czwartek, 14 stycznia 2016

50. Walka o zimowe ferie. Ceremonia Karmienia. Serce demona.

   Ola była ogromnie podekscytowana feriami w Amalendzie. Pojechały tam z siostrą kilka razy, ale z bardzo krótkimi wizytami. Świat, który zobaczyła wydał jej się niemal baśniowy, została nim zupełnie oczarowana. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu, w przeciwieństwie do siostry, która zwyczajnie bała się wampirów i prawie nie opuszczała komnat Nirmala, kiedy przebywały w zamku. Chłopak, a właściwie wielki książę, miał na głowie tyle obowiązków, że dla rodziny nie pozostawało mu zbyt wiele czasu. Ola musiała się dobrze nakombinować, żeby mama zgodziła się puścić na całe dwa tygodnie ,,dwie głupiutkie przekąski w świat pełen seksownych drapieżców” jak to określiła, wprawiając tatę w osłupienie. Po takim wstępie dziewczyna bardzo długo błagała go o wyjazd prawie na kolanach.
- Nigdzie nie pojedziecie, Daniel będzie zajęty. Niepotrzebne mu jeszcze dwie durne gęsi do pilnowania!
- No nie przesadzaj, jesteśmy studentkami nie dziećmi! – Obraziła się w końcu Ola i potrząsnęła krótką fryzurką. Szturchnęła przy tym w bok  jasnowłose ciele Aśkę, która zamiast ją wspierać w walce o przygodę życia, jak zwykle w chwilach stresu, obgryzała koniec swojego warkocza.
- Akurat. W takim razie dlaczego żadna z was nie dostała stypendium naukowego? – Ojciec doskonale wiedział jak rozegrać domową potyczkę.
- Ale tatusiuuu.. – zajęczała młodsza córka – przecież wiesz… matematyka…
- To królowa nauk moja droga. W twoim wieku wypadałoby chociaż umieć dzielić ułamki! – Popatrzył z góry na dziewczynę, która spuściła niebieskie, załzawione oczęta na swoje buciki i zarumieniła się z zażenowania.
- W takim razie zawrzyjmy umowę – zaczęła ostrożnie Ola. – Ja nauczę małą ciamajdę matmy i obie dostaniemy te cholerne stypendia, które śnią ci się po nocach. Wtedy pojedziemy na całe zimowe wakacje do Amalendu.
- Oszalałaś? – chlipnęła przerażona nie na żarty Asia. Ułamkowy Armagedon zbliżał się z szybkością błyskawicy. – Chcesz mojej śmierci?
- Milcz kobieto zajęczego serca i małej wiary!
- Zgoda! – Mężczyzna nie wahał się ani przez chwilę. Nie miał najmniejszych obaw co do wyniku zakładu. Dobrze znał swoje córki i wiedział, że starsza się nieco zagalopowała.
- Tylko się potem nie wycofaj! – Ola podniosła dumnie głowę. - No młoda, zabieraj dupę i do roboty! Weź ze sobą colę, żeby ci ten tyciutki mózg nie skapcaniał z braku cukru.
- Mamooo…
- Dajcie mi spokój, nie chcę mieć z tym nic wspólnego. – Pani Jezierska podniosła do góry ręce na znak, że je umywa od wszelkiej odpowiedzialności.
Przez kolejne tygodnie z pokoiku na poddaszu rozlegały się często jęki i szlochy dręczonej Asi. Zapijała paskudny stres colą, dorabiając się w ten sposób większych cycków i mniej smukłej talii. Kiedy jasnowłosa niewolnica harowała i wprost tyła w oczach, a schludny zwykle warkocz zaczął przypominać starą linę okrętową, uśmiech Oli stawał się coraz szerszy. W końcu nadeszła chwila prawdy.
- Patrz i podziwiaj! – Położyła przed zaskoczonym ojcem dwa nienaganne indeksy. Nigdy w życiu się tak nie napracowała. Nie mówiąc już o dźwiganiu skrzynek z colą dla tej beksy. Poświeciła rodzicom w oczy wzorowymi ocenami ze studiów pedagogicznych i jeszcze bardziej wzorowym kujonki Aśki. Nie mieli wyjścia, słowo się rzekło, musieli skapitulować.
                                                                        ***
   Sara nie była bynajmniej zachwycona nowym zadaniem, które jej zdaniem uwłaczało godności kapitana straży królewskiej. Książę Nirmal nie dał się jednak przekonać do zmiany zamiarów. Ostatnio w Amalendzie zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, ciągle wybuchały jakieś zamieszki, dlatego dostała stanowczy rozkaz poparty tupnięciem nogą, dostarczyć cenne siostry królewskiego małżonka do pałacu. Wiedziała kiedy należy się poddać, zawzięta mina chłopaka szybko ją o tym przekonała. Zdążyła go już trochę poznać w czasie służby w pałacu.
   Pani kapitan, pół godziny później, musiała jednak przyznać, że ludzkie ubranie było całkiem wygodne. Założyła czarny podkoszulek z wydzierganą głową demona, na to skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami, niebieskie dżinsy włożyła w wysokie, sznurowane buty. Do tego przyozdobiła uszy kolczykami z czaszkami i  wyeksponowała tatuaż skorpiona pod lewym okiem. Krakowianie przezornie schodzili jej z drogi, zwłaszcza kiedy zobaczyli prostą jak struna, umięśnioną sylwetkę i napotkali chmurne spojrzenie zielonych oczu. Ciemne, długie włosy spięła w wysoki kucyk, związany mocno szerokim rzemieniem.
   Sara, burcząc pod nosem żołnierskie przekleństwa, zastukała do drzwi małego domku na przedmieściach Krakowa. Otworzyła jej Aśka, wiążąca właśnie kokardę w różowe groszki na końcu warkocza.
- Aa… - pisnęła cieniutko i schowała się za plecami stojącej u jej boku siostry. Spodziewały się pani oficer, ale nie sądziła, że będzie wyglądać tak groźnie. Znała już dobrze wieszcza Chandiego i Rajita, ale mężczyźni ani w jednej dziesiątek, taaak nauczyła się ułamków przez tę sadystkę Olę, nie zrobili na niej takiego piorunującego wrażenia.
- Dzień dobry państwu, mam zabrać panienki do pałacu. – Kobieta po wojskowemu skinęła głową państwu Jezierskim, którzy właśnie pojawili się przedpokoju, aby powitać gościa. Teraz zrozumiała, dlaczego książę nalegał na eskortę. Dziewczyny wyglądały na strasznie naiwne i bezbronne, zwłaszcza młodsza. Taka jasnowłosa, wielkooka owieczka z obrzydliwą szmatką we włosach. Nawet nie wiedziała jak określić ten straszliwy kolor, który dosłownie kuł w oczy. Do tego ubrana w zwiewną, białą sukienkę. Brakowało jeszcze koszyka i wianka, a byłaby istna pasterka ze starych rycin.
- Suuperr…- Ola była zachwycona. Zarzuciła na ramiona wypakowany po brzegi plecak, stojący przygotowany w kącie od dwóch dni. – To do zobaczyska. – Machnęła na pożegnanie rodzicom. Nareszcie obejrzy sobie wszystkie cuda Amalendu. Radość dosłownie rozpierała jej piersi. Kobieta, która przybyła jako straż, wydała się jej całkiem w porządku. Mroczna i gotycka, taka jakie lubiła i chętnie się z nimi przyjaźniła. Nie żadna lalka, tylko tzw. baba z jajem.
- Papa…- wyszeptała niepewnym głosikiem Asia. Może powinna jednak zostać. Ta wyprawa coraz mniej jej się podobała, nie miała niestety nic do gadania, siostra dosłownie ją sterroryzowała. Pani kapitan miała bardzo niezadowoloną minę, jakby musiała eskortować coś naprawdę paskudnego. Dziewczyna wygładziła nerwowo spódniczkę i poprawiła ulubioną kokardę. Chwyciła rączkę eleganckiej walizki z kółkami, którą dostała pod choinkę od brata. Ruszyła za Olą, która dochodziła już do ogrodowej furtki prowadzącej na ulicę. Stęknęła, kiedy przeciągała bagaż przez próg, nie miała pojęcia, że był aż tak ciężki. Na szczęście Winda do Nieba znajdowała się niedaleko. Z zaciętą miną targała swoje rzeczy, wysuwając koniuszek języka. Wpatrywała się ponuro w plecy kobiety, idącej szybkim krokiem w kierunku parku. Ależ miała wyrzeźbione nogi. Dziewczyna aż westchnęła z podziwu. Nie miała zamiaru dać jej satysfakcji i poprosić o pomoc.
- Auć! – miauknęła, kiedy walicha podskoczyła na krawężniku. Spojrzała na rękę i usta same ułożyły się jej w podkówkę niczym u dziecka.
- Co ty wyprawiasz? – Sara wzniosła oczy do ciemniejącego nieba. W życiu nie widziała takiej ciamajdy. Do porządnej roboty ją zagonić, dupsko złoić, na trening posłać.
- Kizia zrobiła mi śliczne pazurki, miały takie małe kropeczki. Już po nich… - pociągnęła nosem. – Boli…
- Dawaj to! Inaczej nigdy nie dotrzemy na miejsce! – Wyszarpnęła z ręki dziewczyny bagaż i ruszyła przodem, nie oglądając się za siebie. Skąd się na świecie brały takie wielkookie niedorajdy? To była z pewnością genetyczna pomyłka natury. – Ruszaj się!
- Tak jest proszę pani! – Przytuliła do siebie rękę, złamała sobie aż trzy paznokcie. Uznała, że z pewnością będą to najgorsze ferie w jej życiu. A ten babochłop z piekła rodem, specjalnie się nad nią znęcał. Co będzie jak wpadnie w szał i złapie ją zębiskami za szyję? Podniosła kołnierzyk sukienki do góry. Może powinna założyć szalik? Zerknęła trwożliwie na swoją strażniczkę, która sądząc z dużych kroków jakie sadziła, była na nią naprawdę zła. Dreptając nieśmiało z tyłu, nie mogła dojrzeć wyrazu twarzy, za to coś innego zwróciło jej uwagę. Takiego okrągłego, jędrnego tyłka nie dostawało się za darmo. Wredna jędza musiała spędzać sporo czasu na siłowni. Westchnęła z zazdrością.
                                                                                     ***
    Twierdza lorda Rajita, a właściwie cały klan Corragion, żył zapowiedzianą wizytą młodego panicza i jego pięknego taty. Zamek został odpucowany od piwnic po dach, a zapobiegliwa gospodyni wyciągnęła z tajnej skrzyni wszystkie pamiątki z krótkiego okresu małżeństwa pana, po czym umieściła je w widocznym miejscu. Rajit zerknął na nie raz i drugi, ale nie odezwał się ani jednym słowem, co kobieta wzięła za dobry znak. Na miejsce spotkania wybrano przytulny salonik znajdujący się obok małżeńskiej sypialni. Wydawał się odpowiedniejszy od wielkiej, oficjalnej sali na parterze.
    Chandi wraz z synkiem, jak zwykle nienagannie ubrany, przybył o umówionej porze. Poukrywani po kątach zachwyceni domownicy, nie mogli oderwać od tej uroczej pary, oczu. Nareszcie rodzina ich przywódcy znowu była w komplecie. Hiral trzymał za rękę tatę i maszerował raźno, dzielnie przebierając nóżkami z nieodłącznym Kiki na ramieniu. Kocurek zamykał pochód, jego ogon powiewał niczym zwycięska chorągiew. Gospodyni, cała w uśmiechach i szeleszczącym, paradnym czepeczku na siwych włosach, zaprowadziła ich na piętro, gdzie czekał pan domu.
- Witajcie. – Rajit z trudem zapanował nad głosem na widok wieszcza i chłopczyka. Obawiał się, że ta chwila nigdy nie nadejdzie. Na szczęście elf nieco się uspokoił i wykazał się zdrowym rozsądkiem, najwyraźniej bardzo zależało mu na maleństwie.
– To twój ojciec, przywitaj się. – Chandi zatrzymał się metr przed mężem, kucnął i pchnął leciutko w jego kierunku synka. – Chce cię poznać.
- Tata – popatrzył ufnie na wieszcza. - I tata?- Nieśmiało zerknął w kierunku Rajita, który uklęknął na posadzce, by nie przestraszyć dziecka swoją rosłą sylwetką. Niespodziewanie wzruszony przyglądał się uważnie miniaturowej wersji samego siebie.
- Tak kochanie, bardzo dobrze – pochwalił elf synka. Bał się tego spotkania, nie ufał wampirowi i jego reakcjom. Hiral powoli, jakby z wahaniem, podszedł do nieznajomego. Duże, niebieskie oczy bez źrenic spowodowały, że zadrżał. Czuł jakby dotarły na samo dno duszy, w ciągu ułamka sekundy zwiedziły wszystkie ciche i ciemnie miejsca, które bezskutecznie próbował przed nimi ukryć. Maluch wpatrywał się w niego przez chwilę bez słowa. Kiki pisnął wysoko, a mała rączka delikatnie dotknęła czoła mężczyzny.
- Tutaj tata – stwierdził z przekonałem. - A tutaj? – Paluszki zatrzymały się w miejscu, gdzie biło serce. Chandi zacisnął usta w wąską kreskę, z trudem powstrzymywał łzy. Miał ochotę zabić wampira tu i teraz. Synek był mądrzejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
- Kocham twojego tatusia bardzo, bardzo mocno. Tutaj i tutaj. – Powtórzył gest malucha, przelewając w niego wszystkie swoje uczucia do męża. Czuł, że to dziecko było inne niż jego rówieśnicy i jeśli nie zdobędzie się na szczerość, straci je na zawsze. Kochał wieszcza, dla niego gotów był na wszystko. Rozum zaakceptował syna, mężczyzna wiedział, że czynił słusznie i wszyscy wokół to potwierdzali. Serce jednak nadal nie było przekonane do syna, wyczuwało jego inność, nie pojmowało jej i dlatego nie potrafiło rozwinąć oczekiwanych w takim przypadku uczuć. Ku jego zaskoczeniu mały potruchtał z powrotem do elfa. Zwinne paluszki obmacały także jego głowę i serce.
- Ciemno, ciemno… - wykrzywił buzię z wysiłku, a potem nagle się rozjaśnił, jakby znalazł coś ważnego. – Tatuś też lubi dużego tatusia.
- Czy możemy zostać przyjaciółmi? – zaproponował Rajit, którego zalała fala szczęścia, jakiego dawno nie zaznał. Zwłaszcza, że bardzo niemądra mina zaskoczonego wieszcza, potwierdzała teorię malca.
- Przyjaciółmi? – To słowo nie było znane chłopcu, brzmiało jednak jakoś tak ciepło i miło, a duży pan wydawał się już o wiele mniej groźny niż na początku.
- Hm… Jak ty i Kiki,  albo ty i Kocurek. Lubisz ich prawda? Spędzacie razem czas, bawicie się, jecie. Musisz mnie dużo nauczyć. – Z ulgą zobaczył jak synek kiwa energicznie główką, a elf oddycha o wiele swobodniej, jakby spory ciężar spadł mu z piersi.
- Uczyć? – Klasnął w rączki, wiedział co to znaczy. Poczuł się bardzo ważny. Duży tata poprosił go o pomoc. Prawie spuchnął z dumy. – Pokazać przyjaciel! – Ujął zdumionego Rajita za rękę, położył ją na Kocurku i przykrył swoją małą rączką. – Zamknij! – Dotknął delikatnie jego powiek paluszkiem. Mężczyźnie niespodziewanie zakręciło się w głowie. Miał wrażenie, że skurczył się do niewielkich rozmiarów. Pod łapkami poczuł miękki dywan. Przed oczami zaczęły pojawiać się obrazy. Ogrzewał futerkiem chłopca, który drżał z zimna. Przynosił chłopcu najtłustszą, upolowaną myszkę, kiedy był głodny. Czuwał nad snem chłopca, odganiał łapką ćmy i muchy. Gonił wraz z chłopcem po łące motyla. Mrr… Jak dobrze… Prężył się z zachwytu, kiedy chłopiec go głaskał i mruczał mu do ucha kołysanki. Jeżył sierść i wystawiał pazury, broniąc chłopca przed wielkim szczurem. Zobaczył też Chandiego, który kucał nieopodal, ze zmartwionym wyrazem twarzy. Wydawał się o wiele większy niż zazwyczaj. Wyraźnie mu nadal nie ufał. Kiedy mężczyzna nagle otworzył oczy wszystko zniknęło.
- O tak, masz wspaniałego przyjaciela. – Niewątpliwie znowu stał się wampirem. Popatrzył z uznaniem na przeciągającego się kota. Nadal był w lekkim szoku. Hiral najwyraźniej potrafił nie tylko odczytywać bezbłędnie uczucia ludzi i zwierząt, ale poznawał też ich zmysłami oraz oczyma otaczający go świat.
- Chyba powinniśmy zejść na dół. Pora rozpocząć Ceremonię Pierwszego Karmienia – odezwał się wieszcz, który tak naprawdę był bardzo wzruszony rozgrywającą się na jego oczach scenką, nie dał jednak tego po sobie poznać. Wampir nie zasłużył sobie na dobre traktowanie. Czuł jednak do niego wdzięczność, za szczerość wobec synka. Udawanie ojcowskich uczuć z pewnością uznałby za wyjątkowo obrzydliwe.  – Chcę też zobaczyć Drzewo Życia. – Wziął na ręce Hirala, który z chichotem położył mu główkę na ramieniu i zaczął wąchać szyję. Trącił ją noskiem.
- Wampirzy instynkt – stwierdził Rajit z zadowoleniem.
- Zaraz tam wampirzy – prychnął na uśmiechniętego mężczyznę. – Zwyczajnie jest już głodny, to pora kolacji.
   Karmienie odbyło się w Sali Paradnej na parterze w obecności całego klanu Corragion. Lord Rajit usiadł na swoim tronie, wziął na kolana synka i naciął swój prawy nadgarstek ceremonialnym sztyletem, podanym mu przez najstarszego członka społeczności. Podsunął rękę pod mały nosek, który natychmiast zaczął węszyć. Chłopczyk instynktownie, bez najmniejszego wahania, zaczął zlizywać płynącą cieniutkim strumykiem krew. Wszyscy zebrani obserwowali ten uroczysty moment z radością w sercach. Oto na ich oczach rosła nowa nadzieja na lepsze jutro, maleńki Hiral został przyjęty do klanu i uznany za spadkobiercę ich przywódcy. Sporo wampirów zaczęło wycierać oczy, a ci którzy nie byli zadowoleni rozsądnie milczeli i zachowali swoje wątpliwości dla siebie.
                                                                           ***

   Balraj czuł się dosłownie pijany szczęściem, które rozsadzało mu piersi. Pierwszy raz w czasie swojej haniebnej niewoli doznał prawdziwej bliskości, radości płynącej z obecności u boku kochanej osoby. Musiał przyznać, że kuzyni wiedzieli doskonale co robią. Nirmal był wprost stworzony dla niego, idealny. Demon zamknął się prawie siłą w swojej tajnej skrytce, bo oszalałe serce wyrywało się do chłopaka. Chciało powtarzać chwile rozkoszy raz po raz, bez końca. Miał jednak na tyle rozsądku, by powstrzymać swoje zapędy. Musiał być bardzo sprytny i ostrożny, nie zrazić do siebie kochanka. Sądził, że jeszcze kilkakrotnie będzie mógł odwiedzić go we śnie zanim mały się zorientuje o co chodziło. Musiał mieć pewność, że spłodzi z nim potomka i utrze nosa swojemu wrogowi. Król z pewnością odrzuci zdradliwego małżonka, tak jak to zrobił ze swoim narzeczonym Selimem. Wtedy on wykaże się wielkodusznością, będzie go pocieszał i chronił. Zjedna powoli do siebie, chłopak wybaczy mu podstęp i na wieki zostaną już razem. Przygotował nawet kilka miejsc, gdzie schronią się przed gniewem wampira. Nie miał wątpliwości, że związek się rozpadnie.
   Miał jeszcze inną opcję, o wiele lepszą od pierwszej. Dziecko w brzuchu Nirmala będzie działało na Lakshmana niczym płachta na byka. Zazdrosny, spragniony krwi, zhańbiony, może nawet spróbować zabić niewiernego męża i bękarta. Od początku nie doceniał niestabilnej, ogromnej mocy chłopca, który w obronie maleństwa z pewnością rzuci się mu do gardła. Najlepiej dla demona byłoby, gdyby Nirmal własnoręcznie zabił króla. Mógłby wtedy zasiąść na tronie Amalendu, a on trwałby u jego boku jako jedyny, prawdziwy małżonek. Żeby wszystko się udało, ten niezgrabiasz Tanish, musiał trzymać Lakshmana jeszcze choć przez tydzień z dala od pałacu. Balraj opracował szczegółowy plan i podał wszystko wampirowi na tacy. Nic nie mogło pójść nie tak, miał tego pewność. W obronie swojego szczęścia był gotów do popełnienia każdego szaleństwa. Fortuna jednak kołem się toczy i nawet skrupulatny, tysiącletni demon nie mógł zaplanować wszystkiego. Nie ma sensu jednak wymagać rozsądku, od będącego w szponach pierwszej miłości, kompletnie otumanionego osobnika. Nigdy wcześniej nie kochał, więc nie miał pojęcia, że serca, zwłaszcza te zakochane, były zawsze najbardziej nieprzewidywalnymi elementami świata i rządziły się swoimi, niezrozumiałymi prawami.