poniedziałek, 28 lipca 2014

34. Baunty i Pyszotka. Serce matki. Nadmiar energii.

   Wykłady właśnie się skończyły i Nirmal wraz z nową znajomą zmierzał do wyjścia. Nieopodal bramy uczelni zgromadziło się wielu studentów, którym ciężko było się rozstać po pierwszym, ekscytującym dniu. Na zewnątrz było pogodnie i słonecznie, jakby złota jesień chciała pokazać swoje najłagodniejsze oblicze i wprawić w dobry nastrój wszystkich wokół. Chłopak bał się, czy mąż spełnił jego życzenie o trzymaniu się z daleka od Akademii. Dobrze go znał i wiedział, że słuchanie poleceń oraz próśb innych przychodziło mu z niejakim trudem. Przyzwyczajony do rządzenia, zwykle robił to, co chciał, niekoniecznie zważając na konsekwencje.
- Właściwie, to jak masz na imię? Jestem Anka. – Dziewczyna zatrzymała się na chwilę i wyciągnęła do niego drobną dłoń. – Daleko mieszkasz? Ja na Parkowej.
- Nirmal. – Uścisnął jej delikatnie końce jej palców, wyćwiczonym przez miesiące praktyki na dworze, eleganckim gestem. – Czyli jesteś prawie sąsiadką, ja obok, na Ogrodowej.
- Niespotykane, pierwszy raz słyszę takie imię! Czy ma jakieś znaczenie tak, jak zwykłe, polskie imiona? – Chłopak wydawał jej się coraz bardziej tajemniczy. Coś się tu wyraźnie nie zgadzało. Dość przeciętny wygląd kłócił się wyraźnie z arystokratycznymi manierami i obco brzmiącym imieniem.
- Moja matka je wybrała. Nirmal, czyli czysta, delikatna dusza. Może miała nadzieję, że dzięki temu zostanę aniołem i nie będę rozrabiał, jak inne dzieciaki? – Uśmiechnął się do dziewczyny.
- Więc możemy wracać razem? Zaraz mamy tramwaj. – Zaczęła przedzierać się przez tłum w stronę przystanku. – Masz imię jak jakiś książę, nie tak, jak ja - zwyczajne aż do bólu.
- Chyba możemy. – Zawahał się na chwilę, nie mając pojęcia, jak Lakshman zareaguje na koleżankę. Doszedł jednak do wniosku, że zaborczy uparciuch powinien się przyzwyczajać, że nie był jego własnością. – Nie masz racji. Anna to wdzięk i łaska, jak dla mnie, wręcz idealnie się zgadza. Pączki są urocze, słodkie i wszyscy je lubią.– W tym momencie dziewczyna walnęła go zeszytem w głowę.
- Niby anioł, a pyskaty, jakby miał co najmniej trzy diabły za kołnierzem!
- Muszę sobie jakoś radzić, inaczej w domu zjedliby mnie w potrawce! – Wyszczerzył do niej zęby. - Zrozumiesz, jak poznasz mojego męża. Drań miał czekać za rogiem, a straszy ludzi po drugiej stronie ulicy. W dodatku przygruchał sobie kumpla. Co tam do cholery robi Bansi?!
- Chcesz powiedzieć, że tych dwóch, wytatuowanych przystojniaków, którym mięśnie rozrywają koszulki, to oni? – zachichotała. – Wyglądają na gangsterów i to z pierwszej ligi. Zwłaszcza, że opierają się o jeepa, który jest wart pewnie wszystkie moje pensje do końca życia.
- Nie martw się, jak będziesz grzeczna i dasz mi odpisywać na testach, nie trafisz do Wisły w betonowych butach. – Postanowił sobie w duchu, że w domu zrobi obu karczemną awanturę. Lakshman miał nie zwracać na siebie uwagi, a tymczasem wszyscy gapili się na nich, niczym na obcego, ósmego pasażera Nostromo.
- Jak się hoduje takiego drągala? Karmisz sterydami, czy coś? – Anka była autentycznie zaciekawiona i zauroczona niższym, rudowłosym mężczyzną, który również nie spuszczał z niej piwnych oczu.
- Myślisz, że taki drab da sobie zrobić krzywdę? Na szczęście, w jedzeniu nie jest wybredny. Jajecznica z tuzina jaj na boczku zupełnie wystarcza. – Klepnął ją w ramię. – Wiesz, tego mniejszego możesz sobie wziąć. Jest wolny. – Dodał domyślnie.
- Skoro masz podwózkę, to ja nie będę przeszkadzać. – Speszona Anka zaczęła się wycofywać. Odważna i rozmowna była jedynie wśród swoich, w obecności nieznajomych przystojniaków zazwyczaj wygadywała totalne bzdury lub popadała w osłupienie, milcząc zacięcie przez cały czas.
- No, co ty! Chyba mnie z nimi nie zostawisz samego? Laki już zaczyna warczeć na wszystkich dookoła! – Stwierdzenie Nirmala było rzeczywiście zgodne z prawdą. Każdy ciekawski, który się zbliżył do mężczyzn, został potraktowany przez władcę zimnym spojrzeniem i ostro odprawiony. Grupka rozchichotanych lasek uciekła, omal nie łamiąc obcasów. – Nie wiesz, że obecność kobiety łagodzi obyczaje?
- Jesteś pewny, że naprawdę coś łagodzi? – Zapytała niepewnie. Miała ogromną ochotę poznać tego rudzielca, ale pewność siebie zupełnie ją opuściła. Zwykle nie miała u chłopców powodzenia i robiła z siebie pośmiewisko. Im bardziej się starała, tym więcej gaf popełniała.
- Prawdę mówiąc – zaczął Nirmal, patrząc na nią błagalnie – rano odrobinę narozrabiałem. Pomóż mi trochę rozładować atmosferę i daj się zaprosić na kolację. – Zaproszenie dziewczyny do domu miało same zalety. Mąż raczej nie awanturowałby się przy obcych, zanim by zjedli, złość powinna mu przejść. Najwyraźniej miał ciężki dzień w pracy. Lokajowi najprawdopodobniej Anka się spodobała, sądząc po błysku w jego oku, więc, jeśli by ich spiknął, mężczyzna przestałby za nim łazić krok w krok, niczym niańka.
- No, nie wiem. Jakoś tak nie wypada... – Odezwała się, lekko spanikowana, dając się jednak przeciągnąć przez ulicę.
- Zaufaj mi, znam obu dość dobrze. – Zatrzymali się przed nieco zaskoczonymi mężczyznami. Nie spodziewali się, że mógłby przyprowadzić ze sobą koleżankę. Dwie pary oczu przeszyły biedną dziewczynę na wylot. Jedne z chłodną uwagą, najwyraźniej nie widząc w niej zagrożenia. Drugie, które od razu skojarzyły się jej z ulubionym gatunkiem czekolady. Otaksowały sylwetkę młodej kobiety od stóp do głów, zatrzymując się dłużej na ładnie wykrojonych ustach i krągłym biuście.
- Zupełnie jak Baunty – westchnęła Anka, zanim zdążyła pomyśleć, po czym zaczerwieniła się po same uszy i schowała za Nirmalem, który z trudem zachowywał powagę.
- Pyszotka? – Bansi wcale nie miał mądrzejszej miny, wpatrując się w dziewczynę, jak w smakowity deser.
- Coś im zaszkodziło? – Lakshman, jak zwykle szczery do bólu, zrobił na czole wymowne kółko. Nie miał pojęcia, że wcale nie wyglądał inteligentniej, kiedy gapił się na młodziutkiego męża.
- Zaraz wytłumaczę. – Złapał za rękę dziewczynę, żeby czasem nie uciekła. – To jest Ania. Baunty to jej ukochany batonik. Chyba uznała cię za całkiem smaczną przekąskę. – Zwrócił się do lokaja. – To jest Bansi, uwielbia delikatne babeczki z bitą śmietaną i malinami, zwane Pyszotkami. Pewnie chętnie cię zje, jeśli mu na to pozwolisz. – Nie wytrzymał i roześmiał się na cały głos. – Ten mamroczący pod nosem wielkolud jest moim mężem. Skoro dokonałem prezentacji, jedźmy do domu, jestem okropnie głodny!
- Zabieramy koleżankę? – Odezwał się niespodziewanie władca. Dziewczyna wydała się mu całkiem miła, a Nirmal potrzebował przyjaciół w nowym dla niego środowisku. W dodatku, najwyraźniej zafascynowana lokajem, nie stanowiła żadnego zagrożenia.
- Pewnie, razem szybko coś upichcimy. – Chłopak wpakował się oczywiście na przednie siedzenie, tuż obok męża. – Co powiecie na klopsiki?
- Może lepiej ja je zrobię, skoro ta dama ma je jeść? – Zaproponował Bansi, otwierając drzwi przed speszoną do granic możliwości dziewczyną. Umiejętności kulinarne obu panów pozostawiały wiele do życzenia.
- W takim razie obiorę kartofelki – zaofiarował się Nirmal, zapinając pasy.
- Ja będę was nadzorował – odezwał się łaskawie Lakshman. Potrafił jedynie zagotować wodę, a i to niezbyt umiejętnie. Odkąd zamieszkali w małym domku na przedmieściach już dwa razy spalił czajnik.
- Jasne... Gromienie wzrokiem masz opanowane do perfekcji.
- Ty lepiej siedź cicho! Masz nagrabione od rana. Nie myśl, że zapomniałem, co mi powiedziałeś. – Mężczyzna podniósł do góry ciemną brew, spoglądając kpiąco na chłopaka. – Zastanawiam się tylko, jak to odpokutujesz.
- Dam ci buzi – zaproponował cichutko Nirmal, rumieniąc się na twarzy.
- Chyba nie myślisz, że po takiej zniewadze wykpisz się jednym, marnym całusem? – Zwiększył prędkość, by jak najszybciej znaleźć się w domu.
- Yy...? – Schował się głębiej w fotel, zastanawiając się, co wymyślił ten drań, skoro jego oczy zaczęły tak mocno błyszczeć.
- Pani pozwoli? – Bansi nachylił się nad czerwoną, niczym pomidor dziewczyną i pomógł jej zapiąć pas. Nie omieszkał się przy tym zerknąć na krągłe cudowności opięte niebieską bluzeczką, które miał tuż przed nosem.
- Chchyba... ttak... – wyjąkała, niepewna, czy chodziło mu o pas bezpieczeństwa, czy o pozwolenie na zapuszczenie głębszego żurawia w jej dekolt.
                                                                 ***

   Blaraj doszedł do wniosku, że lepszej okazji, by skontaktować się z Immanel, długo nie będzie miał; postanowił z niej natychmiast skorzystać. Wszyscy w domu byli zajęci balem, mógł więc ruszyć na dyskretne poszukiwania. Rozłożył skrzydła i prosto z pogrążonego w mroku ogrodu wzleciał na znajdujący się piętro wyżej balkon. Zafron opisał mu dokładnie, gdzie mniej więcej znajdowała się komnata wnuczki. Demon wszedł po cichu do środka i, skradając się, ruszył przed siebie pozbawionym światła korytarzem. Nie sprawiało mu to żadnych trudności, ponieważ, jak cała jego rasa, doskonale widział w ciemnościach. Zza solidnych, dębowych drzwi dobiegły go odgłosy krzątania i cichy, smutny śpiew. Chwilę zajęło mu sforsowanie dość skomplikowanego zamka oraz kilku magicznych pułapek. Najwyraźniej pan domu nadal nie odpuszczał i bacznie pilnował swojej córki. Zapukał, nie chcąc zaskakiwać kobiety, po czym wszedł do sypialni.
- Kim jesteś i czego chcesz?! – Immanel, na widok nieznajomego mężczyzny, wzięła do ręki sztylet, który ostatnio udało jej się skraść, i zaczęła się cofać w kierunku okna. Odkąd przeczytała pamiętnik matki, nie była pewna, co z nią dalej będzie. Zawsze bała się ojca, ale teraz uznała go za potwora, zdolnego do każdej podłości, w imię czystości rasy i klanowej dumy. Skoro Nala zginęła z rąk nasłanego zabójcy, a nie w wypadku, jak wszyscy myśleli, to i po nią w każdej chwili ktoś mógł przyjść. Przyniosła w końcu wstyd rodzinie, rodząc panieńskie dziecko z niewiadomego ojca, przez co nie doszło do planowanego ślubu. W dodatku, tak jak jej matka, była mieszańcem, czego w jej klanie nie tolerowano. Na razie nikt o tym nie wiedział, ale prawda zawsze jakoś wypływała na jaw, zazwyczaj było to jedynie kwestią czasu. Dekret królewski dekretem, a tysiącletnie przyzwyczajenia robiły swoje.
- Spokojnie, przysłał mnie twój dziadek, Zafron. Martwi się o ciebie, a ojciec go do ciebie nie dopuszcza. – Zatrzymał się kilka kroków od niej, widząc, jak bardzo była wystraszona.
- Skąd mogę wiedzieć, że nie kłamiesz? – Nie wiedziała co zrobić; być może to była jej jedyna szansa na ratunek. Wiele lat spędziła zamknięta w tym domu, niczym więzień.
- Proszę, zaufaj mi. Potrzebuję jakiegoś dowodu przeciwko twojemu ojcu, aby dziadek mógł zainterweniować. – Odezwał się najłagodniej, jak umiał.
- Co będziesz z tego miał? – Zapytała wprost. Nauczona doświadczeniem, wiedziała, że na tym świecie nikt niczego nie robił za darmo. – Sama niewiele mogę ci dać.
- Więc zróbmy wymianę. Ja ci pomogę uwolnić się na zawsze i będziesz mogła zamieszkać z Zafronem, który się tobą zaopiekuje, a ty mi opowiesz o Nirmalu. – Usiadł w fotelu przed kominkiem i wskazał jej miejsce naprzeciwko. – Mamy czas, wszyscy na dole się jeszcze bawią.
- Skąd o nim wiesz?! To bardzo pilnie strzeżona tajemnica! – Na wspomnienie o swoim małym synku, który prawdopodobnie dawno nie żył, zaczęła się cała trząść. Z nerwów wyłamywała sobie chude palce, aż przeskakiwały jej kości, wydając nieprzyjemne dźwięki.
- Nie docierają tu do ciebie żadne wiadomości, co? Spróbuj się opanować. – Nalał jej wody do szklanki. – Czy twój syn miał takie znamię? – Wyciągnął z kieszeni karteczkę, na której widniał własnoręcznie skopiowany przez niego rysunek, i podał ją kobiecie.
- Nie. Był śliczny, słodki i taki maleńki. Miał czarne, kręte włoski i duże oczka, które patrzyły ciekawie na świat. – Ukryła twarz we włosach, spuszczając głowę.
- Widocznie ujawniło się z czasem. – Stwierdził spokojnie demon.
- Chwileczkę, zaraz! – Immanel zerwała się z fotela i rzuciła się mu do stóp, chwytając go za dłonie. – Chcesz powiedzieć, że moja kruszyna żyje?! – Cała się drżała od tłumionych emocji. Może była głupia, ale w głębi serca czuła, że ten obcy mówił prawdę. W jej sercu rozbłysła nieśmiało iskierka nadziei.
- Owszem, żyje i ma się zupełnie dobrze, trochę kuleje ale poza tym wszystko z nim w porządku. - Z korytarza było słychać tłumione głosy powracających imprezowiczów; widać bal dobiegł końca wcześniej, niż się spodziewał.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – Immanel omal nie eksplodowała z radości. Wzmianka o chorej nodze ostatecznie ją przekonała o prawdziwości słów nieznajomego. Jej, opłakiwany przez wiele lat, syn żył, mogła go zobaczyć i przytulić. Przeprosić za lata nieobecności. – Musisz uciekać. Dam ci pamiętnik mojej matki, to powinno wystarczyć, żeby wsadzić ojca do więzienia; zasłużył nawet na więcej. – Zerwała się z podłogi. Wyciągnęła ze skrytki pod łóżkiem sporą książkę, oprawioną w skórę, zamykaną na małą kłódeczkę. – Obiecuję wszystko ci opowiedzieć, znajdziesz w niej sporo ciekawostek na temat naszej rodziny.
- Do zobaczenia. Następnym razem spotkamy się w bardziej sprzyjających okolicznościach. Postaraj się niczym nie zdradzić przed ojcem. – Uśmiechnął się do kobiety, wyszedł na parapet okienny i rozłożył skrzydła.
- Bądź ostrożny, on ma wszędzie szpiegów, na dworze też. – Kobieta pomachała mu, a łzy ulgi i szczęścia nadal płynęły po jej twarzy. Od urodzenia maleństwa nie przespała ani jednej nocy. Ciągle śniła ten sam sen, jak to ojciec, trzymając za nóżkę bezbronną kruszynę, wyrzucał ją z sadystycznym rechotem przez okno, a dziecko rozbijało się o skały. Słyszała jego płacz, kiedy za oknami szumiał wiatr. W czasie deszczu czasami spływające po szybie krople zabarwiały się na czerwono, wyglądając, niczym niewinnie przelana krew. Prawdę mówiąc, gdyby nie kraty i magiczna bariera, już dawno skoczyłaby za synem w przepaść.
Teraz, po dwudziestu latach, los się wreszcie do niej uśmiechnął. Przycisnęła do piersi różową skarpetkę, należącą do Nirmala, którą udało jej się ukryć przed ojcem. Była jej talizmanem i pociechą; zachowała odrobinę słodkiego zapachu jej dziecka.

                                                                      ***
   Chandi nie mógł wykonywać obowiązków wieszcza, ze względu na rosnące w nim dziecko. Nudził więc się przeogromnie, ponieważ Rajit, obarczony podwójnymi obowiązkami, nie miał dla niego zbyt wiele czasu. W zamku oraz w ogrodzie poczynił już konieczne zmiany i nie miał tam niczego do roboty. Były one jednak na tyle dyskretne, że mąż nawet ich nie zauważył. Od ostatniej awantury elf zrobił się ostrożniejszy i starał się go zbytnio nie drażnić. Wiedział, że przesadził i zrobiło mu się odrobinę wstyd. Od jakiegoś czasu energia ciągle go rozpierała; czuł, że mógłby przenosić góry. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, chciał wszystkim pomagać. Stanowił prawdziwe utrapienie dla służby i mieszkańców posiadłości. Nie mogli pozwolić, by się przemęczał, on niestety i tak nikogo nie słuchał. Właśnie wziął relaksującą kąpiel i stanął w samym szlafroku przed dużym, ozdobnym lustrem w sypialni. Miał jeszcze jeden, mały... no, może nie całkiem mały - tu zerknął w dół - problem. Od kiedy brzuszek lekko się zaokrąglił, jego penis oszalał. Miał ochotę na seks prawie przez cały czas, a zabawa w pojedynkę szybko mu się znudziła.
- Po co człowiek się żeni, skoro zostaje w potrzebie sam? – Mruknął do lustra. – No, maluchu – pogładził się po brzuchu. – Chyba najwyższy czas odwiedzić tatusia. Zrobimy mu niespodziankę.
Jak powiedział, tak zrobił. Godzinę później, wytwornie ubrany, stawił się w pałacu Lakshmana. Trafił właśnie na początek zebrania w małej sali konferencyjnej. Ministrowie zasiedli przy kawie i słodkościach, aby omówić kilka najpilniejszych dokumentów. Przewodniczył im, oczywiście, Rajit, opychając się eklerkami. Chandi otwarł po cichu drzwi i, skradając się, wszedł do środka. Stanął za niczego nieświadomym mężem.
- Nie powinieneś tego jeść, za niedługo będziesz miał większy brzuch ode mnie. – Elf bezceremonialnie przerwał męskie pogaduszki. – Pozwolicie, panowie, że porwę na chwilę waszego przewodniczącego. Przyrzekam, że zwrócę go w dobrym stanie. Mam do męża bardzo ważną sprawę.
- Coś się stało? – Zaniepokoił się wampir. Przyjrzał się uważnie elfowi, ten jednak nie wyglądał na chorego, ani zdenerwowanego. Miał jedynie zarumienione policzki, błyszczące bardziej, niż zwykle, oczy i przyspieszony oddech, ale to o niczym szczególnym nie świadczyło.
- Powiem ci na osobności. - Pociągnął go za rękę do pokoju znajdującego się obok.
- Nadal jesteśmy za blisko! – Otwarł drzwi do garderoby Lakshmana i wciągnął tam zaskoczonego wampira.
- To musi być jakaś straszna tajemnica, skoro wymaga takiego odosobnienia. – Rajit ujął pod brodę Chandiego i skradł szybkiego całusa.
- Co powiesz na taki tekst? Od tygodnia jestem napalony i jeden raz dziennie pod kołderką, to dla mnie za mało, więc albo się weźmiesz do roboty, albo idę w miasto! – Elf wygłosił tą mowę monotonnym tonem profesora, dającego nudny wykład.
- Ee...? – Wampira zupełnie zapowietrzyło. Nie miał pojęcia, co właśnie wstąpiło w, zwykle niezbyt śmiałego w tych sprawach, męża, ale zaczynało mu się podobać.
- Może jaśniej! – Położył rękę na rozporku mężczyzny. – Przelecisz mnie natychmiast, czy mam sobie poszukać kogoś bardziej chętnego? – zacisnął lekko dłoń, a z ust jego ofiary wydobył się cichy jęk.
- Nawet nie waż się tak myśleć, wykastruję każdego, kto się do ciebie zbliży! - Objął elfa i zaborczo wpił się w jego wargi. Po chwili z garderoby słuchać było tylko przytłumione westchnienia i chrapliwe okrzyki. Uwili sobie wygodne gniazdko z najlepszych kaftanów, na szczęście nieświadomego ich wyczynów, Lakshmana. Rozwiązywanie domowych problemów zajęło im dobrą godzinę. Ministrowie w tym czasie zjedli wszystkie ciastka i wypili po trzy filiżanki kawy. 

Jak dla mnie to Lakshman


.................................................................................................................................
betowała Oliwia