niedziela, 18 października 2015

48. Spisek. Mali terroryści. Święto Ayati.

      Tanish, zdegradowany przywódca klanu Orgolion, prawie każdego dnia sprawdzał dziuplę w pochyłej limbie, która służyła za skrzynkę kontaktową z nowym wspólnikiem. Na tatrzańskich szlakach było teraz niewielu turystów, deszczowa, jesienna pogoda nie sprzyjała spacerom. Mógł więc bez zwracania na siebie uwagi chodzić, po stromych ścieżkach. Od czasu do czasu, po prostu z nudów i aby nie wyjść z wprawy w zabijaniu, porywał jakiegoś zbłąkanego pijaka w charakterze deseru. Z doświadczenia wiedział, że do szukania takich osobników nikt się specjalnie nie przykładał. Tego dnia włożył rękę w otwór w drzewie i ku swojej niezmiernej radości, znalazł niewielką karteczkę. Poświecił sobie latarką jako, że zapadał już zmierzch. Demon Balraj miał całkiem ładne pismo.

,, Przygotowałem pułapkę na króla. Wystarczy, że go do niej zwabicie i przetrzymacie ze dwa tygodnie. Jutrzejszy dzień będzie decydujący. Potem pozwólcie mu uciec i poszukajcie sobie dobrej kryjówki na jakiś miesiąc.  Ja w tym czasie posieję ferment na dworze. Pozbędziemy się tego samozwańczego władcy raz na zawsze. Wy dostaniecie tron, ja Nirmala i wolność. W jaskini blisko Sarniej Skały znajdziecie mapę. Jutro wyślę naszego wroga do jego miejsca przeznaczenia. Postarajcie się nie spaprać sprawy i nie róbcie niczego na własną rękę, żaden z was nie jest w stanie sam pokonać Lakshmana. Mam zamiar zrobić to w majestacie prawa.”.
                                                                   B

   Tanish dawno nie był w tak dobrym humorze, omal nie rozłożył skrzydeł by poszybować w noc i zrobić kilka szalonych kółek wokół Morskiego Oka. Wolał jednak nie kusić licha. Zamiast tego odnalazł wspomnianą jaskinię oraz mapę. Obejrzał ją dokładnie i już wiedział, że plan demona był niemal doskonały. Obawiał się jedynie co oznacza zwrot ,, zrobię to w majestacie prawa”.  W każdym razie oni prawie niczym nie ryzykowali. Zawsze mogli powiedzieć, że potwór zmusił ich do współpracy. Z szerokim uśmiechem na kościstej twarzy wrócił do swoich kompanów.
***
    Chandi nigdy wcześniej tak bardzo nie denerwował się swoim wystąpieniem na święcie Ayati. Wstał niemal o świcie, aby się przygotować. Wmawiał sobie, że to z powodu zaognienia międzyklanowych waśni, prawda jednak była zupełnie inna. Po raz pierwszy od długiego czasu miał zobaczyć Rajita. Na pewno będą musieli porozmawiać w sprawie synka. Nic nie pomogło wmawianie sobie, że mężczyzna już go nie obchodził, a jego serce zamknęło się dla niego na zawsze. Wziął długą kąpiel w relaksujących ziołach, ale ręce tak mu się nadal trzęsły, że z trudem rozczesywał swoje jasne włosy.
- Czego się tak boisz? Najwyżej naplujesz mu w tą głupią gębę! – rzucił wojowniczo do lustra. – I z pewnością, nie będzie tam nikogo przystojniejszego od ciebie. Niech zobaczy durny krwiopijca jaki skarb stracił. – Spojrzał z satysfakcją na swoje odbicie. Jasne pasma włosów lśniły niczym diamentowy pył i sięgały aż do pośladków, niebieski, haftowany srebrem kaftan podkreślał zgrabną sylwetkę i wąską talię. Granatowe oczy migotały jak najszlachetniejsze klejnoty.
 – ,,Jestem piękny i uroczy, tylko popatrz w moje oczy…” – zanucił pod nosem tekst niemądrej piosenki zasłyszanej w ludzkim radiu. Kiedy czuł się atrakcyjny, zawsze wstępował w niego bojowy duch. Nawet dłonie przestały mu się nareszcie trząść. Teraz musiał jeszcze zadbać o Hirala i resztę ferajny. Miał zamiar zabrać ze sobą synka razem z futrzakami i z dumą zaprezentować Amalendczykom. Będą mieli o czym plotkować przez najbliższy miesiąc.
Jego wspaniały plan miał tylko jedną małą acz bardzo psotną wadę. Zostawił malucha śpiącego grzecznie w łóżeczku, a odnalazł na podłodze w kuchni, grzebiącego w skrzyni z warzywami. Z zapałem młodocianego Picassa malował na ścianie, obgryzionym własnozębnie burakiem, jakieś bohomazy. Kocurek pomagał mu ogonem, zamoczonym wcześniej w stojącym na kredensie soku żurawinowym. Kiki popiskiwał, zagrzewając ich do dalszej zabawy. Wszyscy trzej byli wypaprani jak nieboskie stworzenia.
- Powinienem was wszystkich zamknąć w komórce! – Pogroził trzem urwisom, którzy zrobili niewinne miny i spotulnieli niczym owieczki. Chcąc nie chcąc rozebrał się z paradnego stroju, związał włosy w kitkę i zajął się brudasami. Zabrał wszystkich do łazienki i szczelnie zamknął drzwi. Włożył synka do wanny pełnej pieniącej się wody, wrzucił tam jeszcze jego ulubioną gumową kaczuszkę. Kiedy malec kwicząc z radości robił fale, on zajął się Kocurkiem, który stawiał czynny, pełen ostrych pazurków, opór.
- Fff... Phhyy… - Jeżył się i fukał rozpaczliwie von Mrau pewny, że ten jasnowłosy wielkolud, chce go za karę utopić, a już na pewno zepsuć jego piękne, pręgowane futerko, które z taką uwagą wylizywał cały wieczór.
- Bądź cicho kudłaty diable! Masz dzisiaj pachnieć niczym kwiatek i nic mnie nie obchodzą twoje fochy! – Po krótkiej acz zajadłej walce, zwierzak został wyszorowany, wysuszony i zawinięty w puszysty ręcznik. Na szyi zapięto mu niebieską obróżkę z wygrawerowanym imieniem jego małego pana. Siedział teraz w koszu na bieliznę i śledził losy towarzyszy niedoli. Zwinny Kiki sprytnie ukrył się w pralce. Został jednak odnaleziony, wypucowany i wyszczotkowany. Dostał też taką samą wąziutką obróżkę. Siedział otulony kocykiem na pralce i próbował ją pracowicie rozpiąć pyszczkiem. Po godzinie wszyscy byli nareszcie gotowi do wyjścia. Teraz wystarczyło się tylko ubrać. Chandi zamknął wszystkich trzech w dziecięcym pokoiku, wcześniej przezornie rozsypał na dywanie zabawki, by choć przez chwilę mieli zajęcie. Sam zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do poprzedniego blasku. Zajęło mu to jedynie kwadrans. Okazało się jednak, że co najmniej o dziesięć minut za długo. Kiedy otwarł drzwi zobaczył jedynie unoszący się w powietrzu biały pył. Po zapachu poznał talk, służący do pudrowania małej pupy Hirala. Na oślep dotarł do dywanu, gdzie teoretycznie powinny siedzieć maluchy. Oczywiście ich tam nie było, za to odnaleźli się na szafie, skąd zachwycony nowym odkryciem synek rzucał pełnymi garściami pachnący proszek, a Kiki machał szybko skrzydełkami, by formował się w zabawne obłoczki, dryfujące jakiś metr nad podłogą. Chandi bez słowa wyszedł, odnalazł w korytarzu telefon komórkowy i wybrał numer Nirmala.
- Natychmiast tu przyjedź, jak nie chcesz zastać moich zwłok! – zawył do słuchawki z głębi udręczonego serca. – Twój chrześniak stworzył bandę i mnie terroryzuje!

***
   W sali tronowej pałacu Harash- Andrum zebrali się już wszyscy najważniejsi członkowie klanów. Na przygotowanym pośrodku podwyższeniu, ustawiono wróżebne lustro. Wysokie na dwa metry, z ciemną, prawie czarną taflą przyciągało wzrok. Wyglądało zupełnie jak egzotyczna brama do innego wymiaru, którą w istocie było. Srebrne, grube ramy pokryte elfickimi runami lśniły w świetle lamp.
   Oczywiście wampiry należące do rodziny Orgolion, zajęły jak zwykle najlepsze miejsca jako, że zawsze uważały się za ważniejsze od innych. Można ich było bez trudu odróżnić po niemodnych, konserwatywnych szatach i wysoko zadartych głowach. Członkowie klanu Mentrios z dumą prezentowali błyszczące od klejnotów i złota kaftany. Uważali, że za pieniądze można mieć na tym świecie wszystko. Wypatrywali w tłumie co bogatszych dziedziczek, na żony dla swoich synów. Takie święto było do tego znakomitą okazją. Wysocy wojownicy z ze znakami Mortest, podzwaniali bronią. Ich zdaniem przemoc była kluczem do wszystkiego, co w życiu wartościowe. Natomiast wampiry z klanu Coraggion trzymały się nieco na uboczu. Nie chciały mieć nic wspólnego z tą ponurą bandą, zaciekle walczącą od wieków o wpływy w Amalendzie. Teraz król decydował o wszystkim, a oni byli z tego zupełnie zadowoleni.
   Rajit, jako osobiście zaangażowany w cały ten cyrk ze świętem Ayati, bezczelnie rozpychając oburzone jego chamstwem wampiry, dotarł do samego przodu z siłą tarana. Chciał być jak najbliżej podwyższenia, na które za chwilę miał wejść Chandi. Nikt, oczywiście poza Nirmalem, nie miał pojęcia o niespodziance, którą przygotował dla wszystkich wieszcz. Wszyscy byli jednakże zdziwieni, po co wokół lustra rozrzucono kilka puchatych, pokrytych czarnym aksamitem poduch. Większość uznała to za nową fanaberię wybrednego wieszcza, a co złośliwsi za objaw zbliżającej się starości.
   Po kwadransie niecierpliwego oczekiwania, zagrały trąby i do sali wszedł władca wraz z małżonkiem. Obaj zajęli swoje miejsca na tronach. Również oni, podobnie jak zgromadzone tutaj wampiry reprezentujące cały Amalend, byli ciekawi przepowiedni na nadchodzący nowy rok. Prawdę mówiąc, zazwyczaj niewiele z nich rozumiały i przeważnie tłumaczyły je sobie na swoją korzyść, ale zawsze z uwagą słuchały, co miał im do powiedzenia elf. Poza tym była to znakomita rozrywka i możliwość zdobycia najświeższego materiału do plotek, okazja do spotkania najważniejszych osób w państwie oraz zrobienia kilku intratnych interesów.
   Wszyscy skłonili się głęboko w ceremonialnym ukłonie, po czym odsłonili szyje na znak poddaństwa. Lakshman skinął głową i rozległy się ciche dźwięki muzyki. W drzwiach pojawił się wyprostowany jak struna Chandi, poruszał się z właściwym jego gatunkowi wdziękiem. Na widok jego eleganckiej sylwetki w nienagannie skrojonym stroju rozległy się zachwyty, co wrażliwszych na urodę wampirów. Za rączkę prowadził małego Hirala, który dzielnie dreptał u jego boku z uśmiechem na zarumienionej z emocji buzi. Na jego ramieniu siedział dumnie Kiki, a za nim z wysoko uniesionym ogonem szedł Kocurek. Dołeczki w policzkach malucha, burza jasnych loczków i szeroki uśmiech rozczuliły sporą część pań. Maszerował u boku taty bez cienia strachu.
– Ktoś chyba nazmyślał o kalectwie dziecka – odezwała się tęga żona ministra skarbu do swojej sąsiadki.
- Nie kochana, przyjrzyj się dobrze, chłopczyk nie ma źrenic.
- Skoro jesteś taka bystra, to powiedz jak w takim razie chodzi bez przeszkód?
- Pewnie będzie niezwykły jak jego piękny tatuś. – Szturchnęła gapiącą się z  otwartymi ustami kobietę. – Podobno już po małżeństwie i jest znowu do wzięcia.
- Ja bym go z łóżka nie wypędziła. Mój chłop już mi się całkiem znudził – zarechotała druga. – A dzieciaczek słodki niczym cukiereczek, mam już dwójkę dorosłych drabów, to i z trzecim dałabym sobie radę.
   Stojący za nimi Rajit zgrzytał bezsilnie zębami. Nie dość, że wstrętne plotkary pożerały wzrokiem jego męża jakby był wyjątkowo wykwintnym daniem, to jeszcze kłapały bezmyślnymi jęzorami na lewo i prawo. Kto by tam chciał, żeby taka raszpla z krzywym nosem wychowywała jego potomka. Nie zdając sobie z tego sprawy chyba po raz pierwszy, pomyślał o niewidomym kalece jako o swoim synu. Miał ochotę obdarzyć jędze kilkoma soczystymi epitetami prosto z koszar. Ze zdumieniem zanotował, że miał przed sobą najzwyklejsze dziecko. Spodziewał się, właściwie sam nie wiedział czego, ale na pewno nie zdrowo wyglądającego, bystrego malucha o śmiało zarysowanych ustach i podbródku, który codziennie widywał w lustrze. Jego napędzana lękami i cierpieniem wyobraźnia stworzyła jakąś mityczną istotę wprost z sennych koszmarów, która nijak miała się do tego, co właśnie zobaczył na własne oczy. W tym momencie przywódca klany Coraggion, nareszcie  spadł z hukiem prosto w ramiona rzeczywistości. Potrząsnął kilka razy głową, a nawet się uszczypnął, żeby się przekonać, że to nie jakieś halucynacje.
- Rajit, ty tumanie nad tumany - mruknął cicho do siebie – wygląda na to, że spanikowałeś jak rekrut, na widok pierwszego w swoim życiu pola walki. W dodatku, żałosny kretynie, spaliłeś za sobą wszystkie mosty. A w szkole tyle uczyłeś się o strategiach. Zbudowanie choćby kładki do serca Chandiego będzie teraz karkołomnym zadaniem. – W jakiś dziwny sposób, te słowa dodały mu nieco otuchy i odwagi. Mężczyzna miał serce wojownika, przeszkody były po to, by je pokonać, a bitwy, by je wygrać.
Chwilę potem zupełnie o zapomniał o wszystkich rozterkach, bo widok byłego kochanka odebrał mu całkowicie mowę i zawęził pole widzenia, do tej jednej najważniejszej osoby.
 - Na bogów, jak on zmizerniał – przemknęło mu przez głowę. – I to wszystko moja wina. Piękny ze mnie mąż, nie ma co. Prawdziwie szlachetny opiekun domowego ogniska. – Cokolwiek myślał o malcu, powinien był ugryźć się w język ze względu na kochanka. Mogli się przecież uprzejmie tolerować, jak to bywało w wielu wampirzych rodach, między ojcem a synem. Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić.  A jego szczera natura, nie potrafiła taić tego, co kryło się w sercu.
   Chandi posadził synka na przygotowanych poduszkach, a oba zwierzaki niczym dobrze wyszkolony oddział, przycupnęły obok. Odrzucił do tyłu kurtynę księżycowych włosów, a mężczyźnie zaparło dech. Nigdy, podczas swojego długiego życia, nie widział wspanialszej istoty. Serce zaczęło mu boleśnie tłuc się w piersiach i musiał z całej siły przyciskać do boków ramiona, by nie zrobić z siebie widowiska. Miał niezmierną ochotę wyciągnąć je do przodu, porwać elfa i zanieść do swojej jaskini.
   Wieszcz podszedł do zwierciadła.  Odetchnął głęboko kilka razy, bo obecność Rajita tuż pod samą sceną, wyjątkowo go rozpraszała. Ledwo się powstrzymał, by nie krzyknąć mało elegancko.
- Spierdalaj zimny sukinsynu do dziury z której wypełzłeś. Twoje miejsce jest z robakami i innymi oślizłymi paskudztwami, grubo poniżej poziomu stworzeń, które posiadają jakieś uczucia.
Wystarczyło kilka wypowiedzianych szeptem w staroelfickim słów, by  mroczna, przypominająca głęboką studnię powierzchnia, zafalowała niczym wzburzona tafla wody. Tam, gdzie inni widzieli jedynie wirującą mgłę, wieszcz dostrzegał szereg niepokojących obrazów. Stojący poniżej królewski sekretarz, skrupulatnie notował jego słowa.
- Zbliża się niespokojny czas. Demon stracił cierpliwość. Największych zbrodni dokonywano z miłości. Starzy wrogowie podniosą głowy, zatrzaśnie się podwójna pułapka. Zaowocuje łono smoczego dziecka. Z przeszłości płynie nauka. Co wybierze powstały z martwych? Czy krew naznaczy tron Amalendu? -
Elf zagryzł usta, aż poczerwieniały. Choć z całej siły wytężał wieszczy wzrok, nie potrafił przeniknąć zasłony przyszłości, jak zawsze w chwilach, kiedy przepowiednia dotyczyła także jego osoby. Wtedy jego słowa bywały bardzo zagmatwane i niedokładne. Czuł całym sobą, że zbliża się niebezpieczeństwo. W końcu zaczął drżeć i upadł na kolana.
- Tatusiu? – Zaniepokojony Hiral, z usteczkami ułożonymi w podkówkę natychmiast podbiegł do niego i objął ciepłymi rączkami za szyję.
- Wszystko dobrze maleńki – Chandi wziął synka na ręce i mocno do siebie przytulił. – Nic tu po nas, wracamy do domu. – Zwierzaki zerwały się na łapki i skrzydła, gotowe do wymarszu.
 Kiedy oniemiałe z wrażenia wampiry trawiły w swoich umysłach to, co właśnie usłyszały, szerokie drzwi do sali tronowej zostały z hukiem otwarte. Czerwonym dywanem, wprost do stóp władcy pośpieszył kapitan straży pałacowej, wraz kilkoma zaufanymi gwardzistami. Skłonił się głęboko, czekając na reakcję swojego pana.
- Mów, skoro tak gwałtownie tu wtargnąłeś zakłócając święto. – Lakshman najwyraźniej nie był zbyt zadowolony z zachowania swojej ulubienicy. Niewysoka, szeroka w biodrach, o śniadej twarzy, dziewczyna była jednym z najlepszych wojowników jakich posiadał. - Mam nadzieję, że masz do tego dobry pretekst Saro.
- Tanish zaatakował Północną Strażnicę. Zabił kilku naszych żołnierzy. Nie wiemy, co planuje ta zakała rodu Orgolion. – Kobieta sama do niego należała i było jej wstyd za krewnego, który ciągle sprawiał tyle problemów. Gdyby to od niej zależało już dawno, definitywnie pozbyłaby się zdrajcy.
- Dobrze, że nareszcie wyszedł z kryjówki. Chłopców potraktujcie jak bohaterów, należy im się godny pochówek za obronę naszych granic.
- Chcę pomóc. – Nirmal podniósł się z tronu. Przepowiednia elfa z połączeniu z wtargnięciem żołnierzy wydała mu się bardzo niepokojąca.
- Ty zostajesz i zajmiesz się dworem – rzucał sprawnie rozkazy władca. – Rajit obejmie rządy pod moją nieobecność. Ale najpierw załatwi swoją osobistą sprawę tak, żebym po powrocie nie musiał się denerwować. – Spojrzał na przyjaciela znacząco. Ten zbladł, widząc jak wparuje się w obrączkę na palcu swojego męża, któremu bynajmniej nie podobały się padające z władczych ust polecenia . Przed oczami natychmiast stanęła mu wizja rozwodu i ponownego ślubu elfa.
- Oczywiście Wasza Wysokość. – Zerknął tęsknie za wychodzącym właśnie z sali elfem. Hiral trzymał go mocno za szyję i Mizia po niej noskiem. Wiele by dał, by być na miejscu tego szkraba. – Na zgniłą krew! – zaklął cicho pod nosem. Czyżby był zazdrosny o tego walącego w pieluchy malucha? Całkiem już zwariował!
- Pojadę z tobą! – Książę spróbował jeszcze raz przekonać Lakshmana. Czuł, że nie powinni się teraz rozstawać. Z drugiej strony jego okres płodny będzie łatwiejszy do przejścia dla obydwu, jeśli najbliższy tydzień spędzą z dala od siebie.
- Nie ma mowy, ktoś musi zająć się pałacem, a on poza mną słucha jedynie ciebie. – Pogładził upartego głuptasa po policzku, po czy nachylił się do jego ucha i wyszeptał do czerwieniejącego ucha. – Chyba, że wolisz pojechać ze mną, po drodze na pewno uda nam się zrobić jednego małego wampirka, albo od razu dwa.
- To ja zostanę, skoro jestem tu taki niezastąpiony – powiedział z przekąsem Nirmal. Cwany drań zawsze miał w zanadrzu jakiegoś asa. Chyba faktycznie powinien lepiej zająć się rozwiązaniem problemu przyjaciół, zamiast włóczyć się w poszukiwaniu Thanisa.
- Uwielbiam, kiedy jesteś taki zgodny – musnął zaciśnięte usta swoimi. Koniecznie musiał szybko wrócić i zaciągnąć go do sypialni.
- Uważaj na siebie – dodał i przytulił się do niego na oczach całego dworu, pozwalając sobie na chwilę słabości. I tak uważali go za ledwo wyrosłego z dziecięcego pokoju smarkacza, więc nie było powodu grać twardziela. Pozwolił, by mąż pogłębił pocałunek. Musiał mu starczyć co najmniej na kilka dni. Odsunął się po chwili, notując dobiegające zewsząd z ciche śmieszki. Zadarł dumnie głowę, udając dzielnie, że ich nie słyszał, choć ciemne rumieńce świadczyły o czymś przeciwnym. Rozejrzał się w poszukiwaniu elfa.
- Chandi zaczekaj na nas! – zawołał za oddalającym się powoli przyjacielem, jednocześnie złapał za rękę zaskoczonego Rajita. – Nie gap się tak! Jedziemy do domku na wyspie ustalić wasze sprawy. Ja zajmę się maluchem, a wy porozmawiacie. Pałac da sobie radę sam przez kilka godzin.

poniedziałek, 12 października 2015

47. Naturalna antykoncepcja. Ten złowieszczy urok.

 Nastał wieczór i Nirmal mógł wreszcie odpocząć. Za oknami panował już mrok. Jesienne dni były takie krótkie. Uwił sobie gniazdko z kocy i poduszek przed płonącym w sypialni kominkiem. Siedział ze skupioną miną na dywanie w samych spodniach i krzywo zapiętej koszuli, kiwając bosymi stopami.  Rozpuścił długie, ciemne włosy przez cały dzień mocno spięte, w elegancki węzeł jak przystało na księcia. Poczuł niejaką ulgę i ból głowy, który męczył go od rana, nareszcie odpłynął. Ze sterty dostarczonych mu kolorowych książeczek wybierał te, które mogłyby spodobać się Hiralowi. Obok niego stał kubek z parującym napojem. Zupełnie nie zwracał uwagi na siedzącego w fotelu męża, który udawał zajętego trzymanym w ręku plikiem dokumentów. Taka mała gra, kto pierwszy złamie tabu i się odezwie. Niestety widok, który miał przed sobą Lakshman był zbyt rozpraszający. Wyłaniające się co chwilę spod przykrótkiej koszuli to opalone ramię, to smakowicie wyglądający brzuch, nie sprzyjały koncentracji. Przegrał z kretesem ten pojedynek.
- Właściwie po co to robisz? Przecież Hiral i tak nic nie widzi, a jest jeszcze zbyt mały, żeby coś zrozumiał z czytania.
- To taki mały eksperyment. Hm… - Kiedy mąż zdążył przysunąć się tak blisko? Jeszcze przed chwilą siedział po drugiej stronie komnaty. Znał ten głodny błysk w szkarłatnych oczach. Wziął kubek do ręki i pociągnął spory łyk paskudztwa.
- Jaki eksperyment? I co tak śmierdzi? – Skrzywił się mężczyzna. Skądś znał ten zapach, nie wiedział tylko skąd.
- Może i Hiral jest niewidomy, ale zachowuje się jak zupełnie zdrowe dziecko. Biega, psoci, bałagani, nie wpada na przedmioty, ta zagadka nie daje mi spokoju. Mam swoją koncepcję. Chandi się ze mnie śmieje, udowodnię mu, że racja jest po mojej stronie. – Z premedytacja pominął drugie pytanie. Za żadne skarby się nie przyzna, że poszedł potajemnie do medyka i kupił zioła zapobiegające ciąży. Przyglądając się przyjacielowi, postanowił zaczekać z potomstwem jeszcze kilka lat. Sam nadal miał problemy z akceptacją świata Amalendu. Dopiero uczył się w nim żyć. Rola królewskiego małżonka też nie należała do najłatwiejszych. Jednym słowem uznał, że jeszcze nie dojrzał do takiej odpowiedzialności. Nie wiedział jednak jak się tymi przemyśleniami podzielić z mężem. Obawiał się jego reakcji.
- W jaki niby sposób? – Mężczyzna doszedł do wniosku, że jego młody małżonek znowu ubzdurał sobie jakąś dziwną teorię. Ślepiec to ślepiec. Dziecko nie miało źrenic. Ponadto jego speszona mina świadczyła o winie. Z pewnością kombinował jak coś przed nim ukryć. Głuptas najwyraźniej go nie doceniał.
- Uważam, że on widzi, ale w odmienny od nas sposób. Z pewnością są w to zamieszane, zawsze kręcące się wokół niego zwierzaki. – Szybko wypił resztę ziół. Miał ochotę się kopnąć. Jakim trzeba być durniem, żeby przynieść leki do sypialni, wiedząc o obecności męża. Musi być teraz sprytny jak lis.  – Chłopczyk już dużo mówi, codziennie poznaje nowe słowa. Pokażę mu obrazki, poczytam, zorientuję się czy wie, co przedstawiają. – Powoli przesuwał kubek i ukrył go pod kocem.
- Dobry pomysł, musisz tylko wybrać rzeczy które maluch już zna. – Wstał z fotela i usiadł obok coraz bardziej speszonego Nirmala. Zauważył jego wcześniejsze manewry. Zaczął od niechcenia przeglądać książeczki.
- Masz mnie za kompletnego głupka? – Oburzył się chłopak.
- Może nie za głupka, ale za okropnego kłamczucha i tchórza! – Zwinnym ruchem wyciągnął nieszczęsny dowód zbrodni i podsunął pod sam nos blednącego męża. – Już wiem co to za cholerstwo! Chcesz sobie zrujnować zdrowie?! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że nie chcesz mieć dziecka?! – Jego głos nabrał groźnych, syczących tonów.
- Tto… nnie tak, że nnie pragnę wcale mieć dzieci. Chcę tylko trochę z tym zaczekać. – Wyjąkał cicho Nirmal, przestraszony jego gwałtownością. Szkarłatne oczy męża ciskały błyskawice, szpony same się wysunęły z zaciśniętych na kubku dłoni. Po raz pierwszy autentycznie się go przestraszył.
- I dlatego pijesz wywar z ciermiętki zamiast mi o tym powiedzieć? Masz pojęcie jakie ma trujące właściwości? Co za szarlatan ci to dał? Zabiję kretyna! – Lakshman dawno nie był taki wściekły. Pieprzone zioła pite przez dłuższy czas nie dość, że wywoływały całkowitą bezpłodność, to jeszcze niszczyły stawy. Po kilku miesiącach zażywania zostawało się kaleką. Dlatego zabroniono ich sprzedaży.
- Nnie denerwuj się. Aptekarz powiedział, żeby ppić tylko w okresie płodnym, czyli przez tydzień raz na trzy miesiące. – Nie śmiał spojrzeć mu w oczy. Miał rację, że się nie przyznał do swoich obaw. Nawet nie zapytał o nic, tylko wrzeszczał na niego jak opętany. – Pprzepraszam. Nie wiedziałem nic o skutkach ubocznych.
- Natychmiast wyrzuć to paskudztwo! – Ledwo nad sobą panując rzucił kubkiem o ścianę. Krucha porcelana rozprysła się na tysiące kawałków. Wstał gwałtownie z dywanu. Miał ochotę złoić skórę durnemu gówniarzowi. W takim stanie nie był potrafił z nim dyskutować.
- A proszę bardzo! – Nirmalowi strach przeszedł jak ręką odjął, pozostała jedynie złość na gbura, który rozbił jego urodzinowy prezent od mamy. – Od dzisiaj żyjemy zgodnie z naturalnymi metodami! – krzyknął za oddalającym się mężczyzną. Może rzeczywiście zachował się jak dureń. Powinien był powiedzieć o swoich wątpliwościach w sprawie dziecka, a przynajmniej sprawdzić w internecie co właściwie kupił. Skoro jednak Lakshman zachował się jak wszechwładny pan i władca, a nie mąż, nie miał zamiaru przyznać mu racji. Nikt mu nie będzie rozkazywał, a już na pewno nie w sypialni. Pobiegł do sąsiedniego pokoju, by po chwili coś przytaszczyć z zadowoloną miną. Założył piżamę i wślizgnął się pod kołdrę.
Król wampirów wziął długi, zimny prysznic. Miał niejakie wyrzuty sumienia, że tak gwałtownie zareagował i najwyraźniej wystraszył młodziutkiego męża. Choćby z racji wieku i doświadczenia powinien mieć więcej rozsądku. Zwyczajnie krew go zalała, kiedy zorientował się, co pił bezmyślny smarkacz. W sumie w tej sprawie nie był bez winy. Powinien już dawno przedyskutować z nim sprawę dzieci. Jakoś odwlekał rozmowę, być może dlatego, że z góry znał jej wynik. Zwyczajnie zazdrościł Rajitowi syna, sam chciałby mieć co najmniej dwóch, albo lepiej trzech. Wiedział też, że Nirmal był na to za młody. Właściwie, to sam sobie zgotował taki los. Wytarł ręcznikiem nagie ciało, okręcił go wokół bioder i udał się do sypialni, żeby jakoś ułagodzić obrażonego męża. Stanął w nogach ogromnego łoża z baldachimem i zaliczył opad szczęki. Musiał przyznać, ze pomysłowość chłopaka nie znała granic.
- Co to jest u licha, chiński mur? – Wskazał na długi, wysoki zagłówek umieszczony wzdłuż materaca i dzielący go na dwie równe części. Chłopak leżał zapięty pod szyję, we flanelowej piżamie z bardzo nadętą miną. Nie raczył nawet na niego spojrzeć.
- Oto naturalna metoda antybocianowa – oświadczył z dumą. -  Ponieważ dzisiaj mam pierwszy płodny dzień, będziesz musiał tolerować ten antykoncepcyjny płotek jeszcze przez sześć dni.
- Hm… W następnym życiu, poszukam sobie mniej kreatywnego męża – westchnął cierpiętniczo mężczyzna. Najwyraźniej strzelił sobie w stopę. Miał co chciał. Wziął kilka uspokajających oddechów. Ze złośliwym uśmiechem, patrząc nieznośnemu chłopakowi prosto w rozszerzające się ze zdumienia oczy, odwinął ręcznik i rzucił go na podłogę. Zupełnie nagi, z penisem w pełnym wzwodzie, położył się na swojej połowie. Skoro mają cierpieć, to przynajmniej obaj. W końcu był dwudziesty pierwszy wiek i mieli równouprawnienie. Z rozbawieniem zaważył jak różowy język zwilża już któryś raz rozchylone usta miotające naprawdę obrazowe przekleństwa, o ile potrafił czytać z ruchu warg.
***
Następnego dnia władca wampirów, nie był zbyt przyjaźnie nastawiony do świata. Niewiele spal tej nocy, jedyna satysfakcja, że Nirmal też zwlókł się rano z łóżka z podkrążonymi oczami. Niestety Lakshmana czekały jeszcze dwie, nieprzyjemne rozmowy. Pogodzenie upartych niczym barany przyjaciół było naprawdę karkołomnym zadaniem. Tym bardziej, że nie wykazywali ani odrobiny dobrej woli by nawiązać jakieś pokojowe relacje. W dodatku penis bolał go po dość brutalnej sesji prac ręcznych, a sześć następnych dni zdawało się wiecznością, dla jego udręczonego przez małego niewdzięcznika, ciała. Poprawił się na fotelu. Nadal odczuwał pewien dyskomfort. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co będzie dalej.
- To będzie baaardzo długi  tydzień. – Siedzący pod ścianą sekretarz popatrzył na niego z kompletnym niezrozumieniem.
- Wasza Wysokość?
- Masz szczęście, że jesteś kawalerem. Doceń ten stan. – Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Przerzucał bezmyślnie dokumenty. Wygodny zazwyczaj gabinet wydał mu się wyjątkowo nudnym i ciasnym miejscem. Najwyraźniej skurczył się przez jedną noc. Potrzebował na gwałt przestrzeni. A może cholerny fotel miał jakąś wystającą sprężynę?.
- Poproś wieszcza, wczoraj wysłałem do niego widomość. Powinien już przybyć. – Z westchnieniem wypił kolejny łyk kawy, co nie było chyba najlepszym pomysłem. Potrzebował raczej odetchnąć świeżym powietrzem, śpiewu ptaków, szumu drzew, wiatru we włosach.
- Już proszę. – Sekretarz zerwał się ze stołka.
- A niech to! – wyrwało się mężczyźnie. Jego niecierpliwe palce, kręciły kółka w przydługawych włosach. Zwyczajnie się oszukiwał. Tak naprawdę to pragnął tylko jednego, drobnych dłoni na swoim ciele, smukłych nóg owiniętych wokół talii i rozchylonych zapraszająco kapryśnych ust.
- Idź już, idź! – Machnął ręką do speszonego mężczyzny stojącego w drzwiach z niepewną miną.
***
Chandi stał na korytarzy z zaciętym wyrazem twarzy i wysoko podniesioną głową. Udawał, ze nie widzi dziesiątek ciekawskich spojrzeń przechodzących dworzan. Dawno nikt nie widział wieszcza, a po pałacu krążyło mnóstwo fantastycznych plotek na temat jego małżeństwa. Ciekawscy nic jednak nie mogli wyczytać z jego zachowania. Wydawał się jedynie nieco szczuplejszy i bardziej sztywny niż zazwyczaj. Nie przeszkadzało mu to jednak być nadal jednym z najpiękniejszych mężczyzn w Amalendzie, co ku swojemu niezadowoleniu zauważyli zazdrośnicy, których na dworze bynajmniej nie brakowało. Elegancki, chłodny i niedostępny jak zwykle z nikim się nie spoufalał.
- Jego Wysokość prosi – rozległ się dźwięczny głos królewskiego sekretarza. Chandi powoli wszedł do gabinetu. Znając dobrze temperament Lakshmana, spodziewał się długiego kazania, pełnego gromów i błyskawic. Tymczasem król siedział niespokojnie, wiercąc się jakby co najmniej miał w spodniach mrówki, a jego twarz wyrażała jedynie troskę i smutek.
- Usiądź i pozwól, że przypomnę ci o kilku rzeczach, bo najwyraźniej o nich zapomniałeś. A nie powinieneś, ponieważ mieszkasz w Amalendzie niemal od dziecka. I nie denerwuj się tak, nie chcę ci zaszkodzić w żadnym wypadku. – Uśmiechnął się pojednawczo do wieszcza.
- Skąd wiesz, że się denerwuję? Wszyscy zazwyczaj mają mnie za pozbawionego uczuć, złośliwego odmieńca.
- Prostujesz palce u stóp i ściskasz prawe kolano. Zawsze tak robisz jak coś cię niepokoi. – Nalał mężczyźnie lampkę wina. – Nie wiem czy już możesz.
- Tak, Hiral jest już duży i woli stałe pokarmy. Ma kilka śmiesznych, maleńkich ząbków. – Oczy my zalśniły, jak zwykle kiedy mówił o synku. – Mów dlaczego zarzucasz mi sklerozę, bo zaraz wyjdę z siebie.
- Pamiętasz ile problemów mieliście ty i Rajit z Nirmalem, zaraz po jego przybyciu do Amalendu? – Zauważył jak na wspomnienie męża, elf zbladł. Najwyraźniej nadal żywił do niego głęboką urazę. Miał przed sobą bardzo niewdzięczne zadanie.  - Niektórych z nich, nie pozbył się do dzisiaj. Wiesz z jakiego powodu jego magia jest tak niebezpieczna i niestabilna?
- Nie otrzymał właściwego wychowania. Powinien najdalej cztery tygodnie po urodzeniu dostać krew ojca, a potem co miesiąc w małych dawkach. Jego moc rozwinęłaby się wtedy prawidłowo, bez tych gwałtownych fal przypływów i odpływów. – W tym momencie zbladł jeszcze bardziej i wbił oczy we władcę, obserwującego go uważnie zza kielicha z winem. – Nie mów tylko, że…
- Sam sobie odpowiedziałeś. Liczę na to, że jesteś odpowiedzialnym ojcem. Twój synek ma już wystarczająco dużo kłopotów ze zdrowiem, nie potrzebuje z pewnością nowych. - Poklepał go łagodnie po ręce. Rzadko zachowywał się tak delikatnie wobec kogokolwiek. Elf był zaskoczony jego empatią. - Musicie z Rajitem wypracować jakiś kompromis. – Dodał stanowczo.
- Rozmawiałeś z nim? – Wiedział, że Lakshman mimo swoich wad był mądrym wampirem i na pewno chciał jak najlepiej. Sam starał się o tym wszystkim nie pamiętać. Niewygodna prawda jednak sama go dogoniła. Choć wszystko się w nim buntowało, dla dobra Hirala zrobi wszystko co konieczne. Nie było winą malca, że jego tata wybrał sobie dupka na męża.
- Nie, ale zaraz to zrobię. Chciałem najpierw zobaczyć ciebie. Widzę, że się nie pomyliłem. Zawsze byłeś bardzo silny i szlachetny. – Wieszcz wyglądał na kogoś, kto wiele przeszedł, ale trzymał się dzielnie. Najwyraźniej wyszedł już z depresji. – Daj Rajitowi trochę czasu na ogarnięcie.
- Ten pan interesuje mnie jedynie jako dawca krwi. Może to robić z zamkniętymi oczami przez otwór w ścianie. – Warknął wieszcz.
- Wtedy będzie cierpiał twój synek, nie bądź taki zawzięty.
- Dla niego lepiej, jeśli od razu się dowie, że ma tylko jednego ojca. A ten drugi pan to tylko dojna krowa, zapewniająca mu właściwy rozwój.
- Muszę przyznać, że twój język z pewnością nie ucierpiał. Zachowaj go na jutrzejsze święto. Lubię patrzyć jak przywódcy klanów zgrzytają zębami, słuchając twoich przepowiedni. – Lakshman usiłował rozjaśnić pochmurną twarz wieszcza. Nie miał pojęcia jak Rajit mógł zrezygnować z Chandiego, dla jakiś idiotycznych mrzonek. Gdyby nie Nirmal z pewnością próbowałby się do niego zbliżyć. Miał wszystko o czym mógłby marzyć mężczyzna – kuszące ciało, szlachetną duszę i szczodre serce. W jego towarzystwie nieco odetchnął, przygotowując się do następnej potyczki. I oby bogowie dali mu świętą cierpliwość.
***
Rajit przyszedł do pałacu dopiero po południu, sztywny i oficjalny, niczym daleki krewny, który nie spodziewa się przychylnego traktowania od swojego seniora. Ukłonił się i stanął naprzeciwko biurka. Jego spojrzenie mówiło - ,,jestem tu bo mi kazałeś, ale nie licz na żaden entuzjazm”. Prawdę mówiąc przywódca klanu Coraggion, też spodziewał się długiego kazania na temat swojego zachowania.
- Siadaj! Nie ma zamiaru bawić się z tobą w żadne gierki! W przeciwieństwie do elfa nie zasługujesz na ulgowe traktowanie. – Lakshman od razu przeszedł do konkretów. – Nie masz też pary błękitnych oczu, które poprawiłyby mój pieski humor.
- Tak panie. – Mężczyźnie nie pozostało nic innego jak wysłuchać w milczeniu, co król miał mu do oznajmienia. Był nieco zaskoczony, bo przygotował się na gorącą dyskusję, miał nawet w zanadrzu całkiem rozsądne argumenty, popierające jego teorie. Tymczasem został potraktowany jak niegrzeczny, niezbyt inteligentny dzieciak.
- Myślę, że znasz prawo równie dobrze jak ja. – Ton władcy był nadzwyczaj chłodny.
- Tak panie. – Rajit zaczynał się niepokoić. Nie miał pojęcia, czego oczekiwał od niego król. Sam posiadał wyjątkowo kiepski nastrój, oczekiwał, że w pałacu spotka Chandiego, ponieważ zbliżało się święto Ayati. Choć z daleka zobaczy jego świetliste oczy i smukłą sylwetkę. Specjalnie przyszedł godzinę przed umówioną porą i krążył po korytarzach.
- W takim razie wiesz, że został ci tylko tydzień na uznanie syna zanim zastosuję przewidziane dekretami sankcje, a ty stracisz honor i miejsce w klanie.
- Ale…- Na sama myśl o ponownym zobaczeniu niewidomej istoty doznał silnego skurczu w sercu.
- Nie ma żadnych ale. Sam pomagałeś ustanowić te prawa. Jutro chcę mieć na biurku plan, kiedy i gdzie masz zamiar karmić Hirala. Masz go dostosować do rytmu zajęć Chandiego. – Tak jak przewidział, Rajit gwałtownie zerwał się z krzesła.
- To stworzenie… Ja nie potrafię… Dziecko… Nie mogę… - Ruszył do drzwi, ale zatrzymał go podniesiony głos króla.
- Ty głupi skurczybyku! Jak jutro tu nie przyjdziesz, własnoręcznie zaciągnę cię za kudły. Albo lepiej, spuszczę twoją parszywą krew i popakuję do małych woreczków, aby starczyło jej aż do dojrzałości Hirala. Masz chociaż pojęcie, jakie piekło na ziemi urządziłeś wieszczowi? – Nie wytrzymał, jednym skokiem znalazł się przy mężczyźnie. Chwycił go za gardło i przycisnął do ściany plecami. – Mam ogromną ochotę natychmiast was rozwieść. A potem znajdę elfowi najlepszego męża jakiego zdołam, albo lepiej. Sam się z nim ożenię, jeśli tylko Nirmal się na to zgodzi!
- Co ty mówisz?! Żartujesz prawda?! – Rajit był autentycznie przerażony. Miał zamiar odzyskać przychylność Chandiego, choćby mu to miało zająć resztę życia. Jeśli będzie musiał z tego powodu zaakceptować kalekie dziecko, pewnie to zrobi, choćby miał pęknąć.
- Wcale nie, muszę tylko znaleźć odpowiednie paragrafy. Wydaje mi się, że gdzieś widziałem odpowiednie. – Lakshman z przyjemnością patrzył, jak jego były przyjaciel robi się niemal szary ze strachu. – A teraz precz mi z oczu!
Jak tylko zamknęły się drzwi za przywódcą klany Coraggion, król usiadł spokojnie w fotelu, jakby scena sprzed minuty nigdy nie miała miejsca, z miną kota, który właśnie upolował co najmniej jedną, tłustą mysz. Z przyjemnością stwierdził, że nie stracił nic ze swojego dawnego, mrocznego uroku, powodującego ucieczkę wrogów, jeszcze zanim zaczęła się jakakolwiek walka. Nigdy by nie pomyślał, że Rajit ze swoją niedźwiedziowatą sylwetką był taki zwinny i potrafił tak szybko biegać. Zależało mu na elfie bardziej, niż chciał przyznać. A co do Hirala, na pewno jeszcze się do niego przekona, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Chłopczyka widział jedynie z daleka, ale zauważył, że był uroczy i słodki, bardzo podobny do wieszcza.

niedziela, 23 sierpnia 2015

46. Dyplomacja. Kocurek von Mrau. Drzewo Życia.



   Mijały dni, tygodnie, miesiące…
Zmieniali się zarówno Chandi, jak i młody książę, nawet jeśli nie zdawali sobie z tego sprawy. Jeden wracał powoli do sił, z niemałym trudem podnosząc się z depresji, w którą popadł po porodzie. Krok po kroku posuwał się do przodu, zaczynając zauważać jaśniejsze punkty w swoim życiu. Zrozumiał, że nie był na świecie sam. Miał u boku serce ze swojego serca - maleńkiego Hirala oraz bezcennego przyjaciela, który nie opuścił go w najtrudniejszych dla niego chwilach. Drugi obserwował uważnie trudy codziennego życia młodego ojca, nabierał doświadczenia i ujrzał rodzicielstwo w nowym, zupełnie innym niż do tej pory świetle. Gdyby nie Nirmal, wieszcz pewnie by sobie nie poradził - to przyjaciel dbał, żeby dom nie zamienił się w chlew, a lodówka była zawsze pełna.
   Maleńki Hiral z pełnym brzuszkiem spał właśnie mocno w kołysce. Obok niego siedział zamyślony chłopak, gładząc swojego chrześniaka po zarumienionym policzku. Miał dość dziwną minę, elf jednak miał wystarczająco własnych problemów, by  w tej chwili zajmować się jego humorami. Nadszedł czas, aby stanąć na własnych nogach. Przestać się ukrywać i powrócić do ,,świata żywych”. Zbliżało się Święto Ayati, na którym Chandi musiał stawić się osobiście. Na widok swojej zmaltretowanej twarzy i zaniedbanego ciała w lustrze, doznał prawdziwego szoku. Z natury był dość próżną istotą i zawsze dbał o swój wizerunek. Ten wynędzniały elf, którego widział naprzeciwko, nie mógł być przecież nim. Najobrzydliwszy ze wszystkich konserwatywnych śmieci - Rajit - nie mógł wywierać na niego aż takiego wpływu. Nie pozwoli, aby zniszczył życie jego i synka. Koniecznie musiał wziąć się w garść. Pokaże temu skretyniałemu wampirowi, co stracił. Powąchał swój jasny warkocz i skrzywił się paskudnie.
- Chyba powinienem zacząć od kąpieli.
- Przydałoby się, cuchniesz niczym menel i wyglądasz jak niedoinwestowana kostucha – przytaknął mu Nirmal, wyrywając się z niewesołych myśli, jakie go ostatnio coraz częściej nawiedzały. W gazetach i telewizji rodziny z dziećmi nieustannie przedstawiano jako jeden ciąg pełnych szczęścia obrazków. Uśmiechnięte bobaski, zadowolone mamusie w pełnym makijażu i butach na niebotycznie wysokich koturnach oraz tatusiowie w garniturach, siedzący na ganku w fotelach i trzymający w objęciach wystrojoną żonkę przed dużym, zadbanym domem. Nic nie mówiono o zmęczeniu, nieprzespanych nocach, zwiotczałym brzuchu, ciągle lejącym się pokarmie, plamiącym koszule oraz ogromnej odpowiedzialności za maleństwo. O zmęczonych mężach nie mających czasu, aby pomóc zabieganej, padającej na twarz ze zmęczenia żonie z podkrążonymi oczami i w podartych kapciach. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić siebie w roli matki, bo w końcu właśnie taka przypadła mu w przydziale. A może zwyczajnie do niej nie dojrzał? Zdał sobie sprawę, że jego wyobrażenia o rodzinie były dość naiwne i dziecinne. Wiedział, że Lakshman pragnął potomka jak najszybciej, ale czy to było także jego marzenie? Obserwując codzienne zmagania Chandiego, zaczynał w to coraz bardziej wątpić.
- Nie ma to jak szczerość przyjaciela! Ty mały draniu, nie mogłeś przynajmniej powiedzieć, że jestem interesująco blady i wysmukły?! – prychnął wyniośle mężczyzna, który po raz pierwszy od wielu tygodni zabrzmiał jak stary, rozpieszczony Chandi o ostrym niczym brzytwa języku, przed którym nie umieli się bronić nawet przywódcy klanów.
 - No dobra… Masz podniecająco chudy tyłek, malownicze cienie do połowy policzków, a te za duże o trzy rozmiary, dziurawe gacie i poplamiona koszulka z pewnością stanowią najnowszy trend w modzie. – Nirmal był całkiem dumny z dyplomatycznej odpowiedzi, dopóki nie dostał jabłkiem w łepetynę.
- Dzieciaku – elf zadarł do góry arystokratyczny nos i wziął się pod boki – ty się niczego w tym pałacu nie nauczyłeś. Biedni Amalendczycy są skazani na księcia, który jest kompletnym dzikusem. Obawiam się, że wszelkie próby wychowania cię na elitę wampirzego świata są skazane na porażkę.
- Niby dlaczego? – Chłopak nie do końca rozumiał oburzenie wieszcza. Może jego komplementy nie były zbyt subtelne, ale się przecież starał. Chciał, aby zabrzmiały szczerze i podniosły elfa na duchu. – Co złego jest w seksownie kościstych pośladkach?
- Rany, ty naprawdę nie rozumiesz, prawda? – Mężczyzna załamał ręce i wywrócił oczami. – Osobiście wolałbym mieć jędrny, okrągły tyłek.
- Chcesz mieć koński zad jak Kardashianki? – Zaczął chichotać niepoprawny chłopak, turlając się po kanapie. Po chwili grzecznie usiadł, widząc, jak oczy mężczyzny mrużą się w niebezpieczne, wąskie szpareczki. – Ale przecież nie masz? – Popatrzył na niego niewinnie i wbił palec w pośladek, który faktycznie ginął w przepastnych spodniach.
- Ile lat dostanę za uduszenie królewskiego małżonka w afekcie? – Zaczął się posuwiście zbliżać do przezornie cofającego się Nirmala. Smarkacz robił się coraz bardziej nieznośny.
- Ee... To może ja naleję ci wody do wanny? – Zerwał się zwinnie na równe nogi i pobiegł do łazienki, szerokim łukiem omijając rozsierdzonego przyjaciela. Z uśmiechem włożył korek do wanny, nalał pachnącego płynu do kąpieli i odkręcił kran. Chandi nareszcie nabierał wigoru, zaczynał się w dodatku z nim kłócić, jeszcze tydzień temu na każde, ostrzejsze słowo poleciałby szlochać w poduszkę. Zarozumiałość elfa na punkcie swojej urody zawsze go niezmiernie bawiła.

***
    Kocurkowi, nastawionemu początkowo sceptycznie do tej wsi na końcu świata, zaczęło się podobać życie w dziwnym domu-statku. Poznawał dogłębnie nowe otoczenie, oznaczając zapachem swoje włości. Wysepka była niewielka, pozbawiona całkowicie drapieżników. Zwierzak poczuł się tutaj panem i władcą. Ganiał po dzikich gąszczach za ptakami i gryzoniami, ot tak dla zabawy, bo przecież nie głodny nie chodził. Poczuł się jak w kocim raju. Niestety sielanka szybko się skończyła, kiedy wraz z Nirmalem przybyła do domu nietoperza eskadra. Osiągający już dojrzałość Kiki upodobał sobie małego Hirala i postanowił zostać tutaj na stałe, co bardzo nie spodobało się Kocurkowi. Latające cosie służyły jako przekąski, ewentualnie do zabawy. Tymczasem ta pierzasta, wrzaskliwa kulka już pierwszego dnia wpakowała mu się do miski z ulubioną śmietanką.
   Hiral początkowo nie był zbyt absorbującym dzieckiem, dopóki miał pełny brzuszek spokojnie bawił się swoimi paluszkami albo włosami Chandiego, które wprost uwielbiał. To się jednak szybko zmieniło, dzieci wampirów i elfów dojrzewały fizycznie w imponującym tempie. Po tygodniu malec już raczkował, po dwóch stawiał pierwsze kroki, a trzeciego zaczął zwiedzać świat, czym przeraził na śmierć swojego tatę, nieprzygotowanego psychicznie na taką samodzielność chłopca.
   Tego poranka von Mrau, jak nazwał leniwego kocura wieszcz, wpadł w prawdziwe tarapaty. Polne myszy były o wiele przebieglejsze od ich rozleniwionych, zamkowych kuzynek. Upatrzył sobie taką tłuściutką, o kasztanowym futerku na przekąskę. Zapędził się aż na małą polankę, obficie porośniętą krzaczkami borówek. I już,  już miał ją złapać… kiedy okazało się, że miękki mech ukrywa niebezpieczną jamę. Ziemia osunęła się mu spod łap i wpadł do dość szerokiego, głębokiego dołu o gładkich ścianach. Poobijany, ze zwichniętą tylną nóżką, nie miał szans wdrapać się na powierzchnię.          
- Miau… miau… - rozlegało się raz po raz pośród traw coraz ciszej i żałośniej. Niestety odbiegł zbyt daleko od domu, by ktokolwiek go usłyszał. Dookoła szumiał gęsty, rozświergotany las. Po kilku godzinach nawoływań ranne zwierzątko umilkło.    
    Mały Hiral od rana szukał swojego kudłatego przyjaciela. Na niezbyt pewnych jeszcze nóżkach przemierzył cały dom wzdłuż i wszerz, ale Kocurka nigdzie nie było.      
- Mlau… Mlau... – wołał chłopczyk. To nieco przekręcone po dziecinnemu imię było jednym z pierwszych słów, jakie wypowiedział, zaraz po tata i Nima. Miał pewne problemy  z wypowiadaniem ,,r”. Chandi kompletnie nie pojmował, jakim cudem niewidomy malec tak świetnie sobie radził. Jedyne, co zauważył ciekawego to to, że zawsze towarzyszył mu jakiś zwierzak, w tym wypadku popiskujący na ramieniu Kiki. Jego synek nie obijał się o ściany i sprzęty, czego się wcześniej tak obawiał, czasem upadał, ale nie częściej niż zdrowe dziecko. Niespodziewana sprawność synka była dla wieszcza prawdziwą zagadką aż do wypadku z von Mrau. Wtedy zrozumiał, jak bardzo Hiral różni się od swoich rówieśników i jak szczodrze natura wynagrodziła mu kalectwo.                                                

***

Koło południa Kocurek nadal się nie odnalazł, a zrozpaczony utratą kudłatego przyjaciela chłopczyk szlochał na całego i ani Chandi, ani sprowadzony na pomoc wujek Nirmal nie mogli go uspokoić. Płakał tak bardzo, że cały drżał, a mokre włoski przylepiły się do spoconego czółka. Nie mógł przestać myśleć o kotku. Ciągle słyszał w główce jego rozpaczliwe piski, czuł ból i przerażenie. Tam było strasznie ciemno, a w łapce tak strasznie rwało. Nie miał pojęcia, jak powiedzieć o tym wszystkim dorosłym. Potrafił wyartykułować jedynie kilka słów. Tego było zbyt wiele dla jego małego ciałka. Odmówiło posłuszeństwa i zmęczony zasnął na tapczanie w ramionach tatusia. Został okryty czule kocykiem i ułożony na ulubionej poduszce. Obaj mężczyźni zajęli się poszukiwaniem von Mrau. Doskonale wiedzieli, że jak malec tylko otworzy oczy, krzyki zaczną się od nowa. Nieznośny zwierzak nie mógł odejść daleko, wyspa była maleńka. Zdenerwowani i zajęci zaglądaniem w każdą dziurę, spuścili chłopca z oka może na pięć minut. Według nich spał mocnym snem, jaki miewają jedynie dzieci.
- Zajrzę do niego, ty zobacz jeszcze na strychu. – Chandi ruszył do salonu, gdzie zostawili synka.
- Dopiero co wyszliśmy, co niby miałby robić. Był wykończony. – Nirmal wczołgał się pod szafę w korytarzu. Nie miał żadnego doświadczenia z małymi dziećmi, był najmłodszy w rodzinie.
- Lepiej sprawdzić, ostatnio zrobił się strasznie ciekawski i psotny. – Miał jakieś złe przeczucie od samego rana. Głupi kot stargał mu ledwo połatane nerwy. Już on mu przetrzepie futro, jak go dorwie. Pewnie łazi gdzieś za myszami, a oni się zamartwiają niepotrzebnie. Wszedł do pokoju i wrósł w dywan. – Ożeż…! – Hirala nigdzie nie było widać. Zniknął tak samo jak Kocurek. Włosy zjeżyły się mu na głowie.
- Czego tak wrzeszczysz? Obudzisz go! – Książę zajrzał mu przez ramię i również stanął jak wryty. Dziecko okazało się trudniejsze do upilnowania niż worek z pchłami.  A dookoła było jedynie trochę gęstego lasu i głębokie wody jeziora. Zrobiło mu się zimno ze strachu. Co z niego za wujek od siedmiu boleści. – To niemożliwe, musiałby przejść obok nas! – Wyjrzał na taras i zobaczył kroczącego już do bramki na tłuściutkich nóżkach malca. Dróżka była pełna dziur, kamienista i kręta, a niewidomy brzdąc ani się nie zachwiał. Na jego ramieniu popiskiwał Kiki, jakby dodając malcowi odwagi. Szedł pewnie z wrodzoną elfom gracją. Nirmal z niesamowitą ulgą chwycił się za serce. – Mamy zbiega, dobra nasza. – Wyskoczył przez okno do ogródka. – Niech mnie cholera, jeśli rozumiem, jak on to robi.
- Moje śliczności! – Chandi dosłownie wyleciał przez parapet, jakby miał dodatkowy napęd. W trzech susach dopadł do synka i zamknął w ramionach. Przytulił go mocno do nadal szybko bijącego serca. – Dlaczego nie słuchasz tatusia? Nie wolno ci wychodzić samemu!
- Mlau… Mlau… - Chłopczyk zaczął się gwałtownie wyrywać i pokazywać rączką na łąkę za płotem. Elf postawił go na ziemi, ale synek się nie ruszył z miejsca, jak tego oczekiwał. Zauważył dziwną prawidłowość. Natychmiast podleciał do niego Kiki i usiadł na drobnym ramionku. Wtedy dopiero Hiral ruszył przed siebie. Kiedy nietoperz podrywał się do lotu by zatoczyć kilka kółek nad okolicą, maluch natychmiast zatrzymywał się i wyjątkowo cierpliwie jak na dziecko czekał, aż wróci. Miał wtedy przejętą minkę, jakby nasłuchiwał czegoś, co tylko on słyszy.
- Mam wrażenie, że on używa echolokacji jak delfiny. – Nirmal nie spuszczał z maszerującego dziarsko malucha oka. Gdzieś blisko musiało być rozwiązanie tajemnicy.
- No coś ty, to ten wielbiciel śmietanki Kiki drze ryjek, nie on. – Mężczyźni szli po bokach chłopca jako eskorta, ciekawi, gdzie ich zaprowadzi. – Też masz wrażenie, że Hiral dobrze wie, dokąd poszedł ten durny kot?
- Faktycznie. Może ma wyczulony słuch czy coś? – Nadal łamał sobie głowę nad zagadką.
- Czytasz za dużo ,,Fokusa”. A może to te programy edukacyjne na Discovery? – Roześmiał się elf, któremu wróciły na twarz kolory.
- Strasznie jesteś tępy i twardogłowy jak na jasnowidza – odgryzł się Nirmal. – Wydaje mi się, że Kiki ma coś wspólnego z jego zachowaniem.
- No dobra, zróbmy test. – Wziął za rękę synka, zdjął z jego ramienia protestującego nietoperza i wsadził do swojej kieszeni. – Idziemy! – Pociągnął go delikatnie. Malec po dwóch chwiejnych krokach byłby przepadł przez kamień, gdyby nie jego pomocna dłoń. Chandi wyjął zwierzątko i podał Hiralowi, który od razu pisnął z radością, po czym ruszył pewnie przed siebie.
- To nie echolokacja, raczej jakby widział oczami tego nietoperza. Sam słuch nie dałby mu takiej pewności w ruchach. – Nie mógł uwierzyć w to wszystko do końca. W Amalendzie spotkał się z wieloma dziwnymi rzeczami, ale dzieciak był doprawdy wyjątkowy. – Czekaj! Mam pomysł! – Zabrał wkurzonego tymi głupimi zabawami dorosłych Kiki i ponownie zamknął w kieszeni bluzy. Tymczasem złapał w pobliskich krzakach oburzoną takim traktowaniem żabę i położył na ramieniu malucha. O dziwo nie uciekła, choć początkowo miała wyraźnie taki zamiar. Natomiast Hiral zaczął iść, ale o wiele mniej pewnie i wolniej.
- Teraz chyba gorzej widzi, dostroił się lepiej do nietoperza.
- Chcesz powiedzieć, że moje dziecko widzi oczami zwierząt? – Wieszcz z niedowierzaniem popatrzył to na synka, to na przyjaciela. Nie słyszał nigdy o takim przypadku. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Jemu wystarczyło, że chłopczyk tak dobrze sobie radzi i nie będzie skazany na życie w ciemnościach oraz uzależnienie od innych w najdrobniejszych sprawach. Głupi Rajit nie miał pojęcia, jak wspaniałego miał syna.
- Jeśli masz lepsze wytłumaczenie, to proszę bardzo. – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Książę był pewny, że rozwiązał przynajmniej część zagadki, bo jeszcze kilka rzeczy nie dawało mu spokoju. Należało jednak zająć się biednym Kocurkiem, który pewnie wpadł w tarapaty. Wyjął z powrotem nietoperza, który dziabnął go w palec. Natychmiast poleciał do swojego małego pana.
Łąka była rozległa, a bujna trawa pełna ziół i kwiatów sięgała im po pas. Doszli prawie na skraj lasu. Tutaj rośliny były niższe, mięta pachniała oszałamiająco, gęsto rosły dorodne borówki. Przeszli jeszcze kilka metrów, kiedy Hiral padł na kolana i ostrożnie podczołgał się jakiś metr po czym znieruchomiał. Po chwili zaczął rozgarniać mech i krzewinki rękami. Mężczyźni uklękli obok niego.
- Mlau… Mlau… - Zamyślił się na chwilę, a potem popatrzył poważnie na tatusia. – Ała… - Dotknął swojej nóżki. – Ała… - powtórzył.
- Coś tu jest! Chyba jama. – Nirmal namacał duży otwór i zbytnio się nachylił. O mało sam nie ześlizgnął się do ciemnej czeluści. – Niech to szlag!
- Miauuu… - rozległo się zawodzenie. Kocurek usłyszawszy swoich domowników, zwłaszcza Hirala, nabrał nowych sił. Ufał swojemu panu, wiedział, że w końcu nadeszła pomoc.
- I mamy drania. Jak go stamtąd wyciągnąć? Wąsko, ciemno, nikt tam się nie zmieści. – Chandi trzymał synka za pasek od spodenek, aby nie wpadł do jamy, tak strasznie się wiercił, niespokojnie patrząc w głąb czeluści.
- No dobra, poświęcę się – westchnął chłopak. – Pamiętaj o tym podczas Święta Ayati i powiedz wampirzym głąbom, że jestem spełnieniem ich marzeń o księciu z bajki. – Napiął się i w górę wystrzeliły dwa błoniaste skrzydła pokryte czarnym jak noc, lśniącym futerkiem, ze srebrnym wzorkiem na obrzeżach. Były o wiele dłuższe od jego ramion.
- Jesteś pewny? – Elf doskonale wiedział, że skrzydła były największą miłością Nirmala. Dbał o nie jak o największy skarb. Tylko w powietrzu ten utykający na co dzień mężczyzna czuł się naprawdę wolny.
- Taaa… Wiesz, chcę być bożyszczem tłumów… - zachichotał, po czym złożoną ostrożnie delikatną błonę wsunął do jamy. Chwilę później wyciągnął ją powoli, krzywiąc się niemiłosiernie. Na świat wyjrzał przyczepiony pazurkami do futerka Kocurek von Mrau.
- Mlau… Mlau… - Hiral zaklaskał w rączki, a jego uśmiech mógłby rozjaśnić największe ciemności. Widoczna na buzi dziecka radość zmniejszyła nieco ból, jaki odczuwał w podrapanym skrzydle Nirmal. Wystraszony kot, wbił się bardzo głęboko, omal nie przebijając go na wylot.

***

   Dni i noce, noce i dni… Wszystkie szare, puste, jednakowe. Rajit czuł się zupełnie pozbawiony życia,  jakby jakieś okrutne bóstwo zamieniło go w kamienny posąg. Początkowo po wyjeździe męża szalał z gniewu i rozpaczy. Miotał się po zamku niczym ranny smok, a krewni i służba schodzili mu z oczu po tym, jak kilkoro z nich zostało ofiarami jego furii. Z plotek byli świadomi tego, co się wydarzyło, z jednej strony rozumieli dumę swojego przywódcy, z drugiej zdążyli polubić elfa i pokochać maleństwo w jego łonie. Uważali, że ich lord przesadził. Może dziecko nie było aż tak chore, jak myślał? Na pewno mogliby mu jakoś pomóc, teraz medycyna stała na wysokim poziomie. Z początku próbowali do niego zagadywać, delikatnie doradzać. Ale kiedy dwóch jego ulubionych kuzynów wylądowało w szpitalu z połamanymi kończynami, zaprzestali prób. Zrozumieli, że do ich pana nic nie docierało. Zaciął się w swoim bólu i baranim uporze. Zbudował wokół swojego serca gruby mur, przez który nic się nie przedostawało.
   Palący ból jaki Rajit odczuwał, po paru tygodniach, zamienił się w nieustanną tęsknotę za mężem, trawiącą  go niczym kwas, dręczącą w każdej minucie i godzinie, nie pozwalającą pracować, jeść, spać. Wszędzie widział jego zaszokowaną, pobladłą niczym chusta twarz, kiedy nie uznał ich dziecka za członka rodziny, pełne cierpienia niebieskie oczy, które przecież tak bardzo kochał. Pewnego dnia, tuż po zachodzie słońca poczuł, że musi coś zrobić, w przeciwnym wypadku oszaleje. Nie wytrzyma tego ani sekundy dłużej. Zwołał całą służbę w holu.
- Wszystkie rzeczy mojego męża mają zostać zaniesione na dziedziniec i spalone. Do jutra nie chcę widzieć ani jednego drobiazgu, który do niego należał! Czy to jasne?
- Jesteś pewien, panie, że nie chcesz niczego zachować? – Odważyła się zapytać wiekowa gospodyni. Miała ochotę złapać tego mężczyznę, którego znała od dziecka za kołnierz i zlać mu tyłek jak za dawnych lat.
- Zajmij się lepiej domem, kurz zalega po kątach! – warknął Rajit. Miał nadzieję, że jak zniszczy wszelkie ślady po niewdzięcznym elfie, który wolał jakiegoś kalekę od niego, to wreszcie uda mu się trochę uspokoić i przespać choć kilka godzin bez dręczących koszmarów.
- A co z drzewem? – odezwał się jeden z wojowników. - Korzenie nadal tkwią głęboko w ziemi. Nie będzie łatwo go usunąć, poza tym jest magiczne.
- Sam sprawdzę! – Machnął ręką, aby się rozeszli i udał się do ogrodu. Już z daleka zobaczył zwaloną potężną kłodę. Niespiesznie podszedł bliżej i wyciągnął dłoń, jakoś nie mając odwagi jej dotknąć. Szorstki, porowaty pień zaczął porastać gruby mech. To tutaj spędzali z Chandim długie godziny śpiewając maleństwu jego Pieśń, marzyli, kochali się - szczęśliwi niczym aniołowie. Długie palce nieśmiało przesunęły się po powierzchni. Była nadspodziewanie ciepła, delikatna i miękka, pokryta szczelnie zieloną kołdrą jakby Drzewo Życia ułożyło się do snu. Zamyślony usiadł, poniekąd nie zdając sobie z tego sprawy. Po raz pierwszy zamiast krzyków i wymówek z ostatniego spotkania z elfem, zaczęły do niego wracać wspomnienia pełnych miłości dni: nieśmiały uśmiech i ciemne rumieńce na bladej twarzy Chandiego, kiedy po raz pierwszy się kochali, jego komiczne oburzenie, kiedy zamiast wziąć go na ręce, kazał nieść swoim wojownikom, moment, kiedy przeniósł elfa przez próg zamku w dniu ślubu, dzień, w którym dowiedział się o maleństwie rosnącym w jego łonie. To była cała rzeka wspaniałych chwil, płynąca potężnym strumieniem przez udręczoną duszę wampira. Po twarzy dumnego lorda zaczęły płynąć gorące łzy. W ponurym murze, jakim się otoczył po rozstaniu z ukochanym, pojawiły się niewielkie pęknięcia.
   W powietrzu czuć było zapach spalenizny. Na dziedzińcu z rozkazu lorda płonął wysoki ogień. Służba uwijała się wokół niego, donosząc ciągle nowe rzeczy i rzucając je w łakome płomienie.
- Nie boisz się, że znowu dostanie wścieklizny? – zagadnął gospodynię jeden z ogrodników.
- Jeszcze mi ten głupek podziękuje! – Zadarła spódnicę kobieta i przeskoczyła przez kolejną paczkę starych szmat, którą przyniosły pokojowe. Wszystkie pamiątki należące do Chandiego, rzeczy, do których był przywiązany lub kupował dla dziecka, ułożyła pieczołowicie w skrzyniach na strychu. Gorliwie wierzyła, że jej pan w końcu odzyska rozum i do zamku znowu zawita radość, a może usłyszą nawet tupot dziecięcych stópek.
   Od tego dnia Rajit spędzał wiele czasu w ogrodzie, siedząc na pniu Drzewa Życia. Coraz częściej żałował, że nie ugryzł się w język i zachował niczym szaleniec. Niepotrzebnie zareagował tak gwałtownie, mógł dać mężowi i sobie czas. Może gdyby mieli go więcej, nie doszłoby do rozstania? Jak wyglądało teraz dziecko? Czy było do niego podobne? Jednak słowo syn, nadal nie przechodziło przez jego zaciśnięte usta. Każdego dnia łzami tęsknoty podlewał pień, który w milczeniu wysłuchiwał jego skarg, tylko tutaj pozwalał sobie na taką słabość. Wszak był przywódcą klanu i nie mógł dawać ludziom złego przykładu.

   Minęło kilka miesięcy… Dzień przed Świętem Ayati uznane za umarłe Drzewo Życia wypuściło maleńki, zielony listek z cieniutkiej, kruchej gałązki.
..........................................................................................................................................
betowała Kiyami

czwartek, 4 czerwca 2015

45. Niespodziewany sojusz. Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Pierwsze razy.

   Balraj przyglądał się przez okno jak władca wampirów obmacuje swojego młodego małżonka na ławce w pałacowym parku i zgrzytał zębami. Nie miał pojęcia po jakie licho się tak torturował, ale nie mógł oderwać wzroku od tej pary. W chwilach bezsilnej złości uderzył nawet kilka razy rogami o ścianę, robiąc w niej głębokie dziury.
- Masz chyba siedem żyć przeklęty krwiopijco! – warczał w stronę Lakshmana, wpijającego się właśnie we wrażliwe miejsce na szyi Nirmala. – Gdzie z tymi kłami pożądliwy draniu?!
Nikt jednak nie słyszał jego mamrotania. Było już dość późno i większość mieszkańców zamku spała. Na zewnątrz trwała ciepła, letnia noc pełna upojnych zapachów kwiatów i cichego świergotu ptaków. Gdzieś niedaleko, na wysokim dębie pohukiwał puszczyk. Zakochana para nie zwracała jednak na to wszystko uwagi, wpatrzeni w swoje oczy mieli w swoich ramionach cały świat. Ich świat.
  Demon z dnia na dzień robił się coraz bardziej ponury i zły. Wszystkie jego niecne plany nie wypaliły. Nirmal okazał się o wiele mniej naiwny, a za to bardziej rozsądny niż mu się wydawało. A Lakshman nie był aż tak porywczy i okrutny jak to opowiadały mity, którymi zaczytywał się w bibliotece. Jednym słowem Balraj kiepsko ocenił charaktery obu mężczyzn. Dzisiejszy dzień dał mu jednak mała nadzieję, że nie wszystko stracone i miał jeszcze szansę na odzyskanie swojego towarzysza. Podsłuchał plotki krążące o ponownej debacie w sprawie Prawa o Mieszańcach. Temat nadal był gorący i wzbudzał w Amalendzie wiele sporów, zapalał gorące głowy, niezadowolone z rządów władcy. Przede wszystkim konserwatywnej starszyzny, która była mu przeciwna, ponieważ wraz z jego wstąpieniem na tron straciła wiele ze swoich przywilejów. Każdy niezadowolony z jej decyzji  wampir mógł teraz udać się do króla, który był ostateczną wyrocznią. Władza, którą tak kochali, wymykała im się z rąk. To właśnie postanowił wykorzystać Balraj, który w końcu zrozumiał, że jeśli władca zapłodni księcia nie będzie już odwrotu. A ta chwila zbliżała się szybkimi krokami, Lakshman ostatnio dosłownie nie odrywał od męża rąk.
  Demon, kiedy był naprawdę w kiepskim humorze,  włóczył się przebrany za turystę po tatrzańskich szlakach. Niewielkie góry znajdowały się wystarczająco blisko stolicy Amalendu, aby mógł tam przebywać bez uszczerbku na zdrowiu. Im dalej znajdował się od zamku, tym był słabszy. Klątwa nawet po setkach lat działała bez zarzutu. W pobliżu Morskiego Oka nie było żadnych wampirów, które nie lubiły zatłoczonych tras spacerowych, nie przepadały też za ludźmi, chyba, że w charakterze przekąski. Choć nawet to zostało ostatnio zabronione przez prawo i musiały korzystać jedynie z banków krwi.
   Idący wąską, stromą ścieżką zamyślony Balraj, pogrążony we własnych niewesołych myślach, trafił nosem prosto w plecy doskonale mu znanego przywódcy klanu Orgolion. Na jego widok dumny wampir zbladł niczym chusta, wszak wraz ze swoimi przyjaciółmi był poszukiwanym zbiegiem, odkąd gamoniowaci synowie na ich rozkaz porwali księcia Nirmala.
- Witaj o szlachetny. – Tanish skłonił się nisko demonowi, którego bez trudu rozpoznał po zapachu. Doskonale wiedział, że ta obca w ich świecie istota kierowała się jedynie swoimi zachciankami. Za nic miała wszelką władzę. Jako sprzymierzeniec byłaby nieoceniona.
- O.. nasz władca… ucieszy się. Bardzo tęsknił. Przygotował nawet trzy urny na wasze prochy. – Demon uśmiechnął się ironicznie na widok strachu w oczach wampira. W Amalendzie przestępców palono, a ich prochy zamykano w glinianych pojemnikach, by już nigdy nie mogli się odrodzić.
- Czyżbyś nie lubił naszego wspaniałego króla? – zapytał ostrożnie. Był doświadczonym strategiem, wyczuł natychmiast kpinę w słowie ,,władca”.
- Wygląda na to, że podzielasz moje poglądy. – Usiadł i poklepał miejsce obok siebie. Wampir z wahaniem umościł kościsty tyłek obok. – Możemy sobie nawzajem pomóc, ale potrzeba jeszcze sprzyjających okoliczności. Jeśli nadejdą, zostawię w tym drzewie wiadomość. – Wskazał na dziuplę wiekowej limby, zgiętej pod dziwnym kątem przez wiejący tu prawie cały rok halny.
- Będziemy czekać. – Kiedy Tanish wypowiedział te słowa Balraj rozpłynął się na jego oczach niczym dym. Zrobił to tak szybko, że wiążący nieopodal buty turysta z ciężkim plecakiem niczego nie zauważył. – Nareszcie! – Westchnął z zadowoleniem i zatarł ręce. Miał już dość ukrywania się w wilgotnej jaskini. Lubił wygody, więc spanie na karimacie uważał za niezasłużoną karę z niebios. Przyśpieszył kroku, by zawiadomić przyjaciół polujących właśnie na pogrążone w południowej drzemce nietoperze. Ich menu było ostatnio strasznie monotonne. Oni też mieli swój plan przywrócenia starego porządku, potrzebowali jednak sojusznika w zamku, aby wprowadzić go w życie.
  Demon zmrużył oczy i warknął, kiedy Lakshman podniósł męża i posadził na swoich kolanach. Spotkanie z Tanishem miało miejsce kilka miesięcy wcześniej, kiedy jeszcze myślał, że sam sobie poradzi z problemami. Przywódca klanu Orgolin i jego towarzysze mieli być taką furtką awaryjną. Nadszedł czas by z niej skorzystać.
***
   Nirmal ubił bezczelne łapska męża, próbujące ściągnąć z niego spodnie. Nie miał zamiaru kochać się z nim w parku, gdzie licho mogło zawsze przynieść jakiegoś spóźnionego dworzanina. Czerwony na twarzy, z narastającym twardym problemem ugryzł go w dolną wargę. Mieli porozmawiać, tymczasem ten łobuz od razu przystąpił do ataku, nie zważając na jego protesty. Być może dlatego, że nie były zbyt przekonywujące. Od gorących liźnięć w szyję kręciło mu się w głowie.
- Siad! – warknął w końcu, łapiąc niepoprawnego krwiopijcę za uszy. Znieruchomiał z niewinnym uśmieszkiem na ustach. Oblizał nabrzmiałe wargi ze smakiem, a Nirmal znowu poczuł napływ rozkosznych dreszczy. –  Nosz kurde! – Otrząsnął się z trudem. - Związek naszych przyjaciół legł w gruzach, a ty myślisz tylko o miętoleniu się w krzakach!
- Nie tylko. – Posłał mu przeciągłe spojrzenie. – Chcę się wbić w ten ciasny tyłek, który kusił mnie cały dzień. Trzeba było nie wkładać takich obcisłych spodni. Teraz weź za to odpowiedzialność!
- Lakshman, zlituj się! Jesteś władcą wampirów, czy napalonym nastolatkiem z wiadrem buzujących hormonów zamiast mózgu? – Uszczypnął go w umięśniony brzuch.
- Moje ty rozsądne kochanie, zbyt wiele ode mnie wymagasz. Niby co mielibyśmy zrobić z tym faktem, że Rajit jest idiotą wprost ze średniowiecza, a Chandi narwany jak mało kto? – Popatrzył zdumiony na słodko zarumienionego męża, który chciał go wykończyć, co chwilę poprawiając się na jego udach.
- Trzeba przemówić mu do rozumu! Musi przeprosić, błagać o wybaczenie czy coś! Hiral powinien mieć normalną rodzinę. – Usta chłopaka ułożyły się w podkówkę. Sam posiadał kochających rodziców i wiedział jakie to ważna dla dziecka, zwłaszcza kalekiego.
- Pewne rzeczy trzeba przetrawić w sobie. Nic nie pomogą moje tłumaczenia, bo Rajit ich nie przyjmie, ani do serca, ani do umysłu. Sam musi zrozumieć, jak okrutne i bezmyślne było jego zachowanie. Na razie nic do niego nie dociera. – Pogładził łagodnie ciemne loki. Nie wiedział jak to się stało, ale reagował na zmienne nastroje męża niczym lustrzane odbicie. Kiedy się uśmiechał jego serce drżało z radości, kiedy był smutny on też natychmiast tracił humor.
- Ale nie możemy tego tak zostawić… - NIrmal nie potrafił odpuścić. Cały czas miał przed oczami bladą, pełną bólu twarz elfa.
- Dajmy im trochę czasu na ochłonięcie. – Objął chłopaka mocno ramionami i przytulił. Z ulgą usłyszał jak jego puls się uspokaja. – Posłuchaj. Wyobraź sobie małe dziecko, dajmy na to sześcioletnie. Wie, co to miłość, matki, babci, taty, ale nie zrozumie uczuć między kochankami, bo nie jest na to gotowe. Brakuje mu odpowiedniej dojrzałości. Musi dorosnąć. Podobnie jest z Rajitem.
- Więc nie ma nadziei? – Nirmal chlipnął w koszulę męża. – Miną lata świetlne, aż ten głupek się ocknie. Pewnie ze sto lat będą się unikać, a Hiral wyrośnie bez ojca.
- Głuptasie, zastanów się co mówisz. – Pocałował zadarty nos. – Chandi ma swoje obowiązki jak święto Ayati, a ja nie pozwolę mu się od nich wymigać. Poza tym, żeby malec mógł się dobrze rozwijać potrzebuje krwi ojca. Masz problemy z mocą, bo nie otrzymałeś jej na czas. Na twoim miejscu uświadomiłbym to delikatnie wieszczowi. Ja zajmę się tym głąbem Rajitem.
- Czyli chcą czy nie, będą musieli się spotykać? – Chłopak od razu się ożywił i nabrał otuchy. Zmarszczył brwi oraz zagryzł górną wargę jak zawsze, kiedy intensywnie myślał. Wtedy w jego głowie powstawały najdziksze pomysły przed którymi wszyscy drżeli.
- Nie rób tego! – Zaniepokojony Lakshman, próbował palcem wygładzić zmarszczkę na jego jasnym czole. Znał tą minę, jego mąż wpadł w twórczy trans, który z pewnością zaowocuje czymś strasznym i nieprzewidywalnym. Skorzystał z chwili jego niepoczytalności i przyssał się ustami do aksamitnej skóry na szyi, w miejscu, gdzie bił niespokojny puls. Wbił się znienacka kłami w oszałamiająco pachnącą tętnicę. Zaskoczony Nirmal, wyrwany z alternatywnego świata, szarpnął się kilka razy, by po chwili wyprężyć się w jego ramionach z przeciągłym pomrukiem aprobaty. Wampirzy jad rozchodzący się błyskawicznie w żyłach wprawił całe ciało w rozkoszne drżenie, a pożądliwa dłoń między udami pieszcząca wprawnie nabrzmiewającego penisa, zupełnie odebrała mu wolę.
- Jesteś strasznym draniem! – Wyjęczał, kiedy osuwali się na świeżo skoszoną trawę. Sturlali się z niewielkiego zbocza prosto w gęste krzewy kwitnącego bzu.
***
   Pierwsze tygodnie w nowym domu były dla Chandiego bardzo trudne. Osłabiony porodem, przytłoczony rozpaczą i chaosem panującym w duszy, popadł w depresję. Jedynie od czasu do czasu brał prysznic, jadł byle co, po czym karmił synka, by zaraz potem zapaść w kolejną drzemkę. Słynne na cały Amalend księżycowe włosy, o które zawsze tak dbał, przypominały teraz splątaną, pajęczą sieć, a on sam pokutującego ducha – wychudłego, bladego, z podkrążonymi oczami i spieczonymi ustami. Maleństwo płakało po całych nocach, nie dając mu wypocząć i zebrać myśli. W krótkim czasie przytulna, drewniana chata zaczęła przypominać chlew. Wszędzie walały się ubrania, brudne pieluszki zalegały po kątach, spod stosu naczyń nie widać było zlewu. Łóżko bardziej przypominało barłóg lub legowisko jakiegoś menela. Elf snuł się po pokojach niczym zjawa, reagując jedynie na głos maleństwa i przeraźliwe miauczenie paskudnego Kocurka. Jedynie ci dwaj awanturnicy zgodnym chórem domagający się regularnych posiłków, trzymali go przy życiu, które wydawało mu się jednym, wielkim bezsensem. Kiedy tylko Hiral zaczynał się krzywić do płaczu, kot wskakiwał elfowi na pierś miauczał i drapał pazurkami, dopóki wieszcz nie usiadł na łóżku, a jego spojrzenie nie nabrało ostrości. Działali w naprawdę zgodnym duecie. Mężczyzna wiele razy miał ochotę wrzucić kudłatego potwora do jeziora, ale pilnował jego synka lepiej niż on i to go za każdym razem powstrzymywało, kiedy zaczynał drzeć wąsaty pyszczek wprost do jego wrażliwego ucha.
  Nirmal początkowo obserwował to wszystko ze współczująca miną, schodząc cierpiącemu  przyjacielowi z drogi, dbając jedynie o zawartość lodówki. Starał się zastosować do rad Lakshmana i nie ingerować zbytnio w życie pogrążonego w rozpaczy wieszcza. Któregoś jednak dnia, taszczył dwie ogromne torby zakupów, dysząc w paskudnym upale jaki zaserwowało rozpoczynające się lato, niczym miech kowalski. Przeklęte komary, jako że zbliżał się wieczór, cięły niemiłosiernie, a do pięty wbił mu się cierń. Nie był wiec zbyt pokojowo nastawiony do świata. Wszedł na taras, ponieważ tędy bliżej było do kuchni, potknął się o coś leżącego na podłodze i padł jak długi. Rozejrzał się dookoła, wszędzie leżały porozrzucane chyba wszystkie poduszki jakie były w domu. Dotknął jednej ręką, była mocno wilgotna. Tak dłużej nie mogło być.
- Ty cholerny idioto! – Warknął do elfa, który właśnie pojawił się w przeszklonych drzwiach. – Jak długo masz zamiar być takim żałosnym, ryczącym po kątach dupkiem?! – Poniósł się na nogi.
- Przecież nie płaczę. Panuję nad wszystkim. – Stwierdził spokojnie mężczyzna, wysuwając dolną wargę, co świadczyło o napadzie przeklętej, elfiej dumy.
- Jasne! A te poduszki po prostu zaśliniłeś, albo nasikał do nich Kocurek? – Wskazał na walające się wszędzie dowody.
- Ee…- Wieszczowi bardzo rzadko brakowało argumentów. Tym razem jakby się zapowietrzył i zarumienił. Były to pierwsze kolory, jakie młody książę widział na jego twarzy od porodu. – Są mokre, więc je suszę – wyszeptał zmieszany.
- Głupi głupku! – Chłopak stanowczo ujął dłonią jego brodę i nie pozwolił mu odwrócić głowy. – To ja, twój wkurzony przyjaciel! Myślisz, że nie widziałem jak wyjesz w te jaśki?
- Ale mniej…- Próbował ocalić resztki godności. Cholerny śmieć Rajit zrobił z niego lejącą łzy dziewkę i doprowadził do tego godnego pogardy stanu.
- Powiedz kim jesteś i co zrobiłeś z moim przyjacielem? – Nirmal wziął go za rękę, wciągnął do środka i postawił przed dużym lustrem w salonie. – Co to za brudna, smętna istota?! – Brutalnie odwrócił opierającego się słabo elfa przodem do szklanej tafli.
- On ciągle płacze, nie mam na nic siły… - Jego tłumaczenie zabrzmiało naprawdę żałośnie. Czy ten niechlujny, rozczochrany mężczyzna w skarpetkach nie do pary, w potarganym podkoszulku i wiszących na tyłku spodniach to rzeczywiście on? Wytrzeszczył ciemnoniebieskie oczy jakby się zobaczył po raz pierwszy od długiego czasu .
- A jak myślisz, dlaczego Hiral tak zawodzi? Dzieci wyczuwają nastroje rodziców!  Natychmiast doprowadź się do porządku! Chcesz zniszczyć swoje i jego życie, bo twój mąż jest popierdolonym bałwanem?! – Popchnął mężczyznę w stronę łazienki. - Masz godzinę, aby znowu stać się pięknym i pachnącym. Obym w tym syfie znalazł jakieś czyste rzeczy.
   Nirmal zerknął do sypialni, gdzie spał jego chrześniak przytulony do futerka posapującego Kocurka. Zawrócił do kuchni i zaczął energicznie sprzątać pobojowisko, które jeszcze niedawno było wytworną chatą na wsi. Dziękował w duszy matce, która nie zrobiła z niego rozpieszczonego gamonia. Szło mu całkiem sprawnie, dom powoli zaczął przypominać dom. Z łazienki dochodził go plusk wody szorującego się posłusznie elfa. Nastawił jeszcze pralkę i zmywarkę, kiedy usłyszał kwilenie maluszka. Wszedł do pokoju i zobaczył jak chłopczyk energicznie wymachuje rączkami i nóżkami. Siedzący obok niego kot właśnie otworzył pyszczek i wydał z siebie okropny jazgot .
- Miauuuu, łuuuu, mrrrr…! – Nie żałował kudłatej mordki i dawał z siebie wszystko. Straszliwe dźwięki jakie produkował postawiłyby na nogi nawet nieboszczyka.
- Rany już dobrze, przestań! – Chłopak złapał się za uszy. Wieszcz miał jednak świętą cierpliwość do tego zwierzaka. Zwyczajnie niańki nie były aż tak głośne. – Twojego kumpla powinni zatrudnić w straży pożarnej na etacie syreny. – Połaskotał chłopczyka po brzuszku. Zaczął myć i przebierać gaworzącego do niego chrześniaka. Nabrał już w tym pewnej wprawy. Jak zwykle, kiedy tylko wziął go na ręce, z małego terrorysty zamienił się w słodko gruchającego aniołka.
- Jak ty to robisz? – Chandi już doprowadzony do porządku, z włosami zaplecionymi w schludny warkocz stanął za jego plecami.
- Bo jestem najbardziej czarującym wujkiem na świecie? – Zachichotał, kiedy malec chwycił go usteczkami za koszulę w poszukiwaniu jedzonka. – Ale bar mleczny to u tatusia. – Podał głodomorka elfowi.
- Jesteś przede wszystkim wspaniałym przyjacielem. Nie wiem co bym bez ciebie zrobił. – Mężczyzna pocałował go czule w policzek i usiadł w fotelu. Hiral od razu zorientował się, że kolacyjka właśnie przybyła. Ciepła łapka wymacała pod szlafrokiem nabrzmiały sutek, łakome wargi złapały mocno i zaczęły rytmicznie ssać. Nirmal obserwował te scenkę z prawdziwym zachwytem na twarzy. Czy było na świecie coś piękniejszego od tych dwóch przytulonych do siebie istot? Jak Rajit mógł zrezygnować z czegoś takiego z tak niemądrych powodów? Jak mógł nazwać takiego maleńkiego aniołka pustookim potworem? Stracił tyle pięknych chwil, tyle miłości. Wszystkie pierwsze razy jego maleńkiego synka należały do niego, zamiast do jego ojca – pierwsze karmienie, pierwsza kąpiel, pierwsze dźwięki jakie z siebie wydał… Nic nie mogło tego zastąpić. To były skarby warte każdej ceny.


poniedziałek, 11 maja 2015

44. Pustooka istota. Nowy dom.

   Rajit obudził się o świcie z paskudnym bólem głowy. Coś uporczywie wbijało mu się w tyłek. Pomacał wokoło rękami; najwyraźniej leżał na prostej, słomianej macie, szorstkiej i pełnej wystających źdźbeł. Ze zdumieniem powiódł oczami po kamiennych ścianach i maleńkim, zakratowanym okienku pod samym sufitem, które przepuszczało niewiele światła. Najwyraźniej znajdował się w zamkowych lochach, o czym świadczyły szkarłatne żyłki, pulsujące w grubym murze.
– Co do cholery…? – Usiłował odtworzyć w myślach poprzedni dzień. Świadomość wracała powoli. Przed jego oczami przewijały się kolejne sceny, a serce zaczęło tłuc się boleśnie w piersiach. Przypomniał sobie żal i rozpacz w pięknych oczach Chandiego. Swoją bezpośredniością złamał mu serce i teraz miał ochotę strzelić sobie w pysk. Nie miał najmniejszego zamiaru zrezygnować z męża, kochał go ponad wszystko na świecie. To te nowonarodzone stworzenie stanowiło problem. Słowo dziecko jakoś nie mogło przejść mu przez gardło. Na myśl o nim znowu poczuł gniew i zawód. Nadal sądził, że byłby w stanie przekonać elfa do oddania ślepego potworka. Jeśli nie chciał przekazać go Egzekutorom, to chociaż do Ochronki, która powstała właśnie dla takich mutantów. Następny potomek na pewno byłby spełnieniem marzeń obojga, wampirom nigdy nie rodziło się dwoje kalek, przynajmniej nie znalazł o tym wzmianki w Kronikach Amalendu, które przecież uważnie studiował. Podniósł się z podłogi i zaczął bębnić w drzwi pięściami.
– Halo! Jest tam ktoś?
   Uznał, że musi przeprosić Lakshmana za wczorajsze zachowanie. Zupełnie stracił nad sobą kontrolę, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko. Miał też nadzieję, że przyjaciel podpowie mu, jak ugłaskać Chandiego i nakłonić do zmiany zdania. W tym wypadku jego czułe, szlachetne serce nie mogło zdziałać niczego dobrego. Jaki sens miało przywiązanie się na całe życie do bezrozumnej, niewidomej istoty, która pewnie nawet nie będzie odróżniała jednej osoby od drugiej? Temu czemuś na pewno wszystko jedno, kto się nim opiekuje, grunt, że ma pełny brzuch i ciepło. Mąż z powodu odmiennej rasy często nie rozumiał wampirzych zwyczajów, opartych na starych, mądrych tradycjach. Teraz widział, że być może nie miał racji, forsując prawo o mieszańcach. Koniecznie trzeba będzie je zmodyfikować i wprowadzić poprawki. Nie należało lekceważyć doświadczeń przodków i powoływać na świat rzeszy mutantów. Ojciec zawsze opowiadał mu o jakimś kuzynie, którego oddano do Ochronki, podobno nie mówił, tylko piszczał niczym dzikie zwierzątko. Nikt nie potrafił się z nim porozumieć, mazał po ścianach kredkami jakieś koślawe obrazki. Rodzina od razu wyrzekła się odmieńca, choć nie skąpiła pieniędzy na jego utrzymanie i opiekę.
   Do zszokowanego Rajita nie docierało, że przecież sam odstąpił od starych zasad i wbrew rozsądkowi poślubił elfa. W związku z tym powinien się liczyć z konsekwencjami takiego małżeństwa, o których wszyscy wiedzieli, nigdy jednak nie mówili o nich głośno. W Amalendzie to był temat tabu. Wampir w swoim pokrętnym rozumowaniu kompletnie rozgraniczał te dwie sprawy – związek z Chandim i narodzonego. Dla niego pustooki potworek z ukochanym mężem miał niewiele wspólnego. Ot, nieprzyjemny problem, który trzeba było szybko rozwiązać. Trwając w swoim uporze i zaślepieniu, wampir nie chciał dopuścić do siebie myśli, że ta maleńka, pokrzywdzona przez los istotka była jednak jego synem. Odpychał od siebie tę myśl, skupiając się całkowicie na elfie, bez którego nie wyobrażał sobie życia. Chwile, kiedy razem nucili rosnącej w jego łonie kruszynie, zupełnie wyleciały z jego pamięci, wyparte przez rodową dumę.
    Tak to już niestety bywa, że co innego zaakceptować odmienność u innych, a co innego na własnym podwórku. Rajit był tego najlepszym przykładem. Sam sponsorował wiele organizacji działających na rzecz mieszańców, przytakiwał wielkodusznie wszystkim, którzy mówili o nich z szacunkiem jako o cennych mieszkańcach Amalendu, wiele wnoszących do kultury kraju. Politykował i agitował na ich rzecz, nie mając z nimi bezpośredniego kontaktu i dość powierzchownie znając ich problemy. Niestety kompletnie zawiódł, gdy przyszło mu okazać tolerancję we własnym domu.
    Na korytarzu rozległy się ciężkie kroki. Zwabiony hałasem strażnik otworzył drzwi celi, obdarzając posępnym spojrzeniem wampirzego lorda, który w tej chwili nie przedstawiał się zbyt imponująco w pomiętym, pełnym źdźbeł słomy ubraniu i z podbitym okiem. Bardziej przypominał menela z pobliskiej karczmy po ciężkiej, pełnej pijaństwa i ekscesów nocy.
– Na co się gapisz? Wypuść mnie! – warknął do stojącego w progu mężczyzny.
– Jego Wysokość czeka na pana w gabinecie. – Strażnik zmierzył więźnia pogardliwym wzrokiem. Plotki o zachowaniu Rajita i kalekim dziecku lordowskiej pary rozeszły się po kraju z prędkością światła. Sam miał niedosłyszącą córeczkę, która była jego najsłodszym promyczkiem. Dla niego stojący przed nim obrażony na cały świat facet, stał w hierarchii niżej od robaka.
                                                                      ***
   Nirmal kołysał w ramionach swojego chrześniaka, który ucichł, jak tylko pogładził kędzierzawe włoski. Intensywnie myślał, jak pomóc przyjacielowi w tej dramatycznej sytuacji. Z opowieści elfa wyłaniał się obraz Rajita, jakiego nie znał i nie chciałby poznać.  Nic nie wskazywało na to, że był takim zadufanym w sobie idiotą o dziwacznych, rasistowskich poglądach z zamierzchłej przeszłości. Chandi postawił sprawę jasno, nie chciał mieć z nim już do czynienia, pragnął jedynie w spokoju wychować swoje dziecko. W jego oczach wampir wszystko stracił, przekreślił piękne chwile, które razem spędzili, odwracając się od ich wspólnego dziecka tylko dlatego, że było chore i wymagało większej opieki i troski.
– Nie mam się do kogo z tym zwrócić. – Wieszcz usiadł ostrożnie w fotelu, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Był zmęczony porodem, obolały na całym ciele, przespał się może dwie godziny. Panował nad sobą resztkami sił. – Nie powinienem cię wciągać w swoje prywatne waśnie – westchnął cicho, zawstydzony swoją słabością. Dumne elfy z reguły trzymały dystans i nie lubiły uzewnętrzniać swoich uczuć nawet najbliższym im osobom.
– Nie wygłupiaj się, w końcu od tego są przyjaciele. – Maleństwo przytulone do jego ciepłej piersi spało w najlepsze. Czuło się bezpiecznie w ramionach tego mężczyzny, który zaakceptował je od razu, bez najmniejszego wahania. Wyczuło szlachetność myśli i uczuć, mimo że niewiele jeszcze rozumiało. Hiral bowiem urodził się empatą i czytającym w myślach, jakiego jeszcze nie znał świat Amalendu. Przewrotna natura zabierając mu wzrok, wyrównała to obficie innymi talentami. Chłopczyk nie zdawał sobie sprawy, że właśnie widział swojego smutnego, zatroskanego ojca oczami Nirmala. Od tej pory właśnie w ten sposób miał poznawać otaczającą go rzeczywistość. Jego niezwykłe, błękitne źrenice, obojętne na świat zewnętrzny,  przeznaczone były do oglądania dusz, uczuć i myśli innych istot. Na razie jednak nikt nie zdawał sobie sprawy z jego niezwykłych zdolności.
   Elf ze zdumieniem obserwował śpiącego beztrosko malucha, który w obecności Rajita tak bardzo się awanturował, jakby ktoś obdzierał go ze skóry, zaś teraz wyglądał jak słodki aniołek. Zaczął się wcześniej nawet martwić, czy aby coś go nie boli. Nie miał pojęcia, jakim cudem wystarczyło zaledwie jedno dotknięcie księcia, by się uspokoił. Teraz doszedł jednak do wniosku, że dziecko zwyczajnie się zmęczyło.
– Potrzebuję miejsca, w którym będę mógł zamieszkać z synkiem. Nie chcę jednak, aby Rajit wiedział, gdzie przebywam. Obawiam się też reakcji Lakshmana. Ostatnio tak dobrze się między wami układało, jak się dowie, że mi pomogłeś, może wpaść w szał, a wszyscy wiemy, jaki bywa porywczy. – Chandi nerwowym ruchem zmierzwił na głowie platynowe pasma.
– Tym się nie przejmuj, najwyżej usmażę mu ten jadowity język i skore do awantur pięści – odezwał się zupełnie beztrosko Nirmal, który od kiedy dysponował ognistą bronią, choć niezupełnie umiał nad nią panować, poczuł się jakoś pewniej. – A potem zjem na chrupko. – W umyśle chłopaka, zupełnie nieadekwatnie do sytuacji, pojawił się właśnie obraz opalonego na złocisty brąz nagiego ciała męża. Nie miałby nic przeciwko takiej kolacji, podanej na jedwabnych, białych prześcieradłach.
– Masz jakiś pomysł? – zapytał nieco zdezorientowany elf, widząc dziwne błyski w oczach przyjaciela.
– Właściwie to tak. – Nirmal podrapał się po wysuniętej brodzie. – Mieliśmy takiego wujka marynarza, strasznego oryginała. Zostawił w spadku mojej rodzinie dom na Mazurach, tyle że na strasznym odludziu. Jedyni sąsiedzi to paskudne ropuchy, jeże, trochę dzikich kaczek i innej leśnej zwierzyny. Pijawki wyglądają tam jak węże. – Wzdrygnął się na samo wspomnienie wijącego się w stawie paskudztwa. – Przydałby się tam teleport, żebyś mógł się swobodnie przemieszczać w razie potrzeby. Chodź! – Wziął mężczyznę za rękę i pociągnął do parku, w kierunku najbliższej płyty. Ze zdumieniem zauważył, że razem z nimi stanęło na niej rozpuszczone kocisko Chandiego, zwane pieszczotliwie Kocurkiem.
– Chyba chce wybrać się z wami. Będzie miał hultaj na co polować. – Uśmiechnął się chłopak, patrząc na ocierającego się o ich nogi z błogą miną na wąsatym pyszczku zwierzaka.
– Ten leń? – Wieszcz popatrzył na kota z politowaniem. – On potrafi jedynie żebrać pod stołem o mięso. Choć, trzeba przyznać, robi to z wdziękiem.
W ułamku sekundy znaleźli się na drugim końcu Polski. Przed nimi, na brzegu sporego jeziora stał niewielki, drewniany dom, kształtem do złudzenia przypominający dalekomorski jacht  z zamierzchłych czasów. Otaczał go bujny, na wpół dziki ogród, ogrodzony prostymi balami, świetnie komponującymi się z otoczeniem.
– Nie będziesz się bał zostać tu sam z dzieckiem? – Nirmal poprowadził go wysypaną żwirkiem ścieżką prosto do drzwi. Miały zabawną kołatkę z trupią czaszką, trzymającą w krzywych zębach ropuchę.
– Mam nadzieję, że jest tu prąd. – Chandi rozglądał się ciekawie po całkiem nowocześnie umeblowanym domu. – I mam kota obronnego jakby coś. – Wskazał na prężącego się dumnie Kocurka, obwąchującego wszystkie kąty.
– Mam nadzieję, że ta niecnota obroni cię chociaż przed myszami. – Położył na łóżku w przestronnej, widnej sypialni Hirala, który od razu otworzył oczka, zaczął się energicznie wiercić, wygrzebując się z kocyka i z zadowoleniem włożył sobie do buzi palec od nogi.
– Zadziwiająco czysto, pachnie świeżością i żywicą. – Elf był mile zaskoczony. Domek nie tylko okazał się bardzo ładny i przytulny, ale też posiadał wszystkie niezbędne sprzęty i udogodnienia. Składał się z dwóch sypialni, niewielkiego saloniku z balkonowym oknem wychodzącym na taras, przestronnej kuchni i łazienki.
– Mama przyjeżdża tu przynajmniej raz w miesiącu. Sprząta, robi niezbędne zakupy i godzinami moczy kija w jeziorze. Jest zapaloną rybaczką. – Nirmal zastanawiał się, czy on też potrafiłby dokonać tego, co gruchający do siebie chrześniak. Zauważył, że dzieci Amalendu są o wiele sprawniejsze fizycznie od ludzkich. Być może była to kwestia genów. Taka niezwykła giętkość dawała niezłe perspektywy w łóżku. Zarumienił się pod wpływem swoich myśli, przez tego niewyżytego Lakshmana ostatnio myślał tylko o jednym – być przygniecionym do materaca przez gorące i chętne ciało. Dwudniowy post nieco go ogłupił.
– Czegoś ty taki czerwony? Denerwujesz się, co powiesz mężowi? – Chandi z wielką ulgą na twarzy położył się obok dziecka. – Tylko na momencik – mruknął cicho i po kilku sekundach spał jak zabity, przy czym maluch zaczął bawić się jego włosami.
– Chyba nic się nie stanie, jak zrobię zakupy, co? – zapytał sam siebie książę. Przykrył obu kocem i pogładził czule blady policzek przyjaciela. Jego twarz nawet teraz wyglądała na smutną i cierpiącą. – Obaj potrzebują trochę rzeczy i prowiantu. Muszę też zawiadomić mamę, żeby nie zeszła na zawał, jak ich zobaczy.
– Mruu… phch… – odpowiedział mu z mądrą miną Kocurek, myjąc sobie szorstkim językiem jedyną białą łapkę. Co prawda był na wsi, ale szlachectwo zobowiązywało do nienagannego wyglądu w każdej sytuacji. Od kiedy zamieszkał ze swoim panem w zamku, czuł się co najmniej jak hrabia i nabrał wielkopańskich, a raczej wielkokocich manier.
                                                                 ***
   Lakshman właśnie siedział w gabinecie, tupiąc niecierpliwie nogą. Czekał na wieści od nieznośnego męża, który, na wieść o urodzeniu się przyszłego chrześniaka, zniknął bez śladu. Zastanawiał się, co znowu narozrabiał Rajit, który często najpierw działał, a potem myślał. Po chwili rozległo się ostrożne pukanie i strapiony, wampirzy lord wszedł do gabinetu, nie czekając na zaproszenie.
– Ty się nigdy manier nie nauczysz! – warknął władca, bo w tym momencie zabolała go, uderzona poprzedniego dnia przez tego nabuzowanego nie wiadomo czym drania, szczęka.
– Wybacz, Panie. – Rajit wiedział, kiedy przybrać pokorną minę oddanego sługi. – Przepraszam za moje zachowanie, było karygodne.
– Ty mi lepiej powiedz, co się stało? – Wskazał przyjacielowi wygodny fotel obok biurka. Widział, jak zaciska dłonie w pięści, by się opanować, a powieki drżą mu nerwowo.
– Nie wiem, od czego zacząć…
– Najlepiej od początku – Lakshman znał Rajita bardzo długo, ale nigdy, nawet w czasie najzaciętszych bitew, nie widział go tak wyprowadzonego z równowagi.
– Hm… Chandi stracił rozum, nie chce oddać tego kalekiego stworzenia… Obraził się i chyba przestał mnie kochać… Może ty mu przetłumaczysz, że mam rację…
– Jąkając się, na przemian bladł i czerwieniał. Opowiedział całą historię, nadal zupełnie nie rozumiejąc, czym zawinił. – Chciałem go chronić… Tylko by cierpiał, patrząc na tę pustooką istotę…
– Rajit! Ty żałosny, popierdolony kretynie! Jak możesz nazywać tak swojego syna?! – Władca nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Cud, że go na miejscu szlag nie trafił. Zerwał się z fotela, uniósł mężczyznę za ramiona i zaczął nim potrząsać niczym kukiełką. – To nie jakaś istota, ale żywe dziecko. Twoje dziecko! Zamiast wesprzeć w trudnej chwili swojego męża, którego podobno tak kochasz, zostawiłeś go samego z problemem i uciekłeś! Nędzna kreaturo, zastanów się choć na moment nad tym, co się wypsnęło z twojej parszywej gęby!
– Ale ja chciałem mu pomóc, widziałem, jak cierpi na widok tego mutanta. Gdybyśmy go od razu oddali, za miesiąc czy dwa na pewno zapomniałby o całej sprawie. Nie mogłem pozwolić, by poświęcił mu swoje życie. – Rajit tłumaczył jak umiał najlepiej swoje racje. – Przecież to coś nie jest niczego świadome.
– Nie wiem, czy cię zabić, czy współczuć? – Lakshman opadł bezsilnie na fotel, puszczając bezceremonialnie na posadzkę bałwana, który był, o zgrozo, jego przyjacielem. Do pewnego stopnia rozumiał tok myślenia dumnego lorda. Wampiry miały bardzo mało dzieci i żyły przez wiele wieków. Bystry umysł, wewnętrzna moc, silne i urodziwe ciało były przez nie wysoko cenione. Każde dziecko posiadające te cechy stanowiło o wielkości klanu. Małżeństwa pomiędzy gatunkami były niemile widziane, a początkowo wręcz zabronione z powodu nieprzewidywalnych skutków. Natura w takich wypadkach szalała, tworząc niepokojące mutanty, zwane pogardliwie Mieszańcami. Wielu z nich było cenionymi obywatelami Amalendu, ale przywódcy klanów nigdy nie chcieli ich zaakceptować. Władca zawsze myślał, że Rajit był jednym z tych postępowych wampirów, które chciały zmienić niesprawiedliwe prawa. Okazało się jednak, że jego zaangażowanie w tę sprawę było całkiem powierzchowne.
– Wynoś się i ochłoń! Przemyśl wszystko, zanim ponownie porozmawiasz z Chandim! – Lakshman wskazał mu drzwi. Zrozumiał, że dopóki mężczyzna sam nie pojmie ogromu swojego błędu, okrucieństwa swojego zachowania, nawet najmądrzejsze słowa nic tu nie wskórają. Rajit tkwił w starych tradycjach głębiej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
                                                                  ***
   Rajit widząc, że władca zupełnie go nie zrozumiał, odwrócił się i powłócząc nogami, powlókł się do głównego holu, skąd teleportował się do swego zamku. Liczył, że taki doświadczony wampir jak Lakshman pomoże mu rozwiązać problem z mężem. Był ogromnie zaskoczony jego reakcją. Niby co takiego złego powiedział? Chciał jedynie uchronić ukochanego przed strasznymi skutkami pochopnej decyzji, wynikającej z odruchu szlachetnego serca. Bał się spotkania z rozjuszonym Chandim, ale uznał, że lepsze to niż targająca jego duszą niepewność. Delikatnie położył rękę na klamce. Na gwałt potrzebował odwagi, przecież był mężczyzną, wampirzym lordem.  Odchrząknął, dając znać o swojej obecności i  stanowczo otworzył drzwi do sypialni. Była pusta, przez szeroko otwarte okno wpadały zimne podmuchy porywistego wiatru. Na łóżku zobaczył skłębioną pościel, noszącą jeszcze ślady porodu w postaci krwi. Dotknął ręką prześcieradeł, nie pozostała w nich  już ani odrobina ciepła.
– Gdzie jesteś? Dokąd cię zaprowadziła twoja duma i upór? – Miał zamiar udać się na poszukiwanie męża, kiedy o szyby zabębnił deszcz. Sięgnął do klamki, by zamknąć okno. Rzucił okiem na zewnątrz, coś tu się cholernie nie zgadzało. Gdzie się podziało to przeklęte drzewo, które miało czuwać nad ich potomkiem?! Wnet poczuł, jak włosy jeżą mu się na głowie, a po plecach zaczął pełznąć lodowaty dreszcz. Wychylił się mocno i z przerażeniem zauważył przewrócony, potężny pień zupełnie pozbawiony liści, straszący nagim szkieletem niczym wielowiekowy trup. Powykręcane korzenie, o dziwo, nadal tkwiły końcami w ziemi. Rajit wiedział, jak wiele to drzewo znaczyło dla elfa, miało być kołyską ich syna, połączyć dziecko z naturą. Serce zaczęło gwałtownie pompować krew, poczuł, jak coś dławi go w gardle.
– Nieeee…!! – Pełen rozpaczy, chrapliwy niczym u konającego z bólu krzyk, słychać było na wiele mil od zamku. Został sam, być może na zawsze. Jego ukochany mąż wybrał pustooką istotę zamiast niego i opuścił ich dom.

 ...........................................................................................................................
betowała Kiyami