poniedziałek, 28 lipca 2014

34. Baunty i Pyszotka. Serce matki. Nadmiar energii.

   Wykłady właśnie się skończyły i Nirmal wraz z nową znajomą zmierzał do wyjścia. Nieopodal bramy uczelni zgromadziło się wielu studentów, którym ciężko było się rozstać po pierwszym, ekscytującym dniu. Na zewnątrz było pogodnie i słonecznie, jakby złota jesień chciała pokazać swoje najłagodniejsze oblicze i wprawić w dobry nastrój wszystkich wokół. Chłopak bał się, czy mąż spełnił jego życzenie o trzymaniu się z daleka od Akademii. Dobrze go znał i wiedział, że słuchanie poleceń oraz próśb innych przychodziło mu z niejakim trudem. Przyzwyczajony do rządzenia, zwykle robił to, co chciał, niekoniecznie zważając na konsekwencje.
- Właściwie, to jak masz na imię? Jestem Anka. – Dziewczyna zatrzymała się na chwilę i wyciągnęła do niego drobną dłoń. – Daleko mieszkasz? Ja na Parkowej.
- Nirmal. – Uścisnął jej delikatnie końce jej palców, wyćwiczonym przez miesiące praktyki na dworze, eleganckim gestem. – Czyli jesteś prawie sąsiadką, ja obok, na Ogrodowej.
- Niespotykane, pierwszy raz słyszę takie imię! Czy ma jakieś znaczenie tak, jak zwykłe, polskie imiona? – Chłopak wydawał jej się coraz bardziej tajemniczy. Coś się tu wyraźnie nie zgadzało. Dość przeciętny wygląd kłócił się wyraźnie z arystokratycznymi manierami i obco brzmiącym imieniem.
- Moja matka je wybrała. Nirmal, czyli czysta, delikatna dusza. Może miała nadzieję, że dzięki temu zostanę aniołem i nie będę rozrabiał, jak inne dzieciaki? – Uśmiechnął się do dziewczyny.
- Więc możemy wracać razem? Zaraz mamy tramwaj. – Zaczęła przedzierać się przez tłum w stronę przystanku. – Masz imię jak jakiś książę, nie tak, jak ja - zwyczajne aż do bólu.
- Chyba możemy. – Zawahał się na chwilę, nie mając pojęcia, jak Lakshman zareaguje na koleżankę. Doszedł jednak do wniosku, że zaborczy uparciuch powinien się przyzwyczajać, że nie był jego własnością. – Nie masz racji. Anna to wdzięk i łaska, jak dla mnie, wręcz idealnie się zgadza. Pączki są urocze, słodkie i wszyscy je lubią.– W tym momencie dziewczyna walnęła go zeszytem w głowę.
- Niby anioł, a pyskaty, jakby miał co najmniej trzy diabły za kołnierzem!
- Muszę sobie jakoś radzić, inaczej w domu zjedliby mnie w potrawce! – Wyszczerzył do niej zęby. - Zrozumiesz, jak poznasz mojego męża. Drań miał czekać za rogiem, a straszy ludzi po drugiej stronie ulicy. W dodatku przygruchał sobie kumpla. Co tam do cholery robi Bansi?!
- Chcesz powiedzieć, że tych dwóch, wytatuowanych przystojniaków, którym mięśnie rozrywają koszulki, to oni? – zachichotała. – Wyglądają na gangsterów i to z pierwszej ligi. Zwłaszcza, że opierają się o jeepa, który jest wart pewnie wszystkie moje pensje do końca życia.
- Nie martw się, jak będziesz grzeczna i dasz mi odpisywać na testach, nie trafisz do Wisły w betonowych butach. – Postanowił sobie w duchu, że w domu zrobi obu karczemną awanturę. Lakshman miał nie zwracać na siebie uwagi, a tymczasem wszyscy gapili się na nich, niczym na obcego, ósmego pasażera Nostromo.
- Jak się hoduje takiego drągala? Karmisz sterydami, czy coś? – Anka była autentycznie zaciekawiona i zauroczona niższym, rudowłosym mężczyzną, który również nie spuszczał z niej piwnych oczu.
- Myślisz, że taki drab da sobie zrobić krzywdę? Na szczęście, w jedzeniu nie jest wybredny. Jajecznica z tuzina jaj na boczku zupełnie wystarcza. – Klepnął ją w ramię. – Wiesz, tego mniejszego możesz sobie wziąć. Jest wolny. – Dodał domyślnie.
- Skoro masz podwózkę, to ja nie będę przeszkadzać. – Speszona Anka zaczęła się wycofywać. Odważna i rozmowna była jedynie wśród swoich, w obecności nieznajomych przystojniaków zazwyczaj wygadywała totalne bzdury lub popadała w osłupienie, milcząc zacięcie przez cały czas.
- No, co ty! Chyba mnie z nimi nie zostawisz samego? Laki już zaczyna warczeć na wszystkich dookoła! – Stwierdzenie Nirmala było rzeczywiście zgodne z prawdą. Każdy ciekawski, który się zbliżył do mężczyzn, został potraktowany przez władcę zimnym spojrzeniem i ostro odprawiony. Grupka rozchichotanych lasek uciekła, omal nie łamiąc obcasów. – Nie wiesz, że obecność kobiety łagodzi obyczaje?
- Jesteś pewny, że naprawdę coś łagodzi? – Zapytała niepewnie. Miała ogromną ochotę poznać tego rudzielca, ale pewność siebie zupełnie ją opuściła. Zwykle nie miała u chłopców powodzenia i robiła z siebie pośmiewisko. Im bardziej się starała, tym więcej gaf popełniała.
- Prawdę mówiąc – zaczął Nirmal, patrząc na nią błagalnie – rano odrobinę narozrabiałem. Pomóż mi trochę rozładować atmosferę i daj się zaprosić na kolację. – Zaproszenie dziewczyny do domu miało same zalety. Mąż raczej nie awanturowałby się przy obcych, zanim by zjedli, złość powinna mu przejść. Najwyraźniej miał ciężki dzień w pracy. Lokajowi najprawdopodobniej Anka się spodobała, sądząc po błysku w jego oku, więc, jeśli by ich spiknął, mężczyzna przestałby za nim łazić krok w krok, niczym niańka.
- No, nie wiem. Jakoś tak nie wypada... – Odezwała się, lekko spanikowana, dając się jednak przeciągnąć przez ulicę.
- Zaufaj mi, znam obu dość dobrze. – Zatrzymali się przed nieco zaskoczonymi mężczyznami. Nie spodziewali się, że mógłby przyprowadzić ze sobą koleżankę. Dwie pary oczu przeszyły biedną dziewczynę na wylot. Jedne z chłodną uwagą, najwyraźniej nie widząc w niej zagrożenia. Drugie, które od razu skojarzyły się jej z ulubionym gatunkiem czekolady. Otaksowały sylwetkę młodej kobiety od stóp do głów, zatrzymując się dłużej na ładnie wykrojonych ustach i krągłym biuście.
- Zupełnie jak Baunty – westchnęła Anka, zanim zdążyła pomyśleć, po czym zaczerwieniła się po same uszy i schowała za Nirmalem, który z trudem zachowywał powagę.
- Pyszotka? – Bansi wcale nie miał mądrzejszej miny, wpatrując się w dziewczynę, jak w smakowity deser.
- Coś im zaszkodziło? – Lakshman, jak zwykle szczery do bólu, zrobił na czole wymowne kółko. Nie miał pojęcia, że wcale nie wyglądał inteligentniej, kiedy gapił się na młodziutkiego męża.
- Zaraz wytłumaczę. – Złapał za rękę dziewczynę, żeby czasem nie uciekła. – To jest Ania. Baunty to jej ukochany batonik. Chyba uznała cię za całkiem smaczną przekąskę. – Zwrócił się do lokaja. – To jest Bansi, uwielbia delikatne babeczki z bitą śmietaną i malinami, zwane Pyszotkami. Pewnie chętnie cię zje, jeśli mu na to pozwolisz. – Nie wytrzymał i roześmiał się na cały głos. – Ten mamroczący pod nosem wielkolud jest moim mężem. Skoro dokonałem prezentacji, jedźmy do domu, jestem okropnie głodny!
- Zabieramy koleżankę? – Odezwał się niespodziewanie władca. Dziewczyna wydała się mu całkiem miła, a Nirmal potrzebował przyjaciół w nowym dla niego środowisku. W dodatku, najwyraźniej zafascynowana lokajem, nie stanowiła żadnego zagrożenia.
- Pewnie, razem szybko coś upichcimy. – Chłopak wpakował się oczywiście na przednie siedzenie, tuż obok męża. – Co powiecie na klopsiki?
- Może lepiej ja je zrobię, skoro ta dama ma je jeść? – Zaproponował Bansi, otwierając drzwi przed speszoną do granic możliwości dziewczyną. Umiejętności kulinarne obu panów pozostawiały wiele do życzenia.
- W takim razie obiorę kartofelki – zaofiarował się Nirmal, zapinając pasy.
- Ja będę was nadzorował – odezwał się łaskawie Lakshman. Potrafił jedynie zagotować wodę, a i to niezbyt umiejętnie. Odkąd zamieszkali w małym domku na przedmieściach już dwa razy spalił czajnik.
- Jasne... Gromienie wzrokiem masz opanowane do perfekcji.
- Ty lepiej siedź cicho! Masz nagrabione od rana. Nie myśl, że zapomniałem, co mi powiedziałeś. – Mężczyzna podniósł do góry ciemną brew, spoglądając kpiąco na chłopaka. – Zastanawiam się tylko, jak to odpokutujesz.
- Dam ci buzi – zaproponował cichutko Nirmal, rumieniąc się na twarzy.
- Chyba nie myślisz, że po takiej zniewadze wykpisz się jednym, marnym całusem? – Zwiększył prędkość, by jak najszybciej znaleźć się w domu.
- Yy...? – Schował się głębiej w fotel, zastanawiając się, co wymyślił ten drań, skoro jego oczy zaczęły tak mocno błyszczeć.
- Pani pozwoli? – Bansi nachylił się nad czerwoną, niczym pomidor dziewczyną i pomógł jej zapiąć pas. Nie omieszkał się przy tym zerknąć na krągłe cudowności opięte niebieską bluzeczką, które miał tuż przed nosem.
- Chchyba... ttak... – wyjąkała, niepewna, czy chodziło mu o pas bezpieczeństwa, czy o pozwolenie na zapuszczenie głębszego żurawia w jej dekolt.
                                                                 ***

   Blaraj doszedł do wniosku, że lepszej okazji, by skontaktować się z Immanel, długo nie będzie miał; postanowił z niej natychmiast skorzystać. Wszyscy w domu byli zajęci balem, mógł więc ruszyć na dyskretne poszukiwania. Rozłożył skrzydła i prosto z pogrążonego w mroku ogrodu wzleciał na znajdujący się piętro wyżej balkon. Zafron opisał mu dokładnie, gdzie mniej więcej znajdowała się komnata wnuczki. Demon wszedł po cichu do środka i, skradając się, ruszył przed siebie pozbawionym światła korytarzem. Nie sprawiało mu to żadnych trudności, ponieważ, jak cała jego rasa, doskonale widział w ciemnościach. Zza solidnych, dębowych drzwi dobiegły go odgłosy krzątania i cichy, smutny śpiew. Chwilę zajęło mu sforsowanie dość skomplikowanego zamka oraz kilku magicznych pułapek. Najwyraźniej pan domu nadal nie odpuszczał i bacznie pilnował swojej córki. Zapukał, nie chcąc zaskakiwać kobiety, po czym wszedł do sypialni.
- Kim jesteś i czego chcesz?! – Immanel, na widok nieznajomego mężczyzny, wzięła do ręki sztylet, który ostatnio udało jej się skraść, i zaczęła się cofać w kierunku okna. Odkąd przeczytała pamiętnik matki, nie była pewna, co z nią dalej będzie. Zawsze bała się ojca, ale teraz uznała go za potwora, zdolnego do każdej podłości, w imię czystości rasy i klanowej dumy. Skoro Nala zginęła z rąk nasłanego zabójcy, a nie w wypadku, jak wszyscy myśleli, to i po nią w każdej chwili ktoś mógł przyjść. Przyniosła w końcu wstyd rodzinie, rodząc panieńskie dziecko z niewiadomego ojca, przez co nie doszło do planowanego ślubu. W dodatku, tak jak jej matka, była mieszańcem, czego w jej klanie nie tolerowano. Na razie nikt o tym nie wiedział, ale prawda zawsze jakoś wypływała na jaw, zazwyczaj było to jedynie kwestią czasu. Dekret królewski dekretem, a tysiącletnie przyzwyczajenia robiły swoje.
- Spokojnie, przysłał mnie twój dziadek, Zafron. Martwi się o ciebie, a ojciec go do ciebie nie dopuszcza. – Zatrzymał się kilka kroków od niej, widząc, jak bardzo była wystraszona.
- Skąd mogę wiedzieć, że nie kłamiesz? – Nie wiedziała co zrobić; być może to była jej jedyna szansa na ratunek. Wiele lat spędziła zamknięta w tym domu, niczym więzień.
- Proszę, zaufaj mi. Potrzebuję jakiegoś dowodu przeciwko twojemu ojcu, aby dziadek mógł zainterweniować. – Odezwał się najłagodniej, jak umiał.
- Co będziesz z tego miał? – Zapytała wprost. Nauczona doświadczeniem, wiedziała, że na tym świecie nikt niczego nie robił za darmo. – Sama niewiele mogę ci dać.
- Więc zróbmy wymianę. Ja ci pomogę uwolnić się na zawsze i będziesz mogła zamieszkać z Zafronem, który się tobą zaopiekuje, a ty mi opowiesz o Nirmalu. – Usiadł w fotelu przed kominkiem i wskazał jej miejsce naprzeciwko. – Mamy czas, wszyscy na dole się jeszcze bawią.
- Skąd o nim wiesz?! To bardzo pilnie strzeżona tajemnica! – Na wspomnienie o swoim małym synku, który prawdopodobnie dawno nie żył, zaczęła się cała trząść. Z nerwów wyłamywała sobie chude palce, aż przeskakiwały jej kości, wydając nieprzyjemne dźwięki.
- Nie docierają tu do ciebie żadne wiadomości, co? Spróbuj się opanować. – Nalał jej wody do szklanki. – Czy twój syn miał takie znamię? – Wyciągnął z kieszeni karteczkę, na której widniał własnoręcznie skopiowany przez niego rysunek, i podał ją kobiecie.
- Nie. Był śliczny, słodki i taki maleńki. Miał czarne, kręte włoski i duże oczka, które patrzyły ciekawie na świat. – Ukryła twarz we włosach, spuszczając głowę.
- Widocznie ujawniło się z czasem. – Stwierdził spokojnie demon.
- Chwileczkę, zaraz! – Immanel zerwała się z fotela i rzuciła się mu do stóp, chwytając go za dłonie. – Chcesz powiedzieć, że moja kruszyna żyje?! – Cała się drżała od tłumionych emocji. Może była głupia, ale w głębi serca czuła, że ten obcy mówił prawdę. W jej sercu rozbłysła nieśmiało iskierka nadziei.
- Owszem, żyje i ma się zupełnie dobrze, trochę kuleje ale poza tym wszystko z nim w porządku. - Z korytarza było słychać tłumione głosy powracających imprezowiczów; widać bal dobiegł końca wcześniej, niż się spodziewał.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – Immanel omal nie eksplodowała z radości. Wzmianka o chorej nodze ostatecznie ją przekonała o prawdziwości słów nieznajomego. Jej, opłakiwany przez wiele lat, syn żył, mogła go zobaczyć i przytulić. Przeprosić za lata nieobecności. – Musisz uciekać. Dam ci pamiętnik mojej matki, to powinno wystarczyć, żeby wsadzić ojca do więzienia; zasłużył nawet na więcej. – Zerwała się z podłogi. Wyciągnęła ze skrytki pod łóżkiem sporą książkę, oprawioną w skórę, zamykaną na małą kłódeczkę. – Obiecuję wszystko ci opowiedzieć, znajdziesz w niej sporo ciekawostek na temat naszej rodziny.
- Do zobaczenia. Następnym razem spotkamy się w bardziej sprzyjających okolicznościach. Postaraj się niczym nie zdradzić przed ojcem. – Uśmiechnął się do kobiety, wyszedł na parapet okienny i rozłożył skrzydła.
- Bądź ostrożny, on ma wszędzie szpiegów, na dworze też. – Kobieta pomachała mu, a łzy ulgi i szczęścia nadal płynęły po jej twarzy. Od urodzenia maleństwa nie przespała ani jednej nocy. Ciągle śniła ten sam sen, jak to ojciec, trzymając za nóżkę bezbronną kruszynę, wyrzucał ją z sadystycznym rechotem przez okno, a dziecko rozbijało się o skały. Słyszała jego płacz, kiedy za oknami szumiał wiatr. W czasie deszczu czasami spływające po szybie krople zabarwiały się na czerwono, wyglądając, niczym niewinnie przelana krew. Prawdę mówiąc, gdyby nie kraty i magiczna bariera, już dawno skoczyłaby za synem w przepaść.
Teraz, po dwudziestu latach, los się wreszcie do niej uśmiechnął. Przycisnęła do piersi różową skarpetkę, należącą do Nirmala, którą udało jej się ukryć przed ojcem. Była jej talizmanem i pociechą; zachowała odrobinę słodkiego zapachu jej dziecka.

                                                                      ***
   Chandi nie mógł wykonywać obowiązków wieszcza, ze względu na rosnące w nim dziecko. Nudził więc się przeogromnie, ponieważ Rajit, obarczony podwójnymi obowiązkami, nie miał dla niego zbyt wiele czasu. W zamku oraz w ogrodzie poczynił już konieczne zmiany i nie miał tam niczego do roboty. Były one jednak na tyle dyskretne, że mąż nawet ich nie zauważył. Od ostatniej awantury elf zrobił się ostrożniejszy i starał się go zbytnio nie drażnić. Wiedział, że przesadził i zrobiło mu się odrobinę wstyd. Od jakiegoś czasu energia ciągle go rozpierała; czuł, że mógłby przenosić góry. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, chciał wszystkim pomagać. Stanowił prawdziwe utrapienie dla służby i mieszkańców posiadłości. Nie mogli pozwolić, by się przemęczał, on niestety i tak nikogo nie słuchał. Właśnie wziął relaksującą kąpiel i stanął w samym szlafroku przed dużym, ozdobnym lustrem w sypialni. Miał jeszcze jeden, mały... no, może nie całkiem mały - tu zerknął w dół - problem. Od kiedy brzuszek lekko się zaokrąglił, jego penis oszalał. Miał ochotę na seks prawie przez cały czas, a zabawa w pojedynkę szybko mu się znudziła.
- Po co człowiek się żeni, skoro zostaje w potrzebie sam? – Mruknął do lustra. – No, maluchu – pogładził się po brzuchu. – Chyba najwyższy czas odwiedzić tatusia. Zrobimy mu niespodziankę.
Jak powiedział, tak zrobił. Godzinę później, wytwornie ubrany, stawił się w pałacu Lakshmana. Trafił właśnie na początek zebrania w małej sali konferencyjnej. Ministrowie zasiedli przy kawie i słodkościach, aby omówić kilka najpilniejszych dokumentów. Przewodniczył im, oczywiście, Rajit, opychając się eklerkami. Chandi otwarł po cichu drzwi i, skradając się, wszedł do środka. Stanął za niczego nieświadomym mężem.
- Nie powinieneś tego jeść, za niedługo będziesz miał większy brzuch ode mnie. – Elf bezceremonialnie przerwał męskie pogaduszki. – Pozwolicie, panowie, że porwę na chwilę waszego przewodniczącego. Przyrzekam, że zwrócę go w dobrym stanie. Mam do męża bardzo ważną sprawę.
- Coś się stało? – Zaniepokoił się wampir. Przyjrzał się uważnie elfowi, ten jednak nie wyglądał na chorego, ani zdenerwowanego. Miał jedynie zarumienione policzki, błyszczące bardziej, niż zwykle, oczy i przyspieszony oddech, ale to o niczym szczególnym nie świadczyło.
- Powiem ci na osobności. - Pociągnął go za rękę do pokoju znajdującego się obok.
- Nadal jesteśmy za blisko! – Otwarł drzwi do garderoby Lakshmana i wciągnął tam zaskoczonego wampira.
- To musi być jakaś straszna tajemnica, skoro wymaga takiego odosobnienia. – Rajit ujął pod brodę Chandiego i skradł szybkiego całusa.
- Co powiesz na taki tekst? Od tygodnia jestem napalony i jeden raz dziennie pod kołderką, to dla mnie za mało, więc albo się weźmiesz do roboty, albo idę w miasto! – Elf wygłosił tą mowę monotonnym tonem profesora, dającego nudny wykład.
- Ee...? – Wampira zupełnie zapowietrzyło. Nie miał pojęcia, co właśnie wstąpiło w, zwykle niezbyt śmiałego w tych sprawach, męża, ale zaczynało mu się podobać.
- Może jaśniej! – Położył rękę na rozporku mężczyzny. – Przelecisz mnie natychmiast, czy mam sobie poszukać kogoś bardziej chętnego? – zacisnął lekko dłoń, a z ust jego ofiary wydobył się cichy jęk.
- Nawet nie waż się tak myśleć, wykastruję każdego, kto się do ciebie zbliży! - Objął elfa i zaborczo wpił się w jego wargi. Po chwili z garderoby słuchać było tylko przytłumione westchnienia i chrapliwe okrzyki. Uwili sobie wygodne gniazdko z najlepszych kaftanów, na szczęście nieświadomego ich wyczynów, Lakshmana. Rozwiązywanie domowych problemów zajęło im dobrą godzinę. Ministrowie w tym czasie zjedli wszystkie ciastka i wypili po trzy filiżanki kawy. 

Jak dla mnie to Lakshman


.................................................................................................................................
betowała Oliwia

sobota, 19 lipca 2014

33. Pierwsze wrażenie. Immanel. Gladiator. Nie jesteś wiewiórką.

    Oczywiście ani Nirmal, ani Lakshman nigdzie już tego dnia nie wyszli z domu. Spędzili go na miłosnych igraszkach, ignorując kompletnie uporczywie terkoczące komórki. Jednak następnego poranka postanowili podjąć zajęcia, które zaplanowali na swój miodowy miesiąc. Właściwie, to naciskał na nie chłopak, bo mężczyzna wolałby spędzić ten czas w łóżku. Nirmal nie miał zamiaru zrezygnować ze swoich wymarzonych studiów, na które przez tyle czasu ciężko pracował. Nawet jeśli nie pracowałby potem nigdy jako weterynarz, chciał chociaż zaznać tego sławnego, studenckiego życia. U boku zazdrosnego i upartego męża nie wydało mu się to rzeczą łatwą, ale postanowił jednak spróbować. Ubrał się z ogromną starannością, chcąc zrobić jak najlepsze pierwsze wrażenie. Dzięki Chandiemu jego szafa pękała od modnych ciuchów, które zapobiegliwy elf kazał mu poukładać zestawami. Stanął przed dużym lustrem w przedpokoju, pokazującym całą jego sylwetkę i spiął czarne włosy do tyłu srebrną spinką, wypuszczając kilka drobnych loczków nad czołem. Obrócił się kilka razy wokół swojej osi.
- Może nie jak model, ale nie najgorzej – mruknął zadowolony na widok swojego odbicia. Chandi miał nienaganny gust, git , że przeciągnął go kilka razy przez cały Kraków, aż padł na twarz. – Było warto tak cierpieć. – Pokręcił pośladkami w opiętych dżinsach. Jedynym jego zmartwieniem była noga, która właśnie się pod nim ugięła. Został jednak zaraz złapany przez parę silnych rąk.
- Ty idziesz się uczyć, czy masz inne plany? – Mruknął Lakshman i klepnął go w tyłek, gryząc jednocześnie w szyję, aby tam zostawić swój autograf. Zbyt podobało mu się to co zobaczył, by chciał się jeszcze tym z kimś dzielić.
- Spadaj paskudny gryzoniu! Przez ciebie będą się ze mnie nabijać! – Prychnął zarumieniony, wiercąc się na wszystkie strony. Wstrętny macho ledwo wstał, a już zaznaczył swój teren.
- Przyjadę po ciebie mój książę, więc baw się tam grzecznie z innymi dziećmi. Jak się któreś za bardzo do ciebie przyklei, wyssam go do ostatniej kropelki! – Uśmiechnął się drapieżnie.
- Ani się waż wszczynać awantur! - Tupnął nogą chłopak i spojrzał groźnie na męża. – Masz się zatrzymać gdzieś za rogiem, a ja do ciebie dojdę. Jeszcze ludziska pomyślą, że zaborczy tatuś mnie tak uroczo pilnuje!
- Wyglądam tak staro? –Lakshman puścił chłopaka i popatrzył na swoją potężną sylwetkę w lustrze nieco zbity z tropu. Miał co prawda 2345 lat, ale nie czuł się jakoś specjalnie wiekowo. Mięśnie były równie sprężyste jak zwykle, a w ciemnej, nieco rozwichrzonej czuprynie próżno by szukać siwego włosa.
- Pa...pa, muszę się pośpieszyć! – Mały spryciarz natychmiast skorzystał z okazji, w jednym skoku dopadł drzwi i uciekł, zanim zaskoczony mężczyzna wdał się z nim w dyskusję o swoim wieku. Przystanek był po drugiej stronie ulicy. Poprawił na ramieniu niewielki plecak i uśmiechnął się do siebie.
-  Jeden : zero dla mnie! - Zawołał zadziornie i wskoczył do nadjeżdżającego tramwaju. Był z siebie dumny, udało mu się wyprowadzić w pole zaborczego męża. Wiedział, że przyjdzie mu zapłacić za ten żarcik. Miał nawet kilka niezłych pomysłów na pokutę od których jego policzki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone.
    Tym sposobem wylądował w pełnej sali wykładowej na swojej pierwszej lekcji anatomii zwierząt. Na szczęście profesora jeszcze nie było, a rozdokazywana brać zawierała znajomości. Wszyscy rozglądali się zaciekawieni dookoła, zawzięcie mieląc językami. Zawierano pierwsze przyjaźnie, przyszła elita zajęła oczywiście najlepsze miejsca i trzymała się zwartą grupką. Jej lider, wysoki, jasnowłosy chłopak zerkał co chwilę na Nirmala. Najwidoczniej miał wątpliwości, gdzie go zaklasyfikować.
- Co to za goście? – Zapytał siedzącej obok niego pulchnej dziewczyny o żywych, inteligentnych oczach.
- Ci na przedzie? – Zmierzyła go wzrokiem, ale widać się jej spodobał, bo skinęła mu głową. – To wszystko synalkowie i córcie bogatych tatusiów. Mają zapewnione ciepłe posadki w ich prywatnych klinikach. Właściwie, w tych firmowych szmatkach powinieneś siedzieć z nimi.
- No co ty, mój ojciec ma małą piekarnię – zachichotał. – Raczej nie mieszczę się w ich rankingu.
- Poważnie? – Wyciągnęła z torebki zeszyt do notatek. – Moja matka jest fryzjerką, więc też odpadam. Zjedzmy potem razem śniadanie, poznamy się lepiej.- Uścisnęła po koleżeńsku jego rękę.
- Pewnie. – Kamień spadł mu z serca. Trochę się obawiał, aby nie powtórzyła się sytuacja z liceum, gdzie był ledwo tolerowanym odludkiem.
- Chwila, jesteś zaręczony? – Spojrzała na jego obrączkę.
- Niezupełnie – speszył się lekko – mam męża. Wolałbym, żebyś to zachowała dla siebie.
- Stary! – Klepnęła go w plecy aż zadudniło. – Szybki jesteś. Ja nawet nie nauczyłam się całować. Wiesz, takie pączki nie mają wysokich notowań.
- Pączki są smaczne – zachichotał. – Na pewno znajdzie się niejeden amator. – Dziewczyna miała wiele uroku, piękną kremową skórę i jasny niczym słońce uśmiech, nastawiający do niej pozytywnie każdego, kto go zobaczył. Nie rozumiał jak inni mogą tego nie dostrzegać.
- Akurat, wolą takie szkapy jak ta blondyna! – Wskazała na brylującą wśród chłopaków wysoką dziewczynę w mini i z dekoltem, przez który można było zobaczyć jej pępek.
- Przejdzie im, zobaczysz. Faceci nie są aż tacy głupi jak się na pierwszy rzut oka wydają. Zobacz, jak się ta niunia marszczy na widok każdej zgrabnej laski? Widać, że jest złośliwą zołzą szukającą bogatego faceta.
- Te znawca! Dobrze ci się gada, bo już kogoś masz, ale coś w tym jest to fakt. Teraz się lepiej zamknijmy, bo idzie Kobra, ponoć pluje jadem aż do ostatniego rzędu. – Wskazała na chodzącą do sali nauczycielkę. – Chyba spodobałeś się liderowi tych nadętych, cały czas się na ciebie gapi.
- Ten ulizany? – Wyszeptał, oglądając się za siebie.
- Nie mów, że nie zauważyłeś. Niezły przystojniak – Zachichotała.
- E tam. Zupełnie zwyczajny laluś. Mógłby mojemu mężowi co najwyżej buty czyścić. – Skrzywił się jak po zjedzeniu cytryny, na co przyglądający się mu chłopak zareagował sporym zdziwieniem. Najwyraźniej przyzwyczajony do hołdów nawet nie pomyślał, że mógłby się komuś nie podobać.
- Muszę poznać to twoje ciacho. Chociaż się pogapię skoro zajęty – Szturchnęła w bok nowego znajomego.
- Nie ma sprawy, ale łapki przy sobie. – Ostrzegł ją Nirmal. Resztę wykładów i przerw przesiedzieli razem, wymieniając poglądy. Okazało się, że mają podobne poczucie humoru, szczerzyli się więc do siebie co chwilę, zarabiając niejedno nieprzyjazne spojrzenie.
***

   Balraj od kilku dni przeczesywał Amalend w poszukiwaniu Immanel. Miała bardzo rzadkie imię i powinna być w wieku, kiedy to córkom szukano odpowiednich kandydatów na męża. Wiele wampirów nadal hołdowało tradycji małżeństw aranżowanych, które klanowi przyniosłyby jak najwięcej korzyści. W takim wypadku dziewczynę czy chłopaka chętnie wystawiano na pokaz niczym cenny przedmiot na wystawie. Demon zaczął więc bywać na balach, przyjęciach, imprezach charytatywnych i modnych ostatnio grillach. Nudził się tam śmiertelnie i nigdzie nie natrafił na żaden ślad Immanel. Najczęściej przybierał postać modnie ubranego chłopaka z zamożnego domu, dyskretnie szukającego dla siebie partnerki. W ten sposób mógł wypytywać gości, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi.
Tym razem trafił na urodziny nowego przywódcy klanu Orgolion – Khana. Przez cały czas towarzyszył mu syn, równie dumny i nieprzystępny jak ojciec. Balraj po dwóch godzinach wśród tych wyniosłych arystokratów nie potrafił ukryć ziewania. Wymknął się więc pod byle pretekstem do ogrodu. Oświetlony nielicznymi latarniami, pogrążony w mroku park wydał mu się o wiele bardziej pociągający, niż napuszona elita mieląca od wieków te same frazesy. W oplecionej winoroślą altanie dostrzegł samotną postać. Starszy mężczyzna palił w zamyśleniu wonne cygaro.
- Przepraszam, że przeszkadzam...- odezwał się po chwili wahania Balraj. – Trochę tam duszno..- Wskazał na rozświetlony zamek.
- Nie dziwię się... Ten palant nie pozwolił swojej córce nawet zjeść kolacji z rodziną! – Warknął nieznajomy. - Jestem jej dziadkiem i myślałem, że w końcu zobaczę moją Immanel. Nie widziałam tej kruszyny ze dwadzieścia lat, odkąd zachorowała. Khan ciągle wymyśla jakieś przeszkody. Boję się, że coś jest nie w porządku. Żałuję, że pozwoliłem mojej córce poślubić tego drania. Ona już nie żyje, a ja nie mogę nawet odwiedzać wnuczki.
- Nie wiedziałem o tym, myślałem, że ma jedynie syna. – W demonie aż podskoczyło z radości serce. Nareszcie trafił na jakiś trop, to z pewnością była ta, której szukał. – Dziwne, wygląda na to, że wstydzi się córki albo coś ukrywa.
- Też tak myślę. Nala zginęła w podejrzanych okolicznościach, nic mu jednak nie dało się udowodnić. Jako ojciec objął opiekę nad nieletnią wtedy Immanel. Gdyby trafiła do mnie, musiałby zwrócić ogromny posag mojej córki. Przepraszam, że zawracam panu głowę moimi rodzinnymi problemami. Nie mam z kim o tym porozmawiać – westchnął głęboko. – Nikt mi nie wierzy.
- To bardzo ciekawa historia. Chętnie pomogę, jeśli w zamian za to będę mógł potem porozmawiać z Immanel. Również muszę rozwiązać familijna zagadkę, a ona jest prawdopodobnie jedyną osobą, która mi w tym pomoże. – Spojrzał uważnie na mężczyznę, który wydawał się być godny zaufania.
- W takim razie zawrzyjmy układ. Panu jako obcemu będzie łatwiej coś zdziałać. Jestem Zafron z klanu Mortest. – Wyciągnął do niego rękę. Demon wiedział, że członkowie tego klanu są zazwyczaj bardzo honorowi, dlatego bez wahania podał mu swoją.
- Balraj, wolałbym nie zdradzać swojej tożsamości. Zrobię wszystko, by dowiedzieć się czegoś o Immanel, a może nawet uda mi się trafić na jakiś ślad dotyczący Nali.
   Nowi znajomi, połączeni osobistymi problemami rozstali się pełni nadziei. Każdy z nich tak samo samotny, pragnął zdobyć dla siebie jakąś namiastkę szczęścia. Istotę bliską sercu, która wypełniłaby pustkę i ogrzała serce. Demon nie miał okazji doznać tego rodzaju uczuć, a wampir sam zniszczył wszystko, unosząc się ambicją i oddając Nalę w ręce Khana, który wydawał mu się ideałem zięcia.
***

    Laksham został zatrudniony przez teścia do rozwożenia pieczywa. Ubrał się w jego pojęciu stosownie do tej jak mu się wydawało prostej, fizycznej pracy. Wiedzę o tym zaczerpnął z kolorowych magazynów dla nastolatków. Obtargane dżinsy opinały zgrabne nogi, podkoszulek bez rękawów ukazywał potężne muskuły w całej okazałości. Na ramionach widać było blizny i liczne tatuaże z motywami satanistycznymi. Czarne włosy opadające w nieładzie na szerokie ramiona i złote, błyszczące niczym u drapieżnika oczy nadawały mu wyglądu niebezpiecznego gangstera, którego jakiś lekkomyślny sędzia zmusił do pracy na rzecz miasta. Pan Lustrzański na jego widok jedynie westchnął z rezygnacją. Miał niewielką nadzieję, że nie odstraszy wszystkich klientów swoim kontrowersyjnym wyglądem. Za to jego córki złożyły ręce w nabożnym zachwycie. Pierwszy raz widziały mężczyznę, który tak bardzo przypominał rzymskiego gladiatora. Ich mały braciszek miał niesamowite szczęście posiadać go na własność.
Starą bagażówkę załadowano po brzegi chlebem, bułkami i drożdżówkami i teraz wystarczyło jedynie rozwieźć towar pod wskazane adresy do szkół i przedszkoli. Przy pomocy mapy bardzo szybko odnalazł Liceum Ogólnokształcące nr.2.  Duży, szary budynek niczym się nie wyróżniał spośród tysiąca innych. Zadzwonił do bocznego wejścia, prowadzącego wprost do kuchni. Korpulentna kucharka na jego widok upuściła trzymaną w rękach pustą skrzynkę po pieczywie. Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, niczym w jakąś zjawę, najprawdopodobniej wprost z Hollywoodu.
- Russell Crowe?- Wyszeptała z nabożnym zachwytem i poprawiła wymykające się spod czepka siwe włosy.
- Franka, co ty pieprzysz? Zabalowałaś wczoraj czy co? – Idąca za nią podkuchenna klepnęła ją w tyłek. – Posuń ten zad, niosę resztę  pudeł!
- O...o...o...! – Udało się jedynie wydusić kobiecie i podnieść rękę, wskazując na seksowne zjawisko przed drzwiami.
- O matuchno! Skąd się wziął ten smaczny kąsek? – Zajrzała koleżance przez ramię i natychmiast zrozumiała, że ten facet wyskoczył wprost z jej mokrych snów, kiedy to jak każdej nocy kochała się z szefem sycylijskiej mafii. Wyciągnęła komórkę i bez pytania o zgodę cyknęła kilka fotek. – Uszczypnij mnie!
- Więc chcecie te bułki czy nie? -  Lakshman kompletnie nie wiedział, dlaczego te dwie baby ubrane w białe fartuchy tak się gapią, zamiast brać się do roboty. Jak tak dalej pójdzie do wieczora będzie jeździł po mieście.
- Ocywiście, że tak nas ty królewicu! – Starsza ruszyła mu na pomoc, ale wyminął ją, wziął trzy ciężkie skrzynki  z pieczywem naraz i wszedł do środka. Położył je na największym stole, za nim stanęły obie kobiety, wpatrując się niczym zahipnotyzowane w napięte mięśnie na jego plecach. Obie się oblizywały koniuszkami języków.
- Chyba umiecie pisać? – Wyciągnął fakturę i długopis. Prawdę mówiąc miał co do tego niejakie wątpliwości, widząc ich nieprzytomne, maślane spojrzenia.
- Pewnie. – Młodsza złożyła nieco drżący i koślawy podpis. – Codziennie, będzie pan przyjeżdżał? –Jej głos był pełen nadziei, a ręce zatrzymały się o włos od opalonego na złocisty brąz, kuszącego je kaloryfera, raz po raz wyglądającego spod przykrótkiej koszulki.
- Obawiam się, że przez najbliższy miesiąc tak. – Wywrócił oczami i odsunął się na bezpieczną odległość od tych dwóch napalonych kocic. Wycofał się powoli do drzwi i dopiero za progiem odetchnął z ulgą. Ludzkie kobiety okazały się jeszcze gorsze niż wampirzyce. Postanowił na przyszłość zachować większą czujność, niestety okazało się to bardzo trudne do wykonania. Udało mu się jedynie zachować pewien dystans przy pomocy wyćwiczonego przez lata chłodnego, królewskiego spojrzenia. W każdej kolejnej szkole czy przedszkolu, było ich więcej i więcej. Wieść o super przystojnym kierowcy ciężarówki rozeszła się po całej okolicy w mgnieniu oka. Ledwo się pojawiał witały go nie tylko kucharki, ale w oknach pojawiały się także podekscytowane nauczycielki, a nawet piszczące radośnie uczennice. Komórka była zaiste diabelskim wynalazkiem i przekazywała wiadomości z szybkością błyskawicy. W ciągu jednego dnia udało mu się zyskać sporą popularność. Po południu był już zupełnie wykończony, a na widok kobiet zaczął dostawać dreszczy. Odstawił więc samochód do teścia i wziął w domu szybki prysznic, musiał jeszcze odebrać ze szkoły swojego młodziutkiego męża. Miał ogromną ochotę rozkwasić komuś nos, ot tak dla poprawy humoru i rozładowania emocji. Postanowił czekać na Nirmala przed bramą uniwersytetu, gdzie na pewno nie zabraknie chętnych do porządnej bijatyki. Zapomniał biedak, że sam jego wygląd skutecznie odstraszy jakichkolwiek poszukiwaczy przygód.
***
   Rajit nie miał się wiele lepiej od swojego władcy, który zwalił mu na głowę prawie wszystkie swoje obowiązki. Jeśli do tego jeszcze doliczyć kapryśnego męża, przewracającego jego zamek do góry nogami, to można zrozumieć, że był równie wykończony. Od tygodni, jak większość świeżo poślubionych małżonków, walczyli ze sobą o każdy drobiazg. Chandi ze swoim wyrafinowanym gustem oraz zamiłowaniem do wygody i ekstrawagancji był dla niego kompletnie niezrozumiałą istotą z zupełnie innej planety. Nie mówiąc już o panoszących się po całym domu roślinach, wyrastających niespodziewanie w najdziwniejszych miejscach i kwitnących, wydzielając oszołamiający zapach. Jako wojownik gustował w surowym, prostym wystroju. Dla niego marmurowa posadzka i drewniana ława w jadalni była szczytem luksusu. Kiedy wieczorem wszedł do sypialni przepadł przez nowy, puchaty dywan, sięgający mu prawie do kostek, potem potknął się o stos poduszek leżący przed kominkiem, by z przerażeniem zobaczyć na ścianie zamiast wuja  Hassana, zdobywcy siedmiu nagród w turniejach rycerskich, arras z pląsającymi w jeziorku nimfami. Nerwy puściły mu zupełnie.
- Co się do cholery stało z moim domem?! – Ryknął na rozpierającego się w łóżku elfa, podjadającego z kryształowej miseczki truskawki. – Ta komnata wygląda jakby należała do luksusowej kurtyzany!
- Chcesz powiedzieć, że jestem twoją dziwką?! – Chandi zmarszczył jasne brwi i uklęknął na materacu z groźną miną. Rajit miewał ostatnio takie humorki, jakby to on był w ciąży. – Rób sobie co chcesz, możesz wyrzucić wszystko! Mieszkaj w jaskini niczym yeti, którym jesteś! – Wstał, ubrany jedynie w ledwo zakrywającą jego pośladki, półprzeźroczystą białą koszulę i mocno wycięte stringi. Mężczyźnie aż zaparło dech w piersiach, nadal był wrażliwy na wdzięki elfa tak, jakby zobaczył go po raz pierwszy.
 – Myślałem, że spędzimy miły wieczór, ale skoro masz muchy w nosie, to dobranoc! –  Wieszcz zadarł do góry nos i ruszył w kierunku oszklonych drzwi. Drzewo życia było już tak wysokie jak zamek, a w jego potężnych konarach znajdowała się sypialnia dla ich maleństwa, wyhodowana przy pomocy elfiej magii. Służba podziwiała ją z daleka, traktując jak swoisty cud. Połączona była bezpośrednio z balkonem cienką kładką pod którą widniała kilkunastometrowa przepaść. Obrażony Chandi wszedł na nią bez wahania i przeszedł lekkim krokiem na drugą stronę, nie oglądając się za siebie.
- Nie przekręcaj moich słów! – Rajit mimo posiadania skrzydeł, których prawdę mówiąc bardzo rzadko używał, miał lęk wysokości. Oczywiście nie przyznałby się za żadne skarby do tej niemęskiej słabości. – Zaczekaj, nie jestem wiewiórką! – Z sercem w gardle podążył za mężem, zrobił się blady niczym chusta, a na jego czole pojawiły się krople potu. Kładka pod wpływem mocnego podmuchu wiatru odrobinę się zachwiała  i to go zgubiło. Stanął, nie mogąc zrobić dalej ani jednego kroku.
Chandi wszedł do środka, zaniepokoiła go jednak cisza za plecami. Odwrócił się powoli i na widok miny mężczyzny zadrżało w nim serce. Sytuacja wyglądała naprawdę niebezpiecznie. Rajit za wszelką cenę próbował opanować strach, ale z każdą sekundą szło mu coraz gorzej, zaczynał wpadać w panikę. Elf wrócił na kładkę, wyciągnął z kieszonki koszuli chusteczkę i przewiązał nią oczy męża.
- Ufasz mi – szepnął mu łagodnie wprost do ucha i pogładził szorstki policzek.
- Wiesz, że tak – wykrztusił po kilku sekundach wampir.
- Daj mi rękę i chodź. – Krok za krokiem wrócili z powrotem do sypialni. Usadził chwiejącego się Rajita na łóżku. Uklęknął przed nim i odsłonił mu oczy. – Ty głupi wampirze, dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Gdybyś zginął, umarłbym razem z tobą!
- Bzdury gadasz elfie. – Spojrzał z miłością w niebieskie, teraz pełne łez ulgi oczy. Kochał go tak bardzo, niestety nie umiał odpowiednio wyrazić swoich uczuć i tylko niepotrzebnie ranił tego delikatnego mężczyznę.
- Jesteś moim sercem i duszą. Nikt nie może żyć bez jednego czy drugiego, durny krwiopijco! – Rozpłakał się na dobre. Cały się trząsł, emocje dopiero teraz zaczęły z niego uchodzić, zamieniając w galaretę. Poczuł jak podnoszą go silne ramiona. Przytulił się do ciepłej piersi z przyjemnością wsłuchując w uspokajający rytm.
- Przepraszam...przepraszam... przepraszam... - Każdemu słowu towarzyszył słodki pocałunek. – Jestem idiotą! Możesz zrobić z tego zamku wschodni harem, chiński pałac, dom siedmiu wróżek, czy co tam chcesz.


środa, 2 lipca 2014

32. Na stole. Poszukiwania. Ciążowe zachcianki.

      Nirmal wstał w naprawdę kiepskim humorze. Pół nocy się przewracał z boku na bok z powodu frustracji, którą właściwie sam sobie zafundował. W pewnym momencie był już tak zdesperowany, że wziął swoją ulubiona poduszkę pod pachę i pomaszerował do sypialni męża. Nie odważył się jednak wejść. Postał na chwilę w progu, podziwiając oświetlone promieniami księżyca, leżące na łóżku muskularne, męskie ciało, stworzone przez wrednych bogów na pewno specjalnie po to, by go dręczyć. Drań, chcąc mu chyba zrobić na złość spał całkiem nago. Ściskając z całych sił biedny jasiek powoli się wycofał. Lakshman pewnie zabiłby go śmiechem, gdyby teraz się na niego rzucił. Nie miał zamiaru dostarczać mu rozrywki, miał swoją godność. Ciężko wzdychając wrócił do siebie, ale nie zasnął już do rana. 
   Teraz, kiedy patrzył na uśmiechniętego męża, rozpierającego się za stołem w oczekiwaniu na śniadanie, wszystkie te wspomnienia wróciły i wywołały na jego twarzy ciemne rumieńce.
- Przestań się szczerzyć! Lepiej zawiąż mi fartuch! – Warknął nieprzyjaźnie i odwrócił się do mężczyzny tyłem.
- Wstałeś lewą nogą kochanie? – Zapytał troskliwie z szelmowskim błyskiem w oku.  Doskonale wiedział, co robił przez całą noc. Z przyjemnością słuchał jak się męczył, widział jego minę, kiedy po północy wszedł do sypialni w lustrze naprzeciwko. Przez chwilę nawet chciał wyciągnąć rękę i przytulić upartego głuptasa, ale się w porę powstrzymał. Dzień Zwycięstwa, na który wyjątkowo jak na niego cierpliwie czekał, zbliżał się wielkimi krokami. – A może materac niewygodny?
- Ty się lepiej pośpiesz, podobno dzisiaj zaczynasz pracę... – prychnął chłopak, sprytnie zmieniając niewygodny temat. Duże dłonie gmerające leniwie w pobliżu jego tyłka, spowodowały, że zaczął leciutko drżeć. – Co ty nie umiesz zawiązać kokardki?! – Fuknął przestraszony swoją reakcją.
- Niby umiem, ale widoki mnie rozpraszają. – Pogładził pośladki, prezentujące się wyjątkowo dobrze w opiętych dżinsach.
-  Aaa...- pisnął i gwałtownie odskoczył. Nie spodziewał się takiego bezpośredniego ataku. Przybrał groźny wyraz twarzy i odwrócił się do męża.– Zrób to jeszcze raz, a śniadanie zjesz na mieście.
- Powinieneś oglądać więcej seriali, dobra żona dałaby najpierw buzi na dzień dobry. Jajecznica też mile widziana. – Uśmiechnął się niewinnie. – No chyba, że się boisz?
- Ciekawe czego? – Warknął Nirmal, któremu panowanie nad swoim ogłupiałym ciałem przychodziło z coraz większym trudem.
- Na przykład nieodpartego uroku mojej fascynującej osoby.
- Też coś... Masz się za jakiegoś modela? Wróć na ziemię zarozumiały wampirze! – Z trudem przełknął ślinę.
- Więc daj mi buzi, bo pomyślę, że jesteś tchórzem. - Złapał go za rękę i pociągnął na swoje kolana. Tak naprawdę miał dość tej zabawy w kotka i myszkę. Spragnione ciało domagało się zaspokojenia. Nie chciał jednak wystraszyć chłopaka zbytnią gwałtownością.
- Nie powinniśmy... – zaczął nieśmiało, nie spuszczając wzroku z jego czerwonych warg. – Taki mały chyba nie zaszkodzi...
- O tak... – Ramiona Lakshmana były twarde jak skała. Dawno już nie czuł czegoś podobnego. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie tylko jego ciało lgnie do chłopaka, także dusza była nim zafascynowana. Nie mógł uwierzyć, że po tylu wiekach ponownie się zakochał, niczym nastolatek. Myślał, że już wystarczająco dojrzał, pozbył się młodzieńczych mrzonek i ten etap miał za sobą. Okazało się jednak, że życie przygotowało dla niego niespodziankę w postaci uroczego uparciucha, który właśnie patrzył na niego wydymając wargi.
- Tylko szybko... – Pochylił się, zamknął oczy by pokusa stała się mniejsza i cmoknął szybko męża, wpatrującego się w niego wygłodniałym wzrokiem. Otoczył go mocny, piżmowy zapach od którego zjeżyły mu się wszystkie, najmniejsze nawet włoski. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że cały drży.
- Jako dobry mąż, chyba powinienem się odwdzięczyć? – Zamruczał Lakshman i wpił się w słodkie usta. Przysiągł panować na sobą, ale gdy tylko ich wargi się zetknęły przepadł bez reszty. Chciał jedynie więcej i więcej. Czuł palące pragnienie, które mógł ugasić tylko smukły chłopak w jego ramionach. Smakować, badać, poznać wszystkie tajemnice – takie myśli przemykały przez jego głowę. Język wtargnął do wilgotnego wnętrza niczym huragan, posiadł je natychmiast przy akompaniamencie cichych jęków.
- Och... yhm... - Nirmal nie potrafił się zdobyć na konkretny opór. Zbyt długo czekał na tą chwilę, zapomniał o wszystkich swoich postanowieniach. Pożądliwe, upajające niczym wino pocałunki odebrały mu całkowicie wolę walki. Duże dłonie błądziły po jego ciele, poczynając sobie coraz śmielej. Już wkrótce jego koszulka leżała na podłodze, a dżinsy zostały rozpięte i zsunięte bardzo nisko, odsłaniając krągłe pośladki.
- Mój... słodki... książę... – Każdemu słowu towarzyszyło liźnięcie długiej szyi, na której obiecująco pulsowały tętnice, a serce wybijało swój szalony rytm.
- Laki... ja... ja... – Nirmal o mało się nie popłakał z desperacji. Przylgnął do twardego torsu całym sobą, delikatnie się o niego ocierając. Zawstydzony swoją reakcją, miotany przez silne emocje, nadal nie umiał się do końca poddać. Jednocześnie chciał tego i nie chciał.
- Szsz kochanie... już dobrze... pokaż jaki potrafisz być namiętny...
- Ale... – Ostatni słaby protest został zduszony stanowczym pocałunkiem. Mężczyzna ostrożnie wbił kły w aksamitną skórę na gardle, pociekło kilka kropel krwi, które łapczywie zlizał z chrapliwym warkotem.
- O tak... jak dobrze... – wyszeptał chłopak z zamglonym wzrokiem. Był już zupełnie nagi, spodnie zostały z niego zerwane jednym szarpnięciem. Sam rozpiął koszulę partnera i zaczął kąsać jego obojczyk. – Chodźmy do łóżka.
- Za daleko. - Został położony na kuchennym stole z szeroko rozsuniętymi udami. – Skończysz dzisiaj jako główne danie. – Gorące, spragnione usta zaczęły wędrować po rozpalonej skórze. Zobaczył jak chłopak odwraca głowę na bok i robi się purpurowy nawet na szyi.
- A jak nas ktoś zobaczy? – Wyszeptał zawstydzony, wskazując na otwarte okno przez które słychać było odgłosy budzącego się miasta.
 - To będzie nam zazdrościł. – Zacisnął usta na nabrzmiałym sutku, a dłoń na stwardniałym penisie, który natychmiast powiększył swoje rozmiary.
- Wiesz ja mam blizny i w..wogule... – zaczął się jąkać Nirmal, który jak każdy miał mnóstwo kompleksów. Zwłaszcza wstydził się swojej pokiereszowanej nogi. Na stole, w dziennym świetle czuł się strasznie wyeksponowany.
- Głuptas, nawet nie próbuj ze mną konkurować – Lakshman pozbył się swojego ubrania i chłopak mógł zobaczyć, że mówi prawdę. Rysy na jego ciele dobitnie świadczyły, że jako władca nie miał łatwego życia i brał czynnie udział w wielu bitwach. – Poza tym, twoja noga jest na pewno smaczna – Stanął między jego drżącymi udami, ujął za kostkę i zaczął sunąć po niej wargami w górę. Milion drobnych pocałunków wyznaczało podniecający szlak.
- Chcesz... mnie... TAM...pocałować...? – Wyszeptał z ogromnym trudem.
- Czy to jakiś teren zakazany? – Zamruczał Lakshamn na widok sączącego członka, do którego powoli się zbliżał.
- N-nie.. – zdołał jedynie wydusić. – O cholera...- Wygiął się w łuk, kiedy chciwe wargi zacisnęły się na penisie i zaczęły lekko ssać.
- Wspaniale smakujesz – powarkiwał mężczyzna, liżąc zapamiętale słony czubek i zabawiając się z jądrami partnera. Tymczasem nawilżony jedynym dostępnym w kuchni środkiem, czyli olejem rzepakowym, palec, zbliżał się ukradkiem do zaciśniętego wejścia.
- Znęcasz się paskudny wampirze... – wystękał, a biodra dostosowały się same do wyznaczonego przez męża rytmu.
- O tak... Będę cię torturował aż skonasz w moich ramionach. – Palec delikatnie wsunął się w wejście i zaczął go masować od środka. Wkrótce dołączył do niego drugi i trzeci. Lakshman ledwo nad sobą panował. Jego mięśnie były napięte niczym stalowe liny.
- Aaa... – zapiszczał, omal nie spadając ze stołu. – Co to było?
- Magiczny punkt kochanie. Pomyśl, co będzie jeśli zacznie go pieścić coś znacznie większego. – Podniósł nogi kochanka do góry i ułożył na swoich ramionach.
- Na przykład duża frytka? – Zachichotał miękko, bo zapach który poczuł jednoznacznie skojarzył mu się z obiadem.
- Niemożliwy jak zawsze... – sapnął głośno, bo wilgotne wejście otoczyło jego członka ściśle niczym aksamitna rękawiczka. Pchnął powoli, delektując się każdym milimetrem uległego ciała i tłumiąc protest spinającego się chłopaka namiętnym pocałunkiem.
- Och zatrzymaj się...
- Spokojnie... zaraz przestanie boleć... – Niepotrzebnie się jednak martwił, bo Nirmal przebywał już w innym wymiarze. Oddychał ciężko, a błyszczące od potu ciało zrobiło się niesamowicie wrażliwe. Skomlał jedynie ponaglająco, oczekując na spełnienie.
- Taki piękny. – Dotarł do końca, zatrzymał się na chwilę, uważnie obserwując reakcję partnera. Widząc pożądanie, wypełniające po brzegi jego srebrne oczy wycofał się i pchnął mocno, prosto w magiczny punkt. Teraz już jęczał bezustannie, ulegle rozsuwając najszerzej jak umiał nogi, wychodząc mu naprzeciw. Krew gwałtownie ruszyła spienioną falą. Czerwona mgła przysłoniła mu oczy. Wbił brutalnie kły w odsłonięta szyję.
- Aaa...
- Och...- rozległy się prawie jednocześnie dwa ochrypłe okrzyki oznajmujące spełnienie. Chwilę leżeli bezwładnie w swoich ramionach, drżąc w poorgazmowych dreszczach. Lakshman tulił do siebie męża, łagodnie gładząc smukłe plecy.
- Nie patrz tak na mnie, przecież nie żyję – zachichotał chłopak, układając się wygodniej. Stół nie był najlepszym miejscem na takie igraszki.
- Udzielę ci pierwszej pomocy. – Zawładną pokąsanymi ustami w czułym pocałunku. . – Och, przepraszam. – Zmieszał się na widok rany na jego szyi. Zaczął ją lizać, dopóki nie zaczęła się goić. Niestety nie udało mu się do końca nad sobą zapanować.
- Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, dostaniesz szlaban na gryzienie. – Chłopak objął go mocno rękami i nogami. – Za karę zaniesiesz mnie do łazienki.
- No cóż, rozkaz to rozkaz. – Złapał rękami za wiercący się tyłek, oczywiście tylko po to, żeby czasem nie spadł i ruszył w kierunku prysznica. Po chwili z zaparowanej kabiny słychać było wysokie piski Nirmala i niski rechot Lakshmana.
***
   Balraj po powrocie do zamku myślał i myślał, a od tego myślenia zaczęła go boleć głowa. Poszczególne kawałki układanki nijak do siebie nie pasowały. Znamię Nirmala, było najdziwniejszym, jakie widział w swoim kilku tyciącletnim życiu. Miało cechy zarówno jego jak i wampirzej rasy, ale dzisiejszej nocy po dokładniejszym obejrzeniu, dostrzegł też zupełnie obcy element. Od rana przetrząsał zamkową bibliotekę w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. Miał nieodparte wrażenie, że coś ważnego umyka jego uwadze.
Sam za liczne wybryki i ciągłe sprzeciwianie się ojcu, został wygnany z domu. Potem zaufał niewłaściwej osobie i wylądował jako więzień tego zamku. Starsi bracia, których był pupilkiem, choć bardzo tego chcieli nie mogli mu w żaden sposób pomoc wrócić do domu. Demony bardzo rzadko pojawiały się w tym świecie, mieszkające tutaj wampiry były do nich wrogo nastawione. Najwyraźniej jednak znaleźli jakiś sposób na osłodzenie mu samotności. Nirmal niewątpliwie był prezentem od jego rodziny, o czym świadczyły niektóre elementy znamienia. Dziwnym i nieprzewidywalnym, ale jednak. Najwidoczniej los zakpił sobie z planów demonów i chłopak zamiast w jego szponach, wylądował w ramionach Lakshmana.
Doszedł do wniosku, że najłatwiej dowie się całej historii od braci, jeśli to oczywiście będzie możliwe, bowiem ojciec nadal nie odpuszczał i niczym sokół czuwał nad ich rozmowami, dlatego zazwyczaj ograniczały się zazwyczaj do wymiany oficjalnych wiadomości. Pewnie stary tyran się bał, że sprowadzi ich na złą drogę. Uśmiechnął się pod nosem. Raz na dziesięć lat mógł skorzystać z międzywymiarowego portalu, by skontaktować się z najbliższymi. Używał tej możliwości bardzo rozsądnie, najczęściej w ważnych przypadkach. Uznał, że teraz właśnie taki zaistniał. Podążył do znanej Nirmalowi ukrytej komnaty. Na kamiennej ścianie wisiało duże lustro, w ciężkich miedzianych ramach, o dziwnej, nieodbijającej niczego tafli. Wyglądała jakby dawno temu zaparowała i już nigdy nie wróciła do świetności. Stał przed nim jakąś godzinę, mamrocząc bezskutecznie zaklęcia. W końcu jednak rozbłysło i pojawiła się w nim przystojna twarz kuzyna Jordena.
- Szybko, mamy jakąś minutę...- Wysoki mężczyzna nerwowo rozglądał się na boki. – On dalej szaleje na samą wzmiankę o tobie.
- Chłopak, Nirmal. Czy jest z nami jakoś związany? – Zaczął rzucać pytanie za pytaniem. – Dlaczego nosi symbole naszego dominium? Skąd u niego te dziwne łuski za uszami?
- Tak, twoi bracia prosili mnie o to. Znajdź Immanel, ona wszystko ci wyjaśni. Bądź ostrożny, twój ojciec nie może się o nim dowiedzieć, bo wykastruje nas wszystkich... – Zniknął równie nagle jak się pojawił, a powierzchnia zwierciadła znowu pozostała nieprzenikniona.
- Immanel...Immanel... Kto to u licha jest? – Podrapał się po głowie. W domu najwyraźniej stary tyran znowu szalał, bo bracia nawet się nie pojawili. Nie pozostało mu nic innego jak wyruszyć na poszukiwania tajemniczej nieznajomej. Nie wyglądało to na łatwe zadanie, bo nie wiedział nawet do którego klanu należy.
***
    Chandi siedział naprzeciwko Rajita przy stole, z uwagą wpatrując się w jego talerz. Zazwyczaj wampirza dieta, na którą składało się głównie mięso i to w postaci krwistych befsztyków wzbudzała w nim obrzydzenie. Tym razem o dziwo było inaczej. Danie mężczyzny pachniało naprawdę kusząco, wyglądało też nienajgorzej. Głośno zaburczało mu w brzuchu. Zamieszał łyżeczką w swoim dżemie żurawinowym z niezdecydowaną miną.
- Chcesz spróbować?- Zapytał Rajit rozbawiony jego wyrazem twarzy. Nie miał w tym względzie żadnego doświadczenia, ale chyba pogłoski o ciążowych zachciankach były prawdą. Elf wyglądał jakby się ze sobą mocował. – Daj spokój temu głupiemu wegetarianizmowi. – Wyciągnął do niego rękę z małym kawałkiem mięsa.
- Nie powinno się zjadać niewinnych istot – stwierdził niezbyt stanowczo, zwilżając usta końcówką języka.
- Wiesz, w zasadzie one nie mają z tym problemu. Taki większy kot, na przykład dajmy na to tygrys, z przyjemnością schrupałby cię na kolację. – Przysunął się bliżej, a elf niespodziewanie zamiast za widelec złapał za jego talerz. Wziął befsztyk i zanurzył go całego w dżemie, a potem zaczął ze smakiem zajadać.
- E...? – Wampirowi zrobiło się niedobrze. Pozieleniał na twarzy, zaczął głęboko oddychać, chcąc pozbyć się żołądkowych sensacji.
- Czyżbyś miał poranne mdłości kochanie? – Poruszył kilkakrotnie brwiami w zabawnym geście. – To naprawdę smaczne, chcesz trochę?
- Ja muszę... – Poczuł jak wszystkie flaki podchodzą mu do gardła.W życiu nie widział czegoś równie ohydnego. Lepkie, czerwone, o mdlącym słodkawym zapachu - prawdziwy koszmar porządnego mężczyzny. Zasłonił sobie usta dłonią i zerwał się na równe nogi. Dotarł do łazienki  z szybkością światła. Po chwili zaczęły stamtąd dochodzić odgłosy gwałtownych torsji.
- Co się stało lordowi Rajitowi? – Zapytała zaniepokojona, leciwa służąca podająca właśnie do stołu. Była bardzo przywiązana do swojego pana, którego pamiętała jeszcze w krótkich spodenkach.
- Biedactwo. Chyba ciężko przeżywa tę ciążę – odparł beztrosko, wskazując oczami na swój talerz.
- No tak, faceci... – Posłała elfowi pełen zrozumienia uśmiech. – Im taki twardszy, na każdym kroku pręży mięśnie i robi za bohatera, tym jakby delikatniejszy – Zachichotała.
..............................................................................................................................