niedziela, 3 maja 2015

43. Kłótnia.

    Medycy popatrzyli po sobie, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Woleliby, żeby lord Rajit był obecny, kiedy będą pokazywać maleństwo wieszczowi. Bali się jego reakcji na kalectwo synka. Elficki lekarz podszedł do Chandiego z kubkiem parujących ziół na uspokojenie. W tym czasie wampir posłał wystraszoną służącą po pana domu. Mężczyzna popatrzył nieufnie na lekarstwo i odwrócił głowę.
– Chcę zobaczyć moje dziecko! Natychmiast!
– Proszę chwilę zaczekać, zaraz przyjdzie pana mąż. – Elf starał się, jak mógł, uspokoić pacjenta, będącego już na granicy histerii. Stosując ostrożnie leczniczą magię, próbował dodać mu otuchy. Jednak na nic to się nie zdało. Obaj medycy nie docenili desperacji Chandiego. Zadziwiająco zwinnie, jak na osobę w jego stanie, poderwał się z łóżka i, chwiejąc się na nogach, wziął kwilącego maluszka na ręce. Nieco przecenił jednak swoje siły, wnet zakręciło mu się w głowie. Bojąc się upuścić dziecko, położył się z powrotem, na brzuchu kładąc sobie synka. Zaczął rozwijać kocyk niecierpliwymi, drżącymi dłońmi. Po chwili miał w ramionach wiercącego się energicznie golaska. Zaczął go uważnie oglądać.
– Masz różowe stópki – ucałował obydwie – silne nóżki i rączki, tłuściutki brzuszek i czarne włoski po tatusiu. Właściwie nos i brodę też macie podobne. Wyglądasz, jakbyś czegoś szukał. – Małe usteczka błądziły po jego koszuli, głośno mlaskając. Jak na razie wszystko było w idealnym porządku, noworodek wydawał się zdrowy i śliczny. Według Chandiego z całą pewnością był najpiękniejszym dzieckiem na świecie. Młody mamuś nieco się uspokoił, nie rozumiał tylko, co tak zdenerwowało lekarzy.
– Jesteś najsłodszym słodziaczkiem – zagruchał do maleństwa, które wsłuchane w znajomy rytm serca zaczęło układać się do snu. – Nie tak szybko, pokaż jeszcze oczka. Coś musiałeś przecież po mnie odziedziczyć. – W tym momencie chłopczyk jakby rozumiejąc słowa wieszcza, rozchylił zaciśnięte powieki, a ten zbladł niczym płótno. Serce ścisnęło mu się boleśnie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że po ściągniętej niewyobrażalnym cierpieniem twarzy płyną mu łzy.
– Biedna kruszynko, to moja wina. Nie powinienem zadawać się z wampirem, od początku czułem, że to zły pomysł. Dosięgła cię klątwa mieszańców. – Przytulił delikatnie do siebie dziecko, które wyczuwając jego nastrój, natychmiast zaczęło cicho płakać.
W tym momencie zadudniły na marmurowej posadzce czyjeś szybkie kroki. Rajit został wyrzucony z sypialni godzinę wcześniej, nie potrafił podczas przedłużającego się ciężkiego porodu zachować zimnej krwi i tylko przeszkadzał zdenerwowanym medykom. Teraz skakał po trzy schody naraz, poganiany przez służącą. Wiedział, że ma syna, nikt jednak nie chciał mu powiedzieć, co było nie w porządku. Zdawał sobie sprawę, że związek z elfem niesie pewne niebezpieczeństwa, ale, nieprzytomnie zakochany, odsuwał daleko od siebie wszelkie mroczne wizje. Miał przy sobie ukochanego, w którym widział słońce, księżyc i gwiazdy. Każdego, kto próbował się wtrącać w jego małżeństwo, ostro odprawiał oraz zrywał z nim wszelkie kontakty. Nie dopuszczał do siebie myśli, że może ich dosięgnąć legendarna klątwa.
Wpadł do komnaty jak burza. Zobaczył bladą, ściągniętą bólem twarz Chandiego, wpatrującego się w kwilące maleństwo i zrozumiał, że czekają go ciężkie chwile. Partner był dla niego na pierwszym miejscu, więc najpierw zwrócił się do wieszcza. Nawet nie spojrzał na łkającego synka.
– Kochanie, cokolwiek się stało, poradzimy sobie. – Ujął zimne dłonie i zaczął je rozcierać. – Jak się czujesz?
– Co my teraz zrobimy? On jest taki maleńki i bezbronny. Powinniśmy pozostać przyjaciółmi, tak jak nakazywał mi instynkt. – Usiadł na łóżku i rozchylił kocyk. Chłopczyk przestał płakać i otworzył zaciśnięte powieki. Jego tęczówki nie przypominały mętnych, szklanych kulek jak u większości niemowląt. Były lśniące, błękitne niczym letnie niebo. Wyglądały jak górskie kryształy, czyste i nieskalane w swoim pięknie. Miały jednak jeden mankament – nie posiadały źrenic. Wampir zachwiał się, jakby uderzył w niego piorun. Dziecko było niewidome i takie miało pozostać przez resztę życia. Świat zazgrzytał, zatrząsł się w posadach i runął mu na głowę. Wszystko stało się niewyraźne, oddalone.
– Na krwawych bogów! – Poszarzał na twarzy, a kącik oka zaczął mu drgać. To nie mogła być prawda, na pewno śnił. Uszczypnął się kilkakrotnie w udo.  Ten pustooki niczym jakaś jaskiniowa ryba potworek nie mógł być jego potomkiem! Ktoś go podmienił! Jak bardzo musiał być zawiedziony Chandi, tak bardzo czekał na maleństwo.
– Rajit… – wyszeptał elf, któremu bardzo nie podobało się długie milczenie męża i gniewna mina. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie jego reakcję. Widział nieraz, jak hołubił cudze dzieci i czytał im bajki. Niczym lew walczył o prawa dla mieszańców. Czyżby w przypadku własnego syna miał wątpliwości? Co innego zaakceptować mankamenty u kogoś obcego, a co innego we własnej rodzinie. Coś zimnego zacisnęło się wokół jego serca.
– Nie martw się – wampir zupełnie błędnie odczytał jego uczucia – możemy mieć jeszcze inne, zdrowe dzieci. – Wyciągnął w stronę doktora rękę z wiercącym się zawiniątkiem, zupełnie jakby to był nic niewarty pakunek.
– Co ty powiedziałeś?! – Chandi wyrwał mu z rąk chłopczyka i przycisnął obronnym ruchem do piersi. Patrzył na stojącego przed nim sztywnego mężczyznę, jakby go widział po raz pierwszy w życiu. Dawno temu słyszał od matki, że wampiry, zwłaszcza z arystokratycznych rodów, pozbywały się kalekich dzieci, ale jakoś w to dotąd nie wierzył. Mogły mieć tylko dwoje i pragnęły, by były idealne, z jak najwyższym poziomem mocy. Nigdy jednak nie podejrzewał męża o takie zapędy. Gdzie się podziały jego czułość i szlachetne serce? – Oszalałeś, prawda? Piłeś coś dziwnego?
– Spokojnie, kochanie, takie rzeczy czasem się zdarzają. Oddajmy go egzekutorom, zanim się przywiążemy. – Głos Rajita był zimny, zupełnie wyprany z emocji.  Sprawiał wrażenie, jakby słowa męża do niego nie docierały, jakby pod wpływem szoku zamknął się w swoim świecie, gdzie nikt nie miał dostępu. – Jest jak zwichrowana roślinka, niczego nie poczuje.
– Czy ty właśnie powiedziałeś, że chcesz się pozbyć naszego dziecka jak zepsutej zabawki?! – wrzasnął wściekle elf. Zachowanie Rajita przechodziło jego zdolność pojmowania. Ten pozbawiony sumienia dupek chciał niczym starożytni Spartanie zrzucić swoją porażkę w głęboką przepaść. Bezduszny krwiopijca pewnie wstydził się własnego potomka.
– Jak się zastanowisz, sam przyznasz mi rację… - Okrzyk męża nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Za jakiś rok mają szansę wziąć w ramiona prawdziwe dziecko, nie jakiegoś mutanta. Musiał tylko jakoś przekonać do tego elfa, ale nie mógł otworzyć ust. Szczęki miał dziwnie sztywne. Skamieniały?
Ze zdziwieniem poczuł, że zaczyna się topić jak bryła lodu w słońcu. W jego wnętrzu wszystko zawrzało. Zakipiało. Czym sobie zasłużyli na taką karę?! Jakie bóstwo obrazili?! Musiał się gdzieś wyładować, inaczej wybuchnie i zostanie z niego jedynie kupka popiołu. Bez słowa odwrócił się na pięcie i wybiegł z komnaty.
***
Chandi patrzył, jak zatrzaskują się za nim drzwi i zatrząsnął się z gniewu. Ten cholerny śmieć go zlekceważył, odrzucił ich dziecko, jakby było bezwartościowym przedmiotem. Nie przebaczy mu tego nigdy. Wyrwie z plugawego krwiopijcy serce z korzeniami, choćby miał paść trupem. Nie miał zamiaru ani chwili dłużej zostać w tym zamku i paktować z wrogiem.
– Wyjdźcie, chcę zostać sam! – warknął na struchlałych lekarzy, którzy nie spodziewali się tego rodzaju kłótni miedzy kochającym się przecież małżeństwem, czego na co dzień widzieli liczne dowody. Liczyli raczej, że będą się wzajemnie wspierać, by jak najlepiej wychować malucha. Na świecie żyło przecież wielu niewidomych ludzi i jakoś sobie radzili ze swoim kalectwem. A wampiry i elfy miały nad nimi sporą przewagę – o wiele silniejsze, lepiej rozwinięte zmysły, które w tym wypadku mogły bardzo pomóc.
– Ale… – Elficki medyk próbował podjąć delikatny temat. – Dziecko…
– Precz! Ale już! – ryknął Chandi, a synek zawtórował mu podnosząc lament. Obaj mężczyźni umknęli z komnaty, omal nie potykając przez wysoki próg. Doszli do wniosku, że obaj świeżo upieczeni ojcowie muszą trochę ochłonąć.
Kiedy tylko wyszli, wieszcz wstał na chwiejnych nogach i zaczął się ubierać. Musiał znaleźć dla siebie oraz synka nowy dom. Zszedł powoli po schodach, mocno tuląc do siebie malucha, który kręcił ciemną główką, nasłuchując szpiczastymi uszkami.
– Zabierzemy, co do nas należy i w drogę. Poprosimy o pomoc wujka Nirmala. – Zszedł stromymi schodami prosto do ogrodu, otarł pot z bladego czoła i usiadł na trawie pod Drzewem Życia. Zaczął kołysać synka i nucić mu jego Pieśń. Dziecko słuchało szumu liści, błękitne oczka miało szeroko otwarte. Przestało żałośnie popiskiwać, a jego buzia się rozpogodziła.
– Nadam ci imię Hiral – serce z mojego serca. A ponieważ potrzebujesz kołyski… - Zerwał jedyny owoc wiszący na drzewie, przypominający kształtem głóg, tylko że w turkusowym kolorze. Włożył go do kieszeni z bladym uśmiechem na ustach. Przerażona, nieośmielająca się podejść bliżej służba, obserwowała z daleka jego ruchy. Zauważyła, że kiedy wstał, liście na Drzewie Życia zaczęły żółknąć i schnąć, jakby nagle nadeszła jesień. Kiedy elf stanął na platformie do teleportacji, ogromny pień, pozbawiony już zupełnie swojego bujnego odzienia, runął z głuchym łoskotem na ziemię, a stojące w pobliżu wampiry odskoczyły przerażone. Poczuły, jak potężna magia ulega rozproszeniu. Miały wrażenie, że razem z nią opuściło ich szczęście.
***
Tymczasem Rajit gnał niczym siedem ognistych smoków przez ogromny park otaczający zamek Lashmana, choć nie do końca miał pojęcie po co. Sam pęd spowodował, że zaczęło mu się rozjaśniać w głowie. Alejka była odludna i słabo oświetlona. Kilkakrotnie uderzył pięścią w mijane drzewa, które zawsze kojarzyły mu się z niepokornym elfem. Zamotany w swoje myśli i zaślepiony rozsadzającą go złością na niesprawiedliwy los, nie zauważył idącego wolnym krokiem mężczyzny. Łupnęło, kiedy obaj upadli na kamienną ścieżkę.
– Jak łazisz, ślepy kretynie! – rozległo się nieprzyjazne warknięcie. Skądś znał ten głos. Rajit właśnie miał przeprosić, kiedy dotarło do niego maleńkie słówko ,,ślepy”. Brutalnie przerwało mocno już nadwyrężoną tamę samokontroli, która ledwo się trzymała się w ryzach i wyzwoliło potężną lawinę szalonej wściekłości, której już nie był w stanie zatrzymać. Oczy mężczyzny zabłysły jak u wilka, a kły i szpony wysunęły się na pełną długość.
– Z-zabiję cię…! – Świat stał się cały czerwony. Zmiażdżyć, rozszarpać, wypić krew – to jedyne, co kołatało się teraz w jego otumanionej gniewem głowie. Skoczył do przodu z szybkością pantery. W tej chwili naprawdę był potworem, którym w mrocznych wiekach wieśniacy straszyli dzieci i składali mu krwawe ofiary. Nie zdawał sobie sprawy, jak irracjonalne było jego zachowanie.  Jedna niegrzeczna uwaga spowodowała wybuch agresji, o jaką nikt by go nie podejrzewał. Na szczęście jego przeciwnik nie był żadnym łamagą, walnął go pięścią w szczękę, aż zadudniło. To podnieciło Rajita jeszcze bardziej.
– Zaraz przerobię cię na galaretę! – W powietrzu rozszedł się zapach krwi, nieważne, że jego własnej, obficie płynącej z rozciętej wargi. Wciągnął głęboko upojny aromat i zaatakował szponami, z lubością czując, jak napięte mięśnie ustępują. Usłyszał zgrzyt kości.
– Kompletnie ci odwaliło?! – Lakshman z początku tylko się bronił, nie chcąc zranić zdurniałego z nieznanego mu powodu przyjaciela.  Zaskoczony jego gwałtownością, zagapił się, co zaowocowało paskudną raną na ramieniu.
– Wrr… hhrr… phhy… – Rajit wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki i zachowywał się jak oszalałe z bólu zwierzę. Zadawał ciosy na oślep, młócąc bez ładu i składu rękami, większość z nich trafiała w próżnię.
– Nosz kurw… – Władca niespodziewanie dostał w nos, co przeważyło szalę jego cierpliwości. Wyprowadził kilka potężnych ciosów, nokautując mężczyznę i całkowicie pozbawiając go przytomności. Zawołał na strażników, którzy właśnie biegli mu na pomoc, zwabieni odgłosami awantury. Kazał im wrzucić swojego przeciwnika do jakiejś pustej celi w zamkowych lochach. Potrząsając głową, ruszył w stronę domu. Miał nadzieję, że Nirmal będzie coś wiedział na temat problemów Rajita. Musiały być niemałe, sądząc po sile jego reakcji.
***
Nirmal w tym czasie miał na głowie drugą, równie wściekłą i zawziętą połowę rozpadającego się na jego oczach związku. Kiedy zjawił się blady niczym płótno Chandi z maluchem na rękach, wystraszył się nie na żarty. Sądził, że właśnie odpoczywa po ciężkim porodzie pilnowany przez medyków i rozpieszczany przez męża. Tymczasem elf przypominał raczej gradową chmurę, z której od czasu do czasu padały błyskawice, rażąc niczemu niewinnych przechodniów.
– Potrzebuję jakiegoś tymczasowego schronienia, dopóki sam czegoś nie wymyślę – rzucił chłodnym, wyniosłym tonem.
– Ale… – Nirmal doskonale wiedział, że doprowadzony do ostateczności przyjaciel zamieniał się w sopel lodu. Coś było wyraźnie nie w porządku. Postanowił delikatnie wybadać sytuację. – Mogę zobaczyć mojego chrześniaka? – Zdumiony, zobaczył jak elf zamyka w ramionach owiniętego w kocyk noworodka obronnym gestem, zamiast z dumą pochwalić się synkiem.
– Jest tylko mój, nikt nie będzie nazywał go pustookim potworem! – warknął, jakby nie do końca zdawał sobie sprawę, z kim rozmawia. Wiedział tylko, że musi znaleźć bezpieczne miejsce, gdzie będzie mógł ukoić swój ból i spokojnie wychować malucha.
– Chandi, to ja, twój przyjaciel Nirmal-kuternoga. – Zbliżał się powoli do chwiejącego się z wysiłku elfa. Widać było, że trzyma się resztkami sił. – Moi ludzcy rodzice przygarnęli mnie mimo mojego kalectwa i kochali nie mniej niż swoje dzieci.  – Ten moment wybrał sobie maluszek, by otworzyć zaspane oczka i cicho zakwilić.  Chłopak zadrżał na widok pustki w jego oczach. Biedna kruszynka będzie miała ciężkie życie. Delikatnie pogłaskał czubkami palców czarne loczki na miękkim czółku.
– Witaj na świecie, śliczny kwiatuszku. – Uśmiechnął się przez łzy do maleństwa, a w jego błękitnych oczach zabłysła nagle iskierka.  – Przewidziało mi się? – Otworzył ze zdumienia niemądrze usta.
 .........................................................................................................
betowała Kiyami