środa, 27 listopada 2013

5. Wieszcz


    Chandi był wieszczem od prawie ośmiuset lat. Lubił swoją pracę, mógł dzięki wrodzonemu talentowi pomagać w rozwiązywaniu problemów, kierować żywe istoty na właściwe ścieżki. Uważał, że przeznaczeniem każdego jest być szczęśliwym, postępował zawsze według tej zasady i cieszył się każdym, odniesionym nad kapryśnym losem zwycięstwem. Posiadał, o czym nie wszyscy wiedzieli, spore poczucie humoru i bardzo cięty język, którego bali się nawet przywódcy klanów. Mężczyzna nie był w najmniejszym stopniu zależny od wampirzych rodów i nie przejmował się zbytnio ich wielkopańskimi fochami. Doskonale wiedział, że najchętniej by go zamurowali w jakiejś niedostępnej wieży i wypuszczali tylko raz do roku, kiedy zgodnie z tradycją przychodziła pora Święta Ayati. Wtedy to w świątyni zbierała się cała arystokracja, by wysłuchać wróżb na następną dekadę dla swojej ojczyzny, Amalendu.
    Chandi przez dziurkę w portrecie obserwował ze swojej sypialnej komnaty jak wielka sala napełniała się wystrojonymi wampirami. Przybyli już prawie wszyscy, którzy się liczyli w ich świecie. Klan Orgoglion oczywiście zajął miejsce na samym przedzie. Ich dumny przywódca Tanish wyglądał jakby był posągiem, a nie żywą istotą. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się złośliwie, czy przed publicznymi występami nie połykał czasem kija od miotły, który usztywniał potem jego chude ciało, aby mógł trzymać głowę wyżej od innych i nie opadała mu od nadmiaru czarnych myśli.
     Stojący w cieniu marmurowych kolumn klan Mortest, jak zwykle ubrany od stóp do głów na czarno i kojarzący mu się nieodmiennie z pokutującymi duchami, powodował lęk u co wrażliwszych wampirów samym swym wyglądem. Chandiego zawsze śmieszyły te powiewające peleryny i naciągnięte na oczy kaptury. Przewodzący im Tamal, miał teatralne wyczucie dramatyzmu i uwielbiał wzbudzać strach, zwłaszcza wśród prostego ludu. Wieszcz zawsze uważał, że byłby świetnym dekoratorem i stylistą, marnował się chłopina w tej rodzinie psychopatycznych morderców.
     Nie zabrakło też klanu Mentrios, jego czonkowie rozproszeni po całej sali, nigdy nie przepuszczali okazji do spiskowania i zarobku. Ich władca Hemen odziany w bogate szaty, uwydatniające najważniejsze walory jego ciała, bezczelnie lustrował córki swoich przyjaciół, najdłużej zatrzymując wzrok na ich piersiach.
    W odległym kącie stali jego ulubieńcy, ród Coraggion, spędzający większość czasu w laboratoriach oraz bibliotekach wśród starożytnych ksiąg. Swoim nastawieniem do prawa o potomstwie zrazili do siebie pozostałe klany. Nielubiani i często atakowani trzymali się zwartą grupą na uboczu. Lord Rajit, obiekt bezskutecznych jak dotąd westchnień Chandi, podpierał okrytą barwnym gobelinem ścianę i poziewywał dyskretnie. Całe to zgromadzenie najwyraźniej go nudziło i pewnie wolałby być w swoje ukochanej pracowni.
   Wieszcz poprawił błękitną, delikatnie haftowaną srebrem tunikę, spiął ulubioną spinką długie do pośladków, białe jak śnieg włosy i ruszył na spotkanie z przeznaczeniem. Kiedy wszedł do Wielkiej Sali i ruszył po szkarłatnym dywanie w stronę Lustra Przeznaczenia jego twarz nie pokazywała już żadnych emocji. Była pozbawioną uczuć maską, w której lśniły granatowe niczym wieczorne niebo oczy z pionowymi, gadzimi źrenicami.

Szklana tafla, oprawiona w najczystszej próby złoto przyciągała go tak bardzo, że idąc prawie nie dotykał posadzki. Gdy znalazł się na postumencie dał ręką znak i zapadła cisza. Siedząca pod ścianą kobieta przebiegła zwinnymi palcami po strunach starożytnej harfy i zaczęła snuć łagodną melodię. Jej dźwięk pomagał Chandi lepiej się skupić. Tam gdzie inne wampiry widziały tylko ogromne lustro, wieszcz dostrzegał falującą mgłę, unoszącą się jakby nad powierzchnią bezdennego jeziora. Podszedł bliżej i bez wahania zanurzył się w jego toń. Umysł natychmiast wypełniły wyraźne wizje.
- Dziecko, chłopiec… nazwany Nirmalem, czyli bez skazy... dla matki był przyczyną hańby… ocalało zrządzeniem losu… ma znamię Władców Ciemności, lśni na jego piersi… wśród ludzi, którymi tak gardzicie… zegnie wasze karki do ziemi, wprowadzi nowe prawa… zasiądzie na tronie… jego dzieci będą wami rządzić przez tysiące lat…
- Bredzisz wieszczu! – gniewny okrzyk Tanisha przerwał gorączkowe, urywane słowa, a zaskoczony Chandi upadł na kolana, potrząsając jasną głową. Miał ochotę zabić tego kretyna, który tak brutalnie wyrwał go z odmętów lustra. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zdarzyło się, że ktoś zakłócił Święto Ayati. – Marzy ci się Nowa Era? Za dużo czytasz ksiąg!
- Bezczelnie kłamie! – poparł go Hemen. - Przestaje z tym wywrotowcem Rajitem, pewnie namieszał mu w głowie!
    Chandi słuchał przez chwilę potoku zarzutów ze strony przywódców klanów i uśmiechał się ironicznie. To co powiedział z pewnością się im nie podobało, do tej pory robili co chcieli i praktycznie nikt im się nie sprzeciwiał. Powrót na tron króla oznaczałby koniec ich rządów. Wstał z posadzki i spokojnie otrzepał z pyłu kolana. Wyprostował smukłą sylwetkę i powiódł wzrokiem po Sali.
- Pokpiliście sprawę panowie – spojrzał prosto w oczy warczącemu Tanishowi. – Dziecko się urodziło, a wy nawet nie wiecie, gdzie przebywa i kto jest jego opiekunem. Może to nawet osoba wroga wampirom i właśnie wlewa w jego serce nienawiść do was. Kiepsko odczytaliście wiersz- zagadkę. Myśleliście, że chłopiec rodzi się ze znamieniem, tymczasem ono ujawnia się z czasem i staje się wyraźniejsze z każdym rokiem.
- Chcesz nas nastraszyć bezczelny elfie! Nie uda ci się ta sztuczka! – wrzasnął na niego Tamal.
- Nie muszę, już trzepiecie gaciami – Chandi, któremu właśnie przeszła migrena bawił się coraz lepiej. – Jeden z was głupcy uczynił dziecko kaleką. Jak myślcie, co zrobi kiedy się dowie, że przez wasze durne prawo miał zginąć, rzucony w przepaść niczym bezdomny psiak, ręką najbliższego krewnego?!
Zajęty sprzeczką z przywódcami nie zauważył, że jeden z dumnych arystokratów zaczyna się właśnie wycofywać i chyłkiem umyka ze świątyni. Nie gnały go bynajmniej wyrzuty sumienia, ale obawa przed zdemaskowaniem. Gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym co zrobił swojemu wnukowi, jego rodzina nie miałaby czego szukać Amalendzie. Musiałby się ukrywać 
wśród ludzi przez resztę życia jak ci przeklęci banici. Doskonale wiedział, że wielu tęskni za dawnymi czasami i prawdziwym władcą, który dbał o interesy wszystkich nie tylko tych wybranych. Rosło niezadowolenie z rządów przywódców, a oni chyba nie zdawali sobie z tego zbytnio sprawy zajęci rodowymi waśniami.
- Wynoście się, wynoście się wszyscy! – chłodny głos Chandi wzmocniony jego magią, dotarł do najdalszego zakątka Sali. – Skoro wiecie lepiej niż ja, co się wydarzy, to droga wolna!
    Niektórzy próbowali jeszcze dyskutować z rozgniewanym elfem, ale ten nie odezwał się już do nikogo. Stał z roziskrzonymi oczami i pogardliwie patrzył na rzedniejący tłum. Wiedział, że nie upłynie wiele czasu jak zobaczy ich wszystkich czołgających się przed tronem Władców Ciemności. Zdawał sobie sprawę, że zrobią wszystko by przepowiednia nie wypełniła. Nie zawahają się przed morderstwem, a jeśli to nie poskutkuje w ostateczności wydadzą za chłopaka któregoś ze swoich synów, aby łatwiej go kontrolować.

- To nie wszystko, prawda? – rozległ się za plecami Chandiego cichy głos Rajita. – Odnoszę niepokojące wrażenie, że najlepsze zostawiłeś dla siebie. – Mężczyzna uśmiechnął się do przyjaciela. – Niezła awantura. Nie lubią cię prawie tak samo jak mnie.
- To zdegenerowani durnie, wbici w pychę przez lata bezkrólewia, mordercy własnych dzieci. Nie wiedzą, że to nie chłopiec jest ich największym problemem. Los szykuje dla nich paskudną niespodziankę. – Wieszcz położył mu smukłą rękę na ramieniu i powiódł do świątynnego ogrodu, by odetchnąć świeżym powietrzem i trochę się uspokoić.
- Już się wiją niczym robaki – Rajit usiadł na ławce i poklepał mężczyznę po plecach. – Za bardzo się nimi przejmujesz. Nie lubię się czołgać, ale myślę że jakoś przeżyję całowanie królewskich butów – dodał rozbawiony.
- Ty akurat nie masz się czym martwić rycerzu Coraggion - Chandi zapatrzył się na księżyc. – Z przyjemnością popatrzę na upadek wampirzych lordów.
- O cholera! – wytrzeszczył na niego oczy mężczyzna. - ,,…U boku jego z odważnego rodu, prawy rycerz stanie…” - zacytował fragment wiersza. – Coraggion- w tłumaczeniu odważny. Naprawdę myślisz, że to może chodzić o mnie? – popatrzył zaszokowany na elfa.
- Ja nie myślę, ja wiem i nie rozumiem, dlaczego cię to tak zaskoczyło. Jeśli chcesz możesz zostać na noc – dodał nieśmiało wieszcz.
- Nie mogę, mam jeszcze sporo pracy – Rajit pożegnał się z mężczyzną uściśnięciem dłoni. Odszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Nie chciał wzbudzać w Chandi niepotrzebnej nadziei, to byłoby okrutne z jego strony.
 Lubił jego towarzystwo, ale niczego więcej nie mógł mu zaoferować.

...........................................................................................

Betowała Ariana