poniedziałek, 17 marca 2014

19.Miki w pałacu. Zimna wojna. Małżonek dla księcia.

Ogromnie się popołudniami w tym szpitalu nudziłam, więc i tutaj macie dzisiaj nowy rozdział. Ciekawe czy uda mi się was zaskoczyć.
  
   W rozległym holu, poprzedzającym wejście do sali tronowej zebrała się cała elita Amalendu. Cztery razy do roku odbywała się ceremonia wprowadzenia, na której wampiry prezentowały władcy swoich potomków. Rodzice Mikaeli będący znanymi uczonymi, z rodzaju tych zupełnie nieprzytomnych i oderwanych od świata rzeczywistego, zupełnie zaniedbali ten obowiązek. Zwykle przyprowadzano do pałacu kilkuletni dzieci.
Miki ubrana w odświętną sukienkę i buciki z niewielkimi obcasikami czuła się bardzo nieswojo, tym bardziej, że wokół siebie widziała jedynie maluchy, prowadzone za rękę przez dumnych rodziców. Przyzwyczajona do wygodnych, luźnych bluz i spodni ciągle poprawiała na siebie ubranie.
Rajit z Chandim próbowali jej dodać odwagi, ale nie było to wcale łatwe zadanie. Przez kilka dni uczyli ją jak ma się zachować i poruszać. Dziewczynka okazała się bardzo pojętna, obdarzona naturalnym wdziękiem. Niestety zazwyczaj wygadana i rezolutna, w tych sprawach okazała się zadziwiająco nieśmiała i niepewna siebie. Wampir prawdę mówiąc był wściekły na siostrę, która tak bardzo zaniedbała jej wychowanie. Przez całą drogę sprzeczał się z elfem, który w końcu stracił do niego cierpliwość.
- Ty durny krwiopijco przestań w końcu histeryzować. Nie jesteś wcale lepszy od niej, do niedawna byłeś przekonany, że Miki to chłopiec. – Uszczypnął go w ramię.
- Zamiast mnie żałować, znęcasz się nad bezbronnym – jęknął cicho Rajit i roztarł bolące miejsce. Rozejrzał się bacznie dookoła, czy ktoś zauważył ich niestosowną sprzeczkę. Wszyscy jednak byli zbyt zajęci strofowaniem swoich pociech, by zwracać uwagę na innych.
- Co będzie wujku jak cię skompromituję? Król wrzuci cię do lochu ze szczurami? - Zapytała Miki, korzystając z chwilowego zawieszenia broni pomiędzy mężczyznami, spoglądając na nich trwożliwie.
- Skarbie, masz się tylko ukłonić i przedstawić. Nie ma w tym niczego trudnego. - Wieszcz pogłaskał ją uspokajająco po głowie.
- Podobno władca jest bardzo surowy, ma smocze oczy i potrafi zabijać jednym spojrzeniem – wyrzuciła z siebie na jednym wdechu, denerwując się coraz bardziej i wyłamując sobie jeden po drugim szczupłe paluszki, które nieprzyjemnie trzeszczały w stawach.
- Weź się w garść, tutaj są same dzieciaki, na pewno nie narozrabiasz podczas prezentacji więcej niż te małe wiercipięty. – Starał się ją pocieszyć Chandi. – Wyobraź sobie, że jesteś księżniczką i mieszkasz w tym zamku od urodzenia.
- Jestem księżniczką…, jestem piękną księżniczką… - zaczęła w kółko powtarzać Miki i zamknęła oczy. Próbowała sobie wyobrazić siebie jako ślicznotkę podziwianą przez zachwycone tłumy.
- Mikaela z klanu Coraggion! - rozległ się donośny głos herolda i drzwi do sali tronowej stanęły otworem. Dziewczynka weszła do środka eskortowana przez Rajita. Chandi musiał pozostać na zewnątrz, ponieważ nie należał do rodziny. Szeroko otartymi oczami podziwiała ogromną salę z czarnego marmuru, ozdobioną płaskorzeźbami przedstawiającymi najważniejsze wydarzenia z historii Amalendu. Przez całą długość komnaty ciągnął się czerwony dywan, który kończył się przed tronem władcy. Po jego obu stronach stali przedstawiciele wszystkich klanów i ważniejszych rodzin w państwie, pobłażliwymi uśmiechami witając nowych Amalendczyków.
Miki chwyciła kurczowo rękę wujka i zatrzymała się dopiero przed samym królem. Dygnęła tak jak ją tego uczono, sztywna ze zdenerwowania wzięła zbyt duży zamach nogą, potknęła się o własną stopę i padła jak długa na ziemię. Z kieszonek w jej sukience, z cichym szelestem wysypały się barwne, marmurowe kulki.  Rajit próbował podnieść siostrzenicę, ale poślizgnął się na jednej z nich i podzielił los dziewczynki. Stojący obok władcy Nirmal natychmiast podbiegł i pomógł dziecku wstać.
- Drogi przyjacielu – odezwał się Lakshman, zadowolony, że w końcu coś zaczęło się dziać. Ceremonia trwała już od dwóch godzin, a on nudził się śmiertelnie. – Przeszedłeś dzisiaj samego siebie. Nie wiedziałem, że wielbisz mnie do tego stopnia, by całować proch pod moimi stopami. Jeszcze nikt nie zdobył się na taki dowód oddania. - Przy akompaniamencie śmiechu wszystkich zebranych, wstał i podał rękę czerwonemu jak burak mężczyźnie, który pośpiesznie otrzepał ubranie z pyłu. Książę tymczasem zajął się zawstydzoną dziewczynką.
- Wszystko w porządku, coś cię boli? – zapytał troskliwie. – Po co zabrałaś ze sobą te kulki? – zapytał z czystej ciekawości. – Chandi bardzo dobrze wybrał, twoja sukienka jest śliczna – próbował dodać dziecku otuchy.
- Wcale nie – zaprzeczyła ku jego zdumieniu. – To sukienka – podfruwajka, kiedy tu szliśmy wiatr ciągle ją podwiewał i było mi widać majtki. - Tłumaczyła z przejęciem miłemu panu o oczach równie ciepłych jak te u mamy. Nie zdawała sobie sprawy, że w sali ze świetną akustyką wszyscy słyszą każde jej słowo. – Wzięłam więc z donicy z kaktusami trochę tych kulek, by obciążyć kieszenie. – Była najwyraźniej bardzo dumna ze swojej pomysłowości.
- Yhy… yhy… - Nirmal wziął ją za rękę z trudem panując nad swoim rozbawieniem. – Może pójdziemy do ptaszarni, a wujek podyskutuje tu sobie trochę z królem? – zaproponował, po czym ukłonił się zebranym i pociągnął małą za sobą, pozostawiając Rajita na pastwę duszących się ze śmiechu dworaków.
***
   Nirmal od tygodnia trzymał się od Lakshmana z daleka, nadal na ustach czuł bliznę powstałą na skutek brutalnego pocałunku. Władca nie raczył ani się wytłumaczyć, ani też nie przeprosił go za to co zrobił. Zachowywał się chłodno i z dystansem, jakby nic się nie wydarzyło. Ich wieczorne spotkania w salonie, przestały przypominać pogawędki dwóch przyjaciół. Stały się jedynie porą karmienia, po którym chłopak grzecznie dziękował i wychodził. Obu mężczyznom nieprzyjemna atmosfera bardzo ciążyła, żaden z nich nie miał jednak zamiaru wyciągnąć pierwszy ręki do zgody. Rozmowy między nimi stały się niesamowicie puste i sztuczne.
- Wasza Wysokość – kłaniał się na powitanie chłopak podnosząc się z kanapy. Wiele dałby za to by móc przytulić się do mężczyzny jak to robił dawniej. Narzucił jednak sobie jakieś zasady i postanowił się ich trzymać. Zacisnął więc jedynie usta w wąską kreskę i usiadł z powrotem.
- Witaj – odpowiadał równie chłodno Lakshman, który miał wyrzuty sumienia, że tak obcesowo zachował się wobec chłopaka. Mała blizna na delikatnych wargach stanowiła niepokojący dowód jego brutalności. Wiedział, że powinien przeprosić, ale jakoś nie potrafił się na to zdobyć.- Głodny?- zapytał jedynie po chwili milczenia i podał mu obnażony nadgarstek. Miał ogromną ochotę zanurzyć dłoń w czarnych włosach chłopaka, ale szybko z tego zrezygnował i schował ją za siebie.
- Dziękuję – mówił za każdym razem cicho Nirmal skończywszy posiłek i nawet nie spojrzawszy na władcę wychodził z pokoju. Chciał jak najszybciej zejść mu z drogi, aby nie zauważył ile wysiłku kosztuje go utrzymanie pozbawionego emocji wyrazu twarzy.

   Nirmal prawie codziennie popłakiwał w poduszkę z tęsknoty i smutku. Bez wsparcia Lakshmana oraz przyjaciół czuł się niesamowicie samotny w tym ogromnym zamku, pełnym zupełnie obcych mu istot.  Po kilku dniach takiej izolacji, wypełnionymi jedynie obowiązkowymi lekcjami był już tak spragniony towarzystwa, że postanowił zapoznać się bliżej z kilkoma młodymi dworzanami. Gdyby wiedział jakie zamieszanie z tego wyniknie pewnie wolałby zamknąć się na cztery spusty w swojej sypialni.  Niewiele jednak wiedział o świecie wampirów, nie znał ich zwyczajów, często bardzo różniących się od ludzkich.          Szczególnie polubił dwóch z mężczyzn, niewiele starszych od niego – Aidana z klanu Orgolin i Jovela z klanu Mentrios. Obaj średniego wzrostu, jasnowłosi, przedstawiali typ urody, który zawsze mu się podobał. Szybko stali się nierozłączni, często można było zobaczyć tę trójkę spędzającą ze sobą wolny czas. Nirmal starał się traktować ich jak dobrych znajomych i żadnego nie wyróżniać. Razem szybowali wieczorami nad dachami pałacu Yendal Ansorg, który z tej perspektywy wyglądał wyjątkowo dostojnie. Strzeliste, czarne wieże o ścianach pokrytych szkarłatnymi runami mieniącymi się w promieniach zachodzącego słońca, zdawały się sięgać nieba. Rozgałęzione nitki czerwieni przypominały nieco pulsujące naczynia krwionośne, które oplatały całą, potężną budowlę. Nirmal wielokrotnie pytał o ich przeznaczenie, ale wszyscy tylko wzruszali ramionami, tratując je jak nieco niepokojącą ozdobę, nadającą zamkowi specyficznego, groźnego wyglądu.
- Myślicie, że są magiczne? –wylądował zręcznie na parkowej alejce. Latanie sprawiało mu ogromną przyjemność i przychodziło coraz łatwiej. Usiadł na brzegu fontanny i poprawił czarne loki, które potargał mu wiatr.
- Nie wiem, ale kiedy byłem tutaj po raz pierwszy jako dziecko próbowałem ich dotknąć. Doznałem jakby porażenia prądem, odrzuciło mnie na dobry metr do tyłu – odezwał się Aidan. Ciekawski i żywy z natury wszystko chciał zawsze sprawdzić osobiście, często pakując się w kłopoty.
- Bo jesteś głupkiem wpychającym wszędzie swój wielki nochal – postukał go po czole Jovel, któremu w głowie się nie mieściło, że można być tak nieodpowiedzialnym i igrać z potężną magią zamku. On z kolei zawsze wszystko kalkulował, podejmował jakiekolwiek działanie dopiero po długim namyśle.
 -Popatrz na siebie panie Wielkie Ucho – Wykrzywił się do niego Aidan. Doskonale znał kompleksy przyjaciela i skwapliwie z tego skorzystał. Zarobił nieprzyjazne spojrzenie.
- Przestańcie sobie dogryzać, zupełnie jakbym słyszał Rajita i Chandiego. – Nirmal usiadł pośrodku, rozdzielając skutecznie warczących na siebie mężczyzn. – Zrobiło się niesamowicie gorąco. – Ściągnął kaftan i rozpiął kilka guzików koszuli, w powietrzu było o wiele chłodniej, teraz lipcowy upał uderzył w niego z pełną siłą. Nie zdawał sobie sprawy, że dwie pary błyszczących oczu śledzą każdy jego gest. Młode wampiry zauroczone księciem, nie dostrzegały wcale jego kalectwa, ponadto słynne znamię sprawiało, że wydawał się bardziej niezwykły i tajemniczy niż był w istocie. Subtelna twarz o regularnych rysach i lśniących niczym wypolerowane srebro oczach, wystarczająco rekompensowały niewielką wadę, jaką było utykanie. Nie mówiąc już o wdzięku i cieple jakimi emanowała jego osoba, a które podziwiał cały dwór. Na tle zimnego i wyniosłego władcy wypadał bardzo korzystnie. Swoją życzliwością, uprzejmością nawet dla najniższego z sług zjednał sobie wiele serc. O charakterze osoby świadczy bowiem najlepiej nie to, jak traktuje równych i wyższych od siebie, ale jak odnosi się do tych najmniejszych, w pełni od niej uzależnionych.
   Nirmal nie miał zbytniego doświadczenia z mężczyznami, nigdy nie był w żadnym związku. Żył w swoim małym świecie z mamą i siostrami o wielu rzeczach nie mając pojęcia. Nie zdawał sobie sprawy z uczuć nowych znajomych w stosunku do swojej osoby, to co traktował jak spotkania towarzyskie w gronie kolegów dla nich było czymś o wiele poważniejszym. Nie wiedział, że kiedy tylko odwróci wzrok przyjaciele, coraz częściej się ze sobą kłócą, a ich zachowanie robi się coraz bardziej agresywne. Spojrzał przed siebie i zobaczył na drzewie, w pobliżu ścieżki dorodne brzoskwinie.
- Wyglądają bardzo smakowicie – westchnął, ale rozleniwiony upałem nie miał ochoty się ruszyć z miejsca.
- Mówisz o owocach? – Aidan właśnie wrócił do siebie ze świata podniecających snów, do którego zagnała go kropelka potu spływająca po smukłej szyi Nirmala.
- Tak, lubię takie z mechatą skórką, fajnie łaskoczą podniebienie – uśmiechnął się do niego chłopak.
- Znajdę dla ciebie najładniejszą! – Jovel wystartował niczym wypuszczona z łuku strzała. Nie miał zamiaru dać się przegonić w wyścigu do serca księcia temu krzywonosemu paskudzie.
- Ożesz ty!- wrzasnął Aidan i ruszył pośpiesznie za nim, mocno uderzając skrzydłami.
- Bawicie się w wyścigi? Zupełnie jak dzieci – pokręcił głową Nirmal. Miał niejasne wrażenie, że ta rywalizacja zaczyna się wymykać spod kontroli. Po chwili na jego kolanach wylądował kopczyk złocistych, słodko pachnących, zarumienionych od słońca brzoskwiń. – Wspaniałe, dziękuje wam – uśmiechnął się do obu młodych wampirów, które nie przestawały na siebie powarkiwać.
***
   Kiedy książę udał się do swoich komnat, obaj mężczyźni bynajmniej nie poszli w jego ślady. Stanęli naprzeciwko siebie błyskając groźnie oczami, które w zapadającym zmierzchu zaczęły fosforyzować, jak u dzikich zwierząt. Przez wiele lat przyjaźnili się, ale osoba Nirmala skutecznie ich podzieliła. Teraz byli dorastającymi samcami, walczącymi o upragnioną zdobycz. Stanęli naprzeciwko siebie na parkowej ścieżce zaciskając mocno pięści.
- Wycofaj się, specjalnie robisz mi na złość, zawsze wolałeś dziewczyny! – warknął zapalczywie Aidan.
- Ale zmieniłem zdanie, mam do tego prawo –Jovel zmierzył go płonącym wzrokiem, siły były wyrównane. Nirmal idealnie pasował na jego małżonka, a rodzina coraz mocniej na niego naciskała w tej sprawie. Na pewno byliby zadowoleni, gdyby Wybraniec został członkiem ich klanu.
-Wiem, co się kluje w tej głowie liczykrupy. Wyliczyłeś sobie ile skorzystasz, jeśli się z nim ożenisz, ty zimny skurczybyku! – Wziął rozmach i rzucił w niego trzymaną w ręce brzoskwinią. Rozpłaszczyła się na klatce mężczyzny, brudząc elegancki kaftan lepkim sokiem.
- Masz pojęcie jak trudno było go kupić?! – Jovel był bardzo czuły na punkcie swojej garderoby, o czym Aidan doskonale wiedział. – Mam zamiar poprosić króla o rękę Nirmala, a ty nie masz tu nic do gadania!
- To się jeszcze okaże śmieciu! – wysunął szpony i rozpostarł bojowo skrzydła. – Albo ty, albo ja!
-Myślisz że się przestraszyłem?! Zrobię z ciebie miazgę narwany głupku! – Wokół mężczyzny zawirowała magia. Obaj wznieśli się do góry z gwałtownym łopotem, wzniecając tumany kurzu. Już po chwili w powietrzu świstały zaklęcia, w ruch poszły także szpony i skrzydła. Oczy stały się czerwone, niczym świeżo utoczona krew.
***
   Lakshman skończył właśnie pracę i miał zamiar opuścić swój gabinet. Tego dnia zajęcia wyjątkowo się wydłużyły i był już bardzo zmęczony. Sekretarze krzątali się gorączkowo w kompletnej ciszy, porządkując dokumentację. Przeciągnął się w fotelu i wypił ostatni łyk ulubionej kawy. Miał ochotę na długą, ciepłą kąpiel. Nie zdążył jednak wstać, kiedy drzwi się z impetem otworzyły i do środka wpadli dwaj wściekli przedstawiciele arystokracji. Opanowali się jednak na tyle, by zatrzymać się przed biurkiem i ukłonić na znak szacunku.
- Skoro już wtargnęliście bez zaproszenie, to mówcie. Mam nadzieję, że macie dobre usprawiedliwienie swojego zachowania. – Zmierzył ich chłodnym wzrokiem.
- Nie ośmielilibyśmy się tutaj wejść, gdybyśmy nie mieli ważnego powodu Wasza Wysokość. Dotyczy nie tylko nas, a właściwie całego dworu. Rozwiązać go możesz jedynie ty panie – zaczął ostrożnie straszy z nich, widząc zły humor władcy.
- Nasi synowie pojedynkowali się dzisiaj z powodu młodego księcia. Zadali sobie szereg poważnych ran – dodał drugi z wampirów. Wyraźnie było widać z jakim trudem nad sobą panuje. – Myślę, że trzeba z tym skończyć zanim dojdzie do nieszczęścia.
- Czy oni nie byli czasem przyjaciółmi? – zapytał po chwili zamyślony Lakshman. Od kiedy zobaczył flirtującego z dworzanami Nirmala, przeczuwał, że może dojść do czegoś takiego. Wampiry były bardzo ambitne i skłonne do awantur, lubiły ze sobą rywalizować nie przebierając w środkach. Młodzież zaczęła rywalizować o względy chłopaka, w takich sprawach przestawały się liczyć jakiekolwiek sentymenty. Pojedynki często kończyły się śmiercią lub poważnym kalectwem jednej ze stron.
- Byli, to właściwe określenie, ledwo udało się nam ich rozdzielić – pokręcił głową siwowłosy. – Zupełnie stracili rozsądek.
- Rozumiem, zajmijcie się dziećmi i postarajcie się trzymać te dwa koguty z dala od siebie. Porozmawiam z księciem – skinął im ręką, wyraźnie dając do zrozumienia, że posłuchanie skończone.
   Kiedy wyszli cicho dyskutując między sobą, nalał sobie do szklaneczki alkoholu i głęboko się zamyślił. Nie chciał by jego dwór zamienił się w pole bitwy, gdzie młode samce walczyłyby o względy Nirmala. Wampiry nie były zbyt płodne i strata potomka, często stawała się dla nich ciosem nie do przeżycia.
Ze swojej strony coraz trudniej mu było utrzymać dystans do chłopaka. Nie chciał zbytnio się do niego przywiązywać, a ten brutalny pocałunek, uświadomił mu dobitnie, że traci nad sobą kontrolę. Jeden zdradziecki narzeczony zupełnie mu wystarczył, nie miał ochoty przeżywać wszystkich tych idiotycznych emocji zwanych przez zdurniałych, opitych winem poetów najwznioślejszym z uczuć czyli miłością. Dostał już wystarczającą nauczkę i miał zamiar, jak każda rozsądna osoba nauczyć się czegoś na swoich błędach. Po dłuższym namyśle doszedł do wniosku, że najlepiej będzie wydać Nirmala za mąż, inaczej awantury i pojedynki nigdy się nie skończą. Zwykłe zaręczyny nie poprawiłyby sytuacji, narzeczony zostałby pewnie uznany za jeszcze jednego rywala do pokonania. Przeleciał w pamięci wszystkie znane mu osoby, nadające się do tej roli. Chciał by to był ktoś silny, kogo chłopak lubił i dobrze znał. Skinął głową na jednego z sekretarzy.
- Przyprowadźcie mi tu lorda Rajita.
..........................................................................................................................
Betowała Ariana