niedziela, 8 marca 2015

41. Rodzaj zbyt mieszany. Anka w Amalendzie. Spotkanie pod Drzewem Życia.


   Zawstydzony do granic możliwości Nirmal został zaniesiony przez męża na rękach niczym słabowita księżniczka do ich wspólnej sypialni. Całą drogę wtulał się w jego kaftan, unikając spojrzeń ciekawskich dworzan, które dosłownie przepalały mu skórę na plecach. Wolał, żeby uznali go za chorowitego smarkacza, który mdleje z byle powodu, niż dowiedzieli się, co się tak naprawdę stało. Nie robił sobie jednak wielkich nadziei, że sprawa ze spodniami zostanie zachowana w tajemnicy i zapomniana. Zbyt wielu było świadków. Taka łakoma, zabawna plotka na pewno szybko rozejdzie się po całym Amalendzie. Zostanie w niej przedstawiony jako niemądry zazdrośnik z gołym tyłkiem, zionący ogniem na rywala. Jedyną jego pociechą było to, że może przynajmniej porządnie nastraszył potencjalnych rywali i choć kilku zacznie się zastanawiać, czy warto z nim zadzierać.
   Dotarli w końcu do komnaty i Lakshman postawił swojego wciąż czerwonego, młodziutkiego męża przed drzwiami łazienki.
- Proponuję prysznic, cały jesteś umazany popiołem i ziemią – odezwał się łagodnie i pchnął prychającego głuptasa w kierunku drzwi. Nie miał pojęcia, skąd ostatnimi czasy bierze się ta podejrzliwość i nieufność.  – Zaraz podam ci ubrania.
- Poradzę sobie. – Chłopak się nadął, zły humor mu bynajmniej nie minął. Scena z kapitanem nadal odtwarzała się w jego głowie, a ten wielki tuman najwyraźniej zupełnie nie widział w tym nic nieodpowiedniego. – Wracaj do swoich ludzi. Powinieneś pocieszyć ofiarę przemocy. Na pewno będzie zachwycona. – Nie zauważył, że koszula Lakshmana, okręcona wokół jego bioder, spadła na dywan i znowu świecił pośladkami.
- Skarbie, idź się wykąp i przypudruj nosek. – Nie miał siły do tego chłopaka, ciągle wracał do tego samego. On się zaharowywał, a tamten tylko myślał o głupstwach.
- Tak, zaraz sobie pójdę, tylko zabiorę moje gumowe zabawki! – warknął coraz bardziej zły. Zarozumiały drań traktował go jak rozkapryszonego gówniarza, w dodatku gapił się na niego z bardzo dziwną miną.
- Naprawdę trudno poważnie traktować kogoś, kiedy jego tyłek wygląda do ciebie przez dziurę. – Mężczyzna starał się nie zerkać, żeby nie rozdrażniać i tak już wściekłego męża, ale oczy same mu uciekały w dół, gdzie kremowa skóra opinała zgrabne pośladki. Przygryzł dolną wargę, podniósł oczy cierpiętniczo do góry i westchnął.
- I ty niby jesteś dorosły? Może przechodzisz spóźnione dojrzewanie? – rzucił, złośliwie zadzierając nos. Zaczął iść rakiem, zasłaniając rękami swój problem, o którym w gniewie zdążył całkowicie zapomnieć.
- Kochanie, jestem tylko wygłodniałym facetem, któremu pewna osoba od dawna nie pozwala się dotknąć. – Zaczął powoli podchodzić do cofającego się głuptasa, który usiłował wyniosłą miną zamaskować swoje zmieszanie. Ach, te rumieńce wyglądały tak zachęcająco. Jak tu się im oprzeć?
- Masz dość innych chętnych do zaspokojenia twoich zachcianek. – Już prawie dotarł do łazienki. Mąż miał rację, naprawdę był idiotą.
- Gdybym potrzebował do tego innych, to po co bym brał ślub z tobą? – odezwał się rozsądnie Lakshman.
- Z powodu tego cholernego znamienia i przepowiedni? – podpowiedział coraz mniej pewny siebie Nirmal. Słowa Balraja zapadły mu głęboko w serce i wzbudziły wątpliwości co do szczerości uczuć władcy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że był niezłą kartą przetargową w jego rękach i pomógł mu ponownie zdobyć tron oraz zaufanie poddanych.
- Mogłem wypełnić słowa tego durnego wierszydła kompletnie inaczej, nie musiałem do tego wkładać ci na palec obrączki. – Wyciągnął znienacka ręce i zacisnął na swojej krągłej zdobyczy.
- Aa…! – zapiszczał i wyrwał się spod pożądliwych łap. Tak łatwo nie miał zamiaru mu darować tych dni oziębłości, kiedy to ledwo zauważał jego obecność. Po powrocie z miesiąca miodowego równie dobrze mógłby być elementem wystroju komnaty. Rozumiał, że władca był zapracowany, ale żeby aż tak? Trzeba ustanowić jakieś priorytety. Nie zauważał, że sam nie był tak do końca bez winy. Zasypiał zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki. – Niby jak? – Uwaga męża go zaciekawiła.
- Na przykład pobić się z tobą w sali posłuchań tak, by kilka kropel krwi kapnęło na tron. To może niezbyt rozsądne, ale załatwiłoby przynajmniej jeden wers przepowiedni.
- Stój tam, gdzie jesteś! – Nareszcie znalazł się za progiem. Nie chciał, by zobaczył te dziwne łuski na jego ciele. Wystarczyło, że był kuternogą i magicznym nieudacznikiem.
- Mógłbym ci pomóc, jestem naprawdę dobrym kąpielowym. – Oczy Lakshmana rozbłysły na myśl o tym, co mogliby robić przez najbliższą godzinę albo nawet dwie. Amalend mógł poczekać, w tej chwili nie wydawał mu się ani w jednym procencie tak atrakcyjny jak spłoniony mąż.
- Zapomnij o tym zboczeńcu! Właśnie sobie przypomniałem, że właściwie nie miałem okresu narzeczeństwa! Od razu przystąpiłeś do rzeczy, nie pytając mnie o zgodę! – Zatrzasnął mu drzwi przed nosem i oparł się o nie plecami.
- Pomogę ci rozpinać guziczki…
- Wypchaj się! – Lepiej mu się rozmawiało przez dziurkę od klucza. Miał pewność, że nie zrobi nic równie durnego, jak rzucenie się temu przystojnemu łobuzowi na szyję. Włożył korek do wanny wielkości małego basenu i odkręcił ciepłą wodę. Szybko się rozebrał i zanurzył po szyję w pachnących lawendą bąbelkach. Zamknął oczy i usiłował się zrelaksować, co okazało się nie takie proste. Zwłaszcza jedna część ciała nie miała ochoty go posłuchać.
- To zboczeństwo chyba jest zaraźliwe czy coś! - jęknął cicho i zacisnął z desperacją uda.
   Lakshman przez chwilę nasłuchiwał, zastanawiając się, co zrobić. Smarkacz całkowicie go zignorował. Nie mógł tak tego zostawić. Zobaczył na fotelu porzucony szlafrok męża, zyskując mały pretekst do wtargnięcia i nie narażając przy tym swojej męskiej dumy. Długim pazurem podważył zameczek i na palcach wszedł do środka. Nagi Nirmal drzemał sobie spokojnie w wannie, nie podejrzewając niczego. Na widok kropelek wody, spływających po jego smukłej szyi, wampir oblizał wargi. Jedna z tętnic pulsowała mocno w rytm jego serca. Poczuł palące pragnienie oraz ciasnotę w spodniach. Rozebrał się błyskawicznie i usiadł naprzeciwko małego uparciucha.
- Oż kurde…! – Chłopak złapał się za pierś. – Co ty tu robisz?! – zachrypiał. Na widok mokrego Lakshmana i jego lśniących w świetle lamp mięśni zaschnęło mu w gardle. Gwałtownie przełknął ślinę, co nie uszło uwadze mężczyzny. Uśmiechnął się drapieżnie.
- Przyniosłem szlafrok. – Wskazał na wieszak z niewinną miną. – Doszedłem jednak do wniosku, że lepiej dotrzymam ci towarzystwa. Nie wiadomo, co ci jeszcze wpadnie do głowy. Jak długo masz te łuski? – Złapał Nirmala za nadgarstek i zaczął delikatnie wodzić po nim ustami w miejscu, gdzie wyczuwał szalejący puls.
- Jakiś tydzień. A co?
- Wyglądają na smocze. Jesteś, że tak powiem, rodzajem wielokrotnie mieszanym, pewnie stąd te kłopoty z mocą. – Delikatnie zarysował kłem miękką skórę i zlizał kilka kropel krwi, które właśnie wyciekły. Smakowały niczym nektar bogów, to było jego prywatne niebo. – Być może nigdy nie opanujesz jej wystarczająco, by się nią bezpiecznie posługiwać.
- W tej chwili o tym nie myślę…
- Nawet nie powinieneś…- Złapał go w pasie i posadził na swoich udach. – Żądam całej twojej uwagi…- Nirmal już nic nie odpowiedział. Objął go nogami i wgryzł się w szyję tam, gdzie zapach krwi był najsilniejszy. Zakręciło mu się w głowie z wrażenia. Zapomniał o swoich lękach i podejrzeniach, zatracił się w tym mężczyźnie, który był dla niego całym światem.

***
   Anka nie mogła się doczekać obiecanej wyprawy. Nirmal kazał jej niczego ze sobą nie zabierać, nawet szczoteczki do zębów i obiecał trzy dni pełne niezapomnianych wrażeń. Kiedy nastał piątkowy wieczór, czekała na niego w parku obok Fontanny Cudów. Przyszła całą godzinę wcześniej i teraz spacerowała tam i z powrotem po pogrążającej się powoli w mroku alejce. Nie oparła się pokusie i zerwała jedną z niebieskich róż. Teren wokół wodotrysku był jedynym miejscem na świecie, gdzie występowały. Znajdowały się  pod ochroną, straż miejska wlepiała za ich zniszczenie spore mandaty.  Właśnie zaczęły zapalać się latarnie, gdy dostrzegła zbliżającą się znajomą sylwetkę.
- Nareszcie! – Wybiegła przyjacielowi naprzeciw. Utykał bardziej niż zwykle, jakby go coś mocno uwierało.
- Spokojnie, mamy weekend tylko dla siebie. - Uśmiechnął się do zniecierpliwionej dziewczyny. – Wyciągnij rękę.
- Jesteś chory? – Popatrzyła zaniepokojona na jego nogę. - Z jakiej okazji dajesz mi biżuterię?
- Gdzie tam, to ten niewyżyty łajdak La… Zresztą… mniejsza z tym… – Zreflektował się, widząc jej zaciekawione spojrzenie. – A ta bransoletka to przepustka do Amalendu. – Wziął ją za rękę i poprowadził do metalowej płyty, przypominającej studzienkę kanalizacyjną.
- Twój facet cię bije? – Stanęła na środku alejki i popatrzyła na niego mocno zaniepokojona. – Wiedziałam, był zbyt przystojny, by nie mieć dla równowagi jakiejś paskudnej wady!
- Rany, coś ty wymyśliła? On tylko nie wie, kiedy przestać. – Widząc, że Anka dalej nie rusza się z miejsca, westchnął i mocno się zaczerwienił. – No dobra… Dopadł mnie w wannie i robiliśmy to aż do obiadu. Ledwo udało mi się wyczołgać z sypialni o własnych siłach.
- Och… - Na twarzy dziewczyny także wykwitły rumieńce. – Oglądam zbyt dużo romansideł z wątkiem kryminalnym
- Dzisiaj pokażę ci pałac, na nic innego nie starczy mi pary. – Stanął na płycie i pociągnął ją za sobą. – Nie bój się, zaraz będziemy na miejscu. Zamknij oczy. – Posłusznie wykonała polecenie, a kiedy je otworzyła, lecieli w powietrzu, przemieszczając  się do góry. Płyta działała niczym winda, mieli stamtąd doskonałą widoczność, sami nie będąc widziani. Pod nimi widać było panoramę Krakowa, migotającego w ciemnościach milionami różnokolorowych świateł i neonów.
 - Wydaje mi się, że śnię…
- To dopiero początek, teraz spójrz w górę – powiedział Nirmal. Miasto zniknęło we mgle, a przed nimi w przestworzach unosiła się spora wyspa, na której widać było potężny zamek, zbudowany z połyskliwego, czarnego kamienia przypominającego marmur. Lśnił własnym światłem, którym emanowały szkarłatne żyły na jego powierzchni. Wyglądały jak żywe arteria wypełnione po brzegi krwią i jak one pulsowały niczym żywy organizm.
- Mój boże, wygląda jak jakiś śpiący potwór. Piękny i niebezpieczny – westchnęła z zachwytu dziewczyna i złożyła ręce niczym do pacierza, kiedy stanęli przed wielką bramą z kutego srebra.
- To pałac Yendal-Ansorg, serce Amalendu, siedziba władcy i mój dom – zaprezentował z dumą Nirmal. – Wampiry są skupione w klanach, każdy z przywódców stojących na ich czele ma swoją wyspę i twierdzę, na przykład mąż Chandiego, którego poznałeś w galerii.
   Długo jeszcze razem spacerowali, najpierw po parku, potem po najważniejszych komnatach w zamku. Anka tylko wzdychała raz po raz, nie mogąc uwierzyć, że tuż pod, a raczej nad nosem ludzi, istnieją takie cuda, o których oni nie mają najmniejszego pojęcia. Dziwiło ją też, dlaczego wszyscy ustępują im z drogi i kłaniają się niemal do ziemi. Wszyscy zerkali na nich z ciekawością, nikt jednak nie ośmielił się odezwać. Chłopak oczywiście nie zdradził przyjaciółce swojej pozycji na dworze. Wolał zrobić to na osobności, aby jej nie speszyć. Późnym wieczorem dotarli do królewskich apartamentów. Jeden z pokoi został przydzielony dziewczynie, która na widok jego wyposażenia zaczęła piszczeć jak opętana.
- Mogę? Mogę być księżniczką? – Wskoczyła z rozpędu na średniowieczne łoże z zielonym baldachimem, haftowanym we francuskie lilie.
- Pewnie, czuj się jak w swoim pałacu, Wasza Wysokość! – Nirmal ukłonił się jej zgrabnie i rozwalił obok na materacu. – Te drzwi na lewo to twoja łazienka, a w szafie masz kompletną garderobę. Mój pokój jest naprzeciwko.
- Jestem potwornie głodna – zajęczała Anka przykładając dłonie do burczącego głośno brzucha. Pora kolacji już dawno minęła, a oni, zajęci zwiedzaniem, jakoś wcześniej o tym nie pomyśleli.
- Może coś lekkiego? – Podniósł słuchawkę stojącego na komódce telefonu i zamówił przekąski do pokoju. Usiedli przed płonącym kominkiem przy małym stoliczku. Wygodne, skórzane fotele dosłownie ich pochłonęły.
- Co trzeba zrobić, żeby mieszkać tak luksusowo? – zapytała dziewczyna, moszcząc się i podciągając nogi.
- Pozwolić się zakajdankować i bzykać z właścicielem tego przybytku… - powiedział z poważną miną chłopak, ale w oczach błyszczały mu psotne iskierki.
- Czekaj! – Zrobiła ręką znak stopu. – Nie nadążam. Chcesz powiedzieć, że twój mąż jest władcą wampirów?
- Niestety, to prawda, dlatego tak rzadko go widuję – westchnął. Rozległo się ciche pukanie do drzwi. – Proszę.
- Wasza Wysokość, kolacja…- W tym momencie rozległ się brzęk. Wózek, na którym była zastawa, wykoleił się, pchnięty drżącą ręką zaskoczonego lokaja. Bansi stanął na środku komnaty z bardzo niemądrą miną. – Pa… panienka Anna? - wydukał przerażony nie na żarty.
- A panienka, owszem! – Zerwała się na równe nogi i wbiła w mężczyznę oskarżycielskie spojrzenie. – Nie wiem tylko, czy chcę z tobą rozmawiać z panie kłamczuchu! Teraz wiem, dlaczego masz taki duży nos!
- Ależ Anusiu… - wyszeptał błagalnie. Tak bardzo zależało mu na tej dziewczynie i wszystko zepsuł. Przez kilka ostatnich dni miał urlop, nie miał pojęcia, że książę planuje ją zaprosić. Nie wiedział, jak powiedzieć jej prawdę o sobie, pytany o osobiste sprawy zawsze się wykręcał.
- Dla ciebie Wasza Wysokość. Nirmal obiecał, że mogę tu sobie poksiężniczkować! – Usiadła z powrotem, nie rzuciwszy mu więcej ani jednego spojrzenia. Była na niego naprawdę zła, widocznie nie myślał o niej poważnie, skoro jej nie ufał. – Masz potwornie nieudolną służbę – odezwała się do przyjaciela tonem rozkapryszonej lady. – Wygląda na to, że będziemy jeść z podłogi.
- Ja zaraz…- jąkał się coraz bardziej czerwony niczym pomidor Bansi.
- W dodatku odzywa się niepytana…- Biedny lokaj pozbierał niezręcznie talerze i wycofał się z komnaty na miękkich nogach.
- Ale z ciebie zołza… No … no…- roześmiał się chłopak, jak za nieszczęśnikiem zamknęły się tylko drzwi.
- Wstrętny oszust! A mówił, że ma własny biznes!
- Niby ma, pracuje na swoje utrzymanie w pałacu. Jego zajęcie jest ogromnie prestiżowe, nie przyjmują tu byle kogo. Musiał skończyć elitarną szkołę. – Usiłował załagodzić sprawę, lubił oboje i chciał żeby się pogodzili.
- Phi… No popatrz, a taki z niego niezgarbiasz…
- Odpuść mu, omal nie dostał zawału…
- Skoro jestem księżniczką, to musi się wykazać. Kiedyś rycerz zabijał smoka lub innego potwora. – Nalała sobie wina z karafki.
- A niby to ja jestem wymagający i żądam cholera wie czego, Lakshman zawsze mi to wypomina. Powinien lepiej ciebie poznać.
   Kolację przyniósł po jakimś kwadransie inny lokaj. Bansi nie odważył się pokazać im na oczy. Zwyczajnie stchórzył i schował się w pałacowej kuchni. Zachodził w głowę, jak to wszystko odkręcić i wkraść się ponownie w łaski dziewczyny. Nic sensownego nie przychodziło mu jednak do głowy.
***
    Rajit dorwał w bibliotece kilka książek na temat wychowania wampirzych dzieci i, święcie przekonany, że maluch urodzi się podobny do niego, dosłownie oszalał. Ojcostwo zupełnie uderzyło mu do głowy, niszcząc niewielki zasób szarych komórek, jakie posiadał, a przynajmniej tak uważał Chandi, który, w trosce o swoje nerwy, skoro świt uciekł do ogrodu i rozłożył koc pod Drzewem Życia.
Jego szalony małżonek od tygodnia urządzał pokój dla syna i wypadły mu z głowy inne obowiązki. Wszystko musiało być według najlepszych tradycji jego klanu. A mianowicie ściany wyłożone najlepszym piaskowcem, kołyska tylko z czarnego dębu, podłoga z drzewa tekowego i nie wiadomo co jeszcze, bo elf się ewakuował, kiedy po raz setny zaczął dowodzić, jak ważne są rozmiary łóżeczka i w którą stronę trzeba go ustawić. Bzik niby nieszkodliwy, ale okrutnie męczący na dłuższą metę. Skoro temu głuptasowi sprawiało to taką przyjemność, nie miał zamiaru z nim dyskutować. Jednym słowem wszystko musiało być idealne dla pierworodnego przywódcy klanu.
    Dni mijały i elf zaczął odczuwać niepokój, z którego nie miał się komu zwierzyć. Czuł dziwny opór przed wyznaniem swoich lęków mężowi. Wpatrując się w potężną koronę drzewa, przez którą zaczęło właśnie przeświecać słońce, Chandi doszedł do wniosku, że koniecznie musi z kimś porozmawiać. Gdyby żył wśród swoich, miałby pod ręką starszyznę, tutaj wszystko było trudniejsze. Zadzwonił więc do jedynej osoby, jakiej ufał. Nirmal zjawił się w ciągu pól godziny, z jeszcze wilgotnymi po prysznicu włosami.
- Jak mnie poczęstujesz kawusią, odzyskam rozum. – Ziewnął szeroko i podparł palcami zaspane oczy. Niewiele spał tej nocy, przegadali z Anką prawie do rana. Usiadł obok elfa i położył mu głowę na ramieniu.
- Ech, ty kawomanie. – Wieszcz skinął na służącą, która pojawiła się po chwili z dymiącym dzbankiem aromatycznej mokki i świeżo ubitą śmietanką.
- Jak tam mój chrześniak? – Bez skrępowania położył dłoń na wydatnym brzuchu przyjaciela.
- Właściwie wszystko jest w idealnym porządku, lekarze są zadowoleni, Rajitowi jak zwykle odbija. Zaczął nawet szukać odpowiedniej szkoły dla dziecka.
- Chyba faktycznie to tatusiowanie mu szkodzi – zachichotał chłopak, ale dostrzegł, że w oczach elfa czaił się niepokój. Przyjaciel na pewno nie wezwał go bez powodu. Widział, jak kręci nerwowo w palcach pasmo swoich platynowych włosów. – Mów. Wiesz, że zawsze cię wysłucham.
- Ale to niemądre – zaczął z  wahaniem. - Wszyscy się ze mnie śmieją, że zamiast się cieszyć, szukam dziury w całym.
- Co tak cię niepokoi? Jeśli Rajit cię zbytnio denerwuje, to go palnę w łeb tyle razy, aż odzyska rozum!
- Nie, w sumie jest słodki w tym szaleństwie. Wiesz, że codziennie śpiewam maleństwu pieśń, aby zdrowo rosło, a Drzewo Życia mi wtóruje. Od jakiegoś czasu jego szelest brzmi jakoś smutno, jakby starało się coś przezwyciężyć. Możesz mnie uznać za histeryka, ale czuję wtedy lęk. Taki maleńki dreszczyk, który doświadczamy niekiedy na karku, jakby złapała nas zimna ręka ducha. Kiedy się na tym skupiam i próbuję zobaczyć przyszłość, umyka ona poza mój zasięg.
- Myślę, że jak każdy ciężarny boisz się porodu i tego, czy podołasz rodzicielstwu. Trochę o tym czytałem.  – Nirmal przytulił elfa i pogładził po plecach. – Pamiętaj, że jestem tuż obok i zawsze możesz na mnie liczyć. – Ten drugi tuman Rajit, zamiast urządzać ekskluzywny pokoik, lepiej by dotrzymał ci towarzystwa.
- Pewnie masz rację, większość czasu przebywam sam, bo wszyscy są zajęci i stąd ten niepokój może pochodzić. W końcu to mój pierwszy raz. – Uśmiechnął się już o wiele pewniej i nalał sobie kawy. W młodym księciu było coś takiego, że działał na wszystkich kojąco. Na jego delikatnej twarzy malowały się wszystkie emocje niczym na wyjątkowo czułym płótnie, a wrażliwe serce natychmiast spieszyło każdemu z pomocą. Mimo tego ani trochę nie sprawiał wrażenia słabego, wręcz odwrotnie, wyjątkowo silnego i stabilnego, co udzielało się w jakiś sposób otoczeniu. Chandi doskonale wiedział, że nawet gdyby długo szukał i przemierzył świat wszerz i wzdłuż, nie znalazłby bardziej lojalnego przyjaciela.
 ..............................................................................................................
betowała Kiyami