piątek, 29 listopada 2013

6. Pierwsza miłość.


   Mijały lata Daniel rósł i radził sobie z każdym dniem coraz lepiej. W przezwyciężaniu codziennych trudności pomagali mu przyjaciele. Pan Nietoperz, służąc mądrymi radami nieraz przywoływał chłopca do porządku i nie pozwalał popaść w depresję. Pieszczoszka Alisa zawsze wiedziała, kiedy przytulić się do swojego pana i polizać ciepłym języczkiem w ucho, by rozproszyć smutki. Potrafiła też dotkliwie pogryźć i podrapać dokuczających mu rówieśników. Szybko zrozumieli, że nie warto z nim zadzierać, kiedy krąży w pobliżu.
   W gimnazjum Daniel zorientował się, że dysponuje też inną bronią. Był bardzo inteligentny i nauka przychodziła mu bez trudu. Ciekawy świata, lecz nieco ograniczony swoim kalectwem, poznawał go przy pomocy książek. Przez nauczycieli uważany za najlepszego ucznia w szkole wykorzystywał swoją wiedzę by bronić się przed kolegami. Pomoc klasowego kujona, to nie byle co w ciężkim, szkolnym życiu.  Chłopak nie dawał się jednak ani wykorzystywać, ani zastraszać, za to jak nikt inny potrafił wytłumaczyć zawiłe zadanie. Nawet najwięksi chuligani miękli, mając w perspektywie jedynkę i porządne lanie w domu.
    Przez kilka lat Daniel całkiem nieźle prosperował i nie wdawał się w żadne awantury. Niestety, kiedy skończył siedemnaście lat zobaczył na treningu Michała, po czym kompletnie oszalał na jego punkcie. Przystojny kapitan drużyny koszykówki całkowicie zawrócił mu w głowie. Pierwsza, szczenięca miłość to faktycznie ciężka sprawa. Chłopak przez kilka tygodni cierpiał katusze, aż w końcu pod wpływem rady Pana Nietoperza, który kazał mu - ,,skonfrontować z rzeczywistością swoje idiotyczne mrzonki”, postanowił działać. Napisał do Michała list, a potem włożył mu go ukradkiem do torby. Wyznaczył w nim miejsce i czas spotkania.
    O dziewiętnastej sala gimnastyczna była już pusta i Daniel z drżącym sercem czekał na swoją miłość. Nie wierzył, że przyjdzie, więc na widok wysokiego blondyna nienagannie ubranego w najmodniejsze jeansy i koszulkę z logo drużyny, omal nie zemdlał.
- Naprawdę jesteś? – wyszeptał z rozjaśnioną szczęściem twarzą. Zdawało mu się, że właśnie trafił do nieba, niemal słyszał chóry anielskie. Obiekt jego westchnięć miał takie piękne niebieskie oczy, że z bliska wręcz go hipnotyzowały.
- Chodźmy pogadać w jakieś ustronne miejsce, tutaj ktoś może nas zobaczyć. – Jego bóstwo wzięło go za trzęsącą się niesamowicie rękę i pociągnęło w stronę szatni. Daniel szedł za nim nieprzytomny z radości. Zatrzymali się obok szafek z ubraniami szkolnych sportowców. Michał z bezczelnym uśmiechem zlustrował jego ciało centymetr po centymetrze. – Na co czekasz? Wyskakuj z tych paskudnych ogrodniczek, nie mam zbyt wiele czasu! – Przycisnął zaskoczonego chłopaka swoim umięśnionym ciałem do zimnego metalu.
- Co ty m… mówisz…? - Wyjąkał pobladły Daniel. – Prawie się nie znamy, nawet się nigdy nie całowaliśmy! – ogarnął go strach, o tej porze w szkole nie było prawie nikogo. Zaślepiony urodą chłopaka być może źle ocenił jego charakter. Na domiar złego Alisę zostawił w domu, bywała zazdrosna i kiepsko tolerowała nowych znajomych.
- To po co mnie tu zaprosiłeś kretynie?! Ściągaj gacie i wypinaj tyłek, coś mi się należy za to, że się tu pofatygowałem! Chyba nie myślałeś, że mi się podobasz kuternogo?! – ujął boleśnie palcami podbródek Daniela i ukąsił go zębami w usta.
- Ale… - chłopakowi, któremu właśnie zawalił się na głowę świat zrobiło się słabo. Miał ochotę zwymiotować na trzymającego go drania, który jeszcze kilka minut wcześniej zdawał mu się być aniołem.
- Nie udawaj idioty! Przyszedłeś tu na gorące bzykanie! Zaraz cię tak przelecę, że zobaczysz gwiazdy! – zaczął szarpać zamek u spodni swojej ofiary.
- Nie…! – udało się wydusić w końcu Danielowi. Nie miał pojęcia jak to się stało, że kapitan, który zawsze wydawał się mu ideałem mężczyzny, zamienił się w bezdusznego potwora.
- Łaski bez! – skrzywił się Michał. – To była pewnie ostatnia w twoim życiu szansa na stracenie wianka! - dorzucił złośliwie. - Chciałem ci okazać wdzięczność za korki z polaka, ale skoro nie chcesz, to spieprzaj! – Zaskoczony odmową przez szkolne popychadło, nie mówił całej prawdy. W tym smarkaczu w workowatych spodniach było coś pociągającego, inaczej nigdy by tutaj nie przyszedł. Puścił go i popchnął brutalnie, chora noga ugięła się pod nim i upadł na posadzkę, boleśnie tłukąc kolano.
   Daniel nie potrafił się opanować, zaczął cicho  płakać wycierając zaciśniętą pięścią łzy. Tym razem upokorzenie było niezwykle bolesne. Jasnowłosy przystojniak wyraźnie dał mu do zrozumienia, że przespałby się z nim jedynie z litości. Serce boleśnie kurczyło mu się w piersi i ledwie mógł złapać oddech.
   W tym momencie lampy zamigotały i zrobiło się zupełnie ciemno, okienko pod sufitem przepuszczało niewiele ulicznego światła. W odległym kącie pomieszczenia pojawił się znikąd tuman wirującej, gęstej mgły, a przynajmniej tak to zapamiętał Daniel. Uformował się w wysoką, prawdopodobnie męską sylwetkę okrytą czarną peleryną aż do samej ziemi. Obszerny kaptur zupełnie zakrywał twarz. Widoczne były jedynie kształtne, czerwone usta, zaciśnięte w pełnym gniewu grymasie. Kontury przybysza były jednak płynne i rozmywały się przed oczami trzęsącego się chłopaka.
- Co to kurwa jest?! – przestraszony Michał wpatrywał się z otwartymi ustami w niezwykłe zjawisko. Butny i  odważny wobec słabszego od niego chłopaka, teraz o mało nie narobił w majtki ze strachu. Podobne rzeczy widział tylko w tych okropnych horrorach, które namiętnie oglądał jego brat. W tajemniczym, ciągle zmieniającym kontury słupie dymu rozbłysły nagle szkarłatne ślepia, ze złotymi pionowymi źrenicami.
- Coś, co nauczy cię szacunku dla innych! – rozległ się głuchy, zimny głos istoty, który brzmiał, jakby dobiegał z czeluści bezdennej studni. – Opuść spodnie i kładź się na ławce, ale już!
- Takiego wała! – wrzasnął chłopak, który właśnie odzyskał możliwość poruszania się. Zwinnie ruszył w stronę drzwi, udało mu się zrobić jedynie dwa kroki, gdy jakaś niewidzialna ręka podniosła go do góry niczym szczeniaka i brutalnie rzuciła na stojący w pobliżu stół bilardowy. Jeansy ściągnięto mu do kolan, a na tyłek zaczęły spadać bolesne razy. Z początku zaciskał zęby, chcąc zachować resztki godności, ale zaraz potem zacząć wyć niczym pięcioletnie dziecko. Mimo, że prężył ze wszystkich sił swoje wyrobione latami treningów mięśnie, nie mógł nawet drgnąć. Za każdym uderzeniem coś wbijało się w jego skórę, raniąc ją do krwi. Przypomniały mu się wszystkie opowieści ojca policjanta o psychopatach i poczuł jak ciepła strużka moczu ścieka mu po udach.
- Nie trzeba było uciekać śmieciu! – usłyszał drwiące, pogardliwe słowa. - Chyba trzeba ci zmienić pieluszkę!
   Obserwujący całą akcję z odległości kilku metrów Daniel miał już dość atrakcji jak na jeden dzień. Nie miał pojęcia kim lub czym jest jego wybawca, ale bał się go prawie tak samo jak Michał. Miękko osunął się na podłogę, jęknął i zemdlał.
   Obudził się następnego dnia w swoim łóżku. Kiedy otworzył oczy i zamrugał powiekami doszedł do wniosku, że miał chyba jakiś wyjątkowo paskudny sen. Jednak zachowanie kapitana następnego dnia w szkole dało mu wiele do myślenia. Dziwnie utykał, siadał sycząc niczym kobra, a na jego widok zrobił się dosłownie zielony. Od tej pory chłopak miał spokój, nie czepiali się go nawet najwięksi chuligani. Odpowiednio podkoloryzowana i przekręcona historia gwiazdy sportu spowodowała, że ludzie zaczęli go omijać szerokim łukiem i traktować jak wielce podejrzanego dziwoląga. Przestali nawet przychodzić na korepetycje. Z niegroźnego kulawca stał się niebezpiecznym osobnikiem, którego należało za wszelką cenę unikać.
     Paskudny koniec pierwszej miłości i zachowanie rówieśników spowodowało, że Daniel stracił poczucie własnej wartości i mając siedemnaście lat, całkowicie się załamał. Zamknął się w swoim pokoju i żadne prośby, ani groźby rodziny nie mogły go stamtąd wyciągnąć. Nie mył się, nie przebierał i wyrzucił przez okno wszystkie lustra. W nocy, kiedy wszyscy spali przemykał się do kuchni i przemycał do swojej sypialni  tony niezdrowego jedzenia. Zajadał swój smutek ogromnymi porcjami lodów i torbami cukierków karmelowych. W miesiąc udało mu się utyć prawie pięć kilo. W końcu siostry oraz mama stworzyły wspólny front i na siłę wyciągnęły go z sypialni. Zaciągnęły piszczącego chłopaka do łazienki i wrzuciły tak jak stał w piżamie do pełnej wody wanny. Kiedy już znowu zaczął przypominać człowieka zaprowadziły go do znanego, krakowskiego rehabilitanta. Pan Stanisław wziął chłopaka ostro w obroty, zmusił do pracy nad swoim ciałem, skutecznie wybijając z głowy depresję. Przez całe wakacje Daniel ostro pracował nad formą i wzmacniał chorą nogę. We wrześniu wrócił już jako inny człowiek, uczył się jak szalony i zdał maturę z jednym z najlepszych wyników w kraju. Dostał się na wymarzone studia weterynaryjne, w końcu ze zwierzętami zawsze dogadywał się lepiej niż z ludźmi. Wydawało mu się, że jego życie właśnie się ustabilizowało.

.....................................................................................................

Betowała Ariana

środa, 27 listopada 2013

5. Wieszcz


    Chandi był wieszczem od prawie ośmiuset lat. Lubił swoją pracę, mógł dzięki wrodzonemu talentowi pomagać w rozwiązywaniu problemów, kierować żywe istoty na właściwe ścieżki. Uważał, że przeznaczeniem każdego jest być szczęśliwym, postępował zawsze według tej zasady i cieszył się każdym, odniesionym nad kapryśnym losem zwycięstwem. Posiadał, o czym nie wszyscy wiedzieli, spore poczucie humoru i bardzo cięty język, którego bali się nawet przywódcy klanów. Mężczyzna nie był w najmniejszym stopniu zależny od wampirzych rodów i nie przejmował się zbytnio ich wielkopańskimi fochami. Doskonale wiedział, że najchętniej by go zamurowali w jakiejś niedostępnej wieży i wypuszczali tylko raz do roku, kiedy zgodnie z tradycją przychodziła pora Święta Ayati. Wtedy to w świątyni zbierała się cała arystokracja, by wysłuchać wróżb na następną dekadę dla swojej ojczyzny, Amalendu.
    Chandi przez dziurkę w portrecie obserwował ze swojej sypialnej komnaty jak wielka sala napełniała się wystrojonymi wampirami. Przybyli już prawie wszyscy, którzy się liczyli w ich świecie. Klan Orgoglion oczywiście zajął miejsce na samym przedzie. Ich dumny przywódca Tanish wyglądał jakby był posągiem, a nie żywą istotą. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się złośliwie, czy przed publicznymi występami nie połykał czasem kija od miotły, który usztywniał potem jego chude ciało, aby mógł trzymać głowę wyżej od innych i nie opadała mu od nadmiaru czarnych myśli.
     Stojący w cieniu marmurowych kolumn klan Mortest, jak zwykle ubrany od stóp do głów na czarno i kojarzący mu się nieodmiennie z pokutującymi duchami, powodował lęk u co wrażliwszych wampirów samym swym wyglądem. Chandiego zawsze śmieszyły te powiewające peleryny i naciągnięte na oczy kaptury. Przewodzący im Tamal, miał teatralne wyczucie dramatyzmu i uwielbiał wzbudzać strach, zwłaszcza wśród prostego ludu. Wieszcz zawsze uważał, że byłby świetnym dekoratorem i stylistą, marnował się chłopina w tej rodzinie psychopatycznych morderców.
     Nie zabrakło też klanu Mentrios, jego czonkowie rozproszeni po całej sali, nigdy nie przepuszczali okazji do spiskowania i zarobku. Ich władca Hemen odziany w bogate szaty, uwydatniające najważniejsze walory jego ciała, bezczelnie lustrował córki swoich przyjaciół, najdłużej zatrzymując wzrok na ich piersiach.
    W odległym kącie stali jego ulubieńcy, ród Coraggion, spędzający większość czasu w laboratoriach oraz bibliotekach wśród starożytnych ksiąg. Swoim nastawieniem do prawa o potomstwie zrazili do siebie pozostałe klany. Nielubiani i często atakowani trzymali się zwartą grupą na uboczu. Lord Rajit, obiekt bezskutecznych jak dotąd westchnień Chandi, podpierał okrytą barwnym gobelinem ścianę i poziewywał dyskretnie. Całe to zgromadzenie najwyraźniej go nudziło i pewnie wolałby być w swoje ukochanej pracowni.
   Wieszcz poprawił błękitną, delikatnie haftowaną srebrem tunikę, spiął ulubioną spinką długie do pośladków, białe jak śnieg włosy i ruszył na spotkanie z przeznaczeniem. Kiedy wszedł do Wielkiej Sali i ruszył po szkarłatnym dywanie w stronę Lustra Przeznaczenia jego twarz nie pokazywała już żadnych emocji. Była pozbawioną uczuć maską, w której lśniły granatowe niczym wieczorne niebo oczy z pionowymi, gadzimi źrenicami.

Szklana tafla, oprawiona w najczystszej próby złoto przyciągała go tak bardzo, że idąc prawie nie dotykał posadzki. Gdy znalazł się na postumencie dał ręką znak i zapadła cisza. Siedząca pod ścianą kobieta przebiegła zwinnymi palcami po strunach starożytnej harfy i zaczęła snuć łagodną melodię. Jej dźwięk pomagał Chandi lepiej się skupić. Tam gdzie inne wampiry widziały tylko ogromne lustro, wieszcz dostrzegał falującą mgłę, unoszącą się jakby nad powierzchnią bezdennego jeziora. Podszedł bliżej i bez wahania zanurzył się w jego toń. Umysł natychmiast wypełniły wyraźne wizje.
- Dziecko, chłopiec… nazwany Nirmalem, czyli bez skazy... dla matki był przyczyną hańby… ocalało zrządzeniem losu… ma znamię Władców Ciemności, lśni na jego piersi… wśród ludzi, którymi tak gardzicie… zegnie wasze karki do ziemi, wprowadzi nowe prawa… zasiądzie na tronie… jego dzieci będą wami rządzić przez tysiące lat…
- Bredzisz wieszczu! – gniewny okrzyk Tanisha przerwał gorączkowe, urywane słowa, a zaskoczony Chandi upadł na kolana, potrząsając jasną głową. Miał ochotę zabić tego kretyna, który tak brutalnie wyrwał go z odmętów lustra. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zdarzyło się, że ktoś zakłócił Święto Ayati. – Marzy ci się Nowa Era? Za dużo czytasz ksiąg!
- Bezczelnie kłamie! – poparł go Hemen. - Przestaje z tym wywrotowcem Rajitem, pewnie namieszał mu w głowie!
    Chandi słuchał przez chwilę potoku zarzutów ze strony przywódców klanów i uśmiechał się ironicznie. To co powiedział z pewnością się im nie podobało, do tej pory robili co chcieli i praktycznie nikt im się nie sprzeciwiał. Powrót na tron króla oznaczałby koniec ich rządów. Wstał z posadzki i spokojnie otrzepał z pyłu kolana. Wyprostował smukłą sylwetkę i powiódł wzrokiem po Sali.
- Pokpiliście sprawę panowie – spojrzał prosto w oczy warczącemu Tanishowi. – Dziecko się urodziło, a wy nawet nie wiecie, gdzie przebywa i kto jest jego opiekunem. Może to nawet osoba wroga wampirom i właśnie wlewa w jego serce nienawiść do was. Kiepsko odczytaliście wiersz- zagadkę. Myśleliście, że chłopiec rodzi się ze znamieniem, tymczasem ono ujawnia się z czasem i staje się wyraźniejsze z każdym rokiem.
- Chcesz nas nastraszyć bezczelny elfie! Nie uda ci się ta sztuczka! – wrzasnął na niego Tamal.
- Nie muszę, już trzepiecie gaciami – Chandi, któremu właśnie przeszła migrena bawił się coraz lepiej. – Jeden z was głupcy uczynił dziecko kaleką. Jak myślcie, co zrobi kiedy się dowie, że przez wasze durne prawo miał zginąć, rzucony w przepaść niczym bezdomny psiak, ręką najbliższego krewnego?!
Zajęty sprzeczką z przywódcami nie zauważył, że jeden z dumnych arystokratów zaczyna się właśnie wycofywać i chyłkiem umyka ze świątyni. Nie gnały go bynajmniej wyrzuty sumienia, ale obawa przed zdemaskowaniem. Gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym co zrobił swojemu wnukowi, jego rodzina nie miałaby czego szukać Amalendzie. Musiałby się ukrywać 
wśród ludzi przez resztę życia jak ci przeklęci banici. Doskonale wiedział, że wielu tęskni za dawnymi czasami i prawdziwym władcą, który dbał o interesy wszystkich nie tylko tych wybranych. Rosło niezadowolenie z rządów przywódców, a oni chyba nie zdawali sobie z tego zbytnio sprawy zajęci rodowymi waśniami.
- Wynoście się, wynoście się wszyscy! – chłodny głos Chandi wzmocniony jego magią, dotarł do najdalszego zakątka Sali. – Skoro wiecie lepiej niż ja, co się wydarzy, to droga wolna!
    Niektórzy próbowali jeszcze dyskutować z rozgniewanym elfem, ale ten nie odezwał się już do nikogo. Stał z roziskrzonymi oczami i pogardliwie patrzył na rzedniejący tłum. Wiedział, że nie upłynie wiele czasu jak zobaczy ich wszystkich czołgających się przed tronem Władców Ciemności. Zdawał sobie sprawę, że zrobią wszystko by przepowiednia nie wypełniła. Nie zawahają się przed morderstwem, a jeśli to nie poskutkuje w ostateczności wydadzą za chłopaka któregoś ze swoich synów, aby łatwiej go kontrolować.

- To nie wszystko, prawda? – rozległ się za plecami Chandiego cichy głos Rajita. – Odnoszę niepokojące wrażenie, że najlepsze zostawiłeś dla siebie. – Mężczyzna uśmiechnął się do przyjaciela. – Niezła awantura. Nie lubią cię prawie tak samo jak mnie.
- To zdegenerowani durnie, wbici w pychę przez lata bezkrólewia, mordercy własnych dzieci. Nie wiedzą, że to nie chłopiec jest ich największym problemem. Los szykuje dla nich paskudną niespodziankę. – Wieszcz położył mu smukłą rękę na ramieniu i powiódł do świątynnego ogrodu, by odetchnąć świeżym powietrzem i trochę się uspokoić.
- Już się wiją niczym robaki – Rajit usiadł na ławce i poklepał mężczyznę po plecach. – Za bardzo się nimi przejmujesz. Nie lubię się czołgać, ale myślę że jakoś przeżyję całowanie królewskich butów – dodał rozbawiony.
- Ty akurat nie masz się czym martwić rycerzu Coraggion - Chandi zapatrzył się na księżyc. – Z przyjemnością popatrzę na upadek wampirzych lordów.
- O cholera! – wytrzeszczył na niego oczy mężczyzna. - ,,…U boku jego z odważnego rodu, prawy rycerz stanie…” - zacytował fragment wiersza. – Coraggion- w tłumaczeniu odważny. Naprawdę myślisz, że to może chodzić o mnie? – popatrzył zaszokowany na elfa.
- Ja nie myślę, ja wiem i nie rozumiem, dlaczego cię to tak zaskoczyło. Jeśli chcesz możesz zostać na noc – dodał nieśmiało wieszcz.
- Nie mogę, mam jeszcze sporo pracy – Rajit pożegnał się z mężczyzną uściśnięciem dłoni. Odszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Nie chciał wzbudzać w Chandi niepotrzebnej nadziei, to byłoby okrutne z jego strony.
 Lubił jego towarzystwo, ale niczego więcej nie mógł mu zaoferować.

...........................................................................................

Betowała Ariana

wtorek, 26 listopada 2013

4. Alisa


   Daniel, dopóki był maluchem nie traktował swojego kalectwa jako coś złego. Czasami się denerwował, kiedy nie mógł nadążyć za Asią i Olą, ale jego wrodzony optymizm zawsze przezwyciężał wszystkie smutki. Z rzadkim u kilkuletniego szkraba uporem i dumą, pokonywał wszelkie przeszkody, prawie nigdy się nie skarżąc. Miał kochającą rodzinę, dwie siostry, które nieraz się z nim sprzeczały, ale w razie trudności stały za nim murem oraz sąsiada Kacpra, z którym bawił się w wolnych chwilach i zwierzał ze swoich sekretów. Wszystko to składało się na całkiem szczęśliwe dzieciństwo.
    Niestety, kiedy poszedł do szkoły sprawy przybrały zupełnie inny obrót. Maluchy, nakręcane przez dorosłych często nie akceptują czyjejś odmienności, a ponieważ wszyscy wiedzieli, że Daniel był adoptowany i w dodatku kulawy, obrały go sobie za cel drwin. Ich samozwańczy przywódca Zenek, najsilniejszy chłopak w klasie, natychmiast uznał, że taki mały, słaby dzieciak będzie doskonałym przedmiotem żartów. Po tygodniu prześladowań, kiedy to każdego dnia Daniel wracał do domu ze łzami w oczach, miał już dość szkoły.  W dodatku w poniedziałek spotkała go bardzo niemiła niespodzianka. Po wejściu do klasy ze zdumieniem zauważył, że jego ławka jest pusta, a Kacper siedzi z rudą Anią.
- Nie chcesz już być moim kolegą? - zapytał nieśmiało, drżącym głosikiem.
- Nie będę się bawił z kulawcem, ty nie umiesz nawet grać w piłkę! – odpowiedział drwiąco chłopak, a dziewczynka obok poklepał go z uznaniem po plecach. Ze wszystkich stron rozległy się śmiechy i docinki.
    Daniel usiadł cichutko i zaczął rozkładać zeszyty. Drobne dłonie zacisną w pięści, by się nie rozpłakać. Nie chciał dać tym łobuzom satysfakcji, a z doświadczenia wiedział, że najbardziej ich cieszyły jego łzy. Dwa razy już czekali na niego po szkole całą paczką, otoczyli go zwartym kręgiem, by potem popychać  go od jednego i drugiego. Poddawał się temu niczym kukiełka, dobrze wiedząc, że nie był w stanie im uciec. 
   Daniel nabrał zwyczaju odwiedzać w drodze do domu Fontannę Cudów. Tam, ukryty w krzakach róż wypłakiwał się kamiennym nietoperzom. Nie chciał pokazywać mamusi, że było mu smutno, tak bardzo cieszyła się z nowej pracy. Gdyby się dowiedziała, że nie daje sobie rady w szkole na pewno by z niej zrezygnowała. Chciał być równie dzielny jak tatuś, który nawet ze złamaną  ręką poszedł do warsztatu, żeby im nie zabrakło pieniążków na książki. Usiadł na marmurowym, porośniętym mchem obramowaniu ze spuszczoną główką.
- Panie Nietoperzu, nie mam już przyjaciela. Kacper nie chce się zadawać z kuternogą, ma teraz innych, lepszych kolegów – szlochał, a jego łzy wpadały do dziwnie pociemniałej wody, czego załamany maluch zupełnie nie zauważył.
- To znowu ty? Nasmarkałeś do wody! –  rozległo się przeciągłe ziewnięcie.  – Jest środek nocy mały człowieku! Trzeba było dać mu w zęby zamiast marudzić – burknął mocno zaspany głos. – Nabrałby do ciebie szacunku.
- Nie musisz gadać z kulawcem, nikt cię nie zmusza! – pociągnął noskiem Daniel i posmutniał jeszcze bardziej. – Poza tym jest południe, znasz się na zegarku gorzej od Oli.
- Skoro do tej pory twoja noga mi nie przeszkadzała, to dlaczego teraz miałoby się to zmienić?
- Kacprowi zaczęła przeszkadzać, nie chce się ze mną bawić. Woli tego Zenka – odezwał się cicho chłopczyk.
- Głuptas z ciebie, pamiętasz to stare przysłowie ,, Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie’’? Skoro twój sąsiad cię opuścił, kiedy potrzebowałeś jego pomocy, to tylko świadczy, że jest zwyczajnym tchórzem. Na pewno poznasz jeszcze niejednego, miłego chłopca – zaszemrał niski, mroczny głos. Daniel nie bardzo rozumiał, dlaczego tylko on go słyszy. Siostry zawsze go wyśmiewały, że ma bujną wyobraźnię, kiedy im opowiadał o znajomym z fontanny,
-  Nie rozumiesz, ja nie mogę się biegać tak jak inne dzieci, tylko im przeszkadzam. Ty masz skrzydła, więc nawet jak cię boli nóżka to i tak jesteś najszybszy – odpowiedział rozsądnie malec. Przemył buzię kilkakrotnie chłodną wodą, aby mama nie zorientowała się, że płakał.
- W życiu najważniejsze jest to co mamy w środku, w swoim sercu. Jeszcze się o tym przekonasz.
- Flaczki i krew? – Daniel kompletnie nie zrozumiał o co chodzi Panu Nietoperzowi.
- Eh ty… Lubisz zwierzęta? – Chłopczyk zobaczył jak na obramowaniu fontanny ląduje maleńki nietoperz i patrzy na niego czarnymi oczkami z niemal ludzką inteligencją. Nie odleciał nawet wtedy, gdy ostrożnie wyciągnął rączkę, by go dotknąć.
- Jakie mięciutkie ma futerko – szepnął zachwycony Daniel. Znał te stworzonka z ogrodu za domem. Mieszkały w szopie na narzędzia i jak mówił tatuś były pod ochroną. Należały do jakiegoś rzadkiego gatuneku, który różnił się od innych tym, że polował także w dzień. Ogrodnicy wręcz go uwielbiali za skuteczną walkę ze szkodnikami.
- Ma na mię Alisa i chce cię bliżej poznać. Spodobałeś się jej. –  Zaszemrał głos w jego głowie. Zwierzątko rzeczywiście rozłożyło skrzydełka i sfrunęło na ramię chłopca. Zaczęło obwąchiwać jego policzek, łaskocząc go wąsikami. – Możesz ją zabrać do domu.
- Ojej, jaka śliczna, brązowiutka niczym kasztanek – pogłaskał ją paluszkiem po łebku. Nastawiła czujnie duże uszy zakończone śmiesznymi pędzelkami i pisnęła z zadowoleniem. – Jesteś moim najlepsiejszym przyjacielem Panie Nietoperzu. Szkoda, że nie mogę Pana uściskać.
-  Jeszcze by tego brakowało – dobiegł chłopca burkliwy, lekko zmieszany głos. –Wynocha do domu smarkaczu, chcę spać! Trajkoczesz jak nakręcony, aż zaczęła mnie boleć głowa!
- Dziękuję, bardzo dziękuję – uradowany malec zabrał tornister i pomachał posągowi. Alisa grzecznie siedziała na jego ramieniu, trzymając się pazurkami sweterka. We wspaniałym nastroju wrócił do domu. Jedyne co go trochę martwiło, to jak mama przyjmie nowego członka rodziny.

.........................................................................................................

Betowała Ariana

niedziela, 24 listopada 2013

3. Cudowna fontanna


   Przed małym domkiem na przedmieściach Krakowa, bawiły się dwie, może ośmioletnie dziewczynki oraz ciemnowłosy, drobny chłopiec. Na kocu porozkładane mieli pluszaki i karmili je z małych talerzyków orzeszkami ziemnymi, które udawały ziemniaki. Maluchowi kiepsko szła opieka nad misiami i siostry co chwilę go instruowały, jak ma zmieniać im pieluszki, zrobione z chusteczek higienicznych.
- Daniel, przebijesz tą agrafką swojego synka na wylot. – Skrzywiła się Asia i poprawiła długie, jasne warkoczyki, które ciągle się jej rozplatały.
- Straszna z ciebie niezdara – Ola pomogła zapiąć mu zatrzaskę. Miała krótką, twarzową fryzurkę i wyśmiewała się z siostry, że wygląda jak sierotka Marysia.
- Odczepcie się, jestem facetem będę zarabiał na chlebuś jak tata, a nie niańczył dzieci! – Zdenerwował się w końcu chłopiec. – Mężczyzna ma być dzielny, nie musi umieć zakładać pieluch!
- A ty niby jesteś dzielny? – popatrzyła na niego drwiąco wyższa z dziewczynek.
- Pewnie, nie boję się wron tak jak ty! – odgryzł się natychmiast Daniel.
- W takim razie chodź z nami do mrocznej fontanny, która wszystko pożera – Asia była pewna, że brat się nie zgodzi. Sama trochę bała się tego miejsca, które niedawno pokazały jej koleżanki ze szkoły. Już w przedszkolu nasłuchali się o niej wielu strasznych opowieści.
- Pewnie, że pójdę – zadarł nosek Daniel. Nie wierzył w jakieś bujdy, czary były tylko w telewizji, przynajmniej tak zawsze mówiła mamusia. Właśnie zaczęły się wakacje i słoneczko całkiem przyjemnie przygrzewało. Nie miał nic przeciwko małej wyprawie do parku i pochlapaniu się w wodzie. Będzie się potem mógł pochwalić swojemu koledze Kacprowi. Siostrom nie pozostało nic innego jak poprosić rodziców o pozwolenie. Zgodzili się bez problemów, park znajdował się po tej samej stronie ulicy,  zaledwie kilkaset metrów od ich domu i często chodzili tam całą rodziną na plac zabaw. O tej porze spacerowało tam mnóstwo ludzi z dziećmi. Dziewczynki poprowadziły chłopca w odległy zakątek, w którym jeszcze nigdy nie był. Po obu stronach alejki rosły wysokie drzewa, kiedy wyszli zza zakrętu Daniel otworzył szeroko buzię. Na niewielkim , okrągłym placyku stała biała, marmurowa fontanna otoczona krzewami błękitnych, niczym włoskie niebo róż, które swoim ulotnym pięknem od razu zachwyciły malucha. Podbiegł najpierw do nich i zaczął po kolei wkładać nosek do słodko pachnących pąków. Przestał dopiero wtedy, kiedy wściekła pszczoła zaatakowała go z groźnym bzykaniem.
- Zobacz! – krzyknęła do niego Ola. Wrzuciła podniesiony z ziemi patyk do krystalicznie czystej, płytkiej wody. Zawirował, poskoczył i zniknął, niczym porwany niewidzialną ręką ducha.
- Teraz ja – zapiszczał zachwycony sztuczką Daniel. Włożył do środka kilka kamyków, które po chwili również gdzieś przepadły. – Myślicie, że zjada je głodny demon? – Omal nie wpadł do wody, na szczęście siostry przytrzymały go za spodenki. – Jak tam wejdę też mnie pożre? – Zanim zdążyły ponownie go chwycić wdrapał się do fontanny i wyszczerzył do nich radośnie. – Ale fajnie! - Zaczął chlapać piszczące dziewczynki.
- Wyłaź głupku! – Ola patrzyła niepewnie na kąpiącego się brata. To miejsce wzbudzało w niej jakiś nieokreślony lęk.
- Widziałaś jakie fajne nietoperze? – chłopiec podszedł do rzeźby na środku baseniku, przedstawiającej skrzydlate stworzenia, zrywające się do lotu. Wdrapał się na podwyższenie i zaczął nasłuchiwać. – Słyszycie, ten duży coś gada – nastawił uszka.
- I co mówi? – zapytała zaciekawiona Asia.
- Chyba jest zły, że hałasujemy. Powiedział- ,,odgryzę pięty tym smarkaczom i wypiję ich krew kropelka po kropelce”. – Daniel wyszedł z fontanny i stanął obok siostry.
- Zmyślasz, żeby nas wystraszyć! Powiem mamie! – pociągnęła go za ucho Ola. – Idziemy do domu!
- Do widzenia panie nietoperzu – pomachał posągowi maluch. – Będziemy już grzeczni. Moje stopy na pewno są niesmaczne. Mama zawsze mówi, że rośnie na nich brudna rzepa, bo się nie chcę myć. – Podreptał, utykając za dziewczynkami. – Zaczekajcie! – Chora nóżka niebezpiecznie się pod nim ugięła. Zasze robiła mu takie numery, kiedy się śpieszył. Z powodu kalectwa nie mógł biegać i skakać tak jak inne maluchy w jego wieku.
   Po powrocie do domu rodzice nakrzyczeli na dzieci za wyprawę do fontanny. Faktycznie cieszyła się w mieście zła sławą. Z powody dziwnych właściwości była wielokrotnie badana przez uczonych, którzy jednak niczego ciekawego nie wykryli, poza tym, że zakłócała pracę ich urządzeń. Poszukiwacze skarbów mieli jednak na ten temat inne zdanie, ale ponieważ robili swoje eksperymenty nielegalnie, więc siedzieli cichu. Kilku z nich przytrafiły się naprawdę dziwne historie, ale nie mieli na to żadnych dowodów. Fontana została uznana przez władze miasta za cenny zabytek, o czym świadczyła mosiężna tabliczka i już niejeden ciekawski trafił do więzienia za bezprawne użycie dłuta i młotka. Niewątpliwie była miejscową atrakcją, choćby z powodu błękitnych róż, które nie występowały nigdzie indziej na świecie. Próbowano je przeszczepić wiele razy, jak do tej pory bezskutecznie.

...................................................................................................

Betowała Ariana

2. Bękart.


   Immanel leżała na łóżku w swojej sypialnej komnacie i była przerażona. Szczelnie zasłoniła ciężkie kotary, które całkiem nieźle tłumiły dźwięki. Jeszcze rok temu szalała wśród arystokracji na wszystkich przyjęciach i balach. Ojciec był dla niej wyjątkowo pobłażliwy. Piękna i obdarzona wysokim poziomem mocy, stanowiła cenny skarb dla swojego rodu. Wszyscy liczyli, że wyjdzie za syna któregoś z przywódców klanów. Tymczasem ona zafascynowana gotyckimi powieściami swojej matki dała się uwieść nieznajomemu wędrowcowi. Jedna noc zapomnienia była jednakże brzemienna w skutki. Dziewczyna zaszła w ciążę do której przyznała się jedynie starej niani Ledzie. Ściskała się gorsetem przez całe dziewięć miesięcy i nosiła luźne, wygodne suknie. Rodzice na szczęście wiele podróżowali i mieli całkowite zaufanie do opiekunki, która pracowała w ich rodzinie od wielu lat.
    Immanel miała nadzieję, że urodzi maleństwo, do którego zdążyła się przywiązać, po kryjomu i odda je cichaczem jakiejś ubogiej rodzinie. Przytuliła do siebie machającego rączkami synka. Nadała mu imię Nirmal, czyli bez skazy. Wydawał się jej taki piękny ze srebrnymi oczkami i czarnymi, kręconymi włosami. Niestety jedna ze służek domyśliła się co się dzieje i wezwała ojca. Dziewczyna dobrze wiedziała co czeka chłopczyka. Od razu zorientowała się, że nie miał żadnej mocy, czyli tym samym był bezwartościowy dla klanu. Takie dzieci były od razu zabijane, wampiry nie widziały sensu w marnowaniu potencjału matki na kogoś takiego. Kobieta mogła wykarmić w ciągu swojego życia nie więcej niż dwóch potomków. Leda obiecała jej pomóc, ale ojciec przybył zbyt szybko, nie zdążyła się wymknąć z domu, a z komnaty nie było drugiego wyjścia. Ogarnęła ją panika, nie miała pojęcia co robić. Nadal była bardzo słaba, po przebytym kilka godzin wcześniej porodzie. Nagle drzwi otwarły się gwałtownie i z hukiem uderzyły o ścianę.
- To prawda, że masz bękarta, ty głupia dziewko?! - ryknął od progu Khan. Jednym ruchem zerwał zasłony wokół łoża córki i brutalnie wyrwał z jej drżących ramion dziecko. Rozebrał je do naga i skrzywił się z niesmakiem. – Nie dość, że się puściłaś, to jeszcze wydałaś na świat takiego śmiecia?! – chwycił maleństwo za nóżkę i podniósł je wysoko, głową w dół, potrząsając niczym szmacianą lalkę. Zaniosło się płaczem, a oszalała z bólu i strachu dziewczyna rzuciła mu się na ratunek, wysuwając ostre szpony. Teraz nie ważne było co zrobią z nią, nikt nie będzie krzywdził jej synka. Nie miała żadnych szans w walce z dorosłym, potężnym wampirem. Szybko zrozumiała, że nie tędy droga. Serce tłukło jej się w piersi, starała się zapanować nad sobą i zerknęła znacząco na nianię, która kuliła się w kącie.
- Zostaw go, zrobię co zechcesz! – rzuciła się do kolan mężczyzny, który kopnął ją bez wahania, posyłając na ścianę. Oszołomiona siłą uderzenia osunęła się zamroczona na podłogę. Nie miała nadziei, że zdoła go ubłagać. Przeciw sobie miała nie tylko jego gniew, ale także klanowe prawo oraz wielowiekową tradycję. Chciała zyskać na czasie.
- Precz suko! – zamachnął się dzieckiem niczym dyskiem, chcąc wyrzucić go przez okno w bezdenną przepaść. Kwiliło rozpaczliwie, wołając matkę na pomoc. Drobne ciałko trzęsło się z bólu i szoku. Dziewczyna niewiele myśląc złapała leżący na stole sztylet i wbiła go głęboko w swoją pierś, dając znak Ledzie. Mężczyzn upuścił na ziemię malucha, który na szczęście omdlał. Nie miał zamiaru pozwolić, by ta smarkula zniweczyła jego plany samobójstwem. Wczoraj ustalił za nią cenę z przywódcą klanu Mortest. Już on nauczy ją dyscypliny, rozpuścił dziewuchę i teraz zbierał tego żniwo.

   W tym czasie, gdy jej pan zajął się córką, Leda skradając się ostrożnie podniosła chłopczyka i bez wahania wyskoczyła z nim przez okno. Jej skrzydła były już stare i słabe, ale niewiele miała do stracenia. Wiedziała, że po Immanel przyjdzie kolej na nią. Dostrzegła niewielką szansę uratowania dziecka i oddała się cała temu zadaniu. Postanowiła umieścić je tam, gdzie nikt go raczej szukać nie będzie, wśród ludzi. Wylądowała ciężko w pogrążonym w mroku miejskim parku. Padał śnieg i było dość zimno. Otuliła chłopca wełnianą chustą i podążyła w kierunku klasztoru sióstr Klarysek. Znała trochę zwyczaje tej rasy, wiedziała, że kobiety w czarnych sukniach zajmują się sierotami. W murze otaczającym budynek, obok bramy wejściowej znajdowała się spora wnęka, przez szybkę widać było kołyskę z kocykiem, gdzie zdesperowane matki zostawiały noworodki. Rozejrzała się bacznie dookoła, ale jej wrażliwy słuch nie wykrył nikogo w pobliżu. Cichutko otworzyła okienko, pocałowała czule nieprzytomnego malucha w miękkie czółko i zapięła mu na włoskach wymyślną spinkę z nietoperzem.
- Żegnaj kochanieńki, tu się tobą zajmą – przytuliła go na chwilę, po czym ułożyła na przygotowanym posłaniu. Uważała, że jej pan nie miał racji, widziała już wiele wampirzych dzieci, a to było zupełnie inne, niezwykłe. Co prawda nie posiadało wybitnych mocy, ale otaczała je dziwna, niepokojąca cisza. Jakby sama natura otuliła chłopczyka gęstą mgłą, przez którą nic nie mogło się przedostać. Postanowiła z daleka czuwać nad małym Nirmalem. Zamknęła drzwiczki i nacisnęła dzwonek. Ukryła się na dachu pobliskiej kamienicy i obserwowała zdumioną minę zakonnicy, która zauważyła w niszy noworodka. Uznała, że teraz może zająć się sobą. Nie miała zamiaru wpaść w łapy wściekłego ojca Immanel.

....................................................................................................

Betowała Ariana

1. Legenda o Władcy Ciemności

   To opowiadanie fantasy o którym myślałam od kilku miesięcy. W świecie Amalendu od wieków uczeni próbują rozwikłać proroczy wiersz zagadkę. Wiedzą tylko jedno, pewnego dnia przyjdzie na świat dziecko, które zasiądzie na tronie Władców Ciemności i znowu będą mieć króla. Wiele wampirów tęskni za starymi czasami, nazywając je Złotym Wiekiem i niecierpliwie oczekuje na spełnienie się przepowiedni.
   Daniel nie ma o tym wszystkim pojęcia i dorasta w zwykłej, ludzkiej rodzinie. Kalectwo powoduje, że stroni  nieco od rówieśników. Kiedy dostaje się na wymarzone studia jego życie się odmienia i trafia do rzeczywistości, której istnienia nawet nie podejrzewał.
   
   Czas tuż po kolacji był ulubioną porą dzieci z klanu Coraggion. Przybywały sporą, rozchichotaną grupką do kamiennej twierdzy lorda Rajita, by posłuchać starych opowieści. Zasiadały na zaścielonej bezcennym dywanem, marmurowej podłodze wokół dużego, rzeźbionego fotela na którym zsiadał ich pan. Ogień wesoło trzaskał w kominku i był jedynym źródłem nie tylko ciepła, ale i światła w przestronnej, skromnie umeblowanej komnacie. Pozwalano im na ten przywilej tylko raz w tygodniu, żadne dziecko za nic w świecie nie zrezygnowało by z tej magicznej godziny, którą potem przeżywały i omawiały szeptem między sobą przez cały tydzień.
    Rajit z uśmiechem rozejrzał się po uniesionych w jego kierunku głowach. Ze smutkiem zauważył, że z każdym rokiem nowych twarzy było coraz mniej. Te dzieci były przyszłością jego ludu, a on ogromnie lubił towarzystwo tych inteligentnych, energicznych maluchów. Uważał, że wampiry nie doceniały potencjału drzemiącego w dzieciach. Każde z nich zasługiwało na miłość, szacunek i wszelką pomoc ze strony dorosłych. Z powodu jego radykalnych poglądów w tej materii klan Coriggan popadł w niełaskę. Stanowił również nieustanny przedmiot drwin pozostałych wampirzych rodów. 
- Znacie Legendę o Władcy Ciemności? – zapytał, widząc jak błyszczące oczka mrużą się z ciekawości.
- To zaginiony władca Lakshman prawda? – odezwała się nieśmiało kilkuletnia dziewczynka. – Dziadek opowiadał, że zginął w bitwie, a jego ciało pożarły demony.
- Księgi mówią o tym nieco inaczej…- Mężczyzna zaczekał, aż służący rozda przygotowywane zawsze na tą okazję ciasteczka i zaczął snuć opowieść.

,, Dawno temu w naszej krainie panował ład i porządek. Klany żyły ze sobą oraz ludźmi w pokoju, a ziemia była rajem dla wszystkich żywych istot. Władca Lakshman rządził sprawiedliwie, trzymał wampiry silną ręką i nikt nie ośmielił mu się sprzeciwić. Jego moc była bardzo silna, jak wszyscy w jego rodzie panował nad każdym żywiołem. Potrafił również wpływać na otaczającą go materię i czynić rzeczy, o których do dziś opowiadają bajki.
   Niestety nie wszystkim się to podobało, wielu krzywo patrzyło na surowe kary, które stosował wobec przestępców.  Władca traktował ludzi na równi z wampirami, które zawsze uważały, że są od nich lepsze i stanowią wyższy gatunek, choćby z racji długowieczności. Żądni władzy przywódcy klanów zawiązali spisek, aby obalić niewygodnego króla. Kraj stanął w ogniu, Lakshman dzielnie walczył ze swoimi wrogami i odnosił zwycięstwo za zwycięstwem. W bitwie był niepokonany i sam zastępował tysiące rycerzy. Jak to często bywa został pokonany nie w otwartym pojedynku, ale przy pomocy zdrady. Jego brat Sarel oraz kochanek Felim zwrócili się przeciwko niemu, wydając go przywódcom klanów. Obaj zginęli w straszliwej bitwie, zabici własnoręcznie przez władcę. Zrozpaczony Lakshman, który stracił jedyne bliskie mu osoby zniknął bez wieści. Nie pozostawił po sobie potomstwa. Wcześniej jednak przeklął chciwych przywódców oraz wszystkich, którzy za nimi poszli. Powiedział, że nastanie czas bólu oraz nędzy, kiedy to brat powstanie przeciwko bratu. Będzie trwał przez wiele stuleci, a nasza rasa zupełnie wyginie. Kiedy go zabrakło klątwa zaczęła się spełniać, zaczęły wyniszczające walki. Żaden nie zdobył przewagi, a tysiące wampirów niepotrzebnie zginęły w krwawych rzeziach. Zostało nas już bardzo mało i wiele osób zaczęło się bać, że przepowiednia Lakshmana się spełni. Szukają ratunku w starej zagadce, której do tej pory nikt nie rozwikłał. Dopiero po prawie tysiącu lat wszyscy zrozumieli, że potrzebują władcy, który zaprowadziłby z powrotem ład.”
- Nam się uda – pisnął jasnowłosy chłopiec, który nie spuszczał oczu z ust swego pana. – I znowu będzie raj, a mama nie będzie płakać tak jak wtedy, gdy wujek  Seki nie wrócił z wyprawy.
- Tak, tak… - rozległy się wysokie głosiki ze wszystkich stron. – Prosimy…
- Dobrze, w takim razie na następny raz, każdy mi powie co wymyślił. Nie wiadomo, może trzeba umysłu dziecka, by dotrzeć do sedna sprawy. Przez setki lat nie udało się to żadnemu uczonemu. W takim razie nadstawcie uszy…

W smoczym mieście - w orła kraju
Zalśni na piersi złote znamię
Dziecię wzgardzonej kobiety
Okaże się bezcennym darem
Z jej łona narodzi się król królów
Tron Władców Ciemności
Na zawsze naznaczy swoją krwią
U jego boku z odważnego rodu
Prawy rycerz stanie
Klany spuszczą piekielne ogary
Trzech ruszy na polowanie
Zabije pogrążone w mroku serce
Strzeżcie się gniewu śpiącego demona

...........................................................................................................
Betowała Ariana