niedziela, 18 października 2015

48. Spisek. Mali terroryści. Święto Ayati.

      Tanish, zdegradowany przywódca klanu Orgolion, prawie każdego dnia sprawdzał dziuplę w pochyłej limbie, która służyła za skrzynkę kontaktową z nowym wspólnikiem. Na tatrzańskich szlakach było teraz niewielu turystów, deszczowa, jesienna pogoda nie sprzyjała spacerom. Mógł więc bez zwracania na siebie uwagi chodzić, po stromych ścieżkach. Od czasu do czasu, po prostu z nudów i aby nie wyjść z wprawy w zabijaniu, porywał jakiegoś zbłąkanego pijaka w charakterze deseru. Z doświadczenia wiedział, że do szukania takich osobników nikt się specjalnie nie przykładał. Tego dnia włożył rękę w otwór w drzewie i ku swojej niezmiernej radości, znalazł niewielką karteczkę. Poświecił sobie latarką jako, że zapadał już zmierzch. Demon Balraj miał całkiem ładne pismo.

,, Przygotowałem pułapkę na króla. Wystarczy, że go do niej zwabicie i przetrzymacie ze dwa tygodnie. Jutrzejszy dzień będzie decydujący. Potem pozwólcie mu uciec i poszukajcie sobie dobrej kryjówki na jakiś miesiąc.  Ja w tym czasie posieję ferment na dworze. Pozbędziemy się tego samozwańczego władcy raz na zawsze. Wy dostaniecie tron, ja Nirmala i wolność. W jaskini blisko Sarniej Skały znajdziecie mapę. Jutro wyślę naszego wroga do jego miejsca przeznaczenia. Postarajcie się nie spaprać sprawy i nie róbcie niczego na własną rękę, żaden z was nie jest w stanie sam pokonać Lakshmana. Mam zamiar zrobić to w majestacie prawa.”.
                                                                   B

   Tanish dawno nie był w tak dobrym humorze, omal nie rozłożył skrzydeł by poszybować w noc i zrobić kilka szalonych kółek wokół Morskiego Oka. Wolał jednak nie kusić licha. Zamiast tego odnalazł wspomnianą jaskinię oraz mapę. Obejrzał ją dokładnie i już wiedział, że plan demona był niemal doskonały. Obawiał się jedynie co oznacza zwrot ,, zrobię to w majestacie prawa”.  W każdym razie oni prawie niczym nie ryzykowali. Zawsze mogli powiedzieć, że potwór zmusił ich do współpracy. Z szerokim uśmiechem na kościstej twarzy wrócił do swoich kompanów.
***
    Chandi nigdy wcześniej tak bardzo nie denerwował się swoim wystąpieniem na święcie Ayati. Wstał niemal o świcie, aby się przygotować. Wmawiał sobie, że to z powodu zaognienia międzyklanowych waśni, prawda jednak była zupełnie inna. Po raz pierwszy od długiego czasu miał zobaczyć Rajita. Na pewno będą musieli porozmawiać w sprawie synka. Nic nie pomogło wmawianie sobie, że mężczyzna już go nie obchodził, a jego serce zamknęło się dla niego na zawsze. Wziął długą kąpiel w relaksujących ziołach, ale ręce tak mu się nadal trzęsły, że z trudem rozczesywał swoje jasne włosy.
- Czego się tak boisz? Najwyżej naplujesz mu w tą głupią gębę! – rzucił wojowniczo do lustra. – I z pewnością, nie będzie tam nikogo przystojniejszego od ciebie. Niech zobaczy durny krwiopijca jaki skarb stracił. – Spojrzał z satysfakcją na swoje odbicie. Jasne pasma włosów lśniły niczym diamentowy pył i sięgały aż do pośladków, niebieski, haftowany srebrem kaftan podkreślał zgrabną sylwetkę i wąską talię. Granatowe oczy migotały jak najszlachetniejsze klejnoty.
 – ,,Jestem piękny i uroczy, tylko popatrz w moje oczy…” – zanucił pod nosem tekst niemądrej piosenki zasłyszanej w ludzkim radiu. Kiedy czuł się atrakcyjny, zawsze wstępował w niego bojowy duch. Nawet dłonie przestały mu się nareszcie trząść. Teraz musiał jeszcze zadbać o Hirala i resztę ferajny. Miał zamiar zabrać ze sobą synka razem z futrzakami i z dumą zaprezentować Amalendczykom. Będą mieli o czym plotkować przez najbliższy miesiąc.
Jego wspaniały plan miał tylko jedną małą acz bardzo psotną wadę. Zostawił malucha śpiącego grzecznie w łóżeczku, a odnalazł na podłodze w kuchni, grzebiącego w skrzyni z warzywami. Z zapałem młodocianego Picassa malował na ścianie, obgryzionym własnozębnie burakiem, jakieś bohomazy. Kocurek pomagał mu ogonem, zamoczonym wcześniej w stojącym na kredensie soku żurawinowym. Kiki popiskiwał, zagrzewając ich do dalszej zabawy. Wszyscy trzej byli wypaprani jak nieboskie stworzenia.
- Powinienem was wszystkich zamknąć w komórce! – Pogroził trzem urwisom, którzy zrobili niewinne miny i spotulnieli niczym owieczki. Chcąc nie chcąc rozebrał się z paradnego stroju, związał włosy w kitkę i zajął się brudasami. Zabrał wszystkich do łazienki i szczelnie zamknął drzwi. Włożył synka do wanny pełnej pieniącej się wody, wrzucił tam jeszcze jego ulubioną gumową kaczuszkę. Kiedy malec kwicząc z radości robił fale, on zajął się Kocurkiem, który stawiał czynny, pełen ostrych pazurków, opór.
- Fff... Phhyy… - Jeżył się i fukał rozpaczliwie von Mrau pewny, że ten jasnowłosy wielkolud, chce go za karę utopić, a już na pewno zepsuć jego piękne, pręgowane futerko, które z taką uwagą wylizywał cały wieczór.
- Bądź cicho kudłaty diable! Masz dzisiaj pachnieć niczym kwiatek i nic mnie nie obchodzą twoje fochy! – Po krótkiej acz zajadłej walce, zwierzak został wyszorowany, wysuszony i zawinięty w puszysty ręcznik. Na szyi zapięto mu niebieską obróżkę z wygrawerowanym imieniem jego małego pana. Siedział teraz w koszu na bieliznę i śledził losy towarzyszy niedoli. Zwinny Kiki sprytnie ukrył się w pralce. Został jednak odnaleziony, wypucowany i wyszczotkowany. Dostał też taką samą wąziutką obróżkę. Siedział otulony kocykiem na pralce i próbował ją pracowicie rozpiąć pyszczkiem. Po godzinie wszyscy byli nareszcie gotowi do wyjścia. Teraz wystarczyło się tylko ubrać. Chandi zamknął wszystkich trzech w dziecięcym pokoiku, wcześniej przezornie rozsypał na dywanie zabawki, by choć przez chwilę mieli zajęcie. Sam zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do poprzedniego blasku. Zajęło mu to jedynie kwadrans. Okazało się jednak, że co najmniej o dziesięć minut za długo. Kiedy otwarł drzwi zobaczył jedynie unoszący się w powietrzu biały pył. Po zapachu poznał talk, służący do pudrowania małej pupy Hirala. Na oślep dotarł do dywanu, gdzie teoretycznie powinny siedzieć maluchy. Oczywiście ich tam nie było, za to odnaleźli się na szafie, skąd zachwycony nowym odkryciem synek rzucał pełnymi garściami pachnący proszek, a Kiki machał szybko skrzydełkami, by formował się w zabawne obłoczki, dryfujące jakiś metr nad podłogą. Chandi bez słowa wyszedł, odnalazł w korytarzu telefon komórkowy i wybrał numer Nirmala.
- Natychmiast tu przyjedź, jak nie chcesz zastać moich zwłok! – zawył do słuchawki z głębi udręczonego serca. – Twój chrześniak stworzył bandę i mnie terroryzuje!

***
   W sali tronowej pałacu Harash- Andrum zebrali się już wszyscy najważniejsi członkowie klanów. Na przygotowanym pośrodku podwyższeniu, ustawiono wróżebne lustro. Wysokie na dwa metry, z ciemną, prawie czarną taflą przyciągało wzrok. Wyglądało zupełnie jak egzotyczna brama do innego wymiaru, którą w istocie było. Srebrne, grube ramy pokryte elfickimi runami lśniły w świetle lamp.
   Oczywiście wampiry należące do rodziny Orgolion, zajęły jak zwykle najlepsze miejsca jako, że zawsze uważały się za ważniejsze od innych. Można ich było bez trudu odróżnić po niemodnych, konserwatywnych szatach i wysoko zadartych głowach. Członkowie klanu Mentrios z dumą prezentowali błyszczące od klejnotów i złota kaftany. Uważali, że za pieniądze można mieć na tym świecie wszystko. Wypatrywali w tłumie co bogatszych dziedziczek, na żony dla swoich synów. Takie święto było do tego znakomitą okazją. Wysocy wojownicy z ze znakami Mortest, podzwaniali bronią. Ich zdaniem przemoc była kluczem do wszystkiego, co w życiu wartościowe. Natomiast wampiry z klanu Coraggion trzymały się nieco na uboczu. Nie chciały mieć nic wspólnego z tą ponurą bandą, zaciekle walczącą od wieków o wpływy w Amalendzie. Teraz król decydował o wszystkim, a oni byli z tego zupełnie zadowoleni.
   Rajit, jako osobiście zaangażowany w cały ten cyrk ze świętem Ayati, bezczelnie rozpychając oburzone jego chamstwem wampiry, dotarł do samego przodu z siłą tarana. Chciał być jak najbliżej podwyższenia, na które za chwilę miał wejść Chandi. Nikt, oczywiście poza Nirmalem, nie miał pojęcia o niespodziance, którą przygotował dla wszystkich wieszcz. Wszyscy byli jednakże zdziwieni, po co wokół lustra rozrzucono kilka puchatych, pokrytych czarnym aksamitem poduch. Większość uznała to za nową fanaberię wybrednego wieszcza, a co złośliwsi za objaw zbliżającej się starości.
   Po kwadransie niecierpliwego oczekiwania, zagrały trąby i do sali wszedł władca wraz z małżonkiem. Obaj zajęli swoje miejsca na tronach. Również oni, podobnie jak zgromadzone tutaj wampiry reprezentujące cały Amalend, byli ciekawi przepowiedni na nadchodzący nowy rok. Prawdę mówiąc, zazwyczaj niewiele z nich rozumiały i przeważnie tłumaczyły je sobie na swoją korzyść, ale zawsze z uwagą słuchały, co miał im do powiedzenia elf. Poza tym była to znakomita rozrywka i możliwość zdobycia najświeższego materiału do plotek, okazja do spotkania najważniejszych osób w państwie oraz zrobienia kilku intratnych interesów.
   Wszyscy skłonili się głęboko w ceremonialnym ukłonie, po czym odsłonili szyje na znak poddaństwa. Lakshman skinął głową i rozległy się ciche dźwięki muzyki. W drzwiach pojawił się wyprostowany jak struna Chandi, poruszał się z właściwym jego gatunkowi wdziękiem. Na widok jego eleganckiej sylwetki w nienagannie skrojonym stroju rozległy się zachwyty, co wrażliwszych na urodę wampirów. Za rączkę prowadził małego Hirala, który dzielnie dreptał u jego boku z uśmiechem na zarumienionej z emocji buzi. Na jego ramieniu siedział dumnie Kiki, a za nim z wysoko uniesionym ogonem szedł Kocurek. Dołeczki w policzkach malucha, burza jasnych loczków i szeroki uśmiech rozczuliły sporą część pań. Maszerował u boku taty bez cienia strachu.
– Ktoś chyba nazmyślał o kalectwie dziecka – odezwała się tęga żona ministra skarbu do swojej sąsiadki.
- Nie kochana, przyjrzyj się dobrze, chłopczyk nie ma źrenic.
- Skoro jesteś taka bystra, to powiedz jak w takim razie chodzi bez przeszkód?
- Pewnie będzie niezwykły jak jego piękny tatuś. – Szturchnęła gapiącą się z  otwartymi ustami kobietę. – Podobno już po małżeństwie i jest znowu do wzięcia.
- Ja bym go z łóżka nie wypędziła. Mój chłop już mi się całkiem znudził – zarechotała druga. – A dzieciaczek słodki niczym cukiereczek, mam już dwójkę dorosłych drabów, to i z trzecim dałabym sobie radę.
   Stojący za nimi Rajit zgrzytał bezsilnie zębami. Nie dość, że wstrętne plotkary pożerały wzrokiem jego męża jakby był wyjątkowo wykwintnym daniem, to jeszcze kłapały bezmyślnymi jęzorami na lewo i prawo. Kto by tam chciał, żeby taka raszpla z krzywym nosem wychowywała jego potomka. Nie zdając sobie z tego sprawy chyba po raz pierwszy, pomyślał o niewidomym kalece jako o swoim synu. Miał ochotę obdarzyć jędze kilkoma soczystymi epitetami prosto z koszar. Ze zdumieniem zanotował, że miał przed sobą najzwyklejsze dziecko. Spodziewał się, właściwie sam nie wiedział czego, ale na pewno nie zdrowo wyglądającego, bystrego malucha o śmiało zarysowanych ustach i podbródku, który codziennie widywał w lustrze. Jego napędzana lękami i cierpieniem wyobraźnia stworzyła jakąś mityczną istotę wprost z sennych koszmarów, która nijak miała się do tego, co właśnie zobaczył na własne oczy. W tym momencie przywódca klany Coraggion, nareszcie  spadł z hukiem prosto w ramiona rzeczywistości. Potrząsnął kilka razy głową, a nawet się uszczypnął, żeby się przekonać, że to nie jakieś halucynacje.
- Rajit, ty tumanie nad tumany - mruknął cicho do siebie – wygląda na to, że spanikowałeś jak rekrut, na widok pierwszego w swoim życiu pola walki. W dodatku, żałosny kretynie, spaliłeś za sobą wszystkie mosty. A w szkole tyle uczyłeś się o strategiach. Zbudowanie choćby kładki do serca Chandiego będzie teraz karkołomnym zadaniem. – W jakiś dziwny sposób, te słowa dodały mu nieco otuchy i odwagi. Mężczyzna miał serce wojownika, przeszkody były po to, by je pokonać, a bitwy, by je wygrać.
Chwilę potem zupełnie o zapomniał o wszystkich rozterkach, bo widok byłego kochanka odebrał mu całkowicie mowę i zawęził pole widzenia, do tej jednej najważniejszej osoby.
 - Na bogów, jak on zmizerniał – przemknęło mu przez głowę. – I to wszystko moja wina. Piękny ze mnie mąż, nie ma co. Prawdziwie szlachetny opiekun domowego ogniska. – Cokolwiek myślał o malcu, powinien był ugryźć się w język ze względu na kochanka. Mogli się przecież uprzejmie tolerować, jak to bywało w wielu wampirzych rodach, między ojcem a synem. Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić.  A jego szczera natura, nie potrafiła taić tego, co kryło się w sercu.
   Chandi posadził synka na przygotowanych poduszkach, a oba zwierzaki niczym dobrze wyszkolony oddział, przycupnęły obok. Odrzucił do tyłu kurtynę księżycowych włosów, a mężczyźnie zaparło dech. Nigdy, podczas swojego długiego życia, nie widział wspanialszej istoty. Serce zaczęło mu boleśnie tłuc się w piersiach i musiał z całej siły przyciskać do boków ramiona, by nie zrobić z siebie widowiska. Miał niezmierną ochotę wyciągnąć je do przodu, porwać elfa i zanieść do swojej jaskini.
   Wieszcz podszedł do zwierciadła.  Odetchnął głęboko kilka razy, bo obecność Rajita tuż pod samą sceną, wyjątkowo go rozpraszała. Ledwo się powstrzymał, by nie krzyknąć mało elegancko.
- Spierdalaj zimny sukinsynu do dziury z której wypełzłeś. Twoje miejsce jest z robakami i innymi oślizłymi paskudztwami, grubo poniżej poziomu stworzeń, które posiadają jakieś uczucia.
Wystarczyło kilka wypowiedzianych szeptem w staroelfickim słów, by  mroczna, przypominająca głęboką studnię powierzchnia, zafalowała niczym wzburzona tafla wody. Tam, gdzie inni widzieli jedynie wirującą mgłę, wieszcz dostrzegał szereg niepokojących obrazów. Stojący poniżej królewski sekretarz, skrupulatnie notował jego słowa.
- Zbliża się niespokojny czas. Demon stracił cierpliwość. Największych zbrodni dokonywano z miłości. Starzy wrogowie podniosą głowy, zatrzaśnie się podwójna pułapka. Zaowocuje łono smoczego dziecka. Z przeszłości płynie nauka. Co wybierze powstały z martwych? Czy krew naznaczy tron Amalendu? -
Elf zagryzł usta, aż poczerwieniały. Choć z całej siły wytężał wieszczy wzrok, nie potrafił przeniknąć zasłony przyszłości, jak zawsze w chwilach, kiedy przepowiednia dotyczyła także jego osoby. Wtedy jego słowa bywały bardzo zagmatwane i niedokładne. Czuł całym sobą, że zbliża się niebezpieczeństwo. W końcu zaczął drżeć i upadł na kolana.
- Tatusiu? – Zaniepokojony Hiral, z usteczkami ułożonymi w podkówkę natychmiast podbiegł do niego i objął ciepłymi rączkami za szyję.
- Wszystko dobrze maleńki – Chandi wziął synka na ręce i mocno do siebie przytulił. – Nic tu po nas, wracamy do domu. – Zwierzaki zerwały się na łapki i skrzydła, gotowe do wymarszu.
 Kiedy oniemiałe z wrażenia wampiry trawiły w swoich umysłach to, co właśnie usłyszały, szerokie drzwi do sali tronowej zostały z hukiem otwarte. Czerwonym dywanem, wprost do stóp władcy pośpieszył kapitan straży pałacowej, wraz kilkoma zaufanymi gwardzistami. Skłonił się głęboko, czekając na reakcję swojego pana.
- Mów, skoro tak gwałtownie tu wtargnąłeś zakłócając święto. – Lakshman najwyraźniej nie był zbyt zadowolony z zachowania swojej ulubienicy. Niewysoka, szeroka w biodrach, o śniadej twarzy, dziewczyna była jednym z najlepszych wojowników jakich posiadał. - Mam nadzieję, że masz do tego dobry pretekst Saro.
- Tanish zaatakował Północną Strażnicę. Zabił kilku naszych żołnierzy. Nie wiemy, co planuje ta zakała rodu Orgolion. – Kobieta sama do niego należała i było jej wstyd za krewnego, który ciągle sprawiał tyle problemów. Gdyby to od niej zależało już dawno, definitywnie pozbyłaby się zdrajcy.
- Dobrze, że nareszcie wyszedł z kryjówki. Chłopców potraktujcie jak bohaterów, należy im się godny pochówek za obronę naszych granic.
- Chcę pomóc. – Nirmal podniósł się z tronu. Przepowiednia elfa z połączeniu z wtargnięciem żołnierzy wydała mu się bardzo niepokojąca.
- Ty zostajesz i zajmiesz się dworem – rzucał sprawnie rozkazy władca. – Rajit obejmie rządy pod moją nieobecność. Ale najpierw załatwi swoją osobistą sprawę tak, żebym po powrocie nie musiał się denerwować. – Spojrzał na przyjaciela znacząco. Ten zbladł, widząc jak wparuje się w obrączkę na palcu swojego męża, któremu bynajmniej nie podobały się padające z władczych ust polecenia . Przed oczami natychmiast stanęła mu wizja rozwodu i ponownego ślubu elfa.
- Oczywiście Wasza Wysokość. – Zerknął tęsknie za wychodzącym właśnie z sali elfem. Hiral trzymał go mocno za szyję i Mizia po niej noskiem. Wiele by dał, by być na miejscu tego szkraba. – Na zgniłą krew! – zaklął cicho pod nosem. Czyżby był zazdrosny o tego walącego w pieluchy malucha? Całkiem już zwariował!
- Pojadę z tobą! – Książę spróbował jeszcze raz przekonać Lakshmana. Czuł, że nie powinni się teraz rozstawać. Z drugiej strony jego okres płodny będzie łatwiejszy do przejścia dla obydwu, jeśli najbliższy tydzień spędzą z dala od siebie.
- Nie ma mowy, ktoś musi zająć się pałacem, a on poza mną słucha jedynie ciebie. – Pogładził upartego głuptasa po policzku, po czy nachylił się do jego ucha i wyszeptał do czerwieniejącego ucha. – Chyba, że wolisz pojechać ze mną, po drodze na pewno uda nam się zrobić jednego małego wampirka, albo od razu dwa.
- To ja zostanę, skoro jestem tu taki niezastąpiony – powiedział z przekąsem Nirmal. Cwany drań zawsze miał w zanadrzu jakiegoś asa. Chyba faktycznie powinien lepiej zająć się rozwiązaniem problemu przyjaciół, zamiast włóczyć się w poszukiwaniu Thanisa.
- Uwielbiam, kiedy jesteś taki zgodny – musnął zaciśnięte usta swoimi. Koniecznie musiał szybko wrócić i zaciągnąć go do sypialni.
- Uważaj na siebie – dodał i przytulił się do niego na oczach całego dworu, pozwalając sobie na chwilę słabości. I tak uważali go za ledwo wyrosłego z dziecięcego pokoju smarkacza, więc nie było powodu grać twardziela. Pozwolił, by mąż pogłębił pocałunek. Musiał mu starczyć co najmniej na kilka dni. Odsunął się po chwili, notując dobiegające zewsząd z ciche śmieszki. Zadarł dumnie głowę, udając dzielnie, że ich nie słyszał, choć ciemne rumieńce świadczyły o czymś przeciwnym. Rozejrzał się w poszukiwaniu elfa.
- Chandi zaczekaj na nas! – zawołał za oddalającym się powoli przyjacielem, jednocześnie złapał za rękę zaskoczonego Rajita. – Nie gap się tak! Jedziemy do domku na wyspie ustalić wasze sprawy. Ja zajmę się maluchem, a wy porozmawiacie. Pałac da sobie radę sam przez kilka godzin.