poniedziałek, 12 października 2015

47. Naturalna antykoncepcja. Ten złowieszczy urok.

 Nastał wieczór i Nirmal mógł wreszcie odpocząć. Za oknami panował już mrok. Jesienne dni były takie krótkie. Uwił sobie gniazdko z kocy i poduszek przed płonącym w sypialni kominkiem. Siedział ze skupioną miną na dywanie w samych spodniach i krzywo zapiętej koszuli, kiwając bosymi stopami.  Rozpuścił długie, ciemne włosy przez cały dzień mocno spięte, w elegancki węzeł jak przystało na księcia. Poczuł niejaką ulgę i ból głowy, który męczył go od rana, nareszcie odpłynął. Ze sterty dostarczonych mu kolorowych książeczek wybierał te, które mogłyby spodobać się Hiralowi. Obok niego stał kubek z parującym napojem. Zupełnie nie zwracał uwagi na siedzącego w fotelu męża, który udawał zajętego trzymanym w ręku plikiem dokumentów. Taka mała gra, kto pierwszy złamie tabu i się odezwie. Niestety widok, który miał przed sobą Lakshman był zbyt rozpraszający. Wyłaniające się co chwilę spod przykrótkiej koszuli to opalone ramię, to smakowicie wyglądający brzuch, nie sprzyjały koncentracji. Przegrał z kretesem ten pojedynek.
- Właściwie po co to robisz? Przecież Hiral i tak nic nie widzi, a jest jeszcze zbyt mały, żeby coś zrozumiał z czytania.
- To taki mały eksperyment. Hm… - Kiedy mąż zdążył przysunąć się tak blisko? Jeszcze przed chwilą siedział po drugiej stronie komnaty. Znał ten głodny błysk w szkarłatnych oczach. Wziął kubek do ręki i pociągnął spory łyk paskudztwa.
- Jaki eksperyment? I co tak śmierdzi? – Skrzywił się mężczyzna. Skądś znał ten zapach, nie wiedział tylko skąd.
- Może i Hiral jest niewidomy, ale zachowuje się jak zupełnie zdrowe dziecko. Biega, psoci, bałagani, nie wpada na przedmioty, ta zagadka nie daje mi spokoju. Mam swoją koncepcję. Chandi się ze mnie śmieje, udowodnię mu, że racja jest po mojej stronie. – Z premedytacja pominął drugie pytanie. Za żadne skarby się nie przyzna, że poszedł potajemnie do medyka i kupił zioła zapobiegające ciąży. Przyglądając się przyjacielowi, postanowił zaczekać z potomstwem jeszcze kilka lat. Sam nadal miał problemy z akceptacją świata Amalendu. Dopiero uczył się w nim żyć. Rola królewskiego małżonka też nie należała do najłatwiejszych. Jednym słowem uznał, że jeszcze nie dojrzał do takiej odpowiedzialności. Nie wiedział jednak jak się tymi przemyśleniami podzielić z mężem. Obawiał się jego reakcji.
- W jaki niby sposób? – Mężczyzna doszedł do wniosku, że jego młody małżonek znowu ubzdurał sobie jakąś dziwną teorię. Ślepiec to ślepiec. Dziecko nie miało źrenic. Ponadto jego speszona mina świadczyła o winie. Z pewnością kombinował jak coś przed nim ukryć. Głuptas najwyraźniej go nie doceniał.
- Uważam, że on widzi, ale w odmienny od nas sposób. Z pewnością są w to zamieszane, zawsze kręcące się wokół niego zwierzaki. – Szybko wypił resztę ziół. Miał ochotę się kopnąć. Jakim trzeba być durniem, żeby przynieść leki do sypialni, wiedząc o obecności męża. Musi być teraz sprytny jak lis.  – Chłopczyk już dużo mówi, codziennie poznaje nowe słowa. Pokażę mu obrazki, poczytam, zorientuję się czy wie, co przedstawiają. – Powoli przesuwał kubek i ukrył go pod kocem.
- Dobry pomysł, musisz tylko wybrać rzeczy które maluch już zna. – Wstał z fotela i usiadł obok coraz bardziej speszonego Nirmala. Zauważył jego wcześniejsze manewry. Zaczął od niechcenia przeglądać książeczki.
- Masz mnie za kompletnego głupka? – Oburzył się chłopak.
- Może nie za głupka, ale za okropnego kłamczucha i tchórza! – Zwinnym ruchem wyciągnął nieszczęsny dowód zbrodni i podsunął pod sam nos blednącego męża. – Już wiem co to za cholerstwo! Chcesz sobie zrujnować zdrowie?! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że nie chcesz mieć dziecka?! – Jego głos nabrał groźnych, syczących tonów.
- Tto… nnie tak, że nnie pragnę wcale mieć dzieci. Chcę tylko trochę z tym zaczekać. – Wyjąkał cicho Nirmal, przestraszony jego gwałtownością. Szkarłatne oczy męża ciskały błyskawice, szpony same się wysunęły z zaciśniętych na kubku dłoni. Po raz pierwszy autentycznie się go przestraszył.
- I dlatego pijesz wywar z ciermiętki zamiast mi o tym powiedzieć? Masz pojęcie jakie ma trujące właściwości? Co za szarlatan ci to dał? Zabiję kretyna! – Lakshman dawno nie był taki wściekły. Pieprzone zioła pite przez dłuższy czas nie dość, że wywoływały całkowitą bezpłodność, to jeszcze niszczyły stawy. Po kilku miesiącach zażywania zostawało się kaleką. Dlatego zabroniono ich sprzedaży.
- Nnie denerwuj się. Aptekarz powiedział, żeby ppić tylko w okresie płodnym, czyli przez tydzień raz na trzy miesiące. – Nie śmiał spojrzeć mu w oczy. Miał rację, że się nie przyznał do swoich obaw. Nawet nie zapytał o nic, tylko wrzeszczał na niego jak opętany. – Pprzepraszam. Nie wiedziałem nic o skutkach ubocznych.
- Natychmiast wyrzuć to paskudztwo! – Ledwo nad sobą panując rzucił kubkiem o ścianę. Krucha porcelana rozprysła się na tysiące kawałków. Wstał gwałtownie z dywanu. Miał ochotę złoić skórę durnemu gówniarzowi. W takim stanie nie był potrafił z nim dyskutować.
- A proszę bardzo! – Nirmalowi strach przeszedł jak ręką odjął, pozostała jedynie złość na gbura, który rozbił jego urodzinowy prezent od mamy. – Od dzisiaj żyjemy zgodnie z naturalnymi metodami! – krzyknął za oddalającym się mężczyzną. Może rzeczywiście zachował się jak dureń. Powinien był powiedzieć o swoich wątpliwościach w sprawie dziecka, a przynajmniej sprawdzić w internecie co właściwie kupił. Skoro jednak Lakshman zachował się jak wszechwładny pan i władca, a nie mąż, nie miał zamiaru przyznać mu racji. Nikt mu nie będzie rozkazywał, a już na pewno nie w sypialni. Pobiegł do sąsiedniego pokoju, by po chwili coś przytaszczyć z zadowoloną miną. Założył piżamę i wślizgnął się pod kołdrę.
Król wampirów wziął długi, zimny prysznic. Miał niejakie wyrzuty sumienia, że tak gwałtownie zareagował i najwyraźniej wystraszył młodziutkiego męża. Choćby z racji wieku i doświadczenia powinien mieć więcej rozsądku. Zwyczajnie krew go zalała, kiedy zorientował się, co pił bezmyślny smarkacz. W sumie w tej sprawie nie był bez winy. Powinien już dawno przedyskutować z nim sprawę dzieci. Jakoś odwlekał rozmowę, być może dlatego, że z góry znał jej wynik. Zwyczajnie zazdrościł Rajitowi syna, sam chciałby mieć co najmniej dwóch, albo lepiej trzech. Wiedział też, że Nirmal był na to za młody. Właściwie, to sam sobie zgotował taki los. Wytarł ręcznikiem nagie ciało, okręcił go wokół bioder i udał się do sypialni, żeby jakoś ułagodzić obrażonego męża. Stanął w nogach ogromnego łoża z baldachimem i zaliczył opad szczęki. Musiał przyznać, ze pomysłowość chłopaka nie znała granic.
- Co to jest u licha, chiński mur? – Wskazał na długi, wysoki zagłówek umieszczony wzdłuż materaca i dzielący go na dwie równe części. Chłopak leżał zapięty pod szyję, we flanelowej piżamie z bardzo nadętą miną. Nie raczył nawet na niego spojrzeć.
- Oto naturalna metoda antybocianowa – oświadczył z dumą. -  Ponieważ dzisiaj mam pierwszy płodny dzień, będziesz musiał tolerować ten antykoncepcyjny płotek jeszcze przez sześć dni.
- Hm… W następnym życiu, poszukam sobie mniej kreatywnego męża – westchnął cierpiętniczo mężczyzna. Najwyraźniej strzelił sobie w stopę. Miał co chciał. Wziął kilka uspokajających oddechów. Ze złośliwym uśmiechem, patrząc nieznośnemu chłopakowi prosto w rozszerzające się ze zdumienia oczy, odwinął ręcznik i rzucił go na podłogę. Zupełnie nagi, z penisem w pełnym wzwodzie, położył się na swojej połowie. Skoro mają cierpieć, to przynajmniej obaj. W końcu był dwudziesty pierwszy wiek i mieli równouprawnienie. Z rozbawieniem zaważył jak różowy język zwilża już któryś raz rozchylone usta miotające naprawdę obrazowe przekleństwa, o ile potrafił czytać z ruchu warg.
***
Następnego dnia władca wampirów, nie był zbyt przyjaźnie nastawiony do świata. Niewiele spal tej nocy, jedyna satysfakcja, że Nirmal też zwlókł się rano z łóżka z podkrążonymi oczami. Niestety Lakshmana czekały jeszcze dwie, nieprzyjemne rozmowy. Pogodzenie upartych niczym barany przyjaciół było naprawdę karkołomnym zadaniem. Tym bardziej, że nie wykazywali ani odrobiny dobrej woli by nawiązać jakieś pokojowe relacje. W dodatku penis bolał go po dość brutalnej sesji prac ręcznych, a sześć następnych dni zdawało się wiecznością, dla jego udręczonego przez małego niewdzięcznika, ciała. Poprawił się na fotelu. Nadal odczuwał pewien dyskomfort. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co będzie dalej.
- To będzie baaardzo długi  tydzień. – Siedzący pod ścianą sekretarz popatrzył na niego z kompletnym niezrozumieniem.
- Wasza Wysokość?
- Masz szczęście, że jesteś kawalerem. Doceń ten stan. – Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Przerzucał bezmyślnie dokumenty. Wygodny zazwyczaj gabinet wydał mu się wyjątkowo nudnym i ciasnym miejscem. Najwyraźniej skurczył się przez jedną noc. Potrzebował na gwałt przestrzeni. A może cholerny fotel miał jakąś wystającą sprężynę?.
- Poproś wieszcza, wczoraj wysłałem do niego widomość. Powinien już przybyć. – Z westchnieniem wypił kolejny łyk kawy, co nie było chyba najlepszym pomysłem. Potrzebował raczej odetchnąć świeżym powietrzem, śpiewu ptaków, szumu drzew, wiatru we włosach.
- Już proszę. – Sekretarz zerwał się ze stołka.
- A niech to! – wyrwało się mężczyźnie. Jego niecierpliwe palce, kręciły kółka w przydługawych włosach. Zwyczajnie się oszukiwał. Tak naprawdę to pragnął tylko jednego, drobnych dłoni na swoim ciele, smukłych nóg owiniętych wokół talii i rozchylonych zapraszająco kapryśnych ust.
- Idź już, idź! – Machnął ręką do speszonego mężczyzny stojącego w drzwiach z niepewną miną.
***
Chandi stał na korytarzy z zaciętym wyrazem twarzy i wysoko podniesioną głową. Udawał, ze nie widzi dziesiątek ciekawskich spojrzeń przechodzących dworzan. Dawno nikt nie widział wieszcza, a po pałacu krążyło mnóstwo fantastycznych plotek na temat jego małżeństwa. Ciekawscy nic jednak nie mogli wyczytać z jego zachowania. Wydawał się jedynie nieco szczuplejszy i bardziej sztywny niż zazwyczaj. Nie przeszkadzało mu to jednak być nadal jednym z najpiękniejszych mężczyzn w Amalendzie, co ku swojemu niezadowoleniu zauważyli zazdrośnicy, których na dworze bynajmniej nie brakowało. Elegancki, chłodny i niedostępny jak zwykle z nikim się nie spoufalał.
- Jego Wysokość prosi – rozległ się dźwięczny głos królewskiego sekretarza. Chandi powoli wszedł do gabinetu. Znając dobrze temperament Lakshmana, spodziewał się długiego kazania, pełnego gromów i błyskawic. Tymczasem król siedział niespokojnie, wiercąc się jakby co najmniej miał w spodniach mrówki, a jego twarz wyrażała jedynie troskę i smutek.
- Usiądź i pozwól, że przypomnę ci o kilku rzeczach, bo najwyraźniej o nich zapomniałeś. A nie powinieneś, ponieważ mieszkasz w Amalendzie niemal od dziecka. I nie denerwuj się tak, nie chcę ci zaszkodzić w żadnym wypadku. – Uśmiechnął się pojednawczo do wieszcza.
- Skąd wiesz, że się denerwuję? Wszyscy zazwyczaj mają mnie za pozbawionego uczuć, złośliwego odmieńca.
- Prostujesz palce u stóp i ściskasz prawe kolano. Zawsze tak robisz jak coś cię niepokoi. – Nalał mężczyźnie lampkę wina. – Nie wiem czy już możesz.
- Tak, Hiral jest już duży i woli stałe pokarmy. Ma kilka śmiesznych, maleńkich ząbków. – Oczy my zalśniły, jak zwykle kiedy mówił o synku. – Mów dlaczego zarzucasz mi sklerozę, bo zaraz wyjdę z siebie.
- Pamiętasz ile problemów mieliście ty i Rajit z Nirmalem, zaraz po jego przybyciu do Amalendu? – Zauważył jak na wspomnienie męża, elf zbladł. Najwyraźniej nadal żywił do niego głęboką urazę. Miał przed sobą bardzo niewdzięczne zadanie.  - Niektórych z nich, nie pozbył się do dzisiaj. Wiesz z jakiego powodu jego magia jest tak niebezpieczna i niestabilna?
- Nie otrzymał właściwego wychowania. Powinien najdalej cztery tygodnie po urodzeniu dostać krew ojca, a potem co miesiąc w małych dawkach. Jego moc rozwinęłaby się wtedy prawidłowo, bez tych gwałtownych fal przypływów i odpływów. – W tym momencie zbladł jeszcze bardziej i wbił oczy we władcę, obserwującego go uważnie zza kielicha z winem. – Nie mów tylko, że…
- Sam sobie odpowiedziałeś. Liczę na to, że jesteś odpowiedzialnym ojcem. Twój synek ma już wystarczająco dużo kłopotów ze zdrowiem, nie potrzebuje z pewnością nowych. - Poklepał go łagodnie po ręce. Rzadko zachowywał się tak delikatnie wobec kogokolwiek. Elf był zaskoczony jego empatią. - Musicie z Rajitem wypracować jakiś kompromis. – Dodał stanowczo.
- Rozmawiałeś z nim? – Wiedział, że Lakshman mimo swoich wad był mądrym wampirem i na pewno chciał jak najlepiej. Sam starał się o tym wszystkim nie pamiętać. Niewygodna prawda jednak sama go dogoniła. Choć wszystko się w nim buntowało, dla dobra Hirala zrobi wszystko co konieczne. Nie było winą malca, że jego tata wybrał sobie dupka na męża.
- Nie, ale zaraz to zrobię. Chciałem najpierw zobaczyć ciebie. Widzę, że się nie pomyliłem. Zawsze byłeś bardzo silny i szlachetny. – Wieszcz wyglądał na kogoś, kto wiele przeszedł, ale trzymał się dzielnie. Najwyraźniej wyszedł już z depresji. – Daj Rajitowi trochę czasu na ogarnięcie.
- Ten pan interesuje mnie jedynie jako dawca krwi. Może to robić z zamkniętymi oczami przez otwór w ścianie. – Warknął wieszcz.
- Wtedy będzie cierpiał twój synek, nie bądź taki zawzięty.
- Dla niego lepiej, jeśli od razu się dowie, że ma tylko jednego ojca. A ten drugi pan to tylko dojna krowa, zapewniająca mu właściwy rozwój.
- Muszę przyznać, że twój język z pewnością nie ucierpiał. Zachowaj go na jutrzejsze święto. Lubię patrzyć jak przywódcy klanów zgrzytają zębami, słuchając twoich przepowiedni. – Lakshman usiłował rozjaśnić pochmurną twarz wieszcza. Nie miał pojęcia jak Rajit mógł zrezygnować z Chandiego, dla jakiś idiotycznych mrzonek. Gdyby nie Nirmal z pewnością próbowałby się do niego zbliżyć. Miał wszystko o czym mógłby marzyć mężczyzna – kuszące ciało, szlachetną duszę i szczodre serce. W jego towarzystwie nieco odetchnął, przygotowując się do następnej potyczki. I oby bogowie dali mu świętą cierpliwość.
***
Rajit przyszedł do pałacu dopiero po południu, sztywny i oficjalny, niczym daleki krewny, który nie spodziewa się przychylnego traktowania od swojego seniora. Ukłonił się i stanął naprzeciwko biurka. Jego spojrzenie mówiło - ,,jestem tu bo mi kazałeś, ale nie licz na żaden entuzjazm”. Prawdę mówiąc przywódca klanu Coraggion, też spodziewał się długiego kazania na temat swojego zachowania.
- Siadaj! Nie ma zamiaru bawić się z tobą w żadne gierki! W przeciwieństwie do elfa nie zasługujesz na ulgowe traktowanie. – Lakshman od razu przeszedł do konkretów. – Nie masz też pary błękitnych oczu, które poprawiłyby mój pieski humor.
- Tak panie. – Mężczyźnie nie pozostało nic innego jak wysłuchać w milczeniu, co król miał mu do oznajmienia. Był nieco zaskoczony, bo przygotował się na gorącą dyskusję, miał nawet w zanadrzu całkiem rozsądne argumenty, popierające jego teorie. Tymczasem został potraktowany jak niegrzeczny, niezbyt inteligentny dzieciak.
- Myślę, że znasz prawo równie dobrze jak ja. – Ton władcy był nadzwyczaj chłodny.
- Tak panie. – Rajit zaczynał się niepokoić. Nie miał pojęcia, czego oczekiwał od niego król. Sam posiadał wyjątkowo kiepski nastrój, oczekiwał, że w pałacu spotka Chandiego, ponieważ zbliżało się święto Ayati. Choć z daleka zobaczy jego świetliste oczy i smukłą sylwetkę. Specjalnie przyszedł godzinę przed umówioną porą i krążył po korytarzach.
- W takim razie wiesz, że został ci tylko tydzień na uznanie syna zanim zastosuję przewidziane dekretami sankcje, a ty stracisz honor i miejsce w klanie.
- Ale…- Na sama myśl o ponownym zobaczeniu niewidomej istoty doznał silnego skurczu w sercu.
- Nie ma żadnych ale. Sam pomagałeś ustanowić te prawa. Jutro chcę mieć na biurku plan, kiedy i gdzie masz zamiar karmić Hirala. Masz go dostosować do rytmu zajęć Chandiego. – Tak jak przewidział, Rajit gwałtownie zerwał się z krzesła.
- To stworzenie… Ja nie potrafię… Dziecko… Nie mogę… - Ruszył do drzwi, ale zatrzymał go podniesiony głos króla.
- Ty głupi skurczybyku! Jak jutro tu nie przyjdziesz, własnoręcznie zaciągnę cię za kudły. Albo lepiej, spuszczę twoją parszywą krew i popakuję do małych woreczków, aby starczyło jej aż do dojrzałości Hirala. Masz chociaż pojęcie, jakie piekło na ziemi urządziłeś wieszczowi? – Nie wytrzymał, jednym skokiem znalazł się przy mężczyźnie. Chwycił go za gardło i przycisnął do ściany plecami. – Mam ogromną ochotę natychmiast was rozwieść. A potem znajdę elfowi najlepszego męża jakiego zdołam, albo lepiej. Sam się z nim ożenię, jeśli tylko Nirmal się na to zgodzi!
- Co ty mówisz?! Żartujesz prawda?! – Rajit był autentycznie przerażony. Miał zamiar odzyskać przychylność Chandiego, choćby mu to miało zająć resztę życia. Jeśli będzie musiał z tego powodu zaakceptować kalekie dziecko, pewnie to zrobi, choćby miał pęknąć.
- Wcale nie, muszę tylko znaleźć odpowiednie paragrafy. Wydaje mi się, że gdzieś widziałem odpowiednie. – Lakshman z przyjemnością patrzył, jak jego były przyjaciel robi się niemal szary ze strachu. – A teraz precz mi z oczu!
Jak tylko zamknęły się drzwi za przywódcą klany Coraggion, król usiadł spokojnie w fotelu, jakby scena sprzed minuty nigdy nie miała miejsca, z miną kota, który właśnie upolował co najmniej jedną, tłustą mysz. Z przyjemnością stwierdził, że nie stracił nic ze swojego dawnego, mrocznego uroku, powodującego ucieczkę wrogów, jeszcze zanim zaczęła się jakakolwiek walka. Nigdy by nie pomyślał, że Rajit ze swoją niedźwiedziowatą sylwetką był taki zwinny i potrafił tak szybko biegać. Zależało mu na elfie bardziej, niż chciał przyznać. A co do Hirala, na pewno jeszcze się do niego przekona, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Chłopczyka widział jedynie z daleka, ale zauważył, że był uroczy i słodki, bardzo podobny do wieszcza.