przydałoby się, cuchniesz niczym menel i wyglądasz jak
niedoinwestowana kostucha – przytaknął mu Nirmal, wyrywając się z niewesołych
myśli, jakie go ostatnio coraz częściej nawiedzały. W gazetach i telewizji rodziny
z dziećmi nieustannie przedstawiano jako jeden ciąg pełnych szczęścia obrazków.
Uśmiechnięte bobaski, zadowolone mamusie w pełnym makijażu i butach na
niebotycznie wysokich koturnach oraz tatusiowie w garniturach, siedzący na
ganku w fotelach i trzymający w objęciach wystrojoną żonkę przed dużym,
zadbanym domem. Nic nie mówiono o zmęczeniu, nieprzespanych nocach, zwiotczałym
brzuchu, ciągle lejącym się pokarmie, plamiącym koszule oraz ogromnej
odpowiedzialności za maleństwo. O zmęczonych mężach nie mających czasu, aby
pomóc zabieganej, padającej na twarz ze zmęczenia żonie z podkrążonymi oczami i
w podartych kapciach. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić siebie w roli matki,
bo w końcu właśnie taka przypadła mu w przydziale. A może zwyczajnie do niej
nie dojrzał? Zdał sobie sprawę, że jego wyobrażenia o rodzinie były dość naiwne
i dziecinne. Wiedział, że Lakshman pragnął potomka jak najszybciej, ale czy to
było także jego marzenie? Obserwując codzienne zmagania Chandiego, zaczynał w to
coraz bardziej wątpić.
- Nie ma to jak szczerość przyjaciela! Ty mały draniu, nie
mogłeś przynajmniej powiedzieć, że jestem interesująco blady i wysmukły?! –
prychnął wyniośle mężczyzna, który po raz pierwszy od wielu tygodni zabrzmiał
jak stary, rozpieszczony Chandi o ostrym niczym brzytwa języku, przed którym
nie umieli się bronić nawet przywódcy klanów.
- No dobra… Masz
podniecająco chudy tyłek, malownicze cienie do połowy policzków, a te za duże o
trzy rozmiary, dziurawe gacie i poplamiona koszulka z pewnością stanowią
najnowszy trend w modzie. – Nirmal był całkiem dumny z dyplomatycznej
odpowiedzi, dopóki nie dostał jabłkiem w łepetynę.
- Dzieciaku – elf zadarł do góry arystokratyczny nos i wziął
się pod boki – ty się niczego w tym pałacu nie nauczyłeś. Biedni Amalendczycy
są skazani na księcia, który jest kompletnym dzikusem. Obawiam się, że wszelkie
próby wychowania cię na elitę wampirzego świata są skazane na porażkę.
- Niby dlaczego? – Chłopak nie do końca rozumiał oburzenie
wieszcza. Może jego komplementy nie były zbyt subtelne, ale się przecież
starał. Chciał, aby zabrzmiały szczerze i podniosły elfa na duchu. – Co złego
jest w seksownie kościstych pośladkach?
- Rany, ty naprawdę nie rozumiesz, prawda? – Mężczyzna
załamał ręce i wywrócił oczami. – Osobiście wolałbym mieć jędrny, okrągły tyłek.
- Chcesz mieć koński zad jak Kardashianki? – Zaczął
chichotać niepoprawny chłopak, turlając się po kanapie. Po chwili grzecznie
usiadł, widząc, jak oczy mężczyzny mrużą się w niebezpieczne, wąskie szpareczki.
– Ale przecież nie masz? – Popatrzył na niego niewinnie i wbił palec w
pośladek, który faktycznie ginął w przepastnych spodniach.
- Ile lat dostanę za uduszenie królewskiego małżonka w
afekcie? – Zaczął się posuwiście zbliżać do przezornie cofającego się Nirmala.
Smarkacz robił się coraz bardziej nieznośny.
- Ee... To może ja naleję ci wody do wanny? – Zerwał się
zwinnie na równe nogi i pobiegł do łazienki, szerokim łukiem omijając rozsierdzonego
przyjaciela. Z uśmiechem włożył korek do wanny, nalał pachnącego płynu do
kąpieli i odkręcił kran. Chandi nareszcie nabierał wigoru, zaczynał się w
dodatku z nim kłócić, jeszcze tydzień temu na każde, ostrzejsze słowo
poleciałby szlochać w poduszkę. Zarozumiałość elfa na punkcie swojej urody
zawsze go niezmiernie bawiła.
***
Kocurkowi, nastawionemu początkowo
sceptycznie do tej wsi na końcu świata, zaczęło się podobać życie w dziwnym
domu-statku. Poznawał dogłębnie nowe otoczenie, oznaczając zapachem swoje
włości. Wysepka była niewielka, pozbawiona całkowicie drapieżników. Zwierzak
poczuł się tutaj panem i władcą. Ganiał po dzikich gąszczach za ptakami i
gryzoniami, ot tak dla zabawy, bo przecież nie głodny nie chodził. Poczuł się
jak w kocim raju. Niestety sielanka szybko się skończyła, kiedy wraz z Nirmalem
przybyła do domu nietoperza eskadra. Osiągający już dojrzałość Kiki upodobał
sobie małego Hirala i postanowił zostać tutaj na stałe, co bardzo nie spodobało
się Kocurkowi. Latające cosie służyły jako przekąski, ewentualnie do zabawy.
Tymczasem ta pierzasta, wrzaskliwa kulka już pierwszego dnia wpakowała mu się
do miski z ulubioną śmietanką.
Hiral początkowo
nie był zbyt absorbującym dzieckiem, dopóki miał pełny brzuszek spokojnie bawił
się swoimi paluszkami albo włosami Chandiego, które wprost uwielbiał. To się
jednak szybko zmieniło, dzieci wampirów i elfów dojrzewały fizycznie w
imponującym tempie. Po tygodniu malec już raczkował, po dwóch stawiał pierwsze
kroki, a trzeciego zaczął zwiedzać świat, czym przeraził na śmierć swojego
tatę, nieprzygotowanego psychicznie na taką samodzielność chłopca.
Tego poranka von
Mrau, jak nazwał leniwego kocura wieszcz, wpadł w prawdziwe tarapaty. Polne myszy były o wiele przebieglejsze
od ich rozleniwionych, zamkowych kuzynek. Upatrzył sobie taką tłuściutką, o
kasztanowym futerku na przekąskę. Zapędził się aż na małą polankę, obficie
porośniętą krzaczkami borówek. I już,
już miał ją złapać… kiedy okazało się, że miękki mech ukrywa
niebezpieczną jamę. Ziemia osunęła się mu spod łap i wpadł do dość szerokiego,
głębokiego dołu o gładkich ścianach. Poobijany, ze zwichniętą tylną nóżką, nie
miał szans wdrapać się na powierzchnię.
- Miau… miau… -
rozlegało się raz po raz pośród traw coraz ciszej i żałośniej. Niestety odbiegł
zbyt daleko od domu, by ktokolwiek go usłyszał. Dookoła szumiał gęsty,
rozświergotany las. Po kilku godzinach nawoływań ranne zwierzątko umilkło.
Mały Hiral od rana szukał swojego kudłatego
przyjaciela. Na niezbyt pewnych jeszcze nóżkach przemierzył cały dom wzdłuż i
wszerz, ale Kocurka nigdzie nie było.
- Mlau… Mlau...
– wołał chłopczyk. To nieco przekręcone po dziecinnemu imię było jednym z
pierwszych słów, jakie wypowiedział, zaraz po tata i Nima. Miał pewne
problemy z wypowiadaniem ,,r”. Chandi
kompletnie nie pojmował, jakim cudem niewidomy malec tak świetnie sobie radził.
Jedyne, co zauważył ciekawego to to, że zawsze towarzyszył mu jakiś zwierzak, w
tym wypadku popiskujący na ramieniu Kiki. Jego synek nie obijał się o ściany i
sprzęty, czego się wcześniej tak obawiał, czasem upadał, ale nie częściej niż
zdrowe dziecko. Niespodziewana sprawność synka była dla wieszcza prawdziwą
zagadką aż do wypadku z von Mrau. Wtedy zrozumiał, jak bardzo Hiral różni się
od swoich rówieśników i jak szczodrze natura wynagrodziła mu kalectwo.
***
Koło południa Kocurek nadal się nie odnalazł, a zrozpaczony
utratą kudłatego przyjaciela chłopczyk szlochał na całego i ani Chandi, ani
sprowadzony na pomoc wujek Nirmal nie mogli go uspokoić. Płakał tak bardzo, że
cały drżał, a mokre włoski przylepiły się do spoconego czółka. Nie mógł
przestać myśleć o kotku. Ciągle słyszał w główce jego rozpaczliwe piski, czuł
ból i przerażenie. Tam było strasznie ciemno, a w łapce tak strasznie rwało.
Nie miał pojęcia, jak powiedzieć o tym wszystkim dorosłym. Potrafił wyartykułować
jedynie kilka słów. Tego było zbyt wiele dla jego małego ciałka. Odmówiło
posłuszeństwa i zmęczony zasnął na tapczanie w ramionach tatusia. Został okryty
czule kocykiem i ułożony na ulubionej poduszce. Obaj mężczyźni zajęli się
poszukiwaniem von Mrau. Doskonale wiedzieli, że jak malec tylko otworzy oczy,
krzyki zaczną się od nowa. Nieznośny zwierzak nie mógł odejść daleko, wyspa
była maleńka. Zdenerwowani i zajęci zaglądaniem w każdą dziurę, spuścili
chłopca z oka może na pięć minut. Według nich spał mocnym snem, jaki miewają
jedynie dzieci.
- Zajrzę do niego, ty zobacz jeszcze na strychu. – Chandi
ruszył do salonu, gdzie zostawili synka.
- Dopiero co wyszliśmy, co niby miałby robić. Był
wykończony. – Nirmal wczołgał się pod szafę w korytarzu. Nie miał żadnego
doświadczenia z małymi dziećmi, był najmłodszy w rodzinie.
- Lepiej sprawdzić, ostatnio zrobił się strasznie ciekawski
i psotny. – Miał jakieś złe przeczucie od samego rana. Głupi kot stargał mu
ledwo połatane nerwy. Już on mu przetrzepie futro, jak go dorwie. Pewnie łazi
gdzieś za myszami, a oni się zamartwiają niepotrzebnie. Wszedł do pokoju i
wrósł w dywan. – Ożeż…! – Hirala nigdzie nie było widać. Zniknął tak samo jak
Kocurek. Włosy zjeżyły się mu na głowie.
- Czego tak wrzeszczysz? Obudzisz go! – Książę zajrzał mu
przez ramię i również stanął jak wryty. Dziecko okazało się trudniejsze do
upilnowania niż worek z pchłami. A
dookoła było jedynie trochę gęstego lasu i głębokie wody jeziora. Zrobiło mu się
zimno ze strachu. Co z niego za wujek od siedmiu boleści. – To niemożliwe,
musiałby przejść obok nas! – Wyjrzał na taras i zobaczył kroczącego już do
bramki na tłuściutkich nóżkach malca. Dróżka była pełna dziur, kamienista i
kręta, a niewidomy brzdąc ani się nie zachwiał. Na jego ramieniu popiskiwał
Kiki, jakby dodając malcowi odwagi. Szedł pewnie z wrodzoną elfom gracją.
Nirmal z niesamowitą ulgą chwycił się za serce. – Mamy zbiega, dobra nasza. –
Wyskoczył przez okno do ogródka. – Niech mnie cholera, jeśli rozumiem, jak on
to robi.
- Moje śliczności! – Chandi dosłownie wyleciał przez parapet,
jakby miał dodatkowy napęd. W trzech susach dopadł do synka i zamknął w
ramionach. Przytulił go mocno do nadal szybko bijącego serca. – Dlaczego nie
słuchasz tatusia? Nie wolno ci wychodzić samemu!
- Mlau… Mlau… - Chłopczyk zaczął się gwałtownie wyrywać i
pokazywać rączką na łąkę za płotem. Elf postawił go na ziemi, ale synek się nie
ruszył z miejsca, jak tego oczekiwał. Zauważył dziwną prawidłowość. Natychmiast
podleciał do niego Kiki i usiadł na drobnym ramionku. Wtedy dopiero Hiral
ruszył przed siebie. Kiedy nietoperz podrywał się do lotu by zatoczyć kilka
kółek nad okolicą, maluch natychmiast zatrzymywał się i wyjątkowo cierpliwie
jak na dziecko czekał, aż wróci. Miał wtedy przejętą minkę, jakby nasłuchiwał
czegoś, co tylko on słyszy.
- Mam wrażenie, że on używa echolokacji jak delfiny. –
Nirmal nie spuszczał z maszerującego dziarsko malucha oka. Gdzieś blisko
musiało być rozwiązanie tajemnicy.
- No coś ty, to ten wielbiciel śmietanki Kiki drze ryjek,
nie on. – Mężczyźni szli po bokach chłopca jako eskorta, ciekawi, gdzie ich
zaprowadzi. – Też masz wrażenie, że Hiral dobrze wie, dokąd poszedł ten durny
kot?
- Faktycznie. Może ma wyczulony słuch czy coś? – Nadal łamał
sobie głowę nad zagadką.
- Czytasz za dużo ,,Fokusa”. A może to te programy
edukacyjne na Discovery? – Roześmiał się elf, któremu wróciły na twarz kolory.
- Strasznie jesteś tępy i twardogłowy jak na jasnowidza –
odgryzł się Nirmal. – Wydaje mi się, że Kiki ma coś wspólnego z jego zachowaniem.
- No dobra, zróbmy test. – Wziął za rękę synka, zdjął z jego
ramienia protestującego nietoperza i wsadził do swojej kieszeni. – Idziemy! –
Pociągnął go delikatnie. Malec po dwóch chwiejnych krokach byłby przepadł przez
kamień, gdyby nie jego pomocna dłoń. Chandi wyjął zwierzątko i podał Hiralowi,
który od razu pisnął z radością, po czym ruszył pewnie przed siebie.
- To nie echolokacja, raczej jakby widział oczami tego
nietoperza. Sam słuch nie dałby mu takiej pewności w ruchach. – Nie mógł
uwierzyć w to wszystko do końca. W Amalendzie spotkał się z wieloma dziwnymi
rzeczami, ale dzieciak był doprawdy wyjątkowy. – Czekaj! Mam pomysł! – Zabrał
wkurzonego tymi głupimi zabawami dorosłych Kiki i ponownie zamknął w kieszeni
bluzy. Tymczasem złapał w pobliskich krzakach oburzoną takim traktowaniem żabę
i położył na ramieniu malucha. O dziwo nie uciekła, choć początkowo miała
wyraźnie taki zamiar. Natomiast Hiral zaczął iść, ale o wiele mniej pewnie i
wolniej.
- Teraz chyba gorzej widzi, dostroił się lepiej do nietoperza.
- Chcesz powiedzieć, że moje dziecko widzi oczami zwierząt?
– Wieszcz z niedowierzaniem popatrzył to na synka, to na przyjaciela. Nie
słyszał nigdy o takim przypadku. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Jemu
wystarczyło, że chłopczyk tak dobrze sobie radzi i nie będzie skazany na życie
w ciemnościach oraz uzależnienie od innych w najdrobniejszych sprawach. Głupi Rajit
nie miał pojęcia, jak wspaniałego miał syna.
- Jeśli masz lepsze wytłumaczenie, to proszę bardzo. –
Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Książę był pewny, że rozwiązał
przynajmniej część zagadki, bo jeszcze kilka rzeczy nie dawało mu spokoju.
Należało jednak zająć się biednym Kocurkiem, który pewnie wpadł w tarapaty.
Wyjął z powrotem nietoperza, który dziabnął go w palec. Natychmiast poleciał do
swojego małego pana.
Łąka była rozległa, a bujna trawa pełna ziół i kwiatów
sięgała im po pas. Doszli prawie na skraj lasu. Tutaj rośliny były niższe,
mięta pachniała oszałamiająco, gęsto rosły dorodne borówki. Przeszli jeszcze
kilka metrów, kiedy Hiral padł na kolana i ostrożnie podczołgał się jakiś metr
po czym znieruchomiał. Po chwili zaczął rozgarniać mech i krzewinki rękami.
Mężczyźni uklękli obok niego.
- Mlau… Mlau… - Zamyślił się na chwilę, a potem popatrzył
poważnie na tatusia. – Ała… - Dotknął swojej nóżki. – Ała… - powtórzył.
- Coś tu jest! Chyba jama. – Nirmal namacał duży otwór i
zbytnio się nachylił. O mało sam nie ześlizgnął się do ciemnej czeluści. –
Niech to szlag!
- Miauuu… - rozległo się zawodzenie. Kocurek usłyszawszy
swoich domowników, zwłaszcza Hirala, nabrał nowych sił. Ufał swojemu panu,
wiedział, że w końcu nadeszła pomoc.
- I mamy drania. Jak go stamtąd wyciągnąć? Wąsko, ciemno,
nikt tam się nie zmieści. – Chandi trzymał synka za pasek od spodenek, aby nie
wpadł do jamy, tak strasznie się wiercił, niespokojnie patrząc w głąb czeluści.
- No dobra, poświęcę się – westchnął chłopak. – Pamiętaj o
tym podczas Święta Ayati i powiedz wampirzym głąbom, że jestem spełnieniem ich
marzeń o księciu z bajki. – Napiął się i w górę wystrzeliły dwa błoniaste
skrzydła pokryte czarnym jak noc, lśniącym futerkiem, ze srebrnym wzorkiem na
obrzeżach. Były o wiele dłuższe od jego ramion.
- Jesteś pewny? – Elf doskonale wiedział, że skrzydła były
największą miłością Nirmala. Dbał o nie jak o największy skarb. Tylko w
powietrzu ten utykający na co dzień mężczyzna czuł się naprawdę wolny.
- Taaa… Wiesz, chcę być bożyszczem tłumów… - zachichotał, po
czym złożoną ostrożnie delikatną błonę wsunął do jamy. Chwilę później wyciągnął
ją powoli, krzywiąc się niemiłosiernie. Na świat wyjrzał przyczepiony pazurkami
do futerka Kocurek von Mrau.
- Mlau… Mlau… - Hiral zaklaskał w rączki, a jego uśmiech
mógłby rozjaśnić największe ciemności. Widoczna na buzi dziecka radość
zmniejszyła nieco ból, jaki odczuwał w podrapanym skrzydle Nirmal. Wystraszony
kot, wbił się bardzo głęboko, omal nie przebijając go na wylot.
***
Dni i noce, noce i
dni… Wszystkie szare, puste, jednakowe. Rajit czuł się zupełnie pozbawiony
życia, jakby jakieś okrutne bóstwo
zamieniło go w kamienny posąg. Początkowo po wyjeździe męża szalał z gniewu i
rozpaczy. Miotał się po zamku niczym ranny smok, a krewni i służba schodzili mu
z oczu po tym, jak kilkoro z nich zostało ofiarami jego furii. Z plotek byli
świadomi tego, co się wydarzyło, z jednej strony rozumieli dumę swojego
przywódcy, z drugiej zdążyli polubić elfa i pokochać maleństwo w jego łonie.
Uważali, że ich lord przesadził. Może dziecko nie było aż tak chore, jak
myślał? Na pewno mogliby mu jakoś pomóc, teraz medycyna stała na wysokim
poziomie. Z początku próbowali do niego zagadywać, delikatnie doradzać. Ale
kiedy dwóch jego ulubionych kuzynów wylądowało w szpitalu z połamanymi
kończynami, zaprzestali prób. Zrozumieli, że do ich pana nic nie docierało.
Zaciął się w swoim bólu i baranim uporze. Zbudował wokół swojego serca gruby
mur, przez który nic się nie przedostawało.
Palący ból jaki
Rajit odczuwał, po paru tygodniach, zamienił się w nieustanną tęsknotę za
mężem, trawiącą go niczym kwas, dręczącą
w każdej minucie i godzinie, nie pozwalającą pracować, jeść, spać. Wszędzie
widział jego zaszokowaną, pobladłą niczym chusta twarz, kiedy nie uznał ich
dziecka za członka rodziny, pełne cierpienia niebieskie oczy, które przecież tak
bardzo kochał. Pewnego dnia, tuż po zachodzie słońca poczuł, że musi coś
zrobić, w przeciwnym wypadku oszaleje. Nie wytrzyma tego ani sekundy dłużej.
Zwołał całą służbę w holu.
- Wszystkie rzeczy mojego męża mają zostać zaniesione na
dziedziniec i spalone. Do jutra nie chcę widzieć ani jednego drobiazgu, który
do niego należał! Czy to jasne?
- Jesteś pewien, panie, że nie chcesz niczego zachować? – Odważyła
się zapytać wiekowa gospodyni. Miała ochotę złapać tego mężczyznę, którego
znała od dziecka za kołnierz i zlać mu tyłek jak za dawnych lat.
- Zajmij się lepiej domem, kurz zalega po kątach! – warknął
Rajit. Miał nadzieję, że jak zniszczy wszelkie ślady po niewdzięcznym elfie,
który wolał jakiegoś kalekę od niego, to wreszcie uda mu się trochę uspokoić i
przespać choć kilka godzin bez dręczących koszmarów.
- A co z drzewem? – odezwał się jeden z wojowników. - Korzenie
nadal tkwią głęboko w ziemi. Nie będzie łatwo go usunąć, poza tym jest
magiczne.
- Sam sprawdzę! – Machnął ręką, aby się rozeszli i udał się
do ogrodu. Już z daleka zobaczył zwaloną potężną kłodę. Niespiesznie podszedł
bliżej i wyciągnął dłoń, jakoś nie mając odwagi jej dotknąć. Szorstki, porowaty
pień zaczął porastać gruby mech. To tutaj spędzali z Chandim długie godziny
śpiewając maleństwu jego Pieśń, marzyli, kochali się - szczęśliwi niczym
aniołowie. Długie palce nieśmiało przesunęły się po powierzchni. Była
nadspodziewanie ciepła, delikatna i miękka, pokryta szczelnie zieloną kołdrą
jakby Drzewo Życia ułożyło się do snu. Zamyślony usiadł, poniekąd nie zdając
sobie z tego sprawy. Po raz pierwszy zamiast krzyków i wymówek z ostatniego
spotkania z elfem, zaczęły do niego wracać wspomnienia pełnych miłości dni:
nieśmiały uśmiech i ciemne rumieńce na bladej twarzy Chandiego, kiedy po raz
pierwszy się kochali, jego komiczne oburzenie, kiedy zamiast wziąć go na ręce,
kazał nieść swoim wojownikom, moment, kiedy przeniósł elfa przez próg zamku w
dniu ślubu, dzień, w którym dowiedział się o maleństwie rosnącym w jego łonie.
To była cała rzeka wspaniałych chwil, płynąca potężnym strumieniem przez udręczoną
duszę wampira. Po twarzy dumnego lorda zaczęły płynąć gorące łzy. W ponurym
murze, jakim się otoczył po rozstaniu z ukochanym, pojawiły się niewielkie pęknięcia.
W powietrzu czuć
było zapach spalenizny. Na dziedzińcu z rozkazu lorda płonął wysoki ogień.
Służba uwijała się wokół niego, donosząc ciągle nowe rzeczy i rzucając je w łakome
płomienie.
- Nie boisz się, że znowu dostanie wścieklizny? – zagadnął
gospodynię jeden z ogrodników.
- Jeszcze mi ten głupek podziękuje! – Zadarła spódnicę
kobieta i przeskoczyła przez kolejną paczkę starych szmat, którą przyniosły
pokojowe. Wszystkie pamiątki należące do Chandiego, rzeczy, do których był
przywiązany lub kupował dla dziecka, ułożyła pieczołowicie w skrzyniach na
strychu. Gorliwie wierzyła, że jej pan w końcu odzyska rozum i do zamku znowu
zawita radość, a może usłyszą nawet tupot dziecięcych stópek.
Od tego dnia Rajit
spędzał wiele czasu w ogrodzie, siedząc na pniu Drzewa Życia. Coraz częściej
żałował, że nie ugryzł się w język i zachował niczym szaleniec. Niepotrzebnie
zareagował tak gwałtownie, mógł dać mężowi i sobie czas. Może gdyby mieli go
więcej, nie doszłoby do rozstania? Jak wyglądało teraz dziecko? Czy było do
niego podobne? Jednak słowo syn, nadal nie przechodziło przez jego zaciśnięte
usta. Każdego dnia łzami tęsknoty podlewał pień, który w milczeniu wysłuchiwał
jego skarg, tylko tutaj pozwalał sobie na taką słabość. Wszak był przywódcą
klanu i nie mógł dawać ludziom złego przykładu.
Minęło kilka
miesięcy… Dzień przed Świętem Ayati uznane za umarłe Drzewo Życia wypuściło
maleńki, zielony listek z cieniutkiej, kruchej gałązki.
..........................................................................................................................................
betowała Kiyami
Piękne! Wielkie dzięki... Po takim tekście wydaje mi się, że zapominam nawdt o TRZECH TYGODNIACH oczekiwania... Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńMefisto kocha Stregę Biancę za rozdział,który choć piękny, okazał się być też kruciutkim dla stęsknionego czytacza jakim jestem
OdpowiedzUsuńNARESZCIE!!! Cholera, myślałam, że przez następne kilka miesięcy nie zobaczę rozdziału. Był piękny! Naprawdę wspaniały, jednak zgadzam się z Mefisto, za krótki jak na to ile musieliśmy cierpliwie czekać płacząc po kątach. Przynajmniej ja... To cudownie usłyszeć, że Chandi ma się lepiej. Wujek Nirmal rządzi! Hiral ma niesamowite zdolności. Myślę, że to przez to przywiązanie do Kiki widzi tak dobrze. A Rajit? Na początku jak powiedział, że chce się pozbyć rzeczy męża myślałam, że go zabiję, ale później... Czuję, iż wkrótce się zmieni. Może gdyby zobaczył po tych miesiącach dziecko i męża to słowo SYN! przeszłoby mu przez gardło!? A może święto Ayati to idealny moment?
OdpowiedzUsuńWeny i jeszcze raz weny! Czekam na next'a i chcę żeby pojawił się jak najszybciej.
podoba mi się;) nie mogę się doczekać następnego rozdziału;) weny życzę
OdpowiedzUsuńJa chcę nowy rozdział i to już
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, zresztą jak całe opowiadanie :) Weny życzę i szybkiego powrotu do nas. Jesteśmy głodni twoich pomysłów :3
OdpowiedzUsuń//Mika
Kolejna autorka, która chcę mnie zagłodzić o przez brak rozdziału. Że też wena i czas muszą być takimi kapryśnymi panienkami... Proszę wrzuć kolejną część, bo zbytnio nie mam co z sobą począć :D
OdpowiedzUsuń//Mika
Witam,
OdpowiedzUsuńmoże Raijt w końcu zrozumie co stracił, a stracił bardzo wiele, nasz elf w końcu zebrał się w sobie i zajął się doprowadzeniem siebie to poprzedniego stanu, a naszemu małemu pomagają zwierzęta, widzi ich oczami....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Żebrzę o rozdział!
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie wciągnęła mnie niczym mroczna magia! Jest niesamowite! Przeczytałam jednym tchem aż do tego momentu! Wielbię Cię autorko, ale uśmiercasz mnie brakiem rozdziału!
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie wciągnęła mnie niczym mroczna magia! Jest niesamowite! Przeczytałam jednym tchem aż do tego momentu! Wielbię Cię autorko, ale uśmiercasz mnie brakiem rozdziału!
OdpowiedzUsuńEch ludzie. Ja piszę jednocześnie 3 opowiadania i po prostu chciałam skończyć ,,Mrok w mojej duszy". Widzę jednak, że nie dacie mi spokoju. Już dobrze, postaram się dodać tutaj rozdział jak najszybciej.
OdpowiedzUsuńSię popłakałam . Piękne :")
OdpowiedzUsuńAzusa