środa, 11 marca 2015

42. Polowanie na męża. Trzydzieści procent winy. Odrobina hazardu. Pokażcie mi synka!


      Lakshman był nieco rozczarowany brakiem zaufania swojego młodego małżonka. Mały niecierpliwiec nie rozumiał, że usiłował nadrobić zaległości i uporządkować najważniejsze sprawy, aby potem mieli dla siebie więcej czasu. Podczas gdy on ciężko pracował dla dobra Amalendu, ten zazdrosny głuptas wyobrażał sobie nie wiadomo co, tylko dlatego, że kilku nieznających swojego miejsca młodzieńców zbyt jawnie okazywało mu zainteresowanie. Pozostał jeszcze problem nowych umiejętności chłopaka, które stanowiły potencjalne zagrożenie i należało je jak najszybciej zbadać. Namówił już nawet kilku znanych uczonych na konsultację. Obawiał się tylko, jak na ich widok zareaguje porywczy mąż. Postanowił się tym jednak na razie nie przejmować i zająć się czymś znacznie przyjemniejszym. Skoro Nirmal czuł się taki opuszczony i niedoceniany, kim on był, żeby odmówić mu odrobiny uwagi. Postanowił pokonać zazdrośnika jego własną bronią. Poza tym możliwe, że zajęty polityką rzeczywiście dopuścił, by niektórzy dworzanie zbytnio się z nim spoufalili.
  Odnalazł męża w małej jadalni, gdzie razem z personelem omawiał szczegóły mającego się odbyć niedługo urodzinowego balu. Oczywiście siwowłosy ochmistrz zarządzający dworem i nadworny kucharz zasypywali go dziesiątkami pytań. Na widok wchodzącego władcy wszyscy poderwali się na równe nogi, po czym zgięli w głębokich ukłonach.
- Coś się stało? - zapytał zaniepokojony książę. Lakshman rzadko szukał jego towarzystwa w ciągu dnia bez ważnego powodu. Wygładził niebieski kaftan przepasany szerokim, srebrnym pasem, podkreślającym jego zgrabną sylwetkę i szare oczy.
- Mam sprawę niecierpiącą zwłoki! - Z drapieżnym uśmiechem pociągnął go za rząd dużych palm, oddzielających jadalnię od wypełnionych porcelaną kredensów. Zaskoczeni dworzanie umilkli, nie wiedząc, co o tym myśleć. Nastawili jednak uszy, aby niczego nie uronić  z arcyciekawej rozmowy między małżonkami.
- Rodzice mają problemy? Mój boże, chyba nie Chandi...? - Spojrzał uważnie na mężczyznę, który miał podejrzany wyraz twarzy. Gdyby nie to, że obaj byli właśnie w trakcie wypełniania obowiązków...
- Czuję się jakoś słabo, trochę mi duszno... - Lakshman odpiął kilka guzików czarnej koszuli tak, że widać było muskularną pierś, unoszącą się w niespokojnym oddechu. Całym ciałem przyparł chłopaka do ściany, który wydał z siebie jedynie zaskoczony pisk.
- Oszalałeś, prawda? - Zaczerwienił się ogniście, nie potrafił jednak oderwać spojrzenia od jego szyi. Oblizał spieczone wargi.
- Możliwe, że potrzebuję natychmiastowej reanimacji, najlepiej metodą usta usta...
- Zgłupiałeś?! Obok siedzi cały sztab plotkarzy. - Usiłował odepchnąć drania, który właśnie wepchnął mu kolano między uda. - Puszcz...- Reszta protestu utonęła w namiętnym pocałunku. Szorstkie od posługiwania się mieczem palce gładziły jego policzek, a duża dłoń zacisnęła poufale na pośladkach. Łakome usta pożerały jego własne, które po chwili ulegle się rozchyliły. Pożądliwy język wdarł się stanowczo do środka, zdobywając je śmiałym szturmem. Pod Nirmalem ugięły się nogi, nie potrafił oprzeć się temu mężczyźnie, o czym ten doskonale wiedział i bezwstydnie wykorzystywał swoją przewagę. Starał się ze wszystkich sił opanować, było to jednak niewykonalne - zwłaszcza, że ostre zęby zaczęły z wielką wprawą kąsać jego dolną wargę.
- Mhm... Och...- zajęczał bezradnie. W tym momencie silne ramiona go puściły, a napierające twarde ciało nieco się odsunęło.
- Reszta musi poczekać na dogodniejszą okazję, mój książę - zamruczał aksamitnym głosem Lakshman. W złotych oczach lśniły psotne iskierki. Jego młodziutki mąż wyglądał jak wcielenie pokusy, ledwo udało mu się oderwać od napuchniętych warg. Zostawił zamroczonego chłopaka, łapiącego właśnie drżące oddechy i z uśmiechem zdobywcy wyszedł z jadalni, odprowadzany gorączkowymi szeptami dworzan.
- Ty cholerny draniu... - warknął za nim Nirmal. Jego ciało nadal płonęło, a niektóre, co wrażliwsze części zostały postawione w stan najwyższej gotowości. Obciągnął kaftan najniżej, jak mógł i usiłował oblec twarz w maskę obojętności. Stanowczym krokiem wyszedł zza palm z zamiarem kontynuowania zebrania. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na rozchichotanych dworzan, by jego twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. 
- To ja... Yhy... Zaraz wracam....
                                                              ***
    Anka była zachwycona wycieczką. Miała nieodparte wrażenie, że trafiła prosto do jednej ze swoich ulubionych powieści fantasy. Świat Amalendu, pełen mrocznych tajemnic oraz wręcz baśniowych istot sprawił, że mogła z czystym sumieniem określić siebie jako idealnie, niemożliwie wręcz szczęśliwą. Najchętniej zostałaby tu na zawsze, poznając nieznaną jej kulturę. Jedyną chmurą na jej pogodnym niebie był ten wredny kłamca, Bansi. Aż do obiadu na własną rękę miała zwiedzać zamek, bo Nirmal był zajęty -  gdziekolwiek się nie udała, łaził za nią z miną skarconego szczeniaka. Rzucała mu groźne spojrzenia i warczała, kiedy tylko próbował się do niej zbliżyć.
  Dziewczyna, pragnąc odetchnąć świeżym powietrzem, wyszła na zewnątrz i ruszyła wzdłuż muru, który wydawał się nie mieć końca. Słońce świeciło, jakby była pełnia lata i chociaż w Krakowie panowała późna jesień, tutaj zupełnie się tego nie odczuwało. Najwyraźniej wyspa miała inny klimat. Zaczęła przyglądać się czarnej, połyskliwej ścianie. Zwłaszcza zafascynowały ją  szkarłatne, nieco prześwitujące żyły, tworzące jakby pulsującą sieć, oplatającą cały pałac. Mogłaby przysiąc, że widziała krążącą w nich najprawdziwszą krew. Nie mogła się powstrzymać i zaczęła delikatnie wodzić palcem wzdłuż nich, a potem lekko na nacisnęła.
- Nie rób tego! - krzyknął Bansi, który właśnie wyłonił się zza zakrętu. - To niebezpieczne!
- Nie będę słuchać oszusta! - Pokazała zdenerwowanemu mężczyźnie język, żeby zrobić mu na złość, postukała w największą żyłę. To, co się zdarzyło ułamek sekundy później, postawiło jej wszystkie włosy na głowie. Ręka dziewczyny zagłębiła się w murze aż po łokieć, który nagle przybrał strukturę gęstego kisielu. Poczuła, jak nieznana siła ciągnie ją do środka w mroczną, najwyraźniej wrogą kipiel.
- Aaa... Ratunku! - zaczęła wrzeszczeć nieprzytomna ze strachu. Im mocniej się szarpała, tym mocniej ją wciągało.
- Spokojnie, Pączku... - usłyszała za swoimi plecami znajomy głos, a silne ramiona objęły ją w pasie i unieruchomiły. - Przestań się wyrywać i przeproś.
- Niby kogo? - Nigdy by nie przypuszczała, że jeszcze tak się kiedyś ucieszy na widok Bansi.
- Zamek oczywiście! Jeśli myślałaś też o mojej skromnej osobie, nie mam nic przeciwko. - Wiedział, że znowu zarabia minusy, ale chciał  nieco uspokoić. Wyglądała tak krucho w porównaniu z potężnym pałacem. Poza tym doskonale wiedział, że ta cholerna kupa kamieni bywała piekielnie złośliwa i niebezpieczna.
- Hm... - chrząknęła niepewnie dla dodania sobie odwagi. Niemądrym draniem zajmie się później, doskonale wiedział, że nie znosi, kiedy ktoś nazywa ją pączkiem. Prosił się o bolesną nauczkę. - Panie Harash-Andrum, bardzo przepraszam, nie chciałam się spoufalać. Jestem tutaj pierwszy raz. - Próbowała delikatnie wyciągnąć rękę, ale piekielna breja trzymała bardzo mocno. Zaczęła się bać od nowa. Czyżby miała tutaj zostać, aż  odetną?
 Bansi zauważył, że Anka znowu się trzęsie i sprawa zaczynała robić się poważna. Znał z własnego doświadczenia przypadki, kiedy zamek wchłonął swoją ofiarę i nie puszczał, dopóki nie doprowadził jej na skraj śmierci. Pogłaskał dziewczynę uspokajająco po rozwichrzonych włosach. Słyszał, jak gwałtownie bije jej serce. Nie miał pojęcia, co zrobić. W pobliżu nikt się nie kręcił, a on nie chciał jej zostawić samej. Spojrzał na bransoletkę, którą z pewnością dostała od Nirmala i doznał olśnienia. Wiedział, że pałac żywi do jego pana pewien sentyment i pozwala mu na więcej, niż komukolwiek innemu.
- Chyba muszę iść po księcia - odezwał się głośno i westchnął - czeka mnie ciężki dzień. Na pewno będzie wściekły, jak potraktowano jego najlepszą przyjaciółkę i wyładuje się na mnie.
- Och... - pisnęła zaskoczona dziewczyna, zauważając, że ucisk ustał i nareszcie była wolna. Na skutek szarpnięcia zatoczyła się do tyłu. Na szczęście jej wierny rycerz czuwał i nie pozwolił upaść. Ulga, którą poczuła, nie dała się z niczym porównać. Odwróciła się do swojego wybawcy, patrzącego na nią z szerokim uśmiechem.
- To między nami zgoda? Wybaczysz mi? - zapytał z nadzieją w głosie, natychmiast wykorzystując okazję.
- Dwadzieścia procent... - mruknęła, prostując dumnie plecy.
- Yy...?
- Anuluję dwadzieścia procent twoich grzeszków!
- Sześćdziesiąt! - Zbliżył się do niej i nawinął sobie na palec niesforny lok. Pachniała jak zawsze wanilią. Może dlatego ta niesforna dziewczyna kojarzyła mu się ze słodyczami.
- Nie bądź bezczelny! Trzydzieści i to. - Wspięła się na palce, błysnęła szelmowsko oczami i musnęła jego usta swoimi.
- Ee...- Nie mógł wydusić z siebie niczego błyskotliwego. Słodkie niczym dojrzałe poziomki wargi spowodowały kompletny zamęt w jego mózgu i zawiesiły część procesów myślowych.
- Czy wszystkie wampiry są tak mało elokwentne? - Obróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem do zamku. Sukienka w drobne kwiaty wirowała wokół jej zgrabnych nóg i opinała się obiecująco na krągłym tyłeczku. Bansi przełknął ślinę. 
- Z tymi wytrzeszczonymi oczami nie wyglądasz zbyt mądrze - rzuciła lekko, patrząc z rozbawieniem na ognisty rumieniec na twarzy mężczyzny.
                                                                ***
    Nirmal prawie przez cały dzień chodził czerwony. Szeroko komentowany stan księcia korony był oczywiście winą władcy wampirów, który zmienił swoje zachowanie wobec niego o sto osiemdziesiąt stopni. Bezczelnie przy tym twierdził, że robi to na wyraźne życzenie swojego ukochanego męża. Lakshman po przemyśleniu kilku kwestii przyznał chłopakowi rację i postanowił już nigdy nie dopuścić, by ukochany czuł się pominięty lub zaniedbywany. Polował więc na niego wytrwale w każdej wolnej chwili, a kradzione pocałunki i pieszczoty zaczęły mu się coraz bardziej podobać. Życie w pałacu przestało być tak potwornie nudne i przewidywalne, w jakimś stopniu zaczęło przypominać safari z podniecającą nagrodą w tle. Dworzanie połapali się, o co chodziło i mieli niezłą zabawę z obserwowania manewrów królewskiej pary. Ich zachowanie przypominało dziecinną zabawę w kotka i myszkę, przy czym stanowczo to Nirmal był rumieniącą się słodko myszką, pożeraną przy każdej okazji przez wygłodniałego kota.
  Kiedy to na stojącym w holu zegarze wybiła dziewiętnasta, książę miał ochotę albo zabić tego wielkiego drania, albo oddać się mu na oczach wszystkich, najlepiej w sali tronowej. Był jednym drżącym kłębkiem pożądania, ledwie dwudziestoletnie ciało gwałtownie domagało się swoich praw. Wziął długi, ciepły prysznic, ubrany jedynie w piżamę i szlafrok, ruszył do małego salonu, znajdującego się pomiędzy sypialniami małżonków, gdzie chętnie spędzali razem wieczory przy płonącym kominku. Ze zdumieniem zauważył siedzących sztywno na kanapie trzech szpakowatych mężczyzn, z których mgliście kojarzył tylko jednego, będącego wybitnym znawcą demonów.
- Mamy jakieś zebranie? – zapytał, zawiązując dokładniej pasek. Spoglądali na niego z zawodową ciekawością, jakby był wyjątkowo ciekawym okazem laboratoryjnym. Wodzili wzrokiem po szczupłym ciele i chorej nodze, zaglądali w oczy, aż miał nieodparte wrażenie, że zaraz podejdą i policzą mu zęby.
- Witamy Waszą Wysokość - odezwał się najstarszy z nich, wstając z kanapy i zginając się w przepisowym ukłonie. Pozostali ruszyli jego śladem. - Król poprosił nas o konsultację w sprawie incydentu z ogniem. Mamy nadzieję, że będziemy pomocni.
- Doskonale sobie radzę i nie widzę powodu, by zabierać wasz cenny czas – zaczął dyplomatycznie Nirmal, choć tak naprawdę wściekł się na męża, że nie raczył go uprzedzić o tej wizycie. Liczył na namiętny wieczór pełen igraszek, nie miał najmniejszej ochoty na bycie ofiarą jakichś eksperymentów. W dodatku od dziecka panicznie bał się igieł, zastrzyków oraz wszystkiego, co się z tym wiązało. Bóg jeden wiedział, do czego byli zdolni ci wampirzy uczeni i nie chciał tego sprawdzać na własnej skórze.
- Ale władca wyraźnie prosił...
- Niech sam się przebada, skoro taki ciekawy - warknął nieprzyjaźnie chłopak i szczelniej zakrył się połami szlafroka. Poczuł, jak gorąco, kumulujące się gdzieś w okolicach brzucha, zaczyna podchodzić mu do gardła. W ustach znowu miał dziwny smak. W tym momencie drzwi się otworzyły i do salonu wszedł Lakshman.
- Wybaczcie spóźnienie. - Skinął z szacunkiem głową w kierunku mężczyzn. Wybrał najlepszych specjalistów, jakich znał, miał do nich zaufanie i ogromnie cenił wiedzę, którą dysponowali. - Usiądźcie - rzucił rozkazująco, z zadowoleniem zauważając, że  ton jego głodu podziałał również na Nirmala, który z obrażoną miną ulokował się w fotelu. Podszedł do niego, podniósł do góry i posadził sobie na kolanach. Chciał mieć pewność, że naburmuszony mąż nie zrobi niczego głupiego. Owinął ramiona wokół jego talii i otrzymał w odpowiedzi wyniosłe prychnięcie.
- Wy tu sobie podyskutujcie, a ja idę na telewizję. - Chłopak usiłował się wymknąć. Wydął buntowniczo dolną wargę niczym dziecko, które zamiast ulubionego batonika dostało porcję tranu. Obecni  w pokoju mężczyźni popatrzyli na niego z rozbawieniem i pewną dozą rozczulenia, niczym ojcowie na psotnego, krnąbrnego potomka.
- Zostajesz! Chcesz jeszcze raz zionąć na kogoś ogniem? Poprzednio miałeś szczęście, bo wampir był zawodowym żołnierzem i trzymał w rękach tarczę. Gdyby nie te sprzyjające okoliczności, zostałaby z niego jedynie kupka popiołu. Na pewno chcesz przypadkiem spowodować w gniewie czyjąś śmierć? Musisz jakoś nauczyć się kontrolować te umiejętności. – Zauważył, jak pod wpływem jego słów twarz chłopaka zaczyna się zmieniać. Po chwili, zawstydzony swoim egoizmem, spuścił głowę.
- Przepraszam, zrobię co trzeba - szepnął, podnosząc nieśmiało oczy na uczonych.
- Może najpierw się przedstawimy. Jestem Kazan, specjalista od demonów, ten blondyn po lewej to Jorge - wielbiciel smoków, za to Mael wykłada wampirzą magię na uniwersytecie. Na początek chcielibyśmy cię obejrzeć. Zwłaszcza znamię i wszystkie atuty ras, które posiadasz. Czy mógłbyś, Wasza Wysokość, rozebrać się do bielizny? - Mężczyzna wskazał oczami na stojący w kącie parawan.
- No dobrze... - Nirmal wszedł za niego i po chwili pojawił się w samych bokserkach. Zażenowany stanął między nimi i zaczęło się badanie. Nie opuścili żadnego fragmentu jego ciała, choć kiedy powodowani ciekawością chcieli dotknąć łusek, zostali powstrzymani przez stanowcze warknięcie Lakshmana, za które chłopak był mu niewymownie wdzięczny.
- Żadnego dotykania! To mój mąż, a nie jakiś manekin!
 Spory i dyskusje trwały dobre dwie godziny, podczas których książę to bladł, to czerwieniał w zależności od tego, gdzie wędrowały wścibskie oczy. Odetchnął z ulgą, kiedy pozwolono mu wreszcie założyć szlafrok. Kazan po chwili zastanowienia wysnuł ostateczne wnioski.
- Masz w sobie, panie, krew trzech potężnych ras: wampirów, demonów i smoków. Z tego powodu twoja moc jest bardzo niestabilna i trudna do okiełznania. Nigdy nie będziesz w stanie z niej w pełni korzystać. W twoim przypadku nadmiar talentów doprowadził do kompletnego zamieszania. Problem w tym, że twoje dzieciństwo upłynęło wśród ludzi. Brak kontaktu z rodziną i jakiegokolwiek szkolenia okaleczył twoje możliwości. Opracujemy metody, aby uratować, co się da z tego pogromu. Z pewnością będziemy w stanie uczynić twoje życie spokojniejszym i bezpieczniejszym. Potrzebujemy jednak trochę czasu, by się z tym wszystkim uporać. Można powiedzieć, panie, że jesteś rodzajem wielokrotnie mieszanym - zażartował mężczyzna.
- Mam pytanie. - Nirmal lekko się zarumienił. - Jeśli będziemy mieć dzieci, jakie one będą?
- Żaden najbardziej pokręcony bóg nie będzie w stanie powiedzieć, co otrzymają z tej szalonej mieszanki genów. Jednym słowem nasz przyszły następca tronu będzie prawdziwym dzieckiem niespodzianką. – Kazan uśmiechnął się do niego. - Ale czym byłoby nasze życie bez odrobiny hazardu?
                                                                 ***
    Mijały dni, tygodnie, miesiące i Balraj był coraz bardziej zły. Tak misternie opracowany przez niego plan spalił na panewce. Mimo, że młode, atrakcyjne wampiry nadal wypatrywały za Lakshmanem oczy, on zdawał się wcale ich nie zauważać, zupełnie jakby byli niewidzialni. Za to uganiał się po pałacowych korytarzach za swoim młodziutkim mężem i wykorzystywał każdą okazję, by go trochę pomolestować. Królewska para wszystkie wolne chwile spędzała razem, tak więc szepty i plotki o rozpadzie ich małżeństwa całkowicie ucichły, zastąpione pytaniami o potomka. Wszyscy się ciekawili, kiedy książę wreszcie osiągnie pełną dojrzałość i zostanie brzemienny. Po tym co wyczyniał ich władca, wyglądało na to, że nie będą musieli zbyt długo czekać na radosną nowinę. W tym zamku od setek lat nie było słychać tupotu dziecięcych nóżek, wszyscy niecierpliwie wyglądali tej chwili, kiedy usłyszą śmiech następcy tronu.
  Demon ze swej strony prędzej upiłowałby własne rogi, swoją największą ozdobę, niż pozwolił na to, by Lakshman go ubiegł. Skoro plan pogrążenia władcy upadł (czego wielce żałował, bo wydawał mu się najskuteczniejszy i najbezpieczniejszy dla Nirmala), to trudno. Nie mógł jednak zasypiać gruszek w popiele, bo znając czułe serce i lojalność chłopaka, jeśli faktycznie zajdzie w ciążę, demon straci całkowicie szansę na przekonanie go do siebie. Jedynym wyjściem będzie wtedy przemoc, a tej wolałby uniknąć. Chciał, aby ofiarowany mu towarzysz był z nim dobrowolnie, dlatego postanowił włączyć do nowego pomysłu Ismenę i przeciągnąć  na swoją stronę. Jako biologiczna matka Nirmala mogła mu pomóc w wielu sprawach.
  Balraj za każdym razem, kiedy widział księcia w ramionach męża, co ostatnio działo się nad wyraz często, wprost płonął z wściekłości. Wiele dałby za wolność, mógłby wtedy wzorem prawdziwych demonów rzucić Lakshmanowi w twarz wyzwanie. Nie było mu jednak dane walczyć ze swoim przeciwnikiem oko w oko. Musiał uciec się do podstępów, inaczej władca wampirów rozdeptałby go niczym robaka. Postanowił wcielić w życie plan B, który był nieco bardziej ryzykowny i polegał na dokładnie odwrotnej sytuacji, niż to sobie wcześniej umyślił. Mianowicie to Nirmal miał być tym, który zdradzi męża i zostanie złapany na gorącym uczynku. Musiał jednak zacząć ostrożnie i powoli, inaczej nikt nie uwierzyłby w tę historyjkę. Opracował wszystko w najmniejszych szczegółach i w końcu powrócił mu dobry humor. Tym razem musiało się udać - zniszczy to małżeństwo i w nagrodę dostanie swojego towarzysza.
                                                               ***
  Była to jedna z wielu nocy, podczas których Chandi nerwowym krokiem przemierzał puste korytarze. Od jakichś dwóch tygodni miał problemy ze snem. Ucinał sobie tylko krótkie drzemki. Zaalarmowani medycy niewiele potrafili na to poradzić - zioła na elfa nie działały, a silniejszych leków nie chcieli stosować ze względu na rosnące w jego łonie dziecko. Wieszcz ze swojej strony uważał, że to wina pokaźnego brzucha, który nie pozwalał wygodniej mu się ułożyć i dziwnego niepokoju, dręczącego go przez cały czas. Często zdarzało się, że zdenerwowany Rajit budził się w środku nocy i widząc pusty materac, ruszał na poszukiwania snującego się po zamku męża. Przynosił zziębniętego elfa na rękach, sadzał sobie na kolanach i okrywał ich obu ciepłym kocem, rozpalając przy pomocy magii wygaszony kominek. Kołysał go w swoich ramionach, dopóki nie zasnął, potem przekładał do łóżka, żeby mógł złapać godzinę czy dwie tak potrzebnego mu snu.
   Tej nocy wieszcz także wstał, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Tym razem było jednak inaczej, zaczął odczuwać napięcie w podbrzuszu, zaś chwilę potem pojawiły się pierwsze skurcze. Zrobiło mu się niedobrze, nieznośny żołądek zaczął wirować. Podszedł do okna i otworzył je szeroko, by rześkie powietrze nieco schłodziło jego rozpalone policzki. Mdłości minęły, ale kiedy się wyprostował, poczuł silny, opasujący ból, który spowodował, że aż usiadł na dywanie. Zaraz potem zobaczył płynący mu po udach strumyczek żółtawej cieczy, który bez wątpienia nie był moczem, gdyż brakowało mu charakterystycznego zapachu.
- Rajit! - zawołał w stronę pogrążonego w głębokim śnie męża. Prędzej obudziłby marmurowy posąg w holu niż tego wampira. – Wstawaj, cholerny krwiopijco! Dziecko w drodze! - wrzasnął, kiedy poczuł kolejny skurcz.
- Czy to już świt? Jakoś szybko. - Mężczyzna z trudem otworzył zaspane oczy. - Dlaczego siedzisz na podłodze? Przeziębisz się.
- Dla rozrywki, głąbie! Rodzę tu sobie, bo lubię!- syknął elf, masując sobie brzuch, dobrze widoczny w długiej, nocnej koszuli.
- Co?! Nie możesz! - Rajit wytrzeszczył na niego przerażone oczy.
- Nie mam zamiaru pytać cię, idioto, o pozwolenie! Na co ty czekasz? Poślij po medyków i pomóż mi wstać! - Wampir dopiero teraz odzyskał zdolność ruchu. Wyskoczył gwałtownie z łóżka i wziął pojękującego męża na ręce. Położył go delikatnie na materacu i wcisnął pod plecy kilka poduszek, po czym zadzwonił po służbę. 
   Tej nocy nikt w zamku nie spał. Przybyli medycy, a poród okazał się długi i ciężki, zarówno dla młodego ojca jak i dziecka. Dopiero, gdy zaczęło świtać, maleństwo zdecydowało się wyjść na świat. Rodzący został posadzony na specjalnym fotelu, który ułatwiał parcie, a bladego niczym duch Rajita wypędzono z sypialni, aby się czymś wzmocnił. Patrzenie na cierpienie Chandiego było ponad jego siły. Służące natychmiast podały mu filiżankę mocnej kawy zaprawianej koniakiem.
  Elf parł z całych, wątłych już sił. Martwił się o maleństwo, które przestało się ruszać. Krzycząc z rozdzierającego jego ciało bólu, wydał na świat swoje pierwsze dziecko. Medycy natychmiast je pochwycili i odcięli sprawnie pępowinę, z zadowoleniem słuchając energicznego pisku.
- Masz syna, panie - oznajmił elfi medyk. - Obmyjemy go i zaraz będziesz mógł go po raz pierwszy przytulić. -  Delikatnie zaczął obmywać letnią wodą z wód płodowych i krwi wiercące się maleństwo. Wampir w tym czasie przygotowywał pieluszki i porcję odżywczych ziół dla młodego ojca.
- Jaki żywy urwis. - Uśmiechnął się na widok wymachującego energicznie nóżkami noworodka. Podszedł bliżej i nagle zbladł. - Spójrz! - rzucił do kolegi po fachu.
- Na wszystkich bogów! Biedna kruszynka! - Na ten dramatyczny okrzyk Chandi uniósł się gwałtownie na fotelu. Jego serce zaczęło gwałtownie bić, niemal podchodząc mu do gardła, a blade czoło oblał zimny pot. Od połowy ciąży przeczuwał, że coś było nie w porządku, ale nikt go nie słuchał. Zaczął szczękać zębami, zdjęty panicznym lękiem, ledwo potrafił skupić myśli.
- Pokażcie mi go! Natychmiast podajcie mi mojego synka!
..........................................................................................................
betowała Kiyami