poniedziałek, 23 czerwca 2014

31. Zwyczajne życie. Niepokojące odkrycie. Drzewo Życia.

     Nirmal burcząc pod nosem, dreptał za bardzo zadowolonym z siebie Lakshmanem, który z szerokim uśmiechem pokazywał mu dom.Właśnie wchodzili po schodach na piętro, chłopak tuż przed nosem miał zgrabny tyłek męża i proste, szerokie plecy. Rozpraszały go do tego stopnia, że prawie nic nie słyszał z tego co mówił.
- Moja sypialnia to ta? – Wskazał z niezbyt przytomnym wyrazem twarzy na drzwi po lewej. Zabawa w doktora nie wyszła biedakowi na zdrowie. Raz było mu gorąco, to znowu przechodziły go dreszcze. Zwłaszcza, gdy zupełnie przypadkowo oczywiście, natykał się na ponętne ciało obok. W swoim pierwotnym postanowieniu utrzymywał go jedynie ośli upór.
Mężczyzna udawał, że nie widzi jego fascynacji i zakłopotania, za to z każdą chwilą jego uśmiech stawał się coraz szerszy. Spokojnie opowiadał o zmianach jakie wprowadził w mieszkaniu, by stało się wygodniejsze. Jego srebrnooka rybka chwyciła przynętę, jeszcze kilka dni i sama wpadnie mu w ramiona. Musiał jedynie uzbroić się w cierpliwość.
- Przecież ci pokazywałem dwa razy. Zupełnie mnie nie słuchasz. Może jesteś głodny? – Odchylił do tyłu głowę, eksponując opaloną na złocisty brąz szyję, na której pulsowała wydatna żyła.
- Niemożliwe! – Najwyraźniej tracił rozum. Nie pamiętał ani jednego słowa, które wypowiedział do niego mąż. Szare komórki się zawiesiły, bo cała krew spłynęła wartkim  strumieniem w dół. - Chyba muszę siusiu – jęknął, szarpnął za klamkę i uciekł w popłochu, zostawiając samego mocno rozbawionego mężczyznę. Jeszcze chwila i rzuciłby się na tego cwanego wampira, stojącego na korytarzu ze zmrużonymi szelmowsko oczami. Natychmiast skierował się do łazienki, zrzucił ubranie i wszedł pod prysznic. Ciepła woda łagodnie zaczęła masować pobudzone ciało. Zawstydzony spojrzał na swój sterczący dumnie członek. 
– Chyba jestem jakimś niewyżytym zboczeńcem! Wystarczy, że na niego spojrzę i wariuję. – Rzadko zaspokajał się sam, nie miał w tym żadnej wprawy. Doszedł jednak do wniosku, że napięta sytuacja wymagała odpowiednio silnych środków zaradczych. W tym wypadku jego dłoni, która zaczęła delikatnie ślizgać się po sączącym już penisie. Dwie minuty później, klęczał już w zaparowanej kabinie, osłabiony gwałtownym orgazmem. Ledwo udało mu się z niej wyczołgać.
- A co będzie, jak to On zacznie cię dotykać? – Pokazał język swojemu odbiciu w lustrze. – Prawie zemdlałeś, taki byłeś napalony od samego widoku w pełni ubranego faceta! Pewnie wszystko przez te wampirze geny! – Mruknął oskarżycielsko, dotykając kłów, nieco wystających z szeregu zębów oraz nabrzmiałych ust. – A gdyby cię Tam pocałował? – Zarumienił się mocno na samą myśl. Krew zaszumiała mu w uszach i poczuł gwałtowną falę pożądania, pędzącą na złamanie karku przed siebie i kumulującą się ponownie w najwrażliwszym miejscu. Jego penis znowu był twardy niczym drewniana laska. – Ożesz ty... dopiero co się powycierałem...- jęknął bezradnie i pomaszerował z powrotem pod prysznic. Upłynął zaledwie kwadrans, kiedy owinięty jedynie w ręcznik, padł całkowicie wyczerpany na łóżko. Mocny sen przyszedł prawie natychmiast.
***
   Demon Balraj od rana szukał Nirmala. Robienie kawałów pałacowym urzędnikom i służbie jakoś przestało go ostatnio bawić. Utykający, mały książę zaciekawił go do tego stopnia, że nie mógł przestać o nim myśleć. Od dawna nie trafił na równie interesującą zagadkę. Zmobilizował wszystkie swoje zmysły, węsząc niczym pies myśliwski. Niestety okazało się jednak, że chłopaka nie było w zamku. Nie mógł oddalać się zbytnio od swojego więzienia, na szczęście uciekinier nie odszedł zbyt daleko. Odnalazł go śpiącego, w małym domku na przedmieściach Krakowa. W pokoju był zupełnie sam, mógł więc trochę się zabawić i poszpiegować. Przysiadł cichutko na parapecie. Gładko wsunął się w senne marzenia głuptasa, który nie postawił oczywiście żadnej zapory, aby je chroniła. Widział jak lata nad oceanem beztroski i szczęśliwy, łagodne fale rozbijają się o brzeg, mieniąc się złociście i czerwono, a szkarłatna tarcza słońca pogrąża się powoli w wodzie. Zupełnie nagi, wystawiał smukłe ciało na ostatnie, ciepłe promienie. Srebrne runy mieniły się na jego rozpostartych szeroko skrzydłach. Demon zauroczony unoszącym się w powietrzu zjawiskiem usiadł na plaży, czekając aż go zauważy.
- Och... – pisnął na jego widok i spadł na ziemię, zarywając tyłkiem w piasku. Przytomnie nabrał go w garści i zaczął zasypywać strategiczne miejsca. – Kim... czym jesteś?
- Przecież mnie znasz, Balraj do usług – zachichotał, widząc jak się rumieni pod jego uważnym wzrokiem, błądzącym bez skrępowania po nagim ciele.
- Brzmisz znajomo, ale na pewno nigdy cię nie spotkałem. Wyglądasz zupełnie jak demony z książek. – Mężczyzna widział jak z wielką ciekawością patrzy na wystające z rudych włosów ostre rogi, wodzi oczami za długim ogonem zakończonym trójkątnym kolcem jadowym, podziwia silne skrzydła.
- Rozmawialiśmy w ukrytej komnacie. Skąd masz ten tatuaż? – zapytał, dotykając bezceremonialnie jego piersi. Nie poczuł żadnej wypukłości, świadczącej o wprowadzeniu pod skórę barwnika. Rysunek miał doskonale mu znajomy kształt, chociaż nie do końca. Zawierał też obce elementy. Wampiry jednak nigdy go nie używały. Niestety nie mógł użyć innych zmysłów, by potwierdzić swoje podejrzenia. We śnie nie było to możliwe, koniecznie musieli się spotkać w rzeczywistości, oko w oko.
- To znamię, urodziłem się z nim. Kilka lat temu, był prawie niewidoczny. Czym jestem starszy, tym robi się większy i wyraźniejszy – wyjaśnił chłopak. Nie wiedział dlaczego, mimo, że wyczuwał niebezpieczną naturę tego mężczyzny, jednocześnie w jakiś dziwny sposób wzbudzał jego zaufanie. Już dawno nauczył się wierzyć swojemu instynktowi, który nigdy go nie zawiódł. – Dlaczego to cię tak interesuje?
- Coś mi przypomina, spójrz. – Rozpiął koszulę, dokładnie w tym samym miejscu miał podobny rysunek. Jego jednak posiadał więcej smoczych barw, czerwony, szmaragdowy i żółty przeplatały się nawzajem, tworząc zawiłe runy.
- Piękny. – Chciał dotknąć, ale demon nagle zniknął. Rozwiał się niczym mgła i został na plaży zupełnie sam.
   Balraj wyczuł zbliżającego się Lakshmana, czuł przed nim respekt i nie chciał by dowiedział się o jego zainteresowaniu Nirmalem. Władca Amalendu był potężnym wampirem, w dodatku mądrym i doświadczonym. Nie było sensu robić sobie z niego wroga, przynajmniej na razie, dopóki nie potwierdził swoich domysłów. Rzucił jeszcze ostatni raz okiem na śpiącego chłopaka, wyglądał tak bezbronnie i młodo. Były to jednak tylko pozory. Na razie nie umiał wykorzystywać swojego potencjału, ale jeśli miał rację, już wkrótce wampiry nabiorą do niego szacunku. Z przyjemnością popatrzy jak szaleją z niepokoju, na widok nie dającego się kontrolować obcego, którego własnymi rękami posadziły na tronie. Zwłaszcza reakcja tych zapyziałych przywódców klanów powinna być komiczna. Rozłożył skrzydła i poszybował w kierunku zamku. Życie, wraz z przybyciem kulawego księcia, zrobiło się o wiele ciekawsze. Miał nadzieję, że ta durna przepowiednia spełni się, co do ostatniej literki, zwłaszcza, że głupie wampiry znały tylko jej połowę.
***
   Rajit drzemał sobie beztrosko, z miną zaspokojonego drapieżnika, któremu nocne polowanie wyjątkowo się udało. Nie otwierając oczu sięgnął ręka w bok, by przytulić się po raz tysięczny od ślubu do swojego męża. Uwielbiał te dwa proste słowa - ,, mój mąż”, brzmiały w jego uszach niczym muzyka. Dawały poczucie bezpieczeństwa, powodowały dziwne drżenie w sercu. Sprawiały, że za każdym razem, kiedy je wypowiadał zaczynał się uśmiechać.
- Nie szczerz się leniu, pobudka! – Został walnięty poduszką prosto w twarz. Chandiego rozpierała energia, miał jeszcze tyle pracy przed sobą, a ten tu wampir beztrosko sobie spał. Zamiast wstać jak się tego spodziewał, wypiął do niego tyłek i nakrył się na głowę kołdrą.
- Zajeździłeś mnie, daj odpocząć! – Wymamrotał sennie. Nie widział powodu, aby ruszyć się z ciepłego posłania. Miał zamiar cieszyć się w spokoju swoim miodowym miesiącem. – No chyba, że chcesz dołączyć – Wystawił głowę niczym żółw ze skorupy. Na widok elfa, owiniętego jedynie prześcieradłem w pasie, natychmiast rozbłysły mu oczy.
- Na bzykanie masz siłę, a na przygotowanie domu na przyjęcie dziecka to już nie! – Pochylił się i ugryzł go,  bynajmniej nie delikatnie, w ucho. Pociekło nawet kilka kropel krwi. Uzyskał jednak efekt odwrotny od zamierzonego. Takie zachowanie nie zniechęciło Rajita, który jako wampir lubił tego rodzaju ostre zagrywki.
- Możesz to powtórzyć? – Nadstawił drugie ucho coraz bardziej podniecony.
- Oszaleję z tobą! – Warknął bezradnie wieszcz piorunując go wzrokiem.
- No dobra, już wychodzę. Nie wiedziałem, że elfy bywają takie niecierpliwe i brutalne – Wypełznął spod kołdry, nie odrywając od męża ani na chwilę zachwyconych oczu. Miał wrażenie, że wszystkie kości miał zrobione z gumy. Chandi jako kochanek okazał się bardzo wymagający, obdarzony niespożytymi silami i bujnym temperamentem. Nawet nie liczył, ile razy doszli odkąd znaleźli się w łóżku. Padli dopiero nad ranem, zasypiając w swoich ramionach.
- Nie brutalne, tylko stanowcze! – Wieszcz, któremu cała złość na widok jego rozanielonej miny zupełnie przeszła, z psotnym uśmiechem puścił krańce prześcieradła, które osunęło się na podłogę z cichym szelestem. – Muszę się wystroić na spotkanie z członkami twojego klanu. – Przeciągnął się i zaczął powoli ubierać, patrząc prosto w oczy sparaliżowanego głuptasa, który stał z otwartymi niemądrze ustami, poruszając nimi bezgłośnie.
- Naprawdę musimy zrobić to dzisiaj? – Jęknął wampir, któremu dopiero po dłuższej chwili wróciła zdolność mowy.
- Nie marudź, muszę posadzić drzewo życia. Powinienem to zrobić od razu, kiedy zorientowałem się, że jestem w ciąży. A ty powinieneś przy tym być, trzeba wybrać pieśń i zanucić ją maleństwu. – Rzucił niemrawo ruszającemu się mężowi spodnie.
- O co chodzi z tą pieśnią? – Nie miał pojęcia o zwyczajach elfów.
- Wyjaśnię ci po drodze. – Pociągnął go do wyjścia. Ponieważ również oni mieszkali w pobliżu parku, szybko dotarli do Windy do Nieba, a nią przenieśli się do twierdzy klanu Coraggion.
                                                                       ***
   W wielkim holu czekali już na nich prawie wszyscy poddani Rajita. Odświętnie wystrojeni, z kwiatami w dłoniach wyglądali jak jedna, wielka, szczęśliwa rodzina. Na widok młodej pary zaczęli głośno wiwatować. Ich przywódca nie krył się ostatnio z uczuciem do elfa, wszyscy wiedzieli, że ich połączenie było tylko kwestią czasu. Oczywiście nie brakło i takich, którym to małżeństwo się nie podobało, ale uprzejmie milczeli, z szacunku do swojego lorda. Skoro Rajit był najwyraźniej zadowolony, to nie pozostało im nic innego jak się z tym pogodzić. Trochę szpiczastouchych dzieci w klanie powinno stanowić miłą odmianę, po bandzie psotnych, małych wampirów, które rozrabiały na każdym kroku, poza tym było ich naprawdę niewiele. Podobno elfie maluchy były słodkie i bardzo grzeczne, tak przynajmniej niosła fama. Wszyscy stali bardzo podekscytowani, ponieważ noce przedślubne ich przywódcy miały wydać owoc. Zaczęły powstawać nawet zakłady do kogo będzie bardziej podobny – wampira czy elfa. Skutek tego był taki, że kiedy Chandi się pojawił, wszyscy zamiast w oczy wpatrywali się z szeroko otwartymi oczami w jego brzuch.
- Witam wszystkich i mam nadzieję, że przyjmiecie mnie do rodziny. – Na twarzy elfa pod wpływem tych natarczywych spojrzeń wykwitł ciemny rumieniec.
- Wybacz nam brak ogłady wieszczu. – Naprzód wystąpiła ochmistrzyni zarządzająca twardą ręką całym dworem. – Wszyscy są zwyczajnie ciekawi jaki będzie dzieciaczek. Sama postawiłam tysiaka na to, że będzie miał piękne, jasne włosy. – Uśmiechnęła się szeroko do zmieszanego mężczyzny. – Oczywiście witamy w domu. Przygotowaliśmy pokoje dla waszej wielmożności.
- Nic się przed wami nie ukryje, prawda? – Rajit westchnął i objął ramieniem męża.
- Zawsze są tacy bezpośredni?- Wyszeptał do niego Chandi, czujący się dość zażenowany tym, że wszyscy wiedzą o ich sypialnianych wyczynach i jeszcze na ten temat publicznie dyskutują. Żadnemu elfowi takie słowa nie przeszłyby przez usta.
- Dziękuję za przybycie, pozwólcie, że was przedstawię. – Do wieszcza zaczęli kolejno podchodzić członkowie klanu, każdy wypowiadał kilka miłych słów, a Rajit opowiadał mężowi kim był i jaką pełnił funkcję. Cała ceremonia trwała dość długo, dlatego po jakimś czasie dla elfa przyniesiono wygodny fotel. Dzieci w Amalendzie pojawiało się ostatnio bardzo mało, dlatego przyszłe matki były traktowane z wyjątkowym szacunkiem.
***
   Dopiero koło południa, po zjedzeniu odświętnego obiadu z najważniejszymi członkami społeczności, małżonkowie zostali sami. Chandiego od tego siedzenia rozbolał już tyłek, a usta zdrętwiały od uśmiechu. Starał się zrobić jak najlepsze wrażenie, by nie przyczyniać mężowi żadnych problemów.
- Kochanie, możesz odpocząć. – Rajit wziął go za rękę i poprowadził długim korytarzem. – Nie musisz się aż tak starać, to dobrzy ludzie, zrozumieją.
- Jestem tu obcy, chcę by mnie polubili. Szanowali tak jak ciebie. – Elf przystanął i wtulił się w tors mężczyzny. Ukrył twarz w jego koszuli i wdychał zapach, który odkąd pamiętał działał na niego uspokajająco.
- Przestań się martwić głuptasie, wystarczy, że będziesz sobą. Moi rodacy potrafią docenić szlachetne serce. – Pogładził go czule po plecach. – Chodź, chciałeś zobaczyć naszą sypialnię.
- Och... zupełnie zapomniałem...- Wieszcz wszedł do dużej, widnej komnaty. Gotyckie okna sięgały tu od podłogi aż do sufitu, ozdobionego roślinnym ornamentem. Umeblowanie było skromne za to najwyższego gatunku. Oczywiście królowało tutaj wielkie łoże, nakryte narzutą z najdelikatniejszej wełny. Po obu stronach stały nocne szafeczki z ciemnego drzewa. Całości dopełniał marmurowy kominek, przed nim stał okrągły stoliczek z dwoma wygodnymi fotelami. Puszysty, kremowy dywan przyjemnie łaskotał w stopy.
- Podoba ci się sypialnia? Bardzo się postarali. Nie wiedzieli jak ją urządzić. Nigdy nie mieli do czynienia z żadnym elfem oprócz ciebie.
- Tak, jest naprawdę piękna. – Chandi rzucił się na materac i przeturlał w obie strony. – Musimy jeszcze zrobić coś bardzo ważnego. – Podszedł do okna i uważnie obejrzał przez nie otoczenie. Wychodziło na nieco zaniedbany, acz bardzo bujny ogród. – Idealnie się nadaje. Zaprowadź mnie na dół.
- Co będziemy robić? – Rajit był autentycznie zaciekawiony, nie znał elfich tradycji. Poprowadził męża ostrożnie po stromych schodach.
- Kiedy matka wyczuwa pod sercem dziecko, wybiera wraz z jego ojcem pieśń, która będzie towarzyszyła mu przez całe życie. Śpiewa się mu ją, kiedy się rodzi i umiera, kiedy jest smutny ociera jego łzy, kiedy jest gniewny uspokaja rozdygotane serce, kiedy szczęśliwy pozwala duszy latać ponad chmurami. Najpierw jednak trzeba zasadzić Drzewo Życia, które ukołysze maleństwo po przyjściu na świat i połączy z naturą. – Przystanął pośrodku wysokiej trawy, za ich plecami wznosiły się mury twierdzy. Podniósł do góry głowę. – Czy tam jest nasza sypialnia?
- Tak. Czyli po prostu przygotowujemy pokój dla dziecka?
- Mniej więcej. Teraz usiądź obok mnie, nie odzywaj się i nie przeszkadzaj w żaden sposób. Jeśli potrafisz, śpiewaj razem ze mną. Nasz język jest jednak dosyć trudny. – Usiadł na trawie po turecku,a Rajit zrobił o co go prosił. Elf wyjął z medalionu, który zawsze nosił na piersi maleńkie ziarenko. Wykopał rękami płytki dołek i wrzucił go do środka, zasypując miękka ziemią. Zamknął na chwilę oczy, jakby się w coś wsłuchując. Potem podniósł głowę i zaczął śpiewać.

,,Królu mój, ty śnij, ty śnij a ja
Królu mój, nie będę dzisiaj spał.
Kiedyś tam, będziesz miał dorosłą duszę,
Kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś jesteś mały jak okruszek,
Który los rzucił nam.


Skarbie mój ,ty śnij, ty śnij a ja,
Skarbie mój, do snu Ci będę grał.
Kiedyś tam, będziesz spodnie miał na szelkach,
Kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś jesteś mały jak muszelka,
Którą los zesłał nam.”

Rajit siedział, nie śmiejąc nawet głośno oddychać. Głos Chandiego był piękny niczym głos anioła. Delikatnie oplatał miłością jego duszę i ciało, zdobywał go po raz kolejny krok po kroku, aż w końcu każda, nawet najmniejsza cząstka, należała do męża. Miał wrażenie, że razem z mężczyzną nuci cały świat – drzewa, ptaki, krzewy, krople wieczornej rosy, a nawet mury twierdzy wtórują mu basem. Wampir nie wiedział, kiedy zaczął śpiewać razem z nim, mimo, iż nie znał języka. Po chwili, ze zdumieniem zobaczył jak ziemię przebija wiotka, zielona łodyżka. Rośnie w zawrotnym tempie, robi się coraz grubsza i wyższa. Gdy osiągnęła wysokość może półtorej metra, elf przestał śpiewać.
- Na dzisiaj wystarczy. Trzeba to robić każdego dnia, a w dzień narodzin nasz syn, będzie miał wspaniały pokój pod gwiazdami. Drzewo Życia nauczy go kochać oraz szanować każdą żywą istotę i roślinę.
Rajit milczał niezdolny wyjaśnić tego co czuje. Wiedział, że doświadczył właśnie czegoś niezwykłego, niedostępnego przeciętnemu wampirowi. Podał jedynie mężowi rękę i pomógł mu wstać. Ściśle objęci, wtuleni w siebie nawzajem, wrócili do dziwnie opustoszałego zamku.
   Tymczasem wszyscy mieszkańcy zgromadzili się w ogrodzie, podziwiając tajemnicze drzewko, emanujące bardzo silną, nie znaną im magią. Pomimo, że nie miało jeszcze liści ani kwiatów, wydzielało niezwykłą, miłą dla zmysłów woń. Ktokolwiek go jednak delikatnie dotknął, natychmiast odczuwał w sercu dziwny spokój i ukojenie.
 ..............................................................................................................................
 tekst kołysanki należy oczywiście do Agnieszki Osieckiej