poniedziałek, 9 grudnia 2013

8. Pierwsze kroki w nowym świecie.

     Daniel obudził się cały obolały. Nie miał odwagi otworzyć oczu, przez chwilę nasłuchiwał, nie doszły go jednak żadne podejrzane odgłosy, więc ostrożnie uchylił powieki. Leżał na dużym wygodnym łożu z baldachimem, jakie znał tylko z historycznych filmów. Miał na sobie jedynie dresowe spodnie, a jego klatkę piersiową oplatał szeroki bandaż. Lewą rękę ktoś unieruchomił mu w sztywnym opatrunku.
- Jak się czujesz? – usłyszał czyjś melodyjny głos. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył siedzącego w fotelu obok łóżka nieznajomego, młodego mężczyznę. Ale czy na pewno mężczyznę? Na widok pionowych, nieludzkich źrenic, szpiczastych uszu i białych niczym śnieg włosów Daniel wzdrygnął się i przestraszony nakrył po szyję kołdrą, odsuwając się w najdalszy kąt materaca.
- Kim, czym jesteś? Co to za miejsce? – rozejrzał się po pokoju, jak na jego gust umeblowanym dość staroświecko i nieco przypominającym muzeum.
- Mam na imię Chandi i jestem elfim wieszczem. Obecnie przebywasz w Amalendzie, a to jest dom Rajita, przywódcy klanu Coraggion. Znaleźliśmy cię dwa dni temu w parku mocno poturbowanego i zabraliśmy ze sobą – tłumaczył mu cierpliwe mężczyzna. – Nie bój się – dodał widząc jego reakcję. – Gdybyśmy chcieli cię skrzywdzić, po co byśmy cię leczyli?
- Nie wiem – szepnął skołowany Daniel. Zaczął powoli przypominać sobie minione wydarzenia. – Alisa! – krzyknął zrozpaczony. Zostawił swoją małą przyjaciółkę na pewną śmierć i umknął niczym tchórz. Zasłoniła go swoim drobnym ciałkiem i pewnie uratowała życie, bo napastnicy wyglądali bardzo groźnie, a w ich rękach dostrzegł sztylety z dziwnie zakrzywionymi ostrzami.
- Chwileczkę – zwrócił się do niego Chandi. – Gdzie to ja ją zaniosłem? Darła się niemiłosiernie, więc wyrzuciłem uparciucha z pokoju. – Wyszedł i po chwili wrócił z nastroszoną Alisą, która próbowała go uszczypnąć w palec. Posadził ją na ramieniu chłopaka, a ona natychmiast się do niego przytuliła i zaczęła lizać szorstkim języczkiem w ucho.
- Och dziękuję! – Daniel miał w oczach łzy szczęścia. – Moja piękna, jak ty wyglądasz.  – Gładził delikatnie malucha po łebku. Nietoperz tak jak on był zabandażowany, skrzydełka zostały fachowo unieruchomione. Najwyraźniej jednak nie odczuwał bólu i popiskiwał radośnie na widok swojego pana. – Bidulka – dotknął ostrożnie opatrunków – będę się tobą dobrze opiekował, żebyś znowu mogła latać. - Pocałował duże, kosmate uszko, które obracało się niczym satelita, wychwytując najlżejszy dźwięk.
   Chandi z zafascynowaniem obserwował tę dwójkę przyjaciół. Nie mógł uwierzyć, jak pod wpływem uśmiechu zmieniła się twarz Daniela. Z przeciętnego chłopca stał się nagle niezwykle interesującym, młodym mężczyzną. Promieniował takim ciepłem i serdecznością, jakiego u nikogo nigdy nie widział. Wiele by dał, żeby i jego ktoś potraktował z taką miłością i troską. Złapał się na tym, że zazdrości małemu nietoperzowi.
- Eh życie… - westchnął na widok wchodzącego do komnaty Rajita. Mężczyzna wiele mógłby nauczyć się do Daniela o tym, jak traktuje się najbliższych. Ten krwiopijca jedynie od czasu do czasu od niechcenia poklepał go po plecach. Cieszył się tym drobnym przejawem uczuć, dopóki nie zobaczył, że identycznie traktuje swojego konia.
- Widzę, że już dobrze się czujesz. – Usiadł na łóżku obok chłopaka, który na jego widok zacisnął dłonie w pięści, po czym zasłonił siebie i Alisę poduszką niczym tarczą.  – Spokojnie dzieciaku, nie gryzę. Jestem już po kolacji. – Uśmiechnął się szeroko, pokazując garnitur lśniących, ostrych zębów. Daniel cofnął się do tyłu, bo te wystające nieco z szeregu kły, źle mu się skojarzyły.
- Jesteś beznadziejny, przestraszyłeś go! – ofuknął go elf.
- Ale czym? – wzruszył ramionami Rajit. – Takich żartów, to nawet dzieciaki się nie boją.
- On jest gorszy niż maluch, nic nie wie o naszym świecie.
- No to go trzeba uświadomić! – Mężczyzna wyszedł na chwilę, by powrócić z naręczem książek. Bezceremonialnie rzucił je chłopakowi na kolana. – Przeczytaj, bo wygląda na to, że na łono rodziny szybko nie wrócisz!
- Jej, całkiem zapomniałem… Mama tam pewnie szaleje z niepokoju! – Daniel, aż usiadł na łóżku. Nie mógł uwierzyć, że tak ważna rzecz umknęła jego uwadze.
- Nie szaleje. Możesz mi uwierzyć na słowo – odpowiedział poważnie Rajit. – Chandi rzucił zaklęcie zapomnienia na całą twoją rodzinę. W tej chwili nie pamiętają nawet, że istniejesz. Powinieneś mu podziękować, to było naprawdę trudne.
- Podziękować?! Za to, że zostałem sam?! – Daniel ze złością rzucił w niego książką, potem następną i następną. – Amlalent nie istnieje, wy nie istniejecie, wampiry i zaklęcia są tylko w bajkach! – krzyczał, trafiając za każdym razem do celu. Dostało się także Chandiemu, który jako zwinniejszy uniknął większości pocisków. Po skrzywionej z bólu twarzy chłopca płynęły łzy. Rany się otworzyły i zaczęły znowu krwawić.
- Uspokój się! – Elf chwycił go za ramiona, unieruchomił i zaczął poprawiać opatrunki. – Nie możesz wrócić do domu, bo tam na ciebie czekają. Poza tym narazisz na niebezpieczeństwo swoich bliskich. Chcesz by zginęli z powodu twojej głupoty? Jak myślisz, po co nałożyłem ten czar?
-  Nie mam pojęcia… - wyszeptał zmęczony walką Daniel i opadł bezwładnie na poduszkę.
- Wiem, że twój świat właśnie stanął na głowie i trudno w to wszystko uwierzyć. Dzięki zaklęciu twoja rodzina, będzie mogła spokojnie żyć. Nic nie wiedzą, więc zabójcy się od nich odczepią. Jedynie ja mógłbym zdjąć czar, ale tego nie zrobię. – tłumaczył łagodnie.
- Nie wierzę wam… Nie macie pojęcia jak to wszystko idiotycznie brzmi - Chłopak wydął po dziecinnemu wargi.
- W takim razie chodź! – Rajit wziął go za zdrową  rękę i postawił do pionu. – Najpierw załóż coś na siebie. Jest ciepło, ale moi domownicy nie przywykli do niekompletnie ubranych gości. – Podał mu koszulkę i buty. – Jeśli chodzi o mnie, możesz tak zostać – objął wzrokiem zgrabną sylwetkę gościa z wyraźną przyjemnością.
- Dokąd idziemy? – zapytał zaciekawiony, ocierając łzy i nakładając ubranie. Alisa usadowiła się na jego ramieniu i mocno wczepiła pazurkami w materiał.
- Zobaczysz – uśmiechnął się tajemniczo mężczyzna. W jego błękitnych oczach był jakiś spokój, który udzielił się chłopakowi. Nie wyszarpnął więc swojej dłoni, tylko utykając podreptał za nim.
   Szybko ukazało się, że dom Rajita jest ogromnym, gotyckim zamkiem z kilometrami korytarzy i tajnymi przejściami za każdym zakrętem. Ich kroki na marmurowej posadzce odbijały się głośnym echem. Po drodze spotkali wiele wampirów, które przyglądały się chłopcu z wielkim zaciekawieniem i głęboko kłaniały jego towarzyszom. Szli jakiś kwadrans zanim dotarli do bocznego wejścia, prowadzącego do rozległych ogrodów.
- Daleko jeszcze? – wystękał nieco zasapany Daniel. Rany zaczęły dawać o sobie znać, a w głowie szumieć. Wstyd mu było jednak przed mężczyznami przyznać się do słabości. - Daleko jeszcze? - spytał ponownie po dwóch minutach, a potem jeszcze raz i jeszcze raz. W końcu Rajit stracił cierpliwość i zatrzymał się na środku żwirowej ścieżki.
- Czego tak marudzisz? – Przyjrzał się pobladłej buzi chłopaka i od razu zrozumiał o co chodzi. Bez słowa wziął go na ręce niczym księżniczkę i ruszył dalej.
- Puszczaj! – Szarpnął się zawstydzony chłopak. Pielący właśnie grządki ogrodnicy zachichotali na ich widok i zaczęli coś szeptać. - Nie jestem dzieckiem!
- Za to wyglądasz, jak byś miał zamiar zemdleć. – Mężczyzna przytulił mocniej do siebie wiercący się ciężar. Pachniał bardzo przyjemnie jakimiś ziołami, a smukła szyja wyglądała nader zachęcająco.
- Uhm… - Chrząknął idący za nimi elf.  – Nie chciałbym przeszkadzać w tej kwitnącej znajomości, ale nie mam całego dnia na bzdury! – Kiedy on spadł z konia i rozbił sobie głowę, to Rajit kazał zanieść go do komnaty swoim rycerzom. Zazgrzytał zębami i pociągnął się mentalnie za ucho. – Opanuj się ty idioto… opanuj… - wymruczał do siebie pod nosem.
- Chandi, jak na wieszcza masz fatalną dykcję – rzucił Rajit. – Powinieneś zainwestować w logopedę, bo inaczej podczas następnego Święta nikt cię nie zrozumie.
- Bardzo zabawne… - Obraził się elf i wyprzedził mężczyznę. Teraz obaj z Danielem mogli podziwiać jego kołyszący się, zgrabny tyłek w niemożliwe opiętych spodnich.
- Fajny… - wyrwało się nieopatrznie chłopakowi. Zmieszany swoim nietaktem schował głowę w  ramionach.
- Taa… Nasz wieszcz dupcię ma pierwsza klasa, szkoda, że charakterek nieco szwankuje – wyszeptał mu na ucho Rajit. – Lubi być w centrum uwagi, więc nasza komitywa mu się nie podoba.
   Tak się przekomarzając szli w dalej, a Daniel mógł podziwiać zadbane ogrody, które były zbudowane systemem tarasowym i każdy następny był niżej od poprzedniego. Tutaj, w przeciwieństwie do Krakowa, panowała pełnia lata. Zaczął się zastanawiać, gdzie oni w ogóle są, bo wiele z rosnących tutaj roślin i drzew było mu zupełnie nieznanych. W końcu doszli do wysokiego kamiennego muru, który prawdopodobnie otaczał całą posiadłość.
- Zamknij oczy – odezwał się do chłopaka Chandi. – Będziesz miał niespodziankę.
   Daniel posłusznie wykonał polecenie, coraz bardziej ufał nowym znajomym. Usłyszał skrzyp przekręcanego w zamku klucza. Najwyraźniej drzwi od dawna nie były używane. Poczuł na policzkach powiew zimnego wiatru. Najwyraźniej na zewnątrz powietrze było o wiele chłodniejsze.
- Już! – Rajit postawił go na miękkiej ziemi, ale nadal trzymał mocno za ramiona. Otworzył oczy, spojrzał przed siebie i zobaczył kłęby białych chmur. Wyglądało to jakby unosili się w powietrzu, w dole między gęstymi obłokami zobaczył duże miasto. Po bliższym przyjrzeniu się stwierdził, że przecież dobrze je zna.
- Jezu, to Kraków! – pisnął oszołomiony i oparł się plecami o tors mężczyzny. – Jakim cudem…? – Nie mógł tego co zobaczył ogarnąć rozumem.
- Mieszkamy na latających wyspach ze sztucznie stworzonym klimatem, inaczej prawie nic by tu nie urosło. Ludzie nas nie widzą, jesteśmy nieźle zamaskowani. Posiadamy też bariery chroniące nas przed obiektami latającymi – wytłumaczył mu Chandi. – Przyzwyczaisz się.
- To mi się na pewno śni – wyszeptał Daniel i osunął się w ramiona Rajita.
- A podobno, to ja jestem gruboskórny – rzucił do elfa mężczyzna.
- A co miałem powiedzieć idioto, że gramy w filmie? – odgryzł się natychmiast wieszcz.
....................................................................................................

Betowała Ariana