niedziela, 18 października 2015

48. Spisek. Mali terroryści. Święto Ayati.

      Tanish, zdegradowany przywódca klanu Orgolion, prawie każdego dnia sprawdzał dziuplę w pochyłej limbie, która służyła za skrzynkę kontaktową z nowym wspólnikiem. Na tatrzańskich szlakach było teraz niewielu turystów, deszczowa, jesienna pogoda nie sprzyjała spacerom. Mógł więc bez zwracania na siebie uwagi chodzić, po stromych ścieżkach. Od czasu do czasu, po prostu z nudów i aby nie wyjść z wprawy w zabijaniu, porywał jakiegoś zbłąkanego pijaka w charakterze deseru. Z doświadczenia wiedział, że do szukania takich osobników nikt się specjalnie nie przykładał. Tego dnia włożył rękę w otwór w drzewie i ku swojej niezmiernej radości, znalazł niewielką karteczkę. Poświecił sobie latarką jako, że zapadał już zmierzch. Demon Balraj miał całkiem ładne pismo.

,, Przygotowałem pułapkę na króla. Wystarczy, że go do niej zwabicie i przetrzymacie ze dwa tygodnie. Jutrzejszy dzień będzie decydujący. Potem pozwólcie mu uciec i poszukajcie sobie dobrej kryjówki na jakiś miesiąc.  Ja w tym czasie posieję ferment na dworze. Pozbędziemy się tego samozwańczego władcy raz na zawsze. Wy dostaniecie tron, ja Nirmala i wolność. W jaskini blisko Sarniej Skały znajdziecie mapę. Jutro wyślę naszego wroga do jego miejsca przeznaczenia. Postarajcie się nie spaprać sprawy i nie róbcie niczego na własną rękę, żaden z was nie jest w stanie sam pokonać Lakshmana. Mam zamiar zrobić to w majestacie prawa.”.
                                                                   B

   Tanish dawno nie był w tak dobrym humorze, omal nie rozłożył skrzydeł by poszybować w noc i zrobić kilka szalonych kółek wokół Morskiego Oka. Wolał jednak nie kusić licha. Zamiast tego odnalazł wspomnianą jaskinię oraz mapę. Obejrzał ją dokładnie i już wiedział, że plan demona był niemal doskonały. Obawiał się jedynie co oznacza zwrot ,, zrobię to w majestacie prawa”.  W każdym razie oni prawie niczym nie ryzykowali. Zawsze mogli powiedzieć, że potwór zmusił ich do współpracy. Z szerokim uśmiechem na kościstej twarzy wrócił do swoich kompanów.
***
    Chandi nigdy wcześniej tak bardzo nie denerwował się swoim wystąpieniem na święcie Ayati. Wstał niemal o świcie, aby się przygotować. Wmawiał sobie, że to z powodu zaognienia międzyklanowych waśni, prawda jednak była zupełnie inna. Po raz pierwszy od długiego czasu miał zobaczyć Rajita. Na pewno będą musieli porozmawiać w sprawie synka. Nic nie pomogło wmawianie sobie, że mężczyzna już go nie obchodził, a jego serce zamknęło się dla niego na zawsze. Wziął długą kąpiel w relaksujących ziołach, ale ręce tak mu się nadal trzęsły, że z trudem rozczesywał swoje jasne włosy.
- Czego się tak boisz? Najwyżej naplujesz mu w tą głupią gębę! – rzucił wojowniczo do lustra. – I z pewnością, nie będzie tam nikogo przystojniejszego od ciebie. Niech zobaczy durny krwiopijca jaki skarb stracił. – Spojrzał z satysfakcją na swoje odbicie. Jasne pasma włosów lśniły niczym diamentowy pył i sięgały aż do pośladków, niebieski, haftowany srebrem kaftan podkreślał zgrabną sylwetkę i wąską talię. Granatowe oczy migotały jak najszlachetniejsze klejnoty.
 – ,,Jestem piękny i uroczy, tylko popatrz w moje oczy…” – zanucił pod nosem tekst niemądrej piosenki zasłyszanej w ludzkim radiu. Kiedy czuł się atrakcyjny, zawsze wstępował w niego bojowy duch. Nawet dłonie przestały mu się nareszcie trząść. Teraz musiał jeszcze zadbać o Hirala i resztę ferajny. Miał zamiar zabrać ze sobą synka razem z futrzakami i z dumą zaprezentować Amalendczykom. Będą mieli o czym plotkować przez najbliższy miesiąc.
Jego wspaniały plan miał tylko jedną małą acz bardzo psotną wadę. Zostawił malucha śpiącego grzecznie w łóżeczku, a odnalazł na podłodze w kuchni, grzebiącego w skrzyni z warzywami. Z zapałem młodocianego Picassa malował na ścianie, obgryzionym własnozębnie burakiem, jakieś bohomazy. Kocurek pomagał mu ogonem, zamoczonym wcześniej w stojącym na kredensie soku żurawinowym. Kiki popiskiwał, zagrzewając ich do dalszej zabawy. Wszyscy trzej byli wypaprani jak nieboskie stworzenia.
- Powinienem was wszystkich zamknąć w komórce! – Pogroził trzem urwisom, którzy zrobili niewinne miny i spotulnieli niczym owieczki. Chcąc nie chcąc rozebrał się z paradnego stroju, związał włosy w kitkę i zajął się brudasami. Zabrał wszystkich do łazienki i szczelnie zamknął drzwi. Włożył synka do wanny pełnej pieniącej się wody, wrzucił tam jeszcze jego ulubioną gumową kaczuszkę. Kiedy malec kwicząc z radości robił fale, on zajął się Kocurkiem, który stawiał czynny, pełen ostrych pazurków, opór.
- Fff... Phhyy… - Jeżył się i fukał rozpaczliwie von Mrau pewny, że ten jasnowłosy wielkolud, chce go za karę utopić, a już na pewno zepsuć jego piękne, pręgowane futerko, które z taką uwagą wylizywał cały wieczór.
- Bądź cicho kudłaty diable! Masz dzisiaj pachnieć niczym kwiatek i nic mnie nie obchodzą twoje fochy! – Po krótkiej acz zajadłej walce, zwierzak został wyszorowany, wysuszony i zawinięty w puszysty ręcznik. Na szyi zapięto mu niebieską obróżkę z wygrawerowanym imieniem jego małego pana. Siedział teraz w koszu na bieliznę i śledził losy towarzyszy niedoli. Zwinny Kiki sprytnie ukrył się w pralce. Został jednak odnaleziony, wypucowany i wyszczotkowany. Dostał też taką samą wąziutką obróżkę. Siedział otulony kocykiem na pralce i próbował ją pracowicie rozpiąć pyszczkiem. Po godzinie wszyscy byli nareszcie gotowi do wyjścia. Teraz wystarczyło się tylko ubrać. Chandi zamknął wszystkich trzech w dziecięcym pokoiku, wcześniej przezornie rozsypał na dywanie zabawki, by choć przez chwilę mieli zajęcie. Sam zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do poprzedniego blasku. Zajęło mu to jedynie kwadrans. Okazało się jednak, że co najmniej o dziesięć minut za długo. Kiedy otwarł drzwi zobaczył jedynie unoszący się w powietrzu biały pył. Po zapachu poznał talk, służący do pudrowania małej pupy Hirala. Na oślep dotarł do dywanu, gdzie teoretycznie powinny siedzieć maluchy. Oczywiście ich tam nie było, za to odnaleźli się na szafie, skąd zachwycony nowym odkryciem synek rzucał pełnymi garściami pachnący proszek, a Kiki machał szybko skrzydełkami, by formował się w zabawne obłoczki, dryfujące jakiś metr nad podłogą. Chandi bez słowa wyszedł, odnalazł w korytarzu telefon komórkowy i wybrał numer Nirmala.
- Natychmiast tu przyjedź, jak nie chcesz zastać moich zwłok! – zawył do słuchawki z głębi udręczonego serca. – Twój chrześniak stworzył bandę i mnie terroryzuje!

***
   W sali tronowej pałacu Harash- Andrum zebrali się już wszyscy najważniejsi członkowie klanów. Na przygotowanym pośrodku podwyższeniu, ustawiono wróżebne lustro. Wysokie na dwa metry, z ciemną, prawie czarną taflą przyciągało wzrok. Wyglądało zupełnie jak egzotyczna brama do innego wymiaru, którą w istocie było. Srebrne, grube ramy pokryte elfickimi runami lśniły w świetle lamp.
   Oczywiście wampiry należące do rodziny Orgolion, zajęły jak zwykle najlepsze miejsca jako, że zawsze uważały się za ważniejsze od innych. Można ich było bez trudu odróżnić po niemodnych, konserwatywnych szatach i wysoko zadartych głowach. Członkowie klanu Mentrios z dumą prezentowali błyszczące od klejnotów i złota kaftany. Uważali, że za pieniądze można mieć na tym świecie wszystko. Wypatrywali w tłumie co bogatszych dziedziczek, na żony dla swoich synów. Takie święto było do tego znakomitą okazją. Wysocy wojownicy z ze znakami Mortest, podzwaniali bronią. Ich zdaniem przemoc była kluczem do wszystkiego, co w życiu wartościowe. Natomiast wampiry z klanu Coraggion trzymały się nieco na uboczu. Nie chciały mieć nic wspólnego z tą ponurą bandą, zaciekle walczącą od wieków o wpływy w Amalendzie. Teraz król decydował o wszystkim, a oni byli z tego zupełnie zadowoleni.
   Rajit, jako osobiście zaangażowany w cały ten cyrk ze świętem Ayati, bezczelnie rozpychając oburzone jego chamstwem wampiry, dotarł do samego przodu z siłą tarana. Chciał być jak najbliżej podwyższenia, na które za chwilę miał wejść Chandi. Nikt, oczywiście poza Nirmalem, nie miał pojęcia o niespodziance, którą przygotował dla wszystkich wieszcz. Wszyscy byli jednakże zdziwieni, po co wokół lustra rozrzucono kilka puchatych, pokrytych czarnym aksamitem poduch. Większość uznała to za nową fanaberię wybrednego wieszcza, a co złośliwsi za objaw zbliżającej się starości.
   Po kwadransie niecierpliwego oczekiwania, zagrały trąby i do sali wszedł władca wraz z małżonkiem. Obaj zajęli swoje miejsca na tronach. Również oni, podobnie jak zgromadzone tutaj wampiry reprezentujące cały Amalend, byli ciekawi przepowiedni na nadchodzący nowy rok. Prawdę mówiąc, zazwyczaj niewiele z nich rozumiały i przeważnie tłumaczyły je sobie na swoją korzyść, ale zawsze z uwagą słuchały, co miał im do powiedzenia elf. Poza tym była to znakomita rozrywka i możliwość zdobycia najświeższego materiału do plotek, okazja do spotkania najważniejszych osób w państwie oraz zrobienia kilku intratnych interesów.
   Wszyscy skłonili się głęboko w ceremonialnym ukłonie, po czym odsłonili szyje na znak poddaństwa. Lakshman skinął głową i rozległy się ciche dźwięki muzyki. W drzwiach pojawił się wyprostowany jak struna Chandi, poruszał się z właściwym jego gatunkowi wdziękiem. Na widok jego eleganckiej sylwetki w nienagannie skrojonym stroju rozległy się zachwyty, co wrażliwszych na urodę wampirów. Za rączkę prowadził małego Hirala, który dzielnie dreptał u jego boku z uśmiechem na zarumienionej z emocji buzi. Na jego ramieniu siedział dumnie Kiki, a za nim z wysoko uniesionym ogonem szedł Kocurek. Dołeczki w policzkach malucha, burza jasnych loczków i szeroki uśmiech rozczuliły sporą część pań. Maszerował u boku taty bez cienia strachu.
– Ktoś chyba nazmyślał o kalectwie dziecka – odezwała się tęga żona ministra skarbu do swojej sąsiadki.
- Nie kochana, przyjrzyj się dobrze, chłopczyk nie ma źrenic.
- Skoro jesteś taka bystra, to powiedz jak w takim razie chodzi bez przeszkód?
- Pewnie będzie niezwykły jak jego piękny tatuś. – Szturchnęła gapiącą się z  otwartymi ustami kobietę. – Podobno już po małżeństwie i jest znowu do wzięcia.
- Ja bym go z łóżka nie wypędziła. Mój chłop już mi się całkiem znudził – zarechotała druga. – A dzieciaczek słodki niczym cukiereczek, mam już dwójkę dorosłych drabów, to i z trzecim dałabym sobie radę.
   Stojący za nimi Rajit zgrzytał bezsilnie zębami. Nie dość, że wstrętne plotkary pożerały wzrokiem jego męża jakby był wyjątkowo wykwintnym daniem, to jeszcze kłapały bezmyślnymi jęzorami na lewo i prawo. Kto by tam chciał, żeby taka raszpla z krzywym nosem wychowywała jego potomka. Nie zdając sobie z tego sprawy chyba po raz pierwszy, pomyślał o niewidomym kalece jako o swoim synu. Miał ochotę obdarzyć jędze kilkoma soczystymi epitetami prosto z koszar. Ze zdumieniem zanotował, że miał przed sobą najzwyklejsze dziecko. Spodziewał się, właściwie sam nie wiedział czego, ale na pewno nie zdrowo wyglądającego, bystrego malucha o śmiało zarysowanych ustach i podbródku, który codziennie widywał w lustrze. Jego napędzana lękami i cierpieniem wyobraźnia stworzyła jakąś mityczną istotę wprost z sennych koszmarów, która nijak miała się do tego, co właśnie zobaczył na własne oczy. W tym momencie przywódca klany Coraggion, nareszcie  spadł z hukiem prosto w ramiona rzeczywistości. Potrząsnął kilka razy głową, a nawet się uszczypnął, żeby się przekonać, że to nie jakieś halucynacje.
- Rajit, ty tumanie nad tumany - mruknął cicho do siebie – wygląda na to, że spanikowałeś jak rekrut, na widok pierwszego w swoim życiu pola walki. W dodatku, żałosny kretynie, spaliłeś za sobą wszystkie mosty. A w szkole tyle uczyłeś się o strategiach. Zbudowanie choćby kładki do serca Chandiego będzie teraz karkołomnym zadaniem. – W jakiś dziwny sposób, te słowa dodały mu nieco otuchy i odwagi. Mężczyzna miał serce wojownika, przeszkody były po to, by je pokonać, a bitwy, by je wygrać.
Chwilę potem zupełnie o zapomniał o wszystkich rozterkach, bo widok byłego kochanka odebrał mu całkowicie mowę i zawęził pole widzenia, do tej jednej najważniejszej osoby.
 - Na bogów, jak on zmizerniał – przemknęło mu przez głowę. – I to wszystko moja wina. Piękny ze mnie mąż, nie ma co. Prawdziwie szlachetny opiekun domowego ogniska. – Cokolwiek myślał o malcu, powinien był ugryźć się w język ze względu na kochanka. Mogli się przecież uprzejmie tolerować, jak to bywało w wielu wampirzych rodach, między ojcem a synem. Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić.  A jego szczera natura, nie potrafiła taić tego, co kryło się w sercu.
   Chandi posadził synka na przygotowanych poduszkach, a oba zwierzaki niczym dobrze wyszkolony oddział, przycupnęły obok. Odrzucił do tyłu kurtynę księżycowych włosów, a mężczyźnie zaparło dech. Nigdy, podczas swojego długiego życia, nie widział wspanialszej istoty. Serce zaczęło mu boleśnie tłuc się w piersiach i musiał z całej siły przyciskać do boków ramiona, by nie zrobić z siebie widowiska. Miał niezmierną ochotę wyciągnąć je do przodu, porwać elfa i zanieść do swojej jaskini.
   Wieszcz podszedł do zwierciadła.  Odetchnął głęboko kilka razy, bo obecność Rajita tuż pod samą sceną, wyjątkowo go rozpraszała. Ledwo się powstrzymał, by nie krzyknąć mało elegancko.
- Spierdalaj zimny sukinsynu do dziury z której wypełzłeś. Twoje miejsce jest z robakami i innymi oślizłymi paskudztwami, grubo poniżej poziomu stworzeń, które posiadają jakieś uczucia.
Wystarczyło kilka wypowiedzianych szeptem w staroelfickim słów, by  mroczna, przypominająca głęboką studnię powierzchnia, zafalowała niczym wzburzona tafla wody. Tam, gdzie inni widzieli jedynie wirującą mgłę, wieszcz dostrzegał szereg niepokojących obrazów. Stojący poniżej królewski sekretarz, skrupulatnie notował jego słowa.
- Zbliża się niespokojny czas. Demon stracił cierpliwość. Największych zbrodni dokonywano z miłości. Starzy wrogowie podniosą głowy, zatrzaśnie się podwójna pułapka. Zaowocuje łono smoczego dziecka. Z przeszłości płynie nauka. Co wybierze powstały z martwych? Czy krew naznaczy tron Amalendu? -
Elf zagryzł usta, aż poczerwieniały. Choć z całej siły wytężał wieszczy wzrok, nie potrafił przeniknąć zasłony przyszłości, jak zawsze w chwilach, kiedy przepowiednia dotyczyła także jego osoby. Wtedy jego słowa bywały bardzo zagmatwane i niedokładne. Czuł całym sobą, że zbliża się niebezpieczeństwo. W końcu zaczął drżeć i upadł na kolana.
- Tatusiu? – Zaniepokojony Hiral, z usteczkami ułożonymi w podkówkę natychmiast podbiegł do niego i objął ciepłymi rączkami za szyję.
- Wszystko dobrze maleńki – Chandi wziął synka na ręce i mocno do siebie przytulił. – Nic tu po nas, wracamy do domu. – Zwierzaki zerwały się na łapki i skrzydła, gotowe do wymarszu.
 Kiedy oniemiałe z wrażenia wampiry trawiły w swoich umysłach to, co właśnie usłyszały, szerokie drzwi do sali tronowej zostały z hukiem otwarte. Czerwonym dywanem, wprost do stóp władcy pośpieszył kapitan straży pałacowej, wraz kilkoma zaufanymi gwardzistami. Skłonił się głęboko, czekając na reakcję swojego pana.
- Mów, skoro tak gwałtownie tu wtargnąłeś zakłócając święto. – Lakshman najwyraźniej nie był zbyt zadowolony z zachowania swojej ulubienicy. Niewysoka, szeroka w biodrach, o śniadej twarzy, dziewczyna była jednym z najlepszych wojowników jakich posiadał. - Mam nadzieję, że masz do tego dobry pretekst Saro.
- Tanish zaatakował Północną Strażnicę. Zabił kilku naszych żołnierzy. Nie wiemy, co planuje ta zakała rodu Orgolion. – Kobieta sama do niego należała i było jej wstyd za krewnego, który ciągle sprawiał tyle problemów. Gdyby to od niej zależało już dawno, definitywnie pozbyłaby się zdrajcy.
- Dobrze, że nareszcie wyszedł z kryjówki. Chłopców potraktujcie jak bohaterów, należy im się godny pochówek za obronę naszych granic.
- Chcę pomóc. – Nirmal podniósł się z tronu. Przepowiednia elfa z połączeniu z wtargnięciem żołnierzy wydała mu się bardzo niepokojąca.
- Ty zostajesz i zajmiesz się dworem – rzucał sprawnie rozkazy władca. – Rajit obejmie rządy pod moją nieobecność. Ale najpierw załatwi swoją osobistą sprawę tak, żebym po powrocie nie musiał się denerwować. – Spojrzał na przyjaciela znacząco. Ten zbladł, widząc jak wparuje się w obrączkę na palcu swojego męża, któremu bynajmniej nie podobały się padające z władczych ust polecenia . Przed oczami natychmiast stanęła mu wizja rozwodu i ponownego ślubu elfa.
- Oczywiście Wasza Wysokość. – Zerknął tęsknie za wychodzącym właśnie z sali elfem. Hiral trzymał go mocno za szyję i Mizia po niej noskiem. Wiele by dał, by być na miejscu tego szkraba. – Na zgniłą krew! – zaklął cicho pod nosem. Czyżby był zazdrosny o tego walącego w pieluchy malucha? Całkiem już zwariował!
- Pojadę z tobą! – Książę spróbował jeszcze raz przekonać Lakshmana. Czuł, że nie powinni się teraz rozstawać. Z drugiej strony jego okres płodny będzie łatwiejszy do przejścia dla obydwu, jeśli najbliższy tydzień spędzą z dala od siebie.
- Nie ma mowy, ktoś musi zająć się pałacem, a on poza mną słucha jedynie ciebie. – Pogładził upartego głuptasa po policzku, po czy nachylił się do jego ucha i wyszeptał do czerwieniejącego ucha. – Chyba, że wolisz pojechać ze mną, po drodze na pewno uda nam się zrobić jednego małego wampirka, albo od razu dwa.
- To ja zostanę, skoro jestem tu taki niezastąpiony – powiedział z przekąsem Nirmal. Cwany drań zawsze miał w zanadrzu jakiegoś asa. Chyba faktycznie powinien lepiej zająć się rozwiązaniem problemu przyjaciół, zamiast włóczyć się w poszukiwaniu Thanisa.
- Uwielbiam, kiedy jesteś taki zgodny – musnął zaciśnięte usta swoimi. Koniecznie musiał szybko wrócić i zaciągnąć go do sypialni.
- Uważaj na siebie – dodał i przytulił się do niego na oczach całego dworu, pozwalając sobie na chwilę słabości. I tak uważali go za ledwo wyrosłego z dziecięcego pokoju smarkacza, więc nie było powodu grać twardziela. Pozwolił, by mąż pogłębił pocałunek. Musiał mu starczyć co najmniej na kilka dni. Odsunął się po chwili, notując dobiegające zewsząd z ciche śmieszki. Zadarł dumnie głowę, udając dzielnie, że ich nie słyszał, choć ciemne rumieńce świadczyły o czymś przeciwnym. Rozejrzał się w poszukiwaniu elfa.
- Chandi zaczekaj na nas! – zawołał za oddalającym się powoli przyjacielem, jednocześnie złapał za rękę zaskoczonego Rajita. – Nie gap się tak! Jedziemy do domku na wyspie ustalić wasze sprawy. Ja zajmę się maluchem, a wy porozmawiacie. Pałac da sobie radę sam przez kilka godzin.

poniedziałek, 12 października 2015

47. Naturalna antykoncepcja. Ten złowieszczy urok.

 Nastał wieczór i Nirmal mógł wreszcie odpocząć. Za oknami panował już mrok. Jesienne dni były takie krótkie. Uwił sobie gniazdko z kocy i poduszek przed płonącym w sypialni kominkiem. Siedział ze skupioną miną na dywanie w samych spodniach i krzywo zapiętej koszuli, kiwając bosymi stopami.  Rozpuścił długie, ciemne włosy przez cały dzień mocno spięte, w elegancki węzeł jak przystało na księcia. Poczuł niejaką ulgę i ból głowy, który męczył go od rana, nareszcie odpłynął. Ze sterty dostarczonych mu kolorowych książeczek wybierał te, które mogłyby spodobać się Hiralowi. Obok niego stał kubek z parującym napojem. Zupełnie nie zwracał uwagi na siedzącego w fotelu męża, który udawał zajętego trzymanym w ręku plikiem dokumentów. Taka mała gra, kto pierwszy złamie tabu i się odezwie. Niestety widok, który miał przed sobą Lakshman był zbyt rozpraszający. Wyłaniające się co chwilę spod przykrótkiej koszuli to opalone ramię, to smakowicie wyglądający brzuch, nie sprzyjały koncentracji. Przegrał z kretesem ten pojedynek.
- Właściwie po co to robisz? Przecież Hiral i tak nic nie widzi, a jest jeszcze zbyt mały, żeby coś zrozumiał z czytania.
- To taki mały eksperyment. Hm… - Kiedy mąż zdążył przysunąć się tak blisko? Jeszcze przed chwilą siedział po drugiej stronie komnaty. Znał ten głodny błysk w szkarłatnych oczach. Wziął kubek do ręki i pociągnął spory łyk paskudztwa.
- Jaki eksperyment? I co tak śmierdzi? – Skrzywił się mężczyzna. Skądś znał ten zapach, nie wiedział tylko skąd.
- Może i Hiral jest niewidomy, ale zachowuje się jak zupełnie zdrowe dziecko. Biega, psoci, bałagani, nie wpada na przedmioty, ta zagadka nie daje mi spokoju. Mam swoją koncepcję. Chandi się ze mnie śmieje, udowodnię mu, że racja jest po mojej stronie. – Z premedytacja pominął drugie pytanie. Za żadne skarby się nie przyzna, że poszedł potajemnie do medyka i kupił zioła zapobiegające ciąży. Przyglądając się przyjacielowi, postanowił zaczekać z potomstwem jeszcze kilka lat. Sam nadal miał problemy z akceptacją świata Amalendu. Dopiero uczył się w nim żyć. Rola królewskiego małżonka też nie należała do najłatwiejszych. Jednym słowem uznał, że jeszcze nie dojrzał do takiej odpowiedzialności. Nie wiedział jednak jak się tymi przemyśleniami podzielić z mężem. Obawiał się jego reakcji.
- W jaki niby sposób? – Mężczyzna doszedł do wniosku, że jego młody małżonek znowu ubzdurał sobie jakąś dziwną teorię. Ślepiec to ślepiec. Dziecko nie miało źrenic. Ponadto jego speszona mina świadczyła o winie. Z pewnością kombinował jak coś przed nim ukryć. Głuptas najwyraźniej go nie doceniał.
- Uważam, że on widzi, ale w odmienny od nas sposób. Z pewnością są w to zamieszane, zawsze kręcące się wokół niego zwierzaki. – Szybko wypił resztę ziół. Miał ochotę się kopnąć. Jakim trzeba być durniem, żeby przynieść leki do sypialni, wiedząc o obecności męża. Musi być teraz sprytny jak lis.  – Chłopczyk już dużo mówi, codziennie poznaje nowe słowa. Pokażę mu obrazki, poczytam, zorientuję się czy wie, co przedstawiają. – Powoli przesuwał kubek i ukrył go pod kocem.
- Dobry pomysł, musisz tylko wybrać rzeczy które maluch już zna. – Wstał z fotela i usiadł obok coraz bardziej speszonego Nirmala. Zauważył jego wcześniejsze manewry. Zaczął od niechcenia przeglądać książeczki.
- Masz mnie za kompletnego głupka? – Oburzył się chłopak.
- Może nie za głupka, ale za okropnego kłamczucha i tchórza! – Zwinnym ruchem wyciągnął nieszczęsny dowód zbrodni i podsunął pod sam nos blednącego męża. – Już wiem co to za cholerstwo! Chcesz sobie zrujnować zdrowie?! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że nie chcesz mieć dziecka?! – Jego głos nabrał groźnych, syczących tonów.
- Tto… nnie tak, że nnie pragnę wcale mieć dzieci. Chcę tylko trochę z tym zaczekać. – Wyjąkał cicho Nirmal, przestraszony jego gwałtownością. Szkarłatne oczy męża ciskały błyskawice, szpony same się wysunęły z zaciśniętych na kubku dłoni. Po raz pierwszy autentycznie się go przestraszył.
- I dlatego pijesz wywar z ciermiętki zamiast mi o tym powiedzieć? Masz pojęcie jakie ma trujące właściwości? Co za szarlatan ci to dał? Zabiję kretyna! – Lakshman dawno nie był taki wściekły. Pieprzone zioła pite przez dłuższy czas nie dość, że wywoływały całkowitą bezpłodność, to jeszcze niszczyły stawy. Po kilku miesiącach zażywania zostawało się kaleką. Dlatego zabroniono ich sprzedaży.
- Nnie denerwuj się. Aptekarz powiedział, żeby ppić tylko w okresie płodnym, czyli przez tydzień raz na trzy miesiące. – Nie śmiał spojrzeć mu w oczy. Miał rację, że się nie przyznał do swoich obaw. Nawet nie zapytał o nic, tylko wrzeszczał na niego jak opętany. – Pprzepraszam. Nie wiedziałem nic o skutkach ubocznych.
- Natychmiast wyrzuć to paskudztwo! – Ledwo nad sobą panując rzucił kubkiem o ścianę. Krucha porcelana rozprysła się na tysiące kawałków. Wstał gwałtownie z dywanu. Miał ochotę złoić skórę durnemu gówniarzowi. W takim stanie nie był potrafił z nim dyskutować.
- A proszę bardzo! – Nirmalowi strach przeszedł jak ręką odjął, pozostała jedynie złość na gbura, który rozbił jego urodzinowy prezent od mamy. – Od dzisiaj żyjemy zgodnie z naturalnymi metodami! – krzyknął za oddalającym się mężczyzną. Może rzeczywiście zachował się jak dureń. Powinien był powiedzieć o swoich wątpliwościach w sprawie dziecka, a przynajmniej sprawdzić w internecie co właściwie kupił. Skoro jednak Lakshman zachował się jak wszechwładny pan i władca, a nie mąż, nie miał zamiaru przyznać mu racji. Nikt mu nie będzie rozkazywał, a już na pewno nie w sypialni. Pobiegł do sąsiedniego pokoju, by po chwili coś przytaszczyć z zadowoloną miną. Założył piżamę i wślizgnął się pod kołdrę.
Król wampirów wziął długi, zimny prysznic. Miał niejakie wyrzuty sumienia, że tak gwałtownie zareagował i najwyraźniej wystraszył młodziutkiego męża. Choćby z racji wieku i doświadczenia powinien mieć więcej rozsądku. Zwyczajnie krew go zalała, kiedy zorientował się, co pił bezmyślny smarkacz. W sumie w tej sprawie nie był bez winy. Powinien już dawno przedyskutować z nim sprawę dzieci. Jakoś odwlekał rozmowę, być może dlatego, że z góry znał jej wynik. Zwyczajnie zazdrościł Rajitowi syna, sam chciałby mieć co najmniej dwóch, albo lepiej trzech. Wiedział też, że Nirmal był na to za młody. Właściwie, to sam sobie zgotował taki los. Wytarł ręcznikiem nagie ciało, okręcił go wokół bioder i udał się do sypialni, żeby jakoś ułagodzić obrażonego męża. Stanął w nogach ogromnego łoża z baldachimem i zaliczył opad szczęki. Musiał przyznać, ze pomysłowość chłopaka nie znała granic.
- Co to jest u licha, chiński mur? – Wskazał na długi, wysoki zagłówek umieszczony wzdłuż materaca i dzielący go na dwie równe części. Chłopak leżał zapięty pod szyję, we flanelowej piżamie z bardzo nadętą miną. Nie raczył nawet na niego spojrzeć.
- Oto naturalna metoda antybocianowa – oświadczył z dumą. -  Ponieważ dzisiaj mam pierwszy płodny dzień, będziesz musiał tolerować ten antykoncepcyjny płotek jeszcze przez sześć dni.
- Hm… W następnym życiu, poszukam sobie mniej kreatywnego męża – westchnął cierpiętniczo mężczyzna. Najwyraźniej strzelił sobie w stopę. Miał co chciał. Wziął kilka uspokajających oddechów. Ze złośliwym uśmiechem, patrząc nieznośnemu chłopakowi prosto w rozszerzające się ze zdumienia oczy, odwinął ręcznik i rzucił go na podłogę. Zupełnie nagi, z penisem w pełnym wzwodzie, położył się na swojej połowie. Skoro mają cierpieć, to przynajmniej obaj. W końcu był dwudziesty pierwszy wiek i mieli równouprawnienie. Z rozbawieniem zaważył jak różowy język zwilża już któryś raz rozchylone usta miotające naprawdę obrazowe przekleństwa, o ile potrafił czytać z ruchu warg.
***
Następnego dnia władca wampirów, nie był zbyt przyjaźnie nastawiony do świata. Niewiele spal tej nocy, jedyna satysfakcja, że Nirmal też zwlókł się rano z łóżka z podkrążonymi oczami. Niestety Lakshmana czekały jeszcze dwie, nieprzyjemne rozmowy. Pogodzenie upartych niczym barany przyjaciół było naprawdę karkołomnym zadaniem. Tym bardziej, że nie wykazywali ani odrobiny dobrej woli by nawiązać jakieś pokojowe relacje. W dodatku penis bolał go po dość brutalnej sesji prac ręcznych, a sześć następnych dni zdawało się wiecznością, dla jego udręczonego przez małego niewdzięcznika, ciała. Poprawił się na fotelu. Nadal odczuwał pewien dyskomfort. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co będzie dalej.
- To będzie baaardzo długi  tydzień. – Siedzący pod ścianą sekretarz popatrzył na niego z kompletnym niezrozumieniem.
- Wasza Wysokość?
- Masz szczęście, że jesteś kawalerem. Doceń ten stan. – Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Przerzucał bezmyślnie dokumenty. Wygodny zazwyczaj gabinet wydał mu się wyjątkowo nudnym i ciasnym miejscem. Najwyraźniej skurczył się przez jedną noc. Potrzebował na gwałt przestrzeni. A może cholerny fotel miał jakąś wystającą sprężynę?.
- Poproś wieszcza, wczoraj wysłałem do niego widomość. Powinien już przybyć. – Z westchnieniem wypił kolejny łyk kawy, co nie było chyba najlepszym pomysłem. Potrzebował raczej odetchnąć świeżym powietrzem, śpiewu ptaków, szumu drzew, wiatru we włosach.
- Już proszę. – Sekretarz zerwał się ze stołka.
- A niech to! – wyrwało się mężczyźnie. Jego niecierpliwe palce, kręciły kółka w przydługawych włosach. Zwyczajnie się oszukiwał. Tak naprawdę to pragnął tylko jednego, drobnych dłoni na swoim ciele, smukłych nóg owiniętych wokół talii i rozchylonych zapraszająco kapryśnych ust.
- Idź już, idź! – Machnął ręką do speszonego mężczyzny stojącego w drzwiach z niepewną miną.
***
Chandi stał na korytarzy z zaciętym wyrazem twarzy i wysoko podniesioną głową. Udawał, ze nie widzi dziesiątek ciekawskich spojrzeń przechodzących dworzan. Dawno nikt nie widział wieszcza, a po pałacu krążyło mnóstwo fantastycznych plotek na temat jego małżeństwa. Ciekawscy nic jednak nie mogli wyczytać z jego zachowania. Wydawał się jedynie nieco szczuplejszy i bardziej sztywny niż zazwyczaj. Nie przeszkadzało mu to jednak być nadal jednym z najpiękniejszych mężczyzn w Amalendzie, co ku swojemu niezadowoleniu zauważyli zazdrośnicy, których na dworze bynajmniej nie brakowało. Elegancki, chłodny i niedostępny jak zwykle z nikim się nie spoufalał.
- Jego Wysokość prosi – rozległ się dźwięczny głos królewskiego sekretarza. Chandi powoli wszedł do gabinetu. Znając dobrze temperament Lakshmana, spodziewał się długiego kazania, pełnego gromów i błyskawic. Tymczasem król siedział niespokojnie, wiercąc się jakby co najmniej miał w spodniach mrówki, a jego twarz wyrażała jedynie troskę i smutek.
- Usiądź i pozwól, że przypomnę ci o kilku rzeczach, bo najwyraźniej o nich zapomniałeś. A nie powinieneś, ponieważ mieszkasz w Amalendzie niemal od dziecka. I nie denerwuj się tak, nie chcę ci zaszkodzić w żadnym wypadku. – Uśmiechnął się pojednawczo do wieszcza.
- Skąd wiesz, że się denerwuję? Wszyscy zazwyczaj mają mnie za pozbawionego uczuć, złośliwego odmieńca.
- Prostujesz palce u stóp i ściskasz prawe kolano. Zawsze tak robisz jak coś cię niepokoi. – Nalał mężczyźnie lampkę wina. – Nie wiem czy już możesz.
- Tak, Hiral jest już duży i woli stałe pokarmy. Ma kilka śmiesznych, maleńkich ząbków. – Oczy my zalśniły, jak zwykle kiedy mówił o synku. – Mów dlaczego zarzucasz mi sklerozę, bo zaraz wyjdę z siebie.
- Pamiętasz ile problemów mieliście ty i Rajit z Nirmalem, zaraz po jego przybyciu do Amalendu? – Zauważył jak na wspomnienie męża, elf zbladł. Najwyraźniej nadal żywił do niego głęboką urazę. Miał przed sobą bardzo niewdzięczne zadanie.  - Niektórych z nich, nie pozbył się do dzisiaj. Wiesz z jakiego powodu jego magia jest tak niebezpieczna i niestabilna?
- Nie otrzymał właściwego wychowania. Powinien najdalej cztery tygodnie po urodzeniu dostać krew ojca, a potem co miesiąc w małych dawkach. Jego moc rozwinęłaby się wtedy prawidłowo, bez tych gwałtownych fal przypływów i odpływów. – W tym momencie zbladł jeszcze bardziej i wbił oczy we władcę, obserwującego go uważnie zza kielicha z winem. – Nie mów tylko, że…
- Sam sobie odpowiedziałeś. Liczę na to, że jesteś odpowiedzialnym ojcem. Twój synek ma już wystarczająco dużo kłopotów ze zdrowiem, nie potrzebuje z pewnością nowych. - Poklepał go łagodnie po ręce. Rzadko zachowywał się tak delikatnie wobec kogokolwiek. Elf był zaskoczony jego empatią. - Musicie z Rajitem wypracować jakiś kompromis. – Dodał stanowczo.
- Rozmawiałeś z nim? – Wiedział, że Lakshman mimo swoich wad był mądrym wampirem i na pewno chciał jak najlepiej. Sam starał się o tym wszystkim nie pamiętać. Niewygodna prawda jednak sama go dogoniła. Choć wszystko się w nim buntowało, dla dobra Hirala zrobi wszystko co konieczne. Nie było winą malca, że jego tata wybrał sobie dupka na męża.
- Nie, ale zaraz to zrobię. Chciałem najpierw zobaczyć ciebie. Widzę, że się nie pomyliłem. Zawsze byłeś bardzo silny i szlachetny. – Wieszcz wyglądał na kogoś, kto wiele przeszedł, ale trzymał się dzielnie. Najwyraźniej wyszedł już z depresji. – Daj Rajitowi trochę czasu na ogarnięcie.
- Ten pan interesuje mnie jedynie jako dawca krwi. Może to robić z zamkniętymi oczami przez otwór w ścianie. – Warknął wieszcz.
- Wtedy będzie cierpiał twój synek, nie bądź taki zawzięty.
- Dla niego lepiej, jeśli od razu się dowie, że ma tylko jednego ojca. A ten drugi pan to tylko dojna krowa, zapewniająca mu właściwy rozwój.
- Muszę przyznać, że twój język z pewnością nie ucierpiał. Zachowaj go na jutrzejsze święto. Lubię patrzyć jak przywódcy klanów zgrzytają zębami, słuchając twoich przepowiedni. – Lakshman usiłował rozjaśnić pochmurną twarz wieszcza. Nie miał pojęcia jak Rajit mógł zrezygnować z Chandiego, dla jakiś idiotycznych mrzonek. Gdyby nie Nirmal z pewnością próbowałby się do niego zbliżyć. Miał wszystko o czym mógłby marzyć mężczyzna – kuszące ciało, szlachetną duszę i szczodre serce. W jego towarzystwie nieco odetchnął, przygotowując się do następnej potyczki. I oby bogowie dali mu świętą cierpliwość.
***
Rajit przyszedł do pałacu dopiero po południu, sztywny i oficjalny, niczym daleki krewny, który nie spodziewa się przychylnego traktowania od swojego seniora. Ukłonił się i stanął naprzeciwko biurka. Jego spojrzenie mówiło - ,,jestem tu bo mi kazałeś, ale nie licz na żaden entuzjazm”. Prawdę mówiąc przywódca klanu Coraggion, też spodziewał się długiego kazania na temat swojego zachowania.
- Siadaj! Nie ma zamiaru bawić się z tobą w żadne gierki! W przeciwieństwie do elfa nie zasługujesz na ulgowe traktowanie. – Lakshman od razu przeszedł do konkretów. – Nie masz też pary błękitnych oczu, które poprawiłyby mój pieski humor.
- Tak panie. – Mężczyźnie nie pozostało nic innego jak wysłuchać w milczeniu, co król miał mu do oznajmienia. Był nieco zaskoczony, bo przygotował się na gorącą dyskusję, miał nawet w zanadrzu całkiem rozsądne argumenty, popierające jego teorie. Tymczasem został potraktowany jak niegrzeczny, niezbyt inteligentny dzieciak.
- Myślę, że znasz prawo równie dobrze jak ja. – Ton władcy był nadzwyczaj chłodny.
- Tak panie. – Rajit zaczynał się niepokoić. Nie miał pojęcia, czego oczekiwał od niego król. Sam posiadał wyjątkowo kiepski nastrój, oczekiwał, że w pałacu spotka Chandiego, ponieważ zbliżało się święto Ayati. Choć z daleka zobaczy jego świetliste oczy i smukłą sylwetkę. Specjalnie przyszedł godzinę przed umówioną porą i krążył po korytarzach.
- W takim razie wiesz, że został ci tylko tydzień na uznanie syna zanim zastosuję przewidziane dekretami sankcje, a ty stracisz honor i miejsce w klanie.
- Ale…- Na sama myśl o ponownym zobaczeniu niewidomej istoty doznał silnego skurczu w sercu.
- Nie ma żadnych ale. Sam pomagałeś ustanowić te prawa. Jutro chcę mieć na biurku plan, kiedy i gdzie masz zamiar karmić Hirala. Masz go dostosować do rytmu zajęć Chandiego. – Tak jak przewidział, Rajit gwałtownie zerwał się z krzesła.
- To stworzenie… Ja nie potrafię… Dziecko… Nie mogę… - Ruszył do drzwi, ale zatrzymał go podniesiony głos króla.
- Ty głupi skurczybyku! Jak jutro tu nie przyjdziesz, własnoręcznie zaciągnę cię za kudły. Albo lepiej, spuszczę twoją parszywą krew i popakuję do małych woreczków, aby starczyło jej aż do dojrzałości Hirala. Masz chociaż pojęcie, jakie piekło na ziemi urządziłeś wieszczowi? – Nie wytrzymał, jednym skokiem znalazł się przy mężczyźnie. Chwycił go za gardło i przycisnął do ściany plecami. – Mam ogromną ochotę natychmiast was rozwieść. A potem znajdę elfowi najlepszego męża jakiego zdołam, albo lepiej. Sam się z nim ożenię, jeśli tylko Nirmal się na to zgodzi!
- Co ty mówisz?! Żartujesz prawda?! – Rajit był autentycznie przerażony. Miał zamiar odzyskać przychylność Chandiego, choćby mu to miało zająć resztę życia. Jeśli będzie musiał z tego powodu zaakceptować kalekie dziecko, pewnie to zrobi, choćby miał pęknąć.
- Wcale nie, muszę tylko znaleźć odpowiednie paragrafy. Wydaje mi się, że gdzieś widziałem odpowiednie. – Lakshman z przyjemnością patrzył, jak jego były przyjaciel robi się niemal szary ze strachu. – A teraz precz mi z oczu!
Jak tylko zamknęły się drzwi za przywódcą klany Coraggion, król usiadł spokojnie w fotelu, jakby scena sprzed minuty nigdy nie miała miejsca, z miną kota, który właśnie upolował co najmniej jedną, tłustą mysz. Z przyjemnością stwierdził, że nie stracił nic ze swojego dawnego, mrocznego uroku, powodującego ucieczkę wrogów, jeszcze zanim zaczęła się jakakolwiek walka. Nigdy by nie pomyślał, że Rajit ze swoją niedźwiedziowatą sylwetką był taki zwinny i potrafił tak szybko biegać. Zależało mu na elfie bardziej, niż chciał przyznać. A co do Hirala, na pewno jeszcze się do niego przekona, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Chłopczyka widział jedynie z daleka, ale zauważył, że był uroczy i słodki, bardzo podobny do wieszcza.