piątek, 6 grudnia 2013

7. Polowanie.


Rozdziały, które do tej pory opublikowałam były właściwie wstępem do całej historii. Chciałam, byście poznali wszystkich bohaterów i z grubsza dowiedzieli się o co w tym wszystkim chodzi. Jeśli zrobiłabym wam kilkustronicowy wykład z historii wampirów,  pewnie zanudzilibyście się na śmierć.

  
   Przywódcy wampirzych klanów wbrew temu co mówili podczas Święta, wzięli sobie głęboko do serca słowa wieszcza. Jeszcze tego samego dnia spotkali się w miejscu spotkań, którego zawsze używali, kiedy chcieli zachować wyjątkową dyskrecję. Dołączyło też do nich kilku arystokratów.
    Mieszkańcy Wymysłowa, wsi znajdującej się w pobliżu Łysej Góry, tego pochmurnego wieczora co chwilę się żegnali. Kiedy tylko zapadł zmierzch zobaczyli ciemne, zakapturzone postacie, lądujące jak im to zawsze opowiadali dziadowie, w pobliżu ruin zamku Skąpca. Zgodnie z miejscowym zwyczajem pozamykali się w domach, nie chcąc mieć do czynienia z nieczystymi mocami. Dziwili się, że chociaż księżyc nie był jeszcze w pełni wiedźmy najwyraźniej zlatywały się na Sabat, w dodatku nie korzystały z tradycyjnie z mioteł, tylko unosiły się na skrzydłach. Musiało się dziać coś wyjątkowo ważnego w ich społeczności, skoro nawet specjalnie się nie ukrywały i nie czekały jak zwykle do północy.
    W dużej, podziemnej komnacie zebrali się wszyscy przeciwnicy powrotu króla. Na ich czele stali oczywiście Tanish, Tamal i Hemen. Usiedli wokół okrągłego stołu i zaczęła się gorąca dyskusja.
- Moi drodzy - zaczął przywódca klanu Orgolion – musimy zapobiec spełnieniu się tej niemądrej przepowiedni. Dobrze wiecie, że jeśli powróci stare prawo nie będzie to korzystne dla żadnego z nas.
- Chyba nie macie zamiaru kłaniać się jakiemuś smarkaczowi, w dodatku wychowanemu wśród ludzi i  z nieprawego łoża?! – Dorzucił gniewnie Hemen.
- Musimy go odnaleźć i w miarę dyskretnie się pozbyć. Lepiej by nikt nas nie łączył z jego zniknięciem – odezwał się cicho Tamal. – Kto jest przeciw?
    Nikt się nawet nie poruszył. Zadowolony mężczyzna posłał zgromadzonym okrutny uśmieszek, już widział oczami wyobraźni jak zabawia się  po swojemu z przyszłym władcą, a potem patrzy jak zdycha.
Przez kilka godzin jeszcze rozmawiali, ustalając szczegóły, potem większość uczestników  spotkania udała się do domów. Już niedługo miało świtać i wszyscy byli zmęczeni. Zostali tylko trzej przywódcy.
- A co będzie, jeśli nie uda nam się go zabić? – zapytał rozsądnie Tanish.
- Jeden z naszych synów go poślubi i po sprawie. Takim dzieciakiem nie powinno być trudno manipulować – uspokoił go Hemen. – Możemy w drodze losowania wybrać, kto to będzie.
- W takim razie wszystko ustalone. Wysyłamy naszych synów na wyprawę i mam nadzieję, że to  arcydrogie szkolenie w Akademii na coś się w końcu przyda – westchnął Tamal.
- Nie są za młodzi na takie ważne zadanie?
- A znasz kogoś komu mógłbyś bardziej zaufać? – odpowiedział pytaniem na pytanie  mężczyzna.
    Po tygodniu przygotowań trzej młodzi mężczyźni ruszyli na poszukiwanie legendarnego króla. Szybko się okazało, że odnalezienie go nie będzie wcale takie łatwe, bo krajów, które mają w godle orła było przecież wiele, a przetrząsanie ich wszystkich nie miało najmniejszego sensu.
    Dopiero kilka lat później trafili na trop starej kobiety, która po wypadku komunikacyjnym miała coś z głową i chwaliła się wszystkim sąsiadom, że uratowała przyszłego, wampirzego króla. Mieszkała w Krakowie, więc tutaj rozpoczęto akcję poszukiwawczą na większą skalę. W końcu udało im się natrafić na chłopca ze znamieniem, który miał już około dwudziestu ludzkich lat. Przez kilka dni Vilas Orgolion, Raktam Mortest i Nikun Mentrios obserwowali jego dom, poznawali zwyczaje całej rodziny. Nie chcieli niczego zrobić pochopnie, wiedzieli , że jeżeli  im się nie powiedzie ojcowi zrobią z ich życia piekło.
   Daniel wydał im się zwyczajnym chłopcem, niczym specjalnym nie wyróżniającym się z tłumu. Zauważyli, że był kaleką, co działało jedynie na ich korzyść. Łatwiej im będzie go schwytać, czekali na odpowiedni moment.

***

   Trzej synowie przywódców klanów przez cały dzień śledzili Daniela i mieli już tego naprawdę dość. Chcieli jak najszybciej dopaść smarkacza i mieć z głowy całą sprawę. Wcześniej nigdy nie byli na Ziemi i dosłownie wszystko rozpraszało ich uwagę. Program Akademii tylko teoretycznie uczył ich o świecie ludzi i ich zwyczajach. Dobrowolnie nigdy by tutaj nie przyszli, niestety ojcowie mieli nad nimi władzę absolutną, a ich słowo było dla nich rozkazem, który należało wykonać bez szemrania. 

    Szczęśliwy Daniel wracał późnym wieczorem przez park do domu. Właśnie dostał wymarzony indeks i pochwalił się nim Panu Nietoperzowi. Alisa tymczasem buszowała po pobliskich krzakach w poszukiwaniu ulubionych jagód. Postanowił jeszcze po drodze wstąpić w miejsce, które ostatnio go zafascynowało. W odległym kącie parku na jednej ze ścieżek była metalowa, okrągła płyta, podobna do studzienki kanalizacyjnej, jakich wiele w mieście. Różniła się jednak od innych niezwykłym ornamentem, który po bliższym przyjrzeniu tworzył litery w nieznanym mu języku. Świeciły delikatnie w ciemnościach, jakby były pokryte luminescencyjna farbą. Kiedy opowiedział o tym ojcu, ten stwierdził, że to zabytek nazywany nie wiadomo dlaczego Windą do Nieba. Podobno dawniej, widywano jak anioły z czarnymi skrzydłami spadały na niej z nieba. Daniel, gdy to usłyszał, postanowił się jej przyjrzeć jeszcze raz. Było jeszcze dość wcześnie i na ławkach można było spotkać zakochane parki całujące się zawzięcie w cieniu drzew.
   Szybko odnalazł płytę i zaczął się jej przyglądać z bliska, świecąc sobie komórką. Nie zauważył jak zza krzewów wysunęły się trzy ciemne postacie i ruszyły ostrożnie w jego stronę. Wierna Alisa jednak czuwała i rozległ się jej wysoki, ostrzegawczy pisk.
- Co się dzieje maleńka? – zapytał szeptem zwierzątko, odwrócił się i zauważył napastników. Na widok wysokich sylwetek skradających się w jego stronę, zerwał się na równe nogi i ruszył przed siebie. Dziękował w duszy swojemu rehabilitantowi za każdą minutę treningu. Biegł najszybciej jak potrafił w stronę bramy. Niestety goniący go mężczyźni byli niezwykle szybcy, a chora noga zaczynała słabnąć. Alisa widząc, że jej pan zaczyna zwalniać ruszyła na ratunek. Z bojowym sykiem rzuciła się na nieznajomych, odwracając ich uwagę od uciekającego przyjaciela.
- Zabierz ode mnie tego cholernego nietoperza, bywają jadowite! – wrzasnął Vilas, czując ostre ząbki na swojej szyi.
- Jęczysz jak baba – burknął Raktam, usiłując złapać zwinnego zwierzaka.
- Pięknie, wy tu sobie plotkujecie, a smarkacz zwiał, Teraz będzie się miał na baczności – warknął na nich Nikun, rozglądając się bacznie dookoła. Jednym uderzeniem szponów strącił maleństwo na ziemię i z okrutnym uśmieszkiem stanął na jego skrzydełkach. Rozległo się paskudne chrupnięcie. – Smarkacz może i jest kuternogą, ale niezły z niego spryciarz. Niemożliwe by daleko odbiegł. Chodźcie!
                                                                      ***
   W krzakach nieopodal stało dwóch wysokich mężczyzn. Niewidoczni dla nikogo obserwowali całą akcję cicho ze sobą rozmawiając. Kontury ich sylwetek falowały niczym mgła, najwyraźniej chroniło ich jakieś pole siłowe lub magia. W pewnym momencie jeden z nich chciał się rzucić na pomoc Danielowi, ale drugi stanowczo powstrzymał go za ramię .
 -Spokojnie Wasza Wysokość! Chce pan zaprzepaścić całą sprawę z powodu jakiegoś dzieciaka
- Kass, jeśli on zginie, wszystkie moje plany wezmą w łeb! – Szarpnął się od przodu, ale uparty sługa miał silny chwyt.
-Innymi się tak jakoś nie przejmowałeś – rzucił kpiąco mężczyzna. Doskonale znał swojego pana i kiedy to było konieczne potrafił nim po mistrzowsku manipulować.
- Nie snuj jakiś idiotycznych domysłów, dobrze wiesz, że bez niego przepowiednia się nie dopełni! – warknął zimno władca. Uważał, że Kass robi się ostatnio wyjątkowo bezczelny i wtyka nosa w nie swoje sprawy. Kiedy będzie po wszystkim miał zamiar pozbyć się jakoś dzieciaka, najlepiej żeniąc go z jakimś miłym chłopcem. Kto to miałby być, o tym postanowił pomyśleć później. Jakoś nikt nie wydawał mu się godny ręki chłopca, który choć bezwiednie, ale przysłuży się monarchii.
- A co z tym niewygodnym wersem, że ,, tron naznaczy jego krew”? – zapytał cichutko sługa odsuwając się na bezpieczną odległość. Król bywał porywczy i lepiej było zbytnio mu się nie narażać. Nie mógł się jednak powstrzymać, żeby nie wtrącić swoich trzech groszy.
- Nie pozwolę zabić niewinnego dziecka. – Zamyślił się na moment mężczyzna. -  Możemy upuścić mu nieco krwi i namazać nią jakieś runy na tronie. Wieszcz na pewno coś nam doradzi. – Wzruszył ramionami. Przyszłość Daniela nie wydawała mu się w tej chwili zbyt istotna, miał na głowie ważniejsze sprawy. Na przykład jak zmusić przywódców klanów do przyczołgania się do jego stóp i odprawienia starożytnego rytuału.
- Och, mały jest sprytny udało mu się uciec. – Klasnął nagle w ręce Kass, kompletnie zapominając, że przecież się ukrywają. Został za to pociągnięty za ucho przez swojego pana.  – Auu… Szkoda tylko tego nietoperza – wyszeptał.
- Właśnie nadchodzi pomoc, więc się zamknij idioto! – Warknął na niego mężczyzna i zatkał niepoprawnemu gadule usta ręką, po czym wyjrzał zza krzaka. - To Chandi i Rajit, wyglądają na lekko zawianych.

                                                              ***
    Na parkowej alejce pod osłoną wysokich drzew wylądowali wyżej wspomniani mężczyźni. Kiedy tylko ich stopy dotknęły ziemi wielkie, czarne skrzydła zniknęły jak zaczarowane. Szli nasłuchując i zaglądając w każdy zakamarek. Otulali się długimi płaszczami, nieodpowiednimi na tą porę roku, a ich twarze niknęły w obszernych kapturach.
- Wyglądamy jak idioci i ludzie się na nas gapią – mruknął cicho Chandi.
- To nie pokaz mody elfie, gorzej by było gdyby zobaczyli twój biały łeb i szpiczaste uszy! – Rzucił zniecierpliwiony jego narzekaniem Rajit. – Jesteś pewny, że ci się te wizje nie poplątały?
- Wypiliśmy tylko butelkę wina, nie przesadzaj! – prychnął na niego oburzony wieszcz. – Miał być gród Kraka, starożytna fontanna i Winda do Nieba. Wszystko się zgadza krwiopijco - dorzucił złośliwie.
- W takim razie, gdzie Nir… - W tym momencie wpadł w głęboki dół, którzy wymieniający rury robotnicy zapomnieli oznakować. O dziwo miał całkiem miękkie lądowanie. Po chwili ziemia pod nim nieco się poruszyła i zaczęła jęczeć.
- Co u licha? – Ostrożnie przeturlał się na bok i dopiero teraz zauważył, że leży na mocno poturbowanym i zakrwawionym chłopaku. – Chyba znalazłem! – Krzyknął do nachylającego się nad dziurą mężczyzny. – Wygląda na to, że jest ranny, pomóż mi go wyciągnąć.
- Pogadać sobie nie można, wizje się nie podobają, ale jak przychodzi do taplania się w błocie ciemną nocą, to elf jest w sam raz – mamrotał pod nosem Chandi, ale posłusznie wskoczył do rowu. Już po chwili stali na ścieżce, trzymając w ramionach nieprzytomnego chłopaka. – Zabierzmy go do ciebie, u mnie kręci się zbyt wielu obcych.
- W porządku, musimy sprawdzić, czy rzeczywiście ma to znamię. – Rajit wziął na ręce swoje znalezisko i pośpiesznie ruszył z nim w stronę Windy do Nieba.
- Powoli, może mieć coś złamane – upomniał go wieszcz i cały się skulił pod wpływem chichotu jakiejś zakochanej parki, która pokazywała ich sobie palcami. Solennie postanowił, że poszuka sobie odpowiedniego stroju na takie wypady. Chandi był dość drażliwy na punkcie wyglądu i niezmiernie dumny ze swoich długich włosów, przypominających kolorem światło księżyca. Jedynie ten paskudny Rajit, nie potrafił docenić jego wyjątkowej urody, co bardzo denerwowało nieco próżnego elfa.

......................................................................................................

Betowała Ariana