sobota, 14 czerwca 2014

30. Nowa metoda leczenia. Zapomniana kaplica

       Rozdział dedykuję Loui, która często dzielnie towarzyszy mi podczas pisania. Gdyby nie ona, niejeden rozdział wyszedłby o wiele później.

   Nirmal, ze względu na swoje kalectwo, nie miał zbyt dużych szans na ucieczkę, ale ponieważ wynajęty dom był dosłownie kilka kroków dalej, po drugiej stronie ulicy, miał jednak nadzieję, że uda mu się dobiec do drzwi  i zabarykadować się w którejś z sypialni, zanim dopadnie go mąż. W pośpiechu zapomniał jednak o pewnym maleńkim szczególe – klucz tkwił w kieszeni Lakshmana, który podjął się kilka dni wcześniej niewielkiego remontu mieszkania i zaopatrzenia go we wszystkie niezbędne rzeczy. Chłopak przypomniał sobie o tym dopiero wtedy, gdy zdyszany zatrzymał się przed progiem.
- Ale ze mnie ciołek! – jęknął i pacnął się w czoło.
- Mam cię! – Warknął wprost w jego szyję mężczyzna i objął silnymi ramionami w pasie kompletnie unieruchamiając. Zadrżał, czując ciepły oddech na wrażliwej skórze. – Boisz się robaczku? A może masz ochotę na małe co nieco?
- Nie... – Miało zabrzmieć stanowczo, a wyszedł żałosny pisk spanikowanej myszy, którą właśnie dopadł kot. Zaczął wić się gwałtownie, aby uwolnić się od szeroko uśmiechniętego drania, mającego prawdopodobnie jakieś niecne zamiary. Niestety to była nader nierówna walka z góry skazana na przegraną. Mężczyzna stał za nim z miną wilka, któremu trafił się wyjątkowo smakowity Czerwony Kapturek.
- Kłamiesz drogi książę. – Porwał na ręce miotającego się głuptasa, otworzył drzwi i przeniósł przez próg. – Czy nie tak robią ludzie po ślubie?
- Ludzie? – Nie zrozumiał Nirmal. – Gdzie ty tu widzisz jakiś ludzi? – Próbował ponownie zaprotestować. – Aaa...! – Miauknął bezradnie, ponieważ wielka łapa złapała go za pośladek i lekko ścisnęła. – Puszczaj!
- Masz zadanie do wykonania. – Mężczyzna wszedł ze swoją ofiarą do kuchni i postawił ją na podłodze. Miał ochotę pocałować wydęte z oburzenia usta, ale się powstrzymał. Usiadł na taborecie, zdjął koszulę, a potem niedbale rzucił ją na ziemię. Przeciągnął się niczym duży kot, prężąc potężne mięśnie pod śniadą skórą i spojrzał z rozbawieniem na coraz bardziej czerwoną twarz męża. – Bierz się do roboty. Czyżby widok mojego idealnego ciała tak tobą wstrząsnął, że zupełnie zaniemówiłeś? – Posłał mu złośliwy uśmieszek. Na plecach, piersiach, a nawet o zgrozo brzuchu mężczyzny widać było powbijane drobne kolce.
- Nie dotknę cię nawet jednym palcem! Idź do lekarza! – Chłopak zrobił krok do tyłu i skrzyżował ramiona w obronnym geście. Nie bał się bynajmniej tego zarozumiałego drania, tylko samego siebie i tego co mógłby zrobić, gdyby znalazł się zbyt blisko tego żywego posągu.
- Tchórz! – Spojrzał prowokująco w speszone oczy Nirmala. Doskonale zdawał sobie sprawę ze słabości dzielnego wojaka i bezwstydnie ją wykorzystywał. – Zobacz. – Wziął go za rękę i położył w miejscu, gdzie mocno biło jego serce. – Należy do ciebie, jak i cała reszta. – Uśmiechnął się, bo szczupła dłoń bezwiednie pogładziła napiętą skórę. – Przecież tego chcesz.
- Na pewno nie! –  Wyrwał drżącą rękę, wypiął dumnie pierś i sięgnął do apteczki z medykamentami. Wyciągnął wodę utlenioną, gaziki i pęsetę. – To tylko góra przerośniętych muskułów! – Dodał lekceważąco, jakby chcąc przekonać samego siebie, że nie ma tutaj niczego nadzwyczajnego.
- To może moja krew tak cię odrzuca? – Pytanie zostało rzucone aksamitnym głosem.
- Ee...? – Oczy chłopaka same powędrowały wzdłuż torsu mężczyzny, którym właśnie wędrowała sobie wyjątkowo kusząco wyglądająca kropla krwi. Taka szkarłatna, pulchna i pięknie pachnąca tworzyła zawiły szlaczek na lśniącej w sztucznym świetle skórze. – Jak będziesz tyle gadał, to nie skończę tego do północy! – Tupnął nogą dla dodania sobie odwagi. -Tarzaliście się w tych krzakach czy coś?! – Uszczypnął się w ramię i przywołał do porządku.
- Przypominam ci, że zostałem poszkodowany na twoje życzenie, więc masz obowiązek opatrzyć moje wojenne rany. – Rozparł się wygodnie na krześle. Ze swoimi złotymi, wygłodniałymi oczami i potężną sylwetką przypominał przyczajonego przed atakiem smoka, usiłującego ogłupić biedną ofiarę, aby sama rzuciła się w jego paszczę.
- To się nie ruszaj, bo przy okazji wyciągania kolców mogę wyrwać coś jeszcze. – Pogroził mu Nirmal, który podszedł do niego uzbrojony w pęsetę i płyn do dezynfekcji.
- Nie zapomnij pocałować każdego miejsca, wtedy lepiej się goi. – Wyszczerzył lśniąco białe zęby. – W końcu cierpię z twojej winy! – Skrzywił się jak po zjedzeniu cytryny, kiedy chłopak zaczął manipulować przy jego torsie.
- Boli? – Zrobiło mu się głupio, bo rzeczywiście namówił mężczyzn do całej akcji, nie za bardzo myśląc o konsekwencjach.
- Baardzo! Dlatego potrzebuję znieczulenia! – Starał się ze wszystkich sił wyglądać na wyjątkowo cierpiącego. Niestety słodki głuptas był niemożliwie wręcz uparty, choć na szczęście podatny na sugestię.  – Aaa...- zajęczał, aby dodać odrobinę dramatyzmu.
- Przepraszam... – Natychmiast przyłożył usta do krwawiącego miejsca. Nie mógł się jednak powstrzymać i delikatnie zlizał kilka kropli, które wyciekły po wyciągnięciu małego kolca. – To nowy sposób dezynfekowania i łagodzenia bólu, gdzieś o tym czytałem! – Starał się zrobić uczoną minę, ale średnio mu to wyszło, zwłaszcza, że nogi zrobiły się dziwnie miękkie.
- Kontynuuj. – Ledwo się powstrzymał, by go nie przyciągnąć do siebie. – Powinieneś opatentować tą metodę, działa rewelacyjnie.
- Yhy... – Nirmal z coraz bardziej skołowaną miną wyciągał kolejne kolce. Bliskość męża działała na niego niczym rozpylony w powietrzu narkotyk. Każdy kolejny całus stawał się dłuższy i bardziej namiętny. – Ostatni?! – W jego głosie zamiast radości ze skończenia niewdzięcznego zajęcia, zabrzmiał jakby smutek. Spojrzał tęsknie na lśniącą skórę, nie mógł od niej jakoś oderwać wzroku. Nieznośne nogi wrosły w podłogę i nie chciały go zupełnie posłuchać.
- Chyba powinienem podziękować? – Odezwał się nieco ochryple Lakshman. Delikatnie ujął drżącą rękę chłopaka i pocałował każdy zaciśnięty kurczowo palec, a kiedy się tylko rozwarły wpił się rozpalonymi ustami w dłoń.
- Och... ja muszę...- wyszeptał.
- Nie, to ja muszę bardziej się postarać. – Chwycił chłopaka w ramiona i posadził na swoich kolanach. – Jesteś naprawdę uroczą pielęgniarką, dlatego mam zamiar bardzo gorąco ci podziękować. – Wziął w posiadanie jego wargi, które natychmiast zapraszająco się rozchyliły. Nirmal obrócił się przodem i objął go w pasie nogami. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że lgnie do niego niczym pszczoła do ula. Wnętrze jego ust było słodsze od najlepszego miodu i działało niesamowicie uzależniająco. Im więcej się go próbowało, tym głód stawał się większy. Całowali się długo i namiętnie, niemal do utraty tchu. Kiedy chłopak zupełnie już zapomniał o całym świecie i swoich postanowieniach, został nagle stanowczo odsunięty i postawiony na podłodze. – Chyba powinniśmy zwiedzić swój nowy dom? – Lakshman trzymał za ramiona chwiejącego się męża.
- Co...? – Nadal nie bardzo kontaktował.
- Powiedz, że jestem mistrzem, dobrze całuję i chcesz jeszcze. – Jedna z dłoni zsunęła się na pośladki i pieszczotliwie je pogładziła.
- Chyba ci się coś przyśniło?! – prychnął oburzony, odzyskując powoli zdrowy rozsądek. – Zabieraj łapska i przestań mnie obśliniać! – Osunął się, zrobił tył zwrot i dumnym krokiem wymaszerował z kuchni, ratując resztki godności jakie mu pozostały. Musiał się wziąć w garść, bo inaczej nici ze szkolenia tego tyrana.
***
   Chandi ze zdumieniem stwierdził, że przenieśli się razem z kotem do jakiejś nie znanej mu kaplicy. Musiała być bardzo stara, pewnie pamiętała jeszcze wyprawy krzyżowe. Miała niesamowicie grube mury i niewielkie okna, umieszczone pod samym sufitem. Panował w niej półmrok rozświetlany jedynie kilkoma płonącymi świecami oraz łuczywami. Pod ścianą na wprost wejścia stał ołtarz, nakryty nieskazitelnie białym obrusem, poświęcony nie znanemu mu bóstwu. Na nim zobaczył piękny, złoty kielich używany od wieków przez wampiry do ślubnych ceremonii, cały pokryty starożytnymi runami, niektóre z nich mógł nawet odczytać.

,, Niech słowo kocham z twych ust usłyszę
Niech się w sercu wyryje, a w myślach zapisze”


Tym podobne złote myśli oplatały go od podstawy aż po brzegi, tworząc wspaniały, szkarłatny ornament. Z bocznej nawy wyszedł siwowłosy, lekko przygarbiony wampir i obrzucił przybyłych bystrym wzrokiem, zupełnie nie pasującym do jego sylwetki.
- Czego tutaj szukacie? Świątynia od wieków jest zamknięta.
- Nie szkodzi. Jesteś kapłanem i możesz nam udzielić ślubu, prawda? – zapytał Rajit, mocno ściskając dłoń elfa, żeby mu czasem coś głupiego nie przyszło do głowy. Kot grzecznie usiadł w bocznej nawie, obserwując wszystko z zaciekawieniem. Pachniało całkiem przyjemnie kwiatami i tłuściutkimi myszkami.
- Nie macie świadka – odezwał się staruszek, najwyraźniej niezbyt skłonny do współpracy. – Poza tym czy dobrze to przemyślałeś? On jest obcy! – Wskazał na Chandiego.
- Na pewno się ktoś znajdzie. – Mężczyzna usiłował zachować spokój i nie dać się sprowokować do awantury. Bał się, że jeśli nie wezmą ślubu natychmiast elf się znowu rozmyśli. – Nie czytujesz gazet? Wyszła nowa ustawa, nadająca wszystkim mieszkańcom Amalendu równe prawa. Możesz więc bez problemu nas połączyć.
- Czekaj! Nie kłamiesz?! – Staruszek nagle się ożywił i rozbłysły mu oczy. Odwrócił się gwałtownie w stronę ściany, na której wisiał gobelin przedstawiający jakąś bitwę. Zamachał rękami i z jakby wprost z muru wyłoniła się śliczna dziewczyna. Miała rude włosy, oczy całe czarne, bez zaznaczonych źrenic i małe, kręte różki  wystające figlarnie spośród rdzawych loków. Wyglądała na mieszankę co najmniej trzech ras.
– Bronia nie gap się na gości, tylko śmigaj do tego Wynalazku Belzebuba po ,,Królewskiego Szmatławca".
- Dziadku, zachowuj się – pogroziła mężczyźnie. – Jemu chodzi o pobliski supermarket, gdzie można kupić ,,Wiadomości z Pałacu”. - Dodała tonem wyjaśnienia. - Będę za moment. – Rozłożyła wielkie, pokryte jadowymi kolcami skrzydła, machnęła zakończonym puszystą kitką ogonem i już jej nie było. Wyfrunęła przez drzwi z szybkością błyskawicy.
- To moja wnuczka, zuch dziewucha. Tyle, że okropnie pyskata – odezwał się staruszek do nieco oszołomionego Rajita. – Jeśli mówisz prawdę, udzielę wam sakramentu za darmo. Od wielu lat musiałem ukrywać to dziecko, teraz będzie wolne.
   Dosłownie po dziesięciu minutach wróciła dziewczyna z naręczem gazet. Podskakując z ekscytacji rzuciła je dziadkowi. Rozłożyła jedną i zaczęła czytać promieniejąc niczym słoneczko.
- Jutro pojadę do Galerii na zakupy i zapiszę się do Akademii. Ciekawe, co powie Komendant na mój widok? – zachichotała i okręciła się na palcach lekka niczym chmurka. – Potrzebuję pieniędzy, nie mogę wyglądać jak żebraczka! – zwróciła się do dziadka, który udawał, że tego nie słyszy.
- To może my sobie pójdziemy? Nie chcemy przeszkadzać – odezwał się nagle Chandi. Nie był pewny swojej decyzji, znowu miał atak przedślubnej paniki i każdy pretekst do ucieczki był dla niego dobry. Kochał tego wampira, ale czy potrafiłby być dla niego dobrym mężem? Nie otrzymał zbyt wiele czasu by sobie wszystko poukładać i przemyśleć, a nie miał w zwyczaju podejmować pochopnie ważnych decyzji.
- Pewnie... pewnie... – Staruszek pomachał na niego ręką.
- Dziadku! – Tupnęła nogą dziewczyna. - Przecież oni będą mieć kruszynkę! – Spojrzała miękko na brzuch elfa, który natychmiast osłonił go dłońmi w odruchowym, obronnym geście.
- Nie każdy ma takie przewiercające wszystko ślepia! – Bronił się speszony mężczyzna. - Skoro tak, to zaczynamy! Podejdźcie bliżej. – Ustawił na środku ołtarza kielich i wyjął z szuflady wielką, bogato zdobioną księgę oprawioną w zieloną, najwyraźniej smoczą skórę. – Podajcie sobie ręce. - Rajit ujął drżącą dłoń wieszcza i zajrzał mu głęboko w błękitne oczy. W tym jednym, prostym geście i spojrzeniu było tyle miłości, że elfa opuściły wszelkie wątpliwości. Zrozumiał, że ten mężczyzna był mu naprawdę przeznaczony.
- Ja Rajit z Klanu Coraggion biorę sobie ciebie Chandi za męża i ślubuję cię kochać aż do śmierci. Moja dusza, ciało i wszelkie dobra należą do ciebie.
- Ja Chandi biorę sobie ciebie Rajicie za męża i ślubuję kochać aż do śmierci. Moja dusza, ciało i wszelkie dobra należą do ciebie.
- Teraz odsłońcie sobie nawzajem nadgarstki i podejdźcie do ołtarza. – Delikatnie pchnął do przodu zapatrzonych w siebie mężczyzn, którzy zupełnie zapomnieli po co tu przyszli. Byli już w swoim świecie, gdzie nikt obcy nie miał dostępu. – Teraz najważniejsza część ceremonii. - Podał sztylet Rajitowi. Mężczyzna ostrożnie naciął skórę elfa i upuścił kilka kropel do naczynia.
- Twoja krew jest moją krwią, teraz i na wieki. – Identyczny gest uczynił wieszcz, powtarzając słowo w słowo starożytną formułkę.
- Odtąd jesteście jednością! – Głos staruszka zabrzmiał niczym grom w pustej kaplicy. Szkarłatna ciecz w kielichu zawirowała i rozbłysła tysiącem maleńkich iskierek. – Pijcie i bądźcie szczęśliwi! – Podał naczynie młodym małżonkom, którzy dzieląc się sprawiedliwie spożyli wszystko do ostatniej kropelki.
 - Niech żyją! - Zapiszczała Bronia, pstryknęła palcami i z sufitu zaczął padać prawdziwy deszcz polnych kwiatów. Pokryły wielobarwnym, pachnącym kobiercem całą kaplicę, zmieniając jej surowe wnętrze w mały raj.
- Teraz jeszcze wasze imiona. – Kapłan otworzył księgę i wręczył Rajitowi gęsie, mocno zaostrzone pióro, jakimi posługiwano się przed wiekami. Mężczyzna ukłuł się nim w palec i złożył podpis własną krwią, to samo zrobili elf i dziewczyna. Ledwo skończyli Bronia i dziadek zaczęli sprzeczkę od nowa.
- Dziewuchy są od garów i rodzenia dzieci! Po jakie licho ci ta nauka? Nie dam na nią ani złotówki! – burczał kapłan, któremu na myśl o rozstaniu z wnuczką zrobiło się markotno.
- W Akademii złapię lepszego męża – zauważyła rozsądnie dziewczyna, dobrze znając słabości staruszka i jego marzenia o gromadce wnuków. – Uczą się tam synowie z najlepszych rodzin.
- A dużo potrzebujesz tych pieniędzy?
- Chyba nie chcesz, by twoja wnuczka przyniosła ci wstyd co? – Dziadek miał zazwyczaj węża w kieszeni, ale jeśli chodzi o dobro rodziny bywał naprawdę hojny.
   Chandi oparł głowę na ramieniu wampira i wtulił się ufnie w jego bok. Mężczyźni z rozbawieniem przyglądali się zażartej sprzeczce. Było widać, że tych dwoje bardzo się lubiło, jedno za drugim skończyłoby w ogień. Zżerała ich też ciekawość jakim cudem staruszek wszedł w związek z pół demonem.
- Chyba im przeszkadzamy drogi mężu – Rajit ujął go ponownie za rękę. To słowo tak pięknie zadźwięczało w jego uszach. Wyszli przed kaplicę, stojąca w bujnym, dzikim ogrodzie na jednej z latających wysp. Drzewa nad ich głowami tworzyły zielony baldachim przez który przeświecało zachodzące słońce, łaskocząc ich po twarzach. – Nie wydaje ci się, że o czymś zapomnieliśmy? - Zatrzymał się i odwrócił wieszcza do siebie.
- Nie sądzę. - Pokręcił przewrotnie jasną głową, choć dobrze wiedział, o co chodziło mężczyźnie.
- Nie daj się prosić, to na szczęście – Rajit objął go w pasie, pieszczotliwie gładząc końcami palców zarumieniony z emocji policzek.
- Jesteśmy w publicznym miejscu. – Elfy nie były skłonne do okazywania uczuć poza swoim domem i Chandi nie był tu wyjątkiem..
- Gdzie ty widzisz tutaj publiczność? Chyba, że on się liczy! – Wskazał na małego jeża dzielnie przedzierającego się przez wysoką trawę i taszczącego dorodne jabłko.
- Musisz postawić na swoim co? - Wspiął się na palce i obdarzył, nie spodziewającego się takiego gestu wampira, czułym całusem.
- Teraz ja! – Zaborczo zawładnął miękkimi wargami. Były jeszcze wspanialsze niż je zapamiętał. Smakowały lasem, ukrytymi w cieniu fiołkami i miłością, o jakiej zawsze marzył. Delektował się nimi powoli, przedłużając w nieskończoność słodką chwilę. Od dzisiejszego dnia będą szli przez życie razem, wychowując swoje dzieci i ciesząc się każdą sekundą, jaką darowali im hojni bogowie. Elf oddawał swoje usta bez najmniejszego protestu. Dotarł w końcu do bezpiecznej przystani. Dwa języki splotły się w pełnym pasji tańcu. Zarzucił męzowi ręce na szyję i zaczął się o niego ocierać, mrucząc z zadowolenia.
- Wolałbym nie robić tego tutaj, gdzieś w trawie grasuje ten kolczasty koleżka. – Spojrzał wymownie na zaskoczonego jego oświadczeniem Rajita.
- I będziemy szaleć do białego rana? – Nawet nie usiłował ukryć rozpierającego go entuzjazmu.
- Trochę kultury, dziecko cię słucha! – Twarz Chandiego zrobiła się czerwona jak zachodzące słońce.
- No to co, niech się młody uczy. Będzie miał jak znalazł, kiedy sobie kogoś wyhaczy!
- Co to za paskudny slang?!
- Zawsze możesz zatkać mi usta- zaproponował, mrużąc szelmowsko oczy.
- Doskonały pomysł. – Wpił się pożądliwie w twarde wargi, wykrzywione właśnie w łobuzerskim uśmiechu. Z pobliskiego drzewa obserwował ich kot, nie mający pojęcia, co ci dwaj właściwie robią. Na wszelki wypadek, gdyby jednak gdzieś się wybierali, zszedł na ziemię,.