poniedziałek, 23 czerwca 2014

31. Zwyczajne życie. Niepokojące odkrycie. Drzewo Życia.

     Nirmal burcząc pod nosem, dreptał za bardzo zadowolonym z siebie Lakshmanem, który z szerokim uśmiechem pokazywał mu dom.Właśnie wchodzili po schodach na piętro, chłopak tuż przed nosem miał zgrabny tyłek męża i proste, szerokie plecy. Rozpraszały go do tego stopnia, że prawie nic nie słyszał z tego co mówił.
- Moja sypialnia to ta? – Wskazał z niezbyt przytomnym wyrazem twarzy na drzwi po lewej. Zabawa w doktora nie wyszła biedakowi na zdrowie. Raz było mu gorąco, to znowu przechodziły go dreszcze. Zwłaszcza, gdy zupełnie przypadkowo oczywiście, natykał się na ponętne ciało obok. W swoim pierwotnym postanowieniu utrzymywał go jedynie ośli upór.
Mężczyzna udawał, że nie widzi jego fascynacji i zakłopotania, za to z każdą chwilą jego uśmiech stawał się coraz szerszy. Spokojnie opowiadał o zmianach jakie wprowadził w mieszkaniu, by stało się wygodniejsze. Jego srebrnooka rybka chwyciła przynętę, jeszcze kilka dni i sama wpadnie mu w ramiona. Musiał jedynie uzbroić się w cierpliwość.
- Przecież ci pokazywałem dwa razy. Zupełnie mnie nie słuchasz. Może jesteś głodny? – Odchylił do tyłu głowę, eksponując opaloną na złocisty brąz szyję, na której pulsowała wydatna żyła.
- Niemożliwe! – Najwyraźniej tracił rozum. Nie pamiętał ani jednego słowa, które wypowiedział do niego mąż. Szare komórki się zawiesiły, bo cała krew spłynęła wartkim  strumieniem w dół. - Chyba muszę siusiu – jęknął, szarpnął za klamkę i uciekł w popłochu, zostawiając samego mocno rozbawionego mężczyznę. Jeszcze chwila i rzuciłby się na tego cwanego wampira, stojącego na korytarzu ze zmrużonymi szelmowsko oczami. Natychmiast skierował się do łazienki, zrzucił ubranie i wszedł pod prysznic. Ciepła woda łagodnie zaczęła masować pobudzone ciało. Zawstydzony spojrzał na swój sterczący dumnie członek. 
– Chyba jestem jakimś niewyżytym zboczeńcem! Wystarczy, że na niego spojrzę i wariuję. – Rzadko zaspokajał się sam, nie miał w tym żadnej wprawy. Doszedł jednak do wniosku, że napięta sytuacja wymagała odpowiednio silnych środków zaradczych. W tym wypadku jego dłoni, która zaczęła delikatnie ślizgać się po sączącym już penisie. Dwie minuty później, klęczał już w zaparowanej kabinie, osłabiony gwałtownym orgazmem. Ledwo udało mu się z niej wyczołgać.
- A co będzie, jak to On zacznie cię dotykać? – Pokazał język swojemu odbiciu w lustrze. – Prawie zemdlałeś, taki byłeś napalony od samego widoku w pełni ubranego faceta! Pewnie wszystko przez te wampirze geny! – Mruknął oskarżycielsko, dotykając kłów, nieco wystających z szeregu zębów oraz nabrzmiałych ust. – A gdyby cię Tam pocałował? – Zarumienił się mocno na samą myśl. Krew zaszumiała mu w uszach i poczuł gwałtowną falę pożądania, pędzącą na złamanie karku przed siebie i kumulującą się ponownie w najwrażliwszym miejscu. Jego penis znowu był twardy niczym drewniana laska. – Ożesz ty... dopiero co się powycierałem...- jęknął bezradnie i pomaszerował z powrotem pod prysznic. Upłynął zaledwie kwadrans, kiedy owinięty jedynie w ręcznik, padł całkowicie wyczerpany na łóżko. Mocny sen przyszedł prawie natychmiast.
***
   Demon Balraj od rana szukał Nirmala. Robienie kawałów pałacowym urzędnikom i służbie jakoś przestało go ostatnio bawić. Utykający, mały książę zaciekawił go do tego stopnia, że nie mógł przestać o nim myśleć. Od dawna nie trafił na równie interesującą zagadkę. Zmobilizował wszystkie swoje zmysły, węsząc niczym pies myśliwski. Niestety okazało się jednak, że chłopaka nie było w zamku. Nie mógł oddalać się zbytnio od swojego więzienia, na szczęście uciekinier nie odszedł zbyt daleko. Odnalazł go śpiącego, w małym domku na przedmieściach Krakowa. W pokoju był zupełnie sam, mógł więc trochę się zabawić i poszpiegować. Przysiadł cichutko na parapecie. Gładko wsunął się w senne marzenia głuptasa, który nie postawił oczywiście żadnej zapory, aby je chroniła. Widział jak lata nad oceanem beztroski i szczęśliwy, łagodne fale rozbijają się o brzeg, mieniąc się złociście i czerwono, a szkarłatna tarcza słońca pogrąża się powoli w wodzie. Zupełnie nagi, wystawiał smukłe ciało na ostatnie, ciepłe promienie. Srebrne runy mieniły się na jego rozpostartych szeroko skrzydłach. Demon zauroczony unoszącym się w powietrzu zjawiskiem usiadł na plaży, czekając aż go zauważy.
- Och... – pisnął na jego widok i spadł na ziemię, zarywając tyłkiem w piasku. Przytomnie nabrał go w garści i zaczął zasypywać strategiczne miejsca. – Kim... czym jesteś?
- Przecież mnie znasz, Balraj do usług – zachichotał, widząc jak się rumieni pod jego uważnym wzrokiem, błądzącym bez skrępowania po nagim ciele.
- Brzmisz znajomo, ale na pewno nigdy cię nie spotkałem. Wyglądasz zupełnie jak demony z książek. – Mężczyzna widział jak z wielką ciekawością patrzy na wystające z rudych włosów ostre rogi, wodzi oczami za długim ogonem zakończonym trójkątnym kolcem jadowym, podziwia silne skrzydła.
- Rozmawialiśmy w ukrytej komnacie. Skąd masz ten tatuaż? – zapytał, dotykając bezceremonialnie jego piersi. Nie poczuł żadnej wypukłości, świadczącej o wprowadzeniu pod skórę barwnika. Rysunek miał doskonale mu znajomy kształt, chociaż nie do końca. Zawierał też obce elementy. Wampiry jednak nigdy go nie używały. Niestety nie mógł użyć innych zmysłów, by potwierdzić swoje podejrzenia. We śnie nie było to możliwe, koniecznie musieli się spotkać w rzeczywistości, oko w oko.
- To znamię, urodziłem się z nim. Kilka lat temu, był prawie niewidoczny. Czym jestem starszy, tym robi się większy i wyraźniejszy – wyjaśnił chłopak. Nie wiedział dlaczego, mimo, że wyczuwał niebezpieczną naturę tego mężczyzny, jednocześnie w jakiś dziwny sposób wzbudzał jego zaufanie. Już dawno nauczył się wierzyć swojemu instynktowi, który nigdy go nie zawiódł. – Dlaczego to cię tak interesuje?
- Coś mi przypomina, spójrz. – Rozpiął koszulę, dokładnie w tym samym miejscu miał podobny rysunek. Jego jednak posiadał więcej smoczych barw, czerwony, szmaragdowy i żółty przeplatały się nawzajem, tworząc zawiłe runy.
- Piękny. – Chciał dotknąć, ale demon nagle zniknął. Rozwiał się niczym mgła i został na plaży zupełnie sam.
   Balraj wyczuł zbliżającego się Lakshmana, czuł przed nim respekt i nie chciał by dowiedział się o jego zainteresowaniu Nirmalem. Władca Amalendu był potężnym wampirem, w dodatku mądrym i doświadczonym. Nie było sensu robić sobie z niego wroga, przynajmniej na razie, dopóki nie potwierdził swoich domysłów. Rzucił jeszcze ostatni raz okiem na śpiącego chłopaka, wyglądał tak bezbronnie i młodo. Były to jednak tylko pozory. Na razie nie umiał wykorzystywać swojego potencjału, ale jeśli miał rację, już wkrótce wampiry nabiorą do niego szacunku. Z przyjemnością popatrzy jak szaleją z niepokoju, na widok nie dającego się kontrolować obcego, którego własnymi rękami posadziły na tronie. Zwłaszcza reakcja tych zapyziałych przywódców klanów powinna być komiczna. Rozłożył skrzydła i poszybował w kierunku zamku. Życie, wraz z przybyciem kulawego księcia, zrobiło się o wiele ciekawsze. Miał nadzieję, że ta durna przepowiednia spełni się, co do ostatniej literki, zwłaszcza, że głupie wampiry znały tylko jej połowę.
***
   Rajit drzemał sobie beztrosko, z miną zaspokojonego drapieżnika, któremu nocne polowanie wyjątkowo się udało. Nie otwierając oczu sięgnął ręka w bok, by przytulić się po raz tysięczny od ślubu do swojego męża. Uwielbiał te dwa proste słowa - ,, mój mąż”, brzmiały w jego uszach niczym muzyka. Dawały poczucie bezpieczeństwa, powodowały dziwne drżenie w sercu. Sprawiały, że za każdym razem, kiedy je wypowiadał zaczynał się uśmiechać.
- Nie szczerz się leniu, pobudka! – Został walnięty poduszką prosto w twarz. Chandiego rozpierała energia, miał jeszcze tyle pracy przed sobą, a ten tu wampir beztrosko sobie spał. Zamiast wstać jak się tego spodziewał, wypiął do niego tyłek i nakrył się na głowę kołdrą.
- Zajeździłeś mnie, daj odpocząć! – Wymamrotał sennie. Nie widział powodu, aby ruszyć się z ciepłego posłania. Miał zamiar cieszyć się w spokoju swoim miodowym miesiącem. – No chyba, że chcesz dołączyć – Wystawił głowę niczym żółw ze skorupy. Na widok elfa, owiniętego jedynie prześcieradłem w pasie, natychmiast rozbłysły mu oczy.
- Na bzykanie masz siłę, a na przygotowanie domu na przyjęcie dziecka to już nie! – Pochylił się i ugryzł go,  bynajmniej nie delikatnie, w ucho. Pociekło nawet kilka kropel krwi. Uzyskał jednak efekt odwrotny od zamierzonego. Takie zachowanie nie zniechęciło Rajita, który jako wampir lubił tego rodzaju ostre zagrywki.
- Możesz to powtórzyć? – Nadstawił drugie ucho coraz bardziej podniecony.
- Oszaleję z tobą! – Warknął bezradnie wieszcz piorunując go wzrokiem.
- No dobra, już wychodzę. Nie wiedziałem, że elfy bywają takie niecierpliwe i brutalne – Wypełznął spod kołdry, nie odrywając od męża ani na chwilę zachwyconych oczu. Miał wrażenie, że wszystkie kości miał zrobione z gumy. Chandi jako kochanek okazał się bardzo wymagający, obdarzony niespożytymi silami i bujnym temperamentem. Nawet nie liczył, ile razy doszli odkąd znaleźli się w łóżku. Padli dopiero nad ranem, zasypiając w swoich ramionach.
- Nie brutalne, tylko stanowcze! – Wieszcz, któremu cała złość na widok jego rozanielonej miny zupełnie przeszła, z psotnym uśmiechem puścił krańce prześcieradła, które osunęło się na podłogę z cichym szelestem. – Muszę się wystroić na spotkanie z członkami twojego klanu. – Przeciągnął się i zaczął powoli ubierać, patrząc prosto w oczy sparaliżowanego głuptasa, który stał z otwartymi niemądrze ustami, poruszając nimi bezgłośnie.
- Naprawdę musimy zrobić to dzisiaj? – Jęknął wampir, któremu dopiero po dłuższej chwili wróciła zdolność mowy.
- Nie marudź, muszę posadzić drzewo życia. Powinienem to zrobić od razu, kiedy zorientowałem się, że jestem w ciąży. A ty powinieneś przy tym być, trzeba wybrać pieśń i zanucić ją maleństwu. – Rzucił niemrawo ruszającemu się mężowi spodnie.
- O co chodzi z tą pieśnią? – Nie miał pojęcia o zwyczajach elfów.
- Wyjaśnię ci po drodze. – Pociągnął go do wyjścia. Ponieważ również oni mieszkali w pobliżu parku, szybko dotarli do Windy do Nieba, a nią przenieśli się do twierdzy klanu Coraggion.
                                                                       ***
   W wielkim holu czekali już na nich prawie wszyscy poddani Rajita. Odświętnie wystrojeni, z kwiatami w dłoniach wyglądali jak jedna, wielka, szczęśliwa rodzina. Na widok młodej pary zaczęli głośno wiwatować. Ich przywódca nie krył się ostatnio z uczuciem do elfa, wszyscy wiedzieli, że ich połączenie było tylko kwestią czasu. Oczywiście nie brakło i takich, którym to małżeństwo się nie podobało, ale uprzejmie milczeli, z szacunku do swojego lorda. Skoro Rajit był najwyraźniej zadowolony, to nie pozostało im nic innego jak się z tym pogodzić. Trochę szpiczastouchych dzieci w klanie powinno stanowić miłą odmianę, po bandzie psotnych, małych wampirów, które rozrabiały na każdym kroku, poza tym było ich naprawdę niewiele. Podobno elfie maluchy były słodkie i bardzo grzeczne, tak przynajmniej niosła fama. Wszyscy stali bardzo podekscytowani, ponieważ noce przedślubne ich przywódcy miały wydać owoc. Zaczęły powstawać nawet zakłady do kogo będzie bardziej podobny – wampira czy elfa. Skutek tego był taki, że kiedy Chandi się pojawił, wszyscy zamiast w oczy wpatrywali się z szeroko otwartymi oczami w jego brzuch.
- Witam wszystkich i mam nadzieję, że przyjmiecie mnie do rodziny. – Na twarzy elfa pod wpływem tych natarczywych spojrzeń wykwitł ciemny rumieniec.
- Wybacz nam brak ogłady wieszczu. – Naprzód wystąpiła ochmistrzyni zarządzająca twardą ręką całym dworem. – Wszyscy są zwyczajnie ciekawi jaki będzie dzieciaczek. Sama postawiłam tysiaka na to, że będzie miał piękne, jasne włosy. – Uśmiechnęła się szeroko do zmieszanego mężczyzny. – Oczywiście witamy w domu. Przygotowaliśmy pokoje dla waszej wielmożności.
- Nic się przed wami nie ukryje, prawda? – Rajit westchnął i objął ramieniem męża.
- Zawsze są tacy bezpośredni?- Wyszeptał do niego Chandi, czujący się dość zażenowany tym, że wszyscy wiedzą o ich sypialnianych wyczynach i jeszcze na ten temat publicznie dyskutują. Żadnemu elfowi takie słowa nie przeszłyby przez usta.
- Dziękuję za przybycie, pozwólcie, że was przedstawię. – Do wieszcza zaczęli kolejno podchodzić członkowie klanu, każdy wypowiadał kilka miłych słów, a Rajit opowiadał mężowi kim był i jaką pełnił funkcję. Cała ceremonia trwała dość długo, dlatego po jakimś czasie dla elfa przyniesiono wygodny fotel. Dzieci w Amalendzie pojawiało się ostatnio bardzo mało, dlatego przyszłe matki były traktowane z wyjątkowym szacunkiem.
***
   Dopiero koło południa, po zjedzeniu odświętnego obiadu z najważniejszymi członkami społeczności, małżonkowie zostali sami. Chandiego od tego siedzenia rozbolał już tyłek, a usta zdrętwiały od uśmiechu. Starał się zrobić jak najlepsze wrażenie, by nie przyczyniać mężowi żadnych problemów.
- Kochanie, możesz odpocząć. – Rajit wziął go za rękę i poprowadził długim korytarzem. – Nie musisz się aż tak starać, to dobrzy ludzie, zrozumieją.
- Jestem tu obcy, chcę by mnie polubili. Szanowali tak jak ciebie. – Elf przystanął i wtulił się w tors mężczyzny. Ukrył twarz w jego koszuli i wdychał zapach, który odkąd pamiętał działał na niego uspokajająco.
- Przestań się martwić głuptasie, wystarczy, że będziesz sobą. Moi rodacy potrafią docenić szlachetne serce. – Pogładził go czule po plecach. – Chodź, chciałeś zobaczyć naszą sypialnię.
- Och... zupełnie zapomniałem...- Wieszcz wszedł do dużej, widnej komnaty. Gotyckie okna sięgały tu od podłogi aż do sufitu, ozdobionego roślinnym ornamentem. Umeblowanie było skromne za to najwyższego gatunku. Oczywiście królowało tutaj wielkie łoże, nakryte narzutą z najdelikatniejszej wełny. Po obu stronach stały nocne szafeczki z ciemnego drzewa. Całości dopełniał marmurowy kominek, przed nim stał okrągły stoliczek z dwoma wygodnymi fotelami. Puszysty, kremowy dywan przyjemnie łaskotał w stopy.
- Podoba ci się sypialnia? Bardzo się postarali. Nie wiedzieli jak ją urządzić. Nigdy nie mieli do czynienia z żadnym elfem oprócz ciebie.
- Tak, jest naprawdę piękna. – Chandi rzucił się na materac i przeturlał w obie strony. – Musimy jeszcze zrobić coś bardzo ważnego. – Podszedł do okna i uważnie obejrzał przez nie otoczenie. Wychodziło na nieco zaniedbany, acz bardzo bujny ogród. – Idealnie się nadaje. Zaprowadź mnie na dół.
- Co będziemy robić? – Rajit był autentycznie zaciekawiony, nie znał elfich tradycji. Poprowadził męża ostrożnie po stromych schodach.
- Kiedy matka wyczuwa pod sercem dziecko, wybiera wraz z jego ojcem pieśń, która będzie towarzyszyła mu przez całe życie. Śpiewa się mu ją, kiedy się rodzi i umiera, kiedy jest smutny ociera jego łzy, kiedy jest gniewny uspokaja rozdygotane serce, kiedy szczęśliwy pozwala duszy latać ponad chmurami. Najpierw jednak trzeba zasadzić Drzewo Życia, które ukołysze maleństwo po przyjściu na świat i połączy z naturą. – Przystanął pośrodku wysokiej trawy, za ich plecami wznosiły się mury twierdzy. Podniósł do góry głowę. – Czy tam jest nasza sypialnia?
- Tak. Czyli po prostu przygotowujemy pokój dla dziecka?
- Mniej więcej. Teraz usiądź obok mnie, nie odzywaj się i nie przeszkadzaj w żaden sposób. Jeśli potrafisz, śpiewaj razem ze mną. Nasz język jest jednak dosyć trudny. – Usiadł na trawie po turecku,a Rajit zrobił o co go prosił. Elf wyjął z medalionu, który zawsze nosił na piersi maleńkie ziarenko. Wykopał rękami płytki dołek i wrzucił go do środka, zasypując miękka ziemią. Zamknął na chwilę oczy, jakby się w coś wsłuchując. Potem podniósł głowę i zaczął śpiewać.

,,Królu mój, ty śnij, ty śnij a ja
Królu mój, nie będę dzisiaj spał.
Kiedyś tam, będziesz miał dorosłą duszę,
Kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś jesteś mały jak okruszek,
Który los rzucił nam.


Skarbie mój ,ty śnij, ty śnij a ja,
Skarbie mój, do snu Ci będę grał.
Kiedyś tam, będziesz spodnie miał na szelkach,
Kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś jesteś mały jak muszelka,
Którą los zesłał nam.”

Rajit siedział, nie śmiejąc nawet głośno oddychać. Głos Chandiego był piękny niczym głos anioła. Delikatnie oplatał miłością jego duszę i ciało, zdobywał go po raz kolejny krok po kroku, aż w końcu każda, nawet najmniejsza cząstka, należała do męża. Miał wrażenie, że razem z mężczyzną nuci cały świat – drzewa, ptaki, krzewy, krople wieczornej rosy, a nawet mury twierdzy wtórują mu basem. Wampir nie wiedział, kiedy zaczął śpiewać razem z nim, mimo, iż nie znał języka. Po chwili, ze zdumieniem zobaczył jak ziemię przebija wiotka, zielona łodyżka. Rośnie w zawrotnym tempie, robi się coraz grubsza i wyższa. Gdy osiągnęła wysokość może półtorej metra, elf przestał śpiewać.
- Na dzisiaj wystarczy. Trzeba to robić każdego dnia, a w dzień narodzin nasz syn, będzie miał wspaniały pokój pod gwiazdami. Drzewo Życia nauczy go kochać oraz szanować każdą żywą istotę i roślinę.
Rajit milczał niezdolny wyjaśnić tego co czuje. Wiedział, że doświadczył właśnie czegoś niezwykłego, niedostępnego przeciętnemu wampirowi. Podał jedynie mężowi rękę i pomógł mu wstać. Ściśle objęci, wtuleni w siebie nawzajem, wrócili do dziwnie opustoszałego zamku.
   Tymczasem wszyscy mieszkańcy zgromadzili się w ogrodzie, podziwiając tajemnicze drzewko, emanujące bardzo silną, nie znaną im magią. Pomimo, że nie miało jeszcze liści ani kwiatów, wydzielało niezwykłą, miłą dla zmysłów woń. Ktokolwiek go jednak delikatnie dotknął, natychmiast odczuwał w sercu dziwny spokój i ukojenie.
 ..............................................................................................................................
 tekst kołysanki należy oczywiście do Agnieszki Osieckiej

sobota, 14 czerwca 2014

30. Nowa metoda leczenia. Zapomniana kaplica

       Rozdział dedykuję Loui, która często dzielnie towarzyszy mi podczas pisania. Gdyby nie ona, niejeden rozdział wyszedłby o wiele później.

   Nirmal, ze względu na swoje kalectwo, nie miał zbyt dużych szans na ucieczkę, ale ponieważ wynajęty dom był dosłownie kilka kroków dalej, po drugiej stronie ulicy, miał jednak nadzieję, że uda mu się dobiec do drzwi  i zabarykadować się w którejś z sypialni, zanim dopadnie go mąż. W pośpiechu zapomniał jednak o pewnym maleńkim szczególe – klucz tkwił w kieszeni Lakshmana, który podjął się kilka dni wcześniej niewielkiego remontu mieszkania i zaopatrzenia go we wszystkie niezbędne rzeczy. Chłopak przypomniał sobie o tym dopiero wtedy, gdy zdyszany zatrzymał się przed progiem.
- Ale ze mnie ciołek! – jęknął i pacnął się w czoło.
- Mam cię! – Warknął wprost w jego szyję mężczyzna i objął silnymi ramionami w pasie kompletnie unieruchamiając. Zadrżał, czując ciepły oddech na wrażliwej skórze. – Boisz się robaczku? A może masz ochotę na małe co nieco?
- Nie... – Miało zabrzmieć stanowczo, a wyszedł żałosny pisk spanikowanej myszy, którą właśnie dopadł kot. Zaczął wić się gwałtownie, aby uwolnić się od szeroko uśmiechniętego drania, mającego prawdopodobnie jakieś niecne zamiary. Niestety to była nader nierówna walka z góry skazana na przegraną. Mężczyzna stał za nim z miną wilka, któremu trafił się wyjątkowo smakowity Czerwony Kapturek.
- Kłamiesz drogi książę. – Porwał na ręce miotającego się głuptasa, otworzył drzwi i przeniósł przez próg. – Czy nie tak robią ludzie po ślubie?
- Ludzie? – Nie zrozumiał Nirmal. – Gdzie ty tu widzisz jakiś ludzi? – Próbował ponownie zaprotestować. – Aaa...! – Miauknął bezradnie, ponieważ wielka łapa złapała go za pośladek i lekko ścisnęła. – Puszczaj!
- Masz zadanie do wykonania. – Mężczyzna wszedł ze swoją ofiarą do kuchni i postawił ją na podłodze. Miał ochotę pocałować wydęte z oburzenia usta, ale się powstrzymał. Usiadł na taborecie, zdjął koszulę, a potem niedbale rzucił ją na ziemię. Przeciągnął się niczym duży kot, prężąc potężne mięśnie pod śniadą skórą i spojrzał z rozbawieniem na coraz bardziej czerwoną twarz męża. – Bierz się do roboty. Czyżby widok mojego idealnego ciała tak tobą wstrząsnął, że zupełnie zaniemówiłeś? – Posłał mu złośliwy uśmieszek. Na plecach, piersiach, a nawet o zgrozo brzuchu mężczyzny widać było powbijane drobne kolce.
- Nie dotknę cię nawet jednym palcem! Idź do lekarza! – Chłopak zrobił krok do tyłu i skrzyżował ramiona w obronnym geście. Nie bał się bynajmniej tego zarozumiałego drania, tylko samego siebie i tego co mógłby zrobić, gdyby znalazł się zbyt blisko tego żywego posągu.
- Tchórz! – Spojrzał prowokująco w speszone oczy Nirmala. Doskonale zdawał sobie sprawę ze słabości dzielnego wojaka i bezwstydnie ją wykorzystywał. – Zobacz. – Wziął go za rękę i położył w miejscu, gdzie mocno biło jego serce. – Należy do ciebie, jak i cała reszta. – Uśmiechnął się, bo szczupła dłoń bezwiednie pogładziła napiętą skórę. – Przecież tego chcesz.
- Na pewno nie! –  Wyrwał drżącą rękę, wypiął dumnie pierś i sięgnął do apteczki z medykamentami. Wyciągnął wodę utlenioną, gaziki i pęsetę. – To tylko góra przerośniętych muskułów! – Dodał lekceważąco, jakby chcąc przekonać samego siebie, że nie ma tutaj niczego nadzwyczajnego.
- To może moja krew tak cię odrzuca? – Pytanie zostało rzucone aksamitnym głosem.
- Ee...? – Oczy chłopaka same powędrowały wzdłuż torsu mężczyzny, którym właśnie wędrowała sobie wyjątkowo kusząco wyglądająca kropla krwi. Taka szkarłatna, pulchna i pięknie pachnąca tworzyła zawiły szlaczek na lśniącej w sztucznym świetle skórze. – Jak będziesz tyle gadał, to nie skończę tego do północy! – Tupnął nogą dla dodania sobie odwagi. -Tarzaliście się w tych krzakach czy coś?! – Uszczypnął się w ramię i przywołał do porządku.
- Przypominam ci, że zostałem poszkodowany na twoje życzenie, więc masz obowiązek opatrzyć moje wojenne rany. – Rozparł się wygodnie na krześle. Ze swoimi złotymi, wygłodniałymi oczami i potężną sylwetką przypominał przyczajonego przed atakiem smoka, usiłującego ogłupić biedną ofiarę, aby sama rzuciła się w jego paszczę.
- To się nie ruszaj, bo przy okazji wyciągania kolców mogę wyrwać coś jeszcze. – Pogroził mu Nirmal, który podszedł do niego uzbrojony w pęsetę i płyn do dezynfekcji.
- Nie zapomnij pocałować każdego miejsca, wtedy lepiej się goi. – Wyszczerzył lśniąco białe zęby. – W końcu cierpię z twojej winy! – Skrzywił się jak po zjedzeniu cytryny, kiedy chłopak zaczął manipulować przy jego torsie.
- Boli? – Zrobiło mu się głupio, bo rzeczywiście namówił mężczyzn do całej akcji, nie za bardzo myśląc o konsekwencjach.
- Baardzo! Dlatego potrzebuję znieczulenia! – Starał się ze wszystkich sił wyglądać na wyjątkowo cierpiącego. Niestety słodki głuptas był niemożliwie wręcz uparty, choć na szczęście podatny na sugestię.  – Aaa...- zajęczał, aby dodać odrobinę dramatyzmu.
- Przepraszam... – Natychmiast przyłożył usta do krwawiącego miejsca. Nie mógł się jednak powstrzymać i delikatnie zlizał kilka kropli, które wyciekły po wyciągnięciu małego kolca. – To nowy sposób dezynfekowania i łagodzenia bólu, gdzieś o tym czytałem! – Starał się zrobić uczoną minę, ale średnio mu to wyszło, zwłaszcza, że nogi zrobiły się dziwnie miękkie.
- Kontynuuj. – Ledwo się powstrzymał, by go nie przyciągnąć do siebie. – Powinieneś opatentować tą metodę, działa rewelacyjnie.
- Yhy... – Nirmal z coraz bardziej skołowaną miną wyciągał kolejne kolce. Bliskość męża działała na niego niczym rozpylony w powietrzu narkotyk. Każdy kolejny całus stawał się dłuższy i bardziej namiętny. – Ostatni?! – W jego głosie zamiast radości ze skończenia niewdzięcznego zajęcia, zabrzmiał jakby smutek. Spojrzał tęsknie na lśniącą skórę, nie mógł od niej jakoś oderwać wzroku. Nieznośne nogi wrosły w podłogę i nie chciały go zupełnie posłuchać.
- Chyba powinienem podziękować? – Odezwał się nieco ochryple Lakshman. Delikatnie ujął drżącą rękę chłopaka i pocałował każdy zaciśnięty kurczowo palec, a kiedy się tylko rozwarły wpił się rozpalonymi ustami w dłoń.
- Och... ja muszę...- wyszeptał.
- Nie, to ja muszę bardziej się postarać. – Chwycił chłopaka w ramiona i posadził na swoich kolanach. – Jesteś naprawdę uroczą pielęgniarką, dlatego mam zamiar bardzo gorąco ci podziękować. – Wziął w posiadanie jego wargi, które natychmiast zapraszająco się rozchyliły. Nirmal obrócił się przodem i objął go w pasie nogami. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że lgnie do niego niczym pszczoła do ula. Wnętrze jego ust było słodsze od najlepszego miodu i działało niesamowicie uzależniająco. Im więcej się go próbowało, tym głód stawał się większy. Całowali się długo i namiętnie, niemal do utraty tchu. Kiedy chłopak zupełnie już zapomniał o całym świecie i swoich postanowieniach, został nagle stanowczo odsunięty i postawiony na podłodze. – Chyba powinniśmy zwiedzić swój nowy dom? – Lakshman trzymał za ramiona chwiejącego się męża.
- Co...? – Nadal nie bardzo kontaktował.
- Powiedz, że jestem mistrzem, dobrze całuję i chcesz jeszcze. – Jedna z dłoni zsunęła się na pośladki i pieszczotliwie je pogładziła.
- Chyba ci się coś przyśniło?! – prychnął oburzony, odzyskując powoli zdrowy rozsądek. – Zabieraj łapska i przestań mnie obśliniać! – Osunął się, zrobił tył zwrot i dumnym krokiem wymaszerował z kuchni, ratując resztki godności jakie mu pozostały. Musiał się wziąć w garść, bo inaczej nici ze szkolenia tego tyrana.
***
   Chandi ze zdumieniem stwierdził, że przenieśli się razem z kotem do jakiejś nie znanej mu kaplicy. Musiała być bardzo stara, pewnie pamiętała jeszcze wyprawy krzyżowe. Miała niesamowicie grube mury i niewielkie okna, umieszczone pod samym sufitem. Panował w niej półmrok rozświetlany jedynie kilkoma płonącymi świecami oraz łuczywami. Pod ścianą na wprost wejścia stał ołtarz, nakryty nieskazitelnie białym obrusem, poświęcony nie znanemu mu bóstwu. Na nim zobaczył piękny, złoty kielich używany od wieków przez wampiry do ślubnych ceremonii, cały pokryty starożytnymi runami, niektóre z nich mógł nawet odczytać.

,, Niech słowo kocham z twych ust usłyszę
Niech się w sercu wyryje, a w myślach zapisze”


Tym podobne złote myśli oplatały go od podstawy aż po brzegi, tworząc wspaniały, szkarłatny ornament. Z bocznej nawy wyszedł siwowłosy, lekko przygarbiony wampir i obrzucił przybyłych bystrym wzrokiem, zupełnie nie pasującym do jego sylwetki.
- Czego tutaj szukacie? Świątynia od wieków jest zamknięta.
- Nie szkodzi. Jesteś kapłanem i możesz nam udzielić ślubu, prawda? – zapytał Rajit, mocno ściskając dłoń elfa, żeby mu czasem coś głupiego nie przyszło do głowy. Kot grzecznie usiadł w bocznej nawie, obserwując wszystko z zaciekawieniem. Pachniało całkiem przyjemnie kwiatami i tłuściutkimi myszkami.
- Nie macie świadka – odezwał się staruszek, najwyraźniej niezbyt skłonny do współpracy. – Poza tym czy dobrze to przemyślałeś? On jest obcy! – Wskazał na Chandiego.
- Na pewno się ktoś znajdzie. – Mężczyzna usiłował zachować spokój i nie dać się sprowokować do awantury. Bał się, że jeśli nie wezmą ślubu natychmiast elf się znowu rozmyśli. – Nie czytujesz gazet? Wyszła nowa ustawa, nadająca wszystkim mieszkańcom Amalendu równe prawa. Możesz więc bez problemu nas połączyć.
- Czekaj! Nie kłamiesz?! – Staruszek nagle się ożywił i rozbłysły mu oczy. Odwrócił się gwałtownie w stronę ściany, na której wisiał gobelin przedstawiający jakąś bitwę. Zamachał rękami i z jakby wprost z muru wyłoniła się śliczna dziewczyna. Miała rude włosy, oczy całe czarne, bez zaznaczonych źrenic i małe, kręte różki  wystające figlarnie spośród rdzawych loków. Wyglądała na mieszankę co najmniej trzech ras.
– Bronia nie gap się na gości, tylko śmigaj do tego Wynalazku Belzebuba po ,,Królewskiego Szmatławca".
- Dziadku, zachowuj się – pogroziła mężczyźnie. – Jemu chodzi o pobliski supermarket, gdzie można kupić ,,Wiadomości z Pałacu”. - Dodała tonem wyjaśnienia. - Będę za moment. – Rozłożyła wielkie, pokryte jadowymi kolcami skrzydła, machnęła zakończonym puszystą kitką ogonem i już jej nie było. Wyfrunęła przez drzwi z szybkością błyskawicy.
- To moja wnuczka, zuch dziewucha. Tyle, że okropnie pyskata – odezwał się staruszek do nieco oszołomionego Rajita. – Jeśli mówisz prawdę, udzielę wam sakramentu za darmo. Od wielu lat musiałem ukrywać to dziecko, teraz będzie wolne.
   Dosłownie po dziesięciu minutach wróciła dziewczyna z naręczem gazet. Podskakując z ekscytacji rzuciła je dziadkowi. Rozłożyła jedną i zaczęła czytać promieniejąc niczym słoneczko.
- Jutro pojadę do Galerii na zakupy i zapiszę się do Akademii. Ciekawe, co powie Komendant na mój widok? – zachichotała i okręciła się na palcach lekka niczym chmurka. – Potrzebuję pieniędzy, nie mogę wyglądać jak żebraczka! – zwróciła się do dziadka, który udawał, że tego nie słyszy.
- To może my sobie pójdziemy? Nie chcemy przeszkadzać – odezwał się nagle Chandi. Nie był pewny swojej decyzji, znowu miał atak przedślubnej paniki i każdy pretekst do ucieczki był dla niego dobry. Kochał tego wampira, ale czy potrafiłby być dla niego dobrym mężem? Nie otrzymał zbyt wiele czasu by sobie wszystko poukładać i przemyśleć, a nie miał w zwyczaju podejmować pochopnie ważnych decyzji.
- Pewnie... pewnie... – Staruszek pomachał na niego ręką.
- Dziadku! – Tupnęła nogą dziewczyna. - Przecież oni będą mieć kruszynkę! – Spojrzała miękko na brzuch elfa, który natychmiast osłonił go dłońmi w odruchowym, obronnym geście.
- Nie każdy ma takie przewiercające wszystko ślepia! – Bronił się speszony mężczyzna. - Skoro tak, to zaczynamy! Podejdźcie bliżej. – Ustawił na środku ołtarza kielich i wyjął z szuflady wielką, bogato zdobioną księgę oprawioną w zieloną, najwyraźniej smoczą skórę. – Podajcie sobie ręce. - Rajit ujął drżącą dłoń wieszcza i zajrzał mu głęboko w błękitne oczy. W tym jednym, prostym geście i spojrzeniu było tyle miłości, że elfa opuściły wszelkie wątpliwości. Zrozumiał, że ten mężczyzna był mu naprawdę przeznaczony.
- Ja Rajit z Klanu Coraggion biorę sobie ciebie Chandi za męża i ślubuję cię kochać aż do śmierci. Moja dusza, ciało i wszelkie dobra należą do ciebie.
- Ja Chandi biorę sobie ciebie Rajicie za męża i ślubuję kochać aż do śmierci. Moja dusza, ciało i wszelkie dobra należą do ciebie.
- Teraz odsłońcie sobie nawzajem nadgarstki i podejdźcie do ołtarza. – Delikatnie pchnął do przodu zapatrzonych w siebie mężczyzn, którzy zupełnie zapomnieli po co tu przyszli. Byli już w swoim świecie, gdzie nikt obcy nie miał dostępu. – Teraz najważniejsza część ceremonii. - Podał sztylet Rajitowi. Mężczyzna ostrożnie naciął skórę elfa i upuścił kilka kropel do naczynia.
- Twoja krew jest moją krwią, teraz i na wieki. – Identyczny gest uczynił wieszcz, powtarzając słowo w słowo starożytną formułkę.
- Odtąd jesteście jednością! – Głos staruszka zabrzmiał niczym grom w pustej kaplicy. Szkarłatna ciecz w kielichu zawirowała i rozbłysła tysiącem maleńkich iskierek. – Pijcie i bądźcie szczęśliwi! – Podał naczynie młodym małżonkom, którzy dzieląc się sprawiedliwie spożyli wszystko do ostatniej kropelki.
 - Niech żyją! - Zapiszczała Bronia, pstryknęła palcami i z sufitu zaczął padać prawdziwy deszcz polnych kwiatów. Pokryły wielobarwnym, pachnącym kobiercem całą kaplicę, zmieniając jej surowe wnętrze w mały raj.
- Teraz jeszcze wasze imiona. – Kapłan otworzył księgę i wręczył Rajitowi gęsie, mocno zaostrzone pióro, jakimi posługiwano się przed wiekami. Mężczyzna ukłuł się nim w palec i złożył podpis własną krwią, to samo zrobili elf i dziewczyna. Ledwo skończyli Bronia i dziadek zaczęli sprzeczkę od nowa.
- Dziewuchy są od garów i rodzenia dzieci! Po jakie licho ci ta nauka? Nie dam na nią ani złotówki! – burczał kapłan, któremu na myśl o rozstaniu z wnuczką zrobiło się markotno.
- W Akademii złapię lepszego męża – zauważyła rozsądnie dziewczyna, dobrze znając słabości staruszka i jego marzenia o gromadce wnuków. – Uczą się tam synowie z najlepszych rodzin.
- A dużo potrzebujesz tych pieniędzy?
- Chyba nie chcesz, by twoja wnuczka przyniosła ci wstyd co? – Dziadek miał zazwyczaj węża w kieszeni, ale jeśli chodzi o dobro rodziny bywał naprawdę hojny.
   Chandi oparł głowę na ramieniu wampira i wtulił się ufnie w jego bok. Mężczyźni z rozbawieniem przyglądali się zażartej sprzeczce. Było widać, że tych dwoje bardzo się lubiło, jedno za drugim skończyłoby w ogień. Zżerała ich też ciekawość jakim cudem staruszek wszedł w związek z pół demonem.
- Chyba im przeszkadzamy drogi mężu – Rajit ujął go ponownie za rękę. To słowo tak pięknie zadźwięczało w jego uszach. Wyszli przed kaplicę, stojąca w bujnym, dzikim ogrodzie na jednej z latających wysp. Drzewa nad ich głowami tworzyły zielony baldachim przez który przeświecało zachodzące słońce, łaskocząc ich po twarzach. – Nie wydaje ci się, że o czymś zapomnieliśmy? - Zatrzymał się i odwrócił wieszcza do siebie.
- Nie sądzę. - Pokręcił przewrotnie jasną głową, choć dobrze wiedział, o co chodziło mężczyźnie.
- Nie daj się prosić, to na szczęście – Rajit objął go w pasie, pieszczotliwie gładząc końcami palców zarumieniony z emocji policzek.
- Jesteśmy w publicznym miejscu. – Elfy nie były skłonne do okazywania uczuć poza swoim domem i Chandi nie był tu wyjątkiem..
- Gdzie ty widzisz tutaj publiczność? Chyba, że on się liczy! – Wskazał na małego jeża dzielnie przedzierającego się przez wysoką trawę i taszczącego dorodne jabłko.
- Musisz postawić na swoim co? - Wspiął się na palce i obdarzył, nie spodziewającego się takiego gestu wampira, czułym całusem.
- Teraz ja! – Zaborczo zawładnął miękkimi wargami. Były jeszcze wspanialsze niż je zapamiętał. Smakowały lasem, ukrytymi w cieniu fiołkami i miłością, o jakiej zawsze marzył. Delektował się nimi powoli, przedłużając w nieskończoność słodką chwilę. Od dzisiejszego dnia będą szli przez życie razem, wychowując swoje dzieci i ciesząc się każdą sekundą, jaką darowali im hojni bogowie. Elf oddawał swoje usta bez najmniejszego protestu. Dotarł w końcu do bezpiecznej przystani. Dwa języki splotły się w pełnym pasji tańcu. Zarzucił męzowi ręce na szyję i zaczął się o niego ocierać, mrucząc z zadowolenia.
- Wolałbym nie robić tego tutaj, gdzieś w trawie grasuje ten kolczasty koleżka. – Spojrzał wymownie na zaskoczonego jego oświadczeniem Rajita.
- I będziemy szaleć do białego rana? – Nawet nie usiłował ukryć rozpierającego go entuzjazmu.
- Trochę kultury, dziecko cię słucha! – Twarz Chandiego zrobiła się czerwona jak zachodzące słońce.
- No to co, niech się młody uczy. Będzie miał jak znalazł, kiedy sobie kogoś wyhaczy!
- Co to za paskudny slang?!
- Zawsze możesz zatkać mi usta- zaproponował, mrużąc szelmowsko oczy.
- Doskonały pomysł. – Wpił się pożądliwie w twarde wargi, wykrzywione właśnie w łobuzerskim uśmiechu. Z pobliskiego drzewa obserwował ich kot, nie mający pojęcia, co ci dwaj właściwie robią. Na wszelki wypadek, gdyby jednak gdzieś się wybierali, zszedł na ziemię,.

czwartek, 5 czerwca 2014

29. Prawo o Mieszańcach. Tatuś się wszystkim zajmie!

    Rajit zajął miejsce po prawej stronie władcy. Siedzący za długim stołem przedstawiciele wszystkich klanów spoglądali na nich nerwowo. Nie mieli pojęcia z jakiego powodu zostali tutaj wezwani, nie mogli się więc przygotować ani przedyskutować sprawy, a o to właśnie chodziło przebiegłemu Lakshmanowi. Chciał jak najszybciej, bez wdawania się w zbędne debaty, zmienić średniowieczne ,,Prawo o Mieszańcach”, krzywdzące wiele niezwykłych istot, cennych dla społeczeństwa Amalendu, takich jak na przykład wieszcz Chandi.
- Moi drodzy – zaczął król – zebraliśmy się tutaj, aby nareszcie zmienić niegodne inteligentnych osób prawo o innych rasach. Najwyższy czas, by nadać im prawa równe z wampirami. Oczywiście tylko tym, którzy są mieszkańcami naszego państwa, albo zamierzają nimi zostać poprzez związek.
- Ależ Wasza Wysokość, toż to będzie rewolucja! – wyrwało się Ministrowi Zdrowia, który ze względu na samoleczące właściwości swoich rodaków nie miał zbyt wiele do roboty, więc bardzo bał się o swoje lukratywne zajęcie. Drugiego takiego nigdy by nie znalazł. Było nie tylko prestiżowe, ale i bardzo dochodowe. – Różni dziwni osobnicy zaczną się pchać na urzędowe stanowiska. Nie możemy do tego dopuścić. Nasza rasa jest najszlachetniejsza!
- Skoro jest taka wspaniała, to w czym problem? – zapytał chłodno Rajit. – Z pana inteligencją i wiedzą nie powinien być mu straszny żaden przeciwnik. – Spojrzał w spanikowane oczy ministra. – No chyba, że nie czuje się pan na siłach stawić czoła jakiemuś elfowi czy demonowi!
-Ależ skąd...! -  zamachał rękami speszony mężczyzna. Nie miał najmniejszej ochoty nadstawiać karku za kolegów, którzy szczypali go pod stołem, żeby mówił dalej.
- Ich dzieci będą uczyły się z naszymi? – Nie wytrzymał Komendant Akademii Wojskowej. – Takie elfy na przykład nie dotrzymają im kroku! Nie będę odpowiadał za każdego guza jakiego im nabiją!
- A walczył pan kiedyś z jakimś elfem? – Zapytał niewinnie Rajit. Niekompetencja członków Rady była przerażająca, nawet nie zadali sobie trudu sprawdzenia jakichkolwiek faktów.
- Nie miałem okazji, ale przecież to takie kruche i słabe istoty! – zaoponował. – Grają jedynie na lutniach i tańczą w tych swoich gajach. Nawet nie jedzą mięsa.
- Powiedz to naszemu wieszczowi! – odezwał się niespodziewanie Lakshman, który do tej pory przyglądał się w milczeniu potyczce. – W tym pojedynku nie postawiłbym na ciebie ani grosza. Mogę się założyć, że jest kilka razy szybszy od ciebie i włada magią, o której nie masz pojęcia.
- Trzebaby zmienić cały system nauczania, dostosować go do możliwości nowych uczniów. – Bronił się potężny mężczyzna. Poświecił całe swoje życie na szkolenie młodych wojowników, którzy potem dzielnie bronili Amalendu, czy zasilali szeregi policji zwanej Szakalami.
- Chcesz powiedzieć, że nie podołasz temu zadaniu? – Władca podniósł do góry czarną brew.
- Ależ skąd...! – powtórzył za swoim kolegą, zadzierając dumnie głowę. – Jestem na rozkazy!
- Tak myślałem. Jeszcze jakieś obiekcje? – Lakshman rozejrzał się po sali, ale wszyscy pospuszczali głowy, nie śmiejąc spierać się z królem, który najwyraźniej nie był w najlepszym humorze.
- No to głosujemy! – Rajit wstał. – W końcu mamy demokrację! – Postawił na stole małą urnę na głosy i rozdał kartki.
- Niby mamy – Władca popatrzył chłodno po zebranych, a w jego złotych oczach zapaliły się groźne błyski. – Ale ja jestem starej daty, nie lubię jej. W związku z tym podpisujemy swoje głosy pełnym imieniem i podbijamy klanową pieczęcią. Ci co są przeciw, mają pod spodem napisać dlaczego i podać konkretne argumenty.
- Ale...- próbował nieśmiało zaprotestować Minister Handlu. Jego rodzina niesamowicie wzbogaciła się dzięki stanowisku, które piastował. Na myśl o tym, że mógłby je stracić na korzyść jakiegoś na przykład goblina, które miał do kupiectwa wrodzony talent, stanęły mu włosy na głowie.
- Jestem bardzo zajęty, nie mam czasu na głupie spory – głos Lakshmana mógłby zamrozić każde jezioro. Bawił się przy tym wymownie swoimi ostrymi, niczym diamentowe ostrza, szponami. – Jeszcze ktoś ma ochotę zaprotestować? – Powiódł po wampirach oczami, w których zaczęły się pojawiać szkarłatne iskierki, co jak wszyscy wiedzieli świadczyło o narastającej furii, a ponieważ żaden z obecnych wolał nie widzieć swojego ukochanego króla w akcji zapanowało milczenie. Wszyscy pracowicie skrobali coś na swoich karteczkach. Pół godziny później urna była pełna. Rajit wysypał na stół jej zawartość i zaczął oficjalne liczenie głosów, tylko jeden był na ,,nie” .
- Pozwolicie, że przeczytam, bo to dość ciekawe. – Wziął do ręki karteczkę. – Oto co napisał nasz Minister Sportu.
‘’ Rane z klanu Mortest – Nie zgadzam się!
Dlaczego? – Nie bo nie! Jestem prawdziwym wampirem i mam rodowód  sięgający kilka tysięcy lat wstecz! Możecie mnie nazwać rasistą! Nie będę szkolił jakiś popaprańców!”
- Eh Rane...Twoja rodzina to przykład, że nie powinno się zawierać małżeństw z kuzynami – odezwał się niespodziewanie Komendant. – Gdybyś wpuścił do klanu jakiegoś elfa lub lepiej dwóch, może by twoja głowa pracowała nieco sprawniej. – Zrobił wymowne kółko na czole. – Przemyśl to sobie. Ups...przecież ty nie myślisz... – zarechotał.
- Ty kupo gównianych mięśni! – Ryknął mężczyzna, zapominając zupełnie, gdzie się znajduje. – Stawaj! – Wyciągnął szpony.
- No cóż, chcieliście demokracji, to ją macie – westchnął znudzony Lakshman. Wystarczył jeden gest z jego strony, by Minister Sportu został uniesiony do góry i ciśnięty ze sporą siłą na ścianę do której został przyklejony zaklęciem. Zawisł tam malowniczo głową w dół, popiskując tym razem ze strachu. – W tej pozycji ma szansę na dojście do właściwych wniosków. Podobno krew wtedy łatwiej dotlenia szare komórki - wyjaśnił pobladłym członkom Rady.
- Na tym nieco rozrywkowym akcencie skończymy nasze zebranie. Za tydzień proszę wszystkich obecnych  o przygotowanie odpowiednich zmian w swoich resortach. – Rajit ukłonił się obecnym. Po chwili nie zostało już z nich ani śladu, rozgadana grupka przepychając się w drzwiach umknęła z sali niczym stadko spłoszonych zajęcy. Zapomnieli oczywiście o wiszącym na ścianie koledze. – To ja już też pójdę! – zwrócił się do zamyślonego władcy.
- Spokojnie, najpierw wyślij zawiadomienia do gazet o zmianie ,,Prawa o Mieszańcach”, a potem przyjdź do apartamentu Nirmala. Udamy się do wieszcza razem, żebyś znowu czegoś nie sknocił – Lakshman klepnął mężczyznę po przyjacielsku w ramię. – Muszę przyznać, że miny naszych ministrów były bezcenne.
- Nie znoszę tych konserwatywnych drani, walczyłem z nimi od lat. Myśleli jedynie o sobie, a nie o tych biednych dzieciach z mieszanych związków żyjących na granicy społeczeństwa, niczym trędowaci, pozbawione jakichkolwiek praw. Miło widzieć jak zostają pokonani własną bronią. – Uśmiechnął się szeroko. – W takim  razie trzeba przerobić się na przystojniaka, czymś muszę zmiękczyć to dumne, elfie serce. A co z tym niedorobionym rasistą?
- Ściągnę go, bo mi ściany pobrudzi. – Władca machną lekceważąco ręką i mężczyzna, któremu zbierało się właśnie na wymioty, spadł z hukiem na ziemię.
***
   Chandi już drugi dzień siedział w swoim domu sam i zaczynał dostawać klaustrofobii. Bał się wyjść, żeby nie natknąć się na poszukującego go intensywnie Rajita, jak mu donosili jego znajomi. Obawiał się, że w czasie kolejnego spotkania nie udałoby mu się zachować zimnej krwi i oszukać mężczyzny. Niestety samotność dawała mu się solidnie we znaki. Dziwne było, że serdeczny zazwyczaj Nirmal po ostatniej rozmowie przestał się do niego odzywać. Czyżby czymś uraził wrażliwego chłopaka? Najpewniej jednak młody książę był zajęty swoimi sprawami, a miał ich na głowie naprawdę sporo, jego małżeństwo też nie malowało się w różowych barwach. Do tego dochodziły jeszcze obowiązki związane z jego statusem.
   Z kotem na kolanach usiadł na swoim ulubionym, bujanym fotelu i przykrył się puszystym kocem. Ostatnio ciągle było mu zimno. Ogromnie brakowało mu ciepłych ramion, w które mógłby się wtulić. Poprawił się na krześle, przyjmując najwygodniejszą pozycję. Spojrzał na niewielki, ale bujnie kwitnący ogród, w którym pracował od kilku dni, starając się zapomnieć o wampirze. Lubił swoją niewielką werandę na tyłach domu oplecioną ciemnozieloną winoroślą i często tu wypoczywał. Wziął do ręki kilka dorodnych malin ze stojącej na stoliku miseczki, starał się dotrzymać słowa i bardziej o siebie zadbać. Maleństwo, żeby zdrowo rosło potrzebowało witamin. Pogładził zupełnie jeszcze płaski brzuch, a cwany kocur przytulił się do niego, mrucząc swoją kołysankę i ogrzewając własnym ciałem.Uwielbiał swojego pana, uważał, że znalazł się w kocim raju i miał zamiar bronić go najlepiej jak umiał.
Mężczyzna przymknął oczy z zamiarem zapadnięcia w niewielką drzemkę, ale gdzieś na granicy snu, jego wrażliwe uszy wychwyciły znajome kroki, zbliżające się do furtki. Ledwo zdążył się poprawić, a Nirmal wyrósł przed nim jak wyczarowany.
- Wyglądasz o wiele lepiej – zaczął nieśmiało, przyglądając się mężczyźnie. Nieczyste sumienie nie pozwoliło mu spojrzeć prosto w twarz. – Przyniosłem ci śmietankowe babeczki. – Położył na stoliku smakowicie pachnące pudełko.
- Nadal próbujesz mnie utuczyć co? – zażartował elf. – Lepiej powiedz, co ci leży na wątrobie. Znowu nabroiłeś?
- Tak troszeczkę – Chłopak pokazał dwoma palcami, że chodzi o coś naprawdę niewielkiego. – Wiesz, że ze mnie beznadziejna papla i do wszystkiego się wtrącam? – zaczął ostrożnie.
- Wygadałeś się Rajitowi?! – Wieszcza aż podniosło. Kot z cichym miauknięciem umknął do domu, ale z wysokości szafy obserwował, czy jago pan nie potrzebuje czasem pomocy.
- Niezupełnie. Tylko się nie denerwuj. – Wziął za ręce Chandiego i zmusił go by z powrotem usiadł.
- Więc, co zrobiłeś mały pleciugo?! – Spojrzał groźnie na przyjaciela.
- Może najpierw coś przeczytaj, zanim mnie zamienisz w żabę. – Podał mu najświeższą gazetę. Na pierwszej stronie, wielkimi literami był wydrukowany obszerny artykuł o zmianie prawa.– Twój ukochany się postarał, walczył niczym lew! Laksyhman też zachował się... hm... po królewsku.
- Jaki on tam mój! – Lekko się zarumienił. - Nie mam pojęcia jak oni do tego zmusili te uparte barany z Rady. Maleństwo będzie mogło chodzić do szkoły ze wszystkimi. – Na jego wymizerowanej twarzy pojawił się szczęśliwy uśmiech. – Wiesz, że złamałeś słowo? – Spojrzał z udaną surowością na wyłamującego nerwowo palce Nirmala.
- Prze... przepraszam... – wyjąkał ze spuszczoną głową. – Właściwie, to nie złamałem. Napisałem do nich obu listy. - Zerknął ostrożnie spod długich rzęs na zdenerwowanego elfa. Miał nadzieję, że nie gniewa się aż tak bardzo.
- Robi się z ciebie spryciarz, strach pomyśleć co będzie za kilka lat. Jednym paluszkiem będziesz rządził nie tylko Lakshmanem, ale i całym Amalendem. – Pogładził go po policzku na znak, że nie ma żadnych pretensji. Możliwości, które dawało nowe prawo były niesamowite. Chłopak pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy jak wielką zrobił wszystkim istotom mieszkającym w Amalendzie przysługę, bo przecież objęło ono każdego ,,obcego”, nie tylko mieszańców. – W takim razie gdzie reszta? Czy nie powinni tu być razem z tobą?
- Powinni, ale nam zabronił. Powiedział, że jak zaszkodzimy jego maluszkowi, to powyrywa nam serca. – Rajit pierwszy wyszedł z kryjówki.
- Cieszę się, że widzę cię w dobrym zdrowiu – Lakshamn wszedł na werandę jako ostatni i zrobił się straszny tłok. – Gratuluję potomka. – Uśmiechnął się do elfa. – Myślę, że reszta należy do tego niecierpliwego wampira, którego musiałem trzymać za nogę, tak się do ciebie wyrywał. Te przeklęte krzaki mnie podrapały, zapłacisz mi za to drogi książę. – Pogroził Nirmalowi, który natychmiast zaczął się wycofywać.
- Właściwie nic tu po nas! – pisnął i pobiegł do furtki, a stamtąd prosto do wynajętego domu, gdzie mieli zamieszkać na miesiąc miodowy. Za nim, powarkując do siebie, ponieważ solidne kolce agrestu powbijały się mu w ramię, pobiegł Lakshman, napędzany wizją solidnych całusów za tą bądź co bądź, niemałą przysługę.
***
   Dwaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem, obu zabrakło słów. Rajit ujął w swoje duże dłonie, drżące ręce Chandiego. Uklęknął przed pobladłym mężczyzną, o którym ostatnio śnił bez końca. Kochał go tak bardzo, że to aż bolało. Już nigdy nie pozwoli mu odejść. Widział jak bardzo zmienił się przez ten krótki czas, wychudł i zmizerniał.  Dla niego samotność musiała też być bardzo trudnym przeżyciem. Głuptas chciał oszczędzić mu problemów kosztem swoim i dziecka. Wtulił w zimne, niczym lód ręce swoją twarz, ogrzewając je oddechem.
- Wiesz jak bardzo za tobą tęskniłem? – Podniósł głowę i spojrzał prosto w błękitne oczy, które powoli zaczęły napełniać się łzami. –  Moją miłością do ciebie można by napełnić morze. Przysięgnij, że zawsze będziesz ze mną.
- Przesadzasz jak zwykle. Pewnie starczy najwyżej na mały stawek. – Zrobiło mu się tak ciepło na sercu. - Niby dlaczego? – Chandi jak zwykle nie umiał poddać się bez walki, choć miał na to ogromną ochotę.
- Bo też mnie kochasz - zabrzmiał stanowczy głos mężczyzny. - Będziemy mieli dziecko i razem je wychowamy.
 - Kto ci nagadał takich głupot? – Miało zabrzmieć chłodno, ale wyszło niespodziewanie miękko. Spojrzał w jasne, pełne niezmierzonych emocji oczy mężczyzny i objął go za szyję. – Chyba masz rację. Kocham cię uparty wampirze. – Wyszeptał mu do ucha. Elfy z natury były powściągliwe i nie umiały mówić o swoich uczuciach. Natychmiast został mocno przytulony do szerokiej piersi, po czym obdarzony krótkim, namiętnym pocałunkiem, od którego zakręciło mu się w głowie. Potem niepoprawny Rajit zsunął się nieco niżej, podniósł mu koszulę i czule pogłaskał brzuch.
- Kruszynko, koniec twoich problemów. Tatuś się teraz zajmie tobą i mamusią – zagruchał niczym do niemowlęcia.
- Jaką mamusią? – Elf, choć na to oświadczenie zrobiło mu się całkiem przyjemnie, wzniósł oczy do nieba, jakby prosząc go o świętą cierpliwość do tego mężczyzny. - Jestem facetem, jakbyś jeszcze nie zauważył! – prychnął. – Z małym zdążycie się jeszcze poznać, przyjdzie na świat dopiero za osiem miesięcy, więc nie wariuj.
-  To strasznie mało czasu! – Rajit poderwał się na nogi i wziął go na ręce. - Nie ma na co czekać! – Ruszył do bramki, ku zdumieniu kompletnie zaskoczonego wiesza, który nie miał pojęcia jak zareagować na to dziwne zachowanie.
- Co ty wyprawiasz jaskiniowcu?! – Chandi zaczął wić się w jego ramionach, chcąc się uwolnić. – Co ci znowu strzeliło do łba?! - Kot, który obserwował do tej pory spokojnie całe zajście, zeskoczył z szafy prosto na plecy okropnego mężczyzny, który śmiał porywać jego pana.  Wbił się w nie głęboko pazurami, zostawiając krwawe ślady.
- Poobcinam ci te szpony mały potworze! – Rajit zrzucił z siebie zwierzaka, nie robiąc mu jednak przy tym krzywdy. – Masz niezłego obrońcę skarbie. – W krótkim czasie dotarli do płyty teleportacyjnej  w parku, wzbudzając przy tym po drodze małą sensację. Nie co dzień widywano miłosne sprzeczki toczące się wprost na oczach przechodniów, którym towarzyszyło przeraźliwie miauczenie kota. Zawzięty futrzak bynajmniej nie odpuścił i biegł za mężczyznami, ile sił w małych łapkach.
- Powiedz przynajmniej, gdzie mnie targasz? - Chandiemu nie pozostało nic innego jak pogodzenie się z faktem, że jego mężczyzna był nieco szalony.
- Tajemnica. – Uśmiechnął się do niego wampir z psotnym błyskiem w oczach. – Ciebie też zapraszam! – Skinął na zwierzaka, który bez wahania wszedł na płytę. Po chwili cała trójka zniknęła w chmurze gęstego dymu.