niedziela, 18 grudnia 2016

56.Mały wykrywacz prawdy. Jak się zaprzyjaźnić.

Hiral rósł bardzo szybko, gdyby porównać go do ludzkiego wieku, wyglądał już jak sześcio może siedmioletnie dziecko. Tatuś nadal był dla niego najważniejszy na świecie, coraz cieplej myślał też o ojcu Rajicie. Mimo naprawdę kiepskiego początku zaczęli się całkiem dobrze dogadywać. Czasami dochodziło między nimi do nieporozumień wynikających najczęściej z kalectwa chłopca i zupełnie odmiennego spostrzegania przez niego otaczającego świata. Trzeba jednak przyznać, że wampir wykazywał w stosunku do niego wiele cierpliwości nawet w bardzo ekstremalnych sytuacjach. Maluch zachowywał się często nieprzewidywalnie i dziwacznie. Wąchanie wszystkiego wokół niczym jakieś dzikie zwierzątko z jednej strony dostarczało Rajitowi niezłej rozrywki, z drugiej pakowało go niejednokrotnie w kłopoty. Mały nosek nieustannie był w ruchu, a reakcje nieprzyzwyczajonych do takiego zachowania członków klanu dość zabawne.
Nakrywający do stołu lokaj:
- Myłem dzisiaj ręce słowo daję, nawet dwa razy!
Widząc jak chłopiec dalej przekrzywia głowę bez słowa.
- No dobra, zjadłem grillowane kiełbaski z tacki. Nie mogłem się oprzeć.
Zmieszana pokojowa:
- Och.. Przypaliłam twoją jajecznicę, ale się to więcej nie powtórzy. Słowo.Ta powieść tak mnie wciągnęła...
Rajit lubił przechadzki po posiadłości w towarzystwie synka dopóki...
- Stała tutaj butelka stuletniego koniaku. Dostałem go z okazji ślubu od dziadka. Gdzie się podziała? - Elf popatrzył na niego jak na zbrodniarza i element społeczny niskiego kalibru.
- Dlaczego z tym do mnie? - No przecież nikt go nie widział, więc jak niby mąż udowodni mu przestępstwo.
   Niestety niezawodny wykrywacz prawdy stał tuż obok. Hiral zmarszczył nosek i zerknął na dowód rzeczowy, a potem na niego. Wampir ciężko westchnął. Wiedział, że jeśli się sam nie przyzna, Chandi i tak wyciągnie z małego prawdę. Przeklęty Kocurek pałętający się zawsze pod nogami miauknął, jakby potakując chłopcu. Ten głupi nawyk obwąchiwania przez synka otoczenia był niewątpliwie jego zasługą.
- To miała być lampeczka, najwyżej dwie. Ale cholerne gamonie z Krakowii tak kiepsko grały, że musiałem się wzmocnić...
***
   Mieszkańcy zamku z początku z niepokojem obserwujący rozwój sytuacji i starali się za bardzo nie wtrącać w konflikt między małżonkami, szybko dostrzegli, że ich lord bardzo się starał nawiązać dobre relacje z synem. Uważali, że sprawy prywatne każdy powinien załatwiać za zamkniętymi drzwiami. Najważniejsze, że wszystko szło w dobrym kierunku, co potwierdzało nawet szybko pnące się w górę Drzewo Życia. Maleńka, nieśmiała łodyżka była w tej chwili dość grubym pniem trzymającym się ziemi mocnymi, długimi korzeniami. Chandi codziennie przychodził z synkiem podziwiać ten cud nad cudami.
    Chłopiec robił się coraz odważniejszy, dociekliwy i ciekawski, na własną rękę chciał poznawać otoczenie oraz wampiry z klanu do którego przecież należał. Niestety wieszcz wykazywał się nadmierną opiekuńczością, bał się, że maluch nie poradzi sobie sam w razie jakiś kłopotów. Brak wzroku był w wielu sprawach poważną przeszkodą. Zwierzęta wspomagające malca przekazywały obraz swoimi zmysłami z punktu widzenia swojego gatunku. Na przykład dla nietoperza najważniejsze były dźwięki, a dla kota węch. Niejdnokrotnie tych wiadomości dobiegających ze wszystkich stron było tak dużo, że tworzyły w skołatanej główce jeden wielki chaos. Wtedy rozkojarzonemu dziecku dość często przytrafiały się wypadki. Kilka razy porządnie się potłukł, nie wiedząc kogo właściwie powinien słuchać. Raz nawet złamał rękę. Od tego pory elf, nie mogący sobie darować, że uległ namowom Rajita i zostawił synka przez kwadrans samego na dworze, dosłownie chodził za nim krok w krok. Często na tym punkcie dochodziło między mężczyznami do sprzeczek. Hiralowi było wtedy przykro, uważał się wtedy za złego chłopca, który przysparza rodzicom wielu problemów. Rzadko pozwalano mu na samodzielne zabawy. Często stał w oknie i przypatrywał się z zazdrością biegającym beztrosko po ogrodzie dzieciom. Dużo by dał, aby przyjęły go do swojego grona. Niestety w obecności Chandiego robiły się nieśmiałe i milczące, szybko odchodziły do swoich spraw. Hiral ledwo znał ich imiona. Postanowił w tej sprawie zasięgnąć rady rodziców. Siedział właśnie w wannie i bawił się gumowymi zwierzątkami. Sprawdzał skrupuulatnie, które najlepiej nurkuje. Kaczuszka wypływała na pełną piany powierzchnię szybciej niż delfinek. A słoń jak to słoń, opił się wody i utonął. Jego futrzaści przyjaciele, jak zwykle wszędzie mu towarzyszyli. Kocurek uwił sobie gniazdo na pralce, oczywiście z najlepszych ręczników wieszcza, a Kiki buszował w kolorowych mydełkach. Miały takie śmieszne kokardki, które go zafascynowały. Z zapałem je rozwiązywał, targając przy tym na strzępki. Nagle zza drzwi dobiegły chłopca odgłosy sprzeczki. Tatusiowie czasami, kiedy się za bardzo nakręcili zapominali, że go wychowują na porządnego obywatela Amalendu i zaczynali krzyczeć.
- Miałeś go pilnować. Ty popijasz winko i studiujesz głupie gazety, a tam Hiral bogowie wiedzą, co robi sam w wannie. Może już utonął! - Chandi, kiedy był zdenerwowany prychał niczym kot.
- Aleś ty upierdliwy. Nigdy nie bawiłeś się w łazience? - Rozległo się skrzypienie fotela, na którym siedział Rajit. - Jak się napije trochę mydlin to mu przecież nie zaszkodzi.
- Mam za męża kompletnego bałwana! - Chłopiec usłyszał warknięcie tatusia i postanowił interweniować. Wzburzył wodę, a potem gwałtownie podskoczył, wylewając jej sporo na posadzkę. Zaalarmowani hałasem mężczyźni przerwali kłótnię i wbiegli do pomieszczenia.
- Nic ci się nie stało kochanie? - Elf pogładził mokrą główkę synka. Z ulgą zobaczył jego uśmiechniętą psotnie buzię.
- Co ty u licha wyprawiasz? Chcesz nas zatopić? - Rajit niczym niedźwiedź w opałach przekroczył ostrożnie wielką kałużę. Nie przepadał za wodą.
 - Ratowałem tylko Pana Słonia. Biedak się opił i poszedł na dno. - Chandi zawsze go upominał, że nieładnie było kłamać. Nauczył się więc szybko posługiwać półprawdami.
 - Tyskie czy Żywiec? Powinieneś mu wytłumaczyć, że szklaneczka dziennie wystarczy, takiemu małemu zwierzątku.
- Pan Słoń nie lubi piwa, śmierdzi. - Zachichotał malec.
- Zlituj się, to dziecko, a nie twój kompan z karczmy! - Oburzył się elf. - Chcesz zrobił z niego pijaka? Widać dla ciebie nawet lampka wina to za dużo. Bredzisz.
- Mój ty mokry pięknisiu - Rajit z przyjemnością podziwiał zgrabne ciało męża w ściśle przylegającej do ciała, lekko prześwitującej teraz koszuli. Widać było nawet zarysy sutków do których chętnie by się przyssał, nie mówiąc już o wdzięcznie wygiętej szyi. - Daj na luz...
- Co to za język? - Jego mądry synek jak nic wyrośnie przez tego zakałę Amalendu na łobuza i nałogowca. Już miał otworzyć usta, by go porządnie zrugać, kiedy napotkał rozjarzone, ciemne oczy. Język powoli przesunął się po kształtnych ustach. Dlaczego on nadal zauważał takie rzeczy? Wampir był łajzą bez serca, ale niestety ani trochę z tego powodu nie zbrzydnął. Ciągle miał ten sam seksowny uśmiech. Zmieszany odwrócił głowę i omal nie zrobił szpagatu na śliskiej podłodze na widok swojego odbicie w lustrze. Pewnie gdyby był nagi, wyglądałby mniej prowokująco niż w tych przemoczonych ciuchach.
   Hiral uznał, że najwyższy czas interweniować, zanim tatusiowie znowu się posprzeczają. Mieli naprawdę dziwne miny, kiedy się tak w siebie wpatrywali z zarumienionymi policzkami i błyszczącymi oczami. Wyczuł coś dziwnego, jakby głód i piżmo. Może oni też mieli puste brzuszki, bo nie lubili owocowej owsianki, która była na kolację? Kiki szybko po cichu się z nią rozprawił, nie pozostawiając o dziwo żadnych śladów przestępstwa. Elf zawsze się gniewał, kiedy marudził przy jedzeniu.
- Jak sie zaprzyjaźnić? - Padło niespodziewane pytanie z ust malca. Mężczyźni gwałtownie oprzytomnieli. - Dzieci z zamku superowo się bawią, ale mnie unikają.
- Superowo? - Elf skrzyżował ręce na klatce, aby wyglądać choć trochę przyzwoiciej. Gdy zbyt szybko się wycofał dałby wampirowi powód do drwinek. - Twoja szkoła. Jeszcze trochę, a będziemy fajowskimi starymi młodego chuligana.
 - Coś tu masz. - Rajit koniuszkiem palca przeciągnął po prychających ustach, które odruchowo ulegle się rozchyliły. Wbił dwa palce w żebra, aby zdusić pomruk zadowolenia. Musiał być cierpliwy i ostrożny. - Paproszek. - Pokazał zamienionemu nagle w kamień mężowi postrzępiony kawałek wstążeczki.
- Kiki, gdzie jesteś mały potworze? Jak śmiałeś gryźć moje kosmetyki? - Zdolność mowy wróciła mu dopiero po kilkunastu sekundach. Oczywiście winowajca, schował się w szafce na ręczniki i ani drgnął. Zupełnie nie rozumiał o co dwunogi robią tyle hałasu. Te fikuśne mydełka dziwnie pachniały i przez nie ciągle mu się odbijało bąbelkami.
- Trzeba dzieciakom zaimponować, żeby nabrały do ciebie szacunku. Wymyśl coś, ta główka całkiem nieźle potrafi kombinować - Rajit zwrócił się teraz do synka, który czekał cierpliwie na jego odpowiedź. Dzięki temu elfowi dostał odrobinę czasu na przyjście do siebie. Owinął  wiercącą się główkę ręcznikiem i zaczął wycierać jasne włoski.

- Do czego ty go namawiasz? Nie widzisz jak trybiki zaczynają się kręcić i podskakiwać pod tą niesforną czupryną? - Sięgnął po frotowy szlafroczek, wiszący obok kabiny prysznicowej. W łazience po zakręceniu gorącej wody zaczynało robić się chłodno. Malec mógł się przeziębić. - Kochanie, wystarczy, że im zaproponujesz jakąś superową zabawę. - Złapał się za usta. Dwóch łobuzów stojących naprzeciwko śmiało mu się w twarz.

wtorek, 13 grudnia 2016

55. Nie ma jak przyjaciele. Ryzykowny pomysł.

Nirmal, tak naprawdę, wcale się nie palił do rozwiązania swojego problemu. W obecnej sytuacji mógł się jeszcze łudzić, co do przebiegu Nocy Z. Słowo na Z nie chciało jakoś wydobyć się z jego gardła. Wiedział, że zachowuje się dziecinnie, ale odwlekał jak mógł moment, kiedy jego życie ostatecznie pogrąży się w chaosie. Właśnie zabarykadował się w łazience i udawał głuchego. Bansi dobijał się coraz mocniej do drzwi, w końcu zniecierpliwiony zwyczajnie w nie kopnął, wyłamując zamek. Zastał chłopaka siedzącego na podłodze za umywalką z opuszczoną głową. Twarz zasłaniały mu rozpuszczone włosy.
- Nie ma sensu przeciągać sprawy, czym prędzej się za to zabierzemy tym lepiej. Rozmawiałem przez telefon z wieszczem, oczekuje naszego przybycia. - Złapał za rękę swojego pana i postawił na drżące nogi. Zrobiło mu się żal biedaka, który był stanowczo za młody na takie poważne problemy. Powinien teraz studiować, biegać z przyjaciółmi po barach, robić głupie kawały profesorom i cieszyć się życiem. Sam miał wspaniałe wspomnienia z tego okresu. Zamiast tego dzieciak musiał zmagać się z kłopotami, którym nie dałoby rady wielu dorosłych i doświadczonych wampirów. Niemniej należały mu się tęgie baty za głupotę, nie do niego jednak należało wymierzenie kary.
- Wstydzę się - wymamrotał cicho książę, spoglądając na niego spod długich rzęs. Nadal był tym samym, naiwnych chłopakiem mimo spędzenia wielu miesięcy na Amalendzkim dworze, gdzie zdrada i intryga były na porządku dziennym. Wysokie stanowisko na jakim niespodziewanie się znalazł, absolutnie nie zepsuło jego prostodusznej natury. Nie miał świadomości, jak to nieśmiałe, spłoszone spojrzenie działa na jego sługę. Bansi kompletnie zapomniał o słusznym gniewie, który przez cały czas starał się opanować. W końcu każdy pisklak miał prawo do błędów.
- To mój przyjaciel. Jak niby mam mu powiedzieć, że jestem niewyżytym durniem?
- Nie bądź niemądry, przyjaciele są nie tylko od zabawy. Chodź albo cię zaniosę na księżniczkę, albo na worek kartofli do wyboru. Znowu na dworze będą mieć o czym gadać. - Zagroził małemu tchórzowi. Mimo, że był szczęśliwie zakochany w Ance, te wielkie srebrne oczy, jak zwykle zrobiły mu z mózgu żałosną papkę. Zamiast wygłosić porządne kazanie, użalał się nad głuptasem. Gdyby był bardziej czujny, zdystansowany i w pełni profesjonalny, to nie doszłoby do tej tragedii. Młody wodził go za nos na cienkim sznureczku, jak wszystkich innych wokół nie wyłączając Lakshmana i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Bansi poczuł, że grunt się im palił pod nogami. Król na pewno będzie chciał się znaleźć jak najszybciej w zamku, gdzie zostawił samego swojego niemądrego, młodziutkiego męża targanego przez dzikie żądze. Do tego czasu muszą złapać prawdziwego winowajcę, ktokolwiek nim był i osadzić go w lochu, jeśli chcą zachować swoją skórę w całości. Ta ponura wizja dotyczyła zwłaszcza Bansiego, bo książę miał co prawda niewielką, ale jednak szansę wywinąć się z opresji. W końcu był przecież chłopcem ze słynnego wiersza - zagadki. Kogoś takiego nie rozrywa się szponami na strzępy w napadzie szału. A może jednak? Popędliwy charakter władcy wampirów był legendarny.
***
   Dzięki stanowczej postawie lokaja, kwadrans później obaj zestresowani , siedzieli w małym salonie znajdującym się obok sypialni elfa, z filiżankami uspokajających ziółek w rękach. Nirmal, który bladł i zieleniał naprzemian, zanim cokolwiek zdążył powiedzieć, od razu dostał podwójną porcję od zatroskanego mężczyzny.
- Skoro to taka ważna sprawa, może każdy opowie mi swoją wersję historii. - Chandiemu wrażliwemu na emocje innych natychmiast ich zdenerwowanie. Zaczął nawet bębnić palcami o blat stołu, co zawsze uważał za wyjątkowo niekulturalne i lekceważące w stosunku do rozmówcy.
- Głupio mi, że zawracamy ci głowę, choć wiemy ile sam masz problemów. - zaczął zacinajac się Nirmal. - Obawiam się twojej reakcji, ale jesteś tutaj jedyną osobą, której w pełni ufam. Zdarzyło się coś okropnego. Jestem winny z... zzz... zzdrady. - Udało mu się wreszcie wykrztusić.
- Czy ty zjadłeś coś dziwnego, wypiłeś, a może nawdychałeś się bagiennych oparów? - Elf pokręcił jasną głową. Ten dzieciak jak nic bredził. Świadomie na pewno nie był zdolny do takiego przestępstwa. Nosił serce na dłoni. - Co właściwie rozumiesz przez zdradę? - Chłopaczynie najwyraźniej z tęsknoty za mężem coś się poplątało w łepetynie.
- Właściwie to nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. - Pokręcił smutno głową. - Myślałem dolną częścią ciała i dałem się oszukać niczym gówniarz z liceum... - Podjął swoją opowieść. Elf milczał w obawie, że jeśli go spłoszy jakimś gestem lub nieprzemyślaną uwagą, wrażliwy dzieciak całkiem się w sobie zamknie i nie wydobędą z niego więcej ani słowa. Przerywał opowieść rzadko, by zadać jakieś ważne pytanie, kiedy coś wydało mu się niejasne. Kiedy książę skończył i ukrył twarz w dłoniach, próbując sie opanować, temat podjął równie zdenerwowany i przejęty Bansi. Mówił o swoim znalezisku, podejrzeniach i obawach, o tym że sporo w tym wszystkim także jego winy. Zachował się nieprofesjonalnie, powinien baczniej obserwować swojego pana i służyć mu pomocą, zwłaszcza w niekomfortowej sytuacji w jakiej się znalazł. Powinien zdawać sobie sprawę, jak trudne do przejścia były dla niego TE DNI bez żadnego wsparcia ze strony rodziny czy męża. Nirmal był wszak kimś nowym w Amalendzie, miał prawo nie wiedzieć wielu rzeczy.
   Kiedy skończyli wieszcz przez chwilę siedział nieruchomo, obracając w rękach rude pasemko włosów, które otrzymał od lokaja. Od razu rozpoznał do kogo należało. Znał dobrze istoty tego gatunku, choć w Amalendzie bywały bardzo rzadko. Musiał jeszcze potwierdzić fakty w laboratorium, ale był przekonany, że się nie pomylił. Ufał swojej intuicji, która nigdy go nie zawiodła. No może jeden raz -w przypadku tego tępego wampira Rajita. Mieli kłopoty, poważne kłopoty. Musieli zdobyć niepodważalne dowody na przestępstwo popełnione przez demona. Ta rasa była wyjątkowo przebiegła i podstępna. A tutaj mieli do czynienia z wielowiekowym bytem władającym zamkiem. Zamyślił się na dłuższą chwilę, ocknął się dopiero wtedy, kiedy zobaczył dwie pary wpatrzonych w niego wystraszonych oczu.
- I co teraz? - Odważył się odezwać Nirmal. - Nam nic mądrego nie przyszło do głów. - Skinął w kierunku lokaja. Sądząc po reakcji elfa niewiele można było zrobić. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co zrobi jego mąż, kiedy się o wszystkim dowie. Mając w pamięci okropną historię narzeczonego Laksmana, doskonale zdawał sobie sprawę, że mężczyzna nie był skłonny do wybaczania ani pobłażliwy dla cudzych błędów.
- Spokojnie, muszę się nad tym dobrze zastanowić.. - odezwał się wreszcie Chandi.
- Właściwie to nie ma nad czym... - Chłopak podniósł na niego przepełnione bólem oczy. - Chciałbym tylko, by zrobił to szybko. Nie jestem zbyt odważny.
- O czym ty do zgniłego liścia...? - Elfa aż poderwało z fotela.
- Karą za zdradę jest przecież śmierć - powiedział spokojnie, zbyt spokojnie Nirmal.
- Jeśli tutaj ktoś umrze, to na pewno nie ty dzieciaku. - Chandi usiadł obok niego i wyciągnął ramiona, w które natychmiast wtulił się spragniony pociechy chłopak. - Najwyższy czas pozbyć się z zamku tego obcego bytu. Z twoich słów wynika - podjął kojącym głosem - że ten łajdak Balraj, uznał cię za swoją własność i wciągnął w zasadzkę.
- Niby jakim cudem doszedłeś do takich wniosków? - Bansi widział w tym wszystkich sporo sprzeczności.
- Pomyśl, Nirmal miał Te DNI, mógł zajść w ciążę w każdej chwili. Wampiry są bardzo przywiązane do swojego potomstwa. Gdyby począł dziecko, nigdy nie zgodziłby sie na związek z demonem, a nawet jeśli, ten z kolei nie byłby skłonny wychowywać cudzego potomka. I w tym momencie, następuje prawdziwe zrządzenie losu - atakują rebelianci i wyciągają z pałacu Lakshmana, który nie daje znaku życia od ponad tygodnia. Demon ma przed sobą łatwy cel...
- Niby ja jestem taki przewidywalny i łatwy?! - żachnął sie chłopak.
- Wybacz skarbie, ale tak. Demony to mistrzowie iluzji. - Elf poczochrał go po włosach. - W dodatku pierwszy raz przechodzisz TE DNI, nie masz żadnego doświadczenia, nie znasz wielu zwyczajów, zostałeś sam w najbardziej niefortunnym czasie. Kiedy Lakshamn wróci powiem mu swoje zdanie na ten temat. Trzeba wiedzieć, kiedy wybrać sprawy państwowe, a kiedy ważniejsza jest rodzina.
- Traktujecie mnie jak niedorozwinięte dziecko...- Nirmalowi bardzo sie nie podobał kierunek, jaki obrały rozważania elfa. Starał się jak umiał pokazać, że był dorosły i godny być księciem Amalendu.
- Bo właściwie trochę nim jesteś - stwierdził nieco brutalnie elf. - I nie ma się co fochać. - Gdyby nie to, że sytuacja była tak poważna, chętnie pstryknąłby go w zadarty nos i pocieszył jakimś wyjątkowo dobrym łakociem. Na nim srebrzyste oczy, też robiły spore wrażenie. Gdyby nie obrzydliwy, największy z  dupków Rajit, niech go zeżrą robale, to kto wie, czy sam nie próbowałby odbić Nirmala władcy. Potrząsną jasną głową i przywołał się do porządku. Wampirze feromony działały niestety na wszystkich. Uważał, nie bez racji, że drugi naczelny dupek Amalendu Lakshman, powinien strzec swego skarbu, a nie ganiać za banitami po całym kraju. Po jakie licho utrzymują w końcu taką drogą armię nierobów z mieczami u boku zwanymi królewska strażą?
- No taa... Jesteś już dorosły, w dodatku książę, zachowuj się odpowiednio do statusu.. - burczał pod nosem chłopak naśladując wieszcza sprzed miesiąca. - Za to w innych wypadkach - jesteś jeszcze za młody, nie zrozumiesz tego...
- Elf ma rację, zamknij łaskawie swoją miłościwie nam panująca paszczę, ucz się i słuchaj mądrzejszych. - Nie wytrzymał lokaj kompletnie wypadając ze swojej roli.
- Już dobrze, nie ma sensu sie kłócić. - Machnął na nich niecierpliwie ręką Chandi. - Naprawdę mam taką marudną minę, gdy wygłaszam swoje życiowe mądrości? - Będzie musiał się lepiej kontrolować, gdy poucza Hiral. Jeszcze synek pomyśli, że jego tata urodził się z kodeksem norm i zasad w zębach.
- Yhy...- mruknął niezbyt kulturalnie Nirmal, któremu zrobiło się zwyczajnie głupio. Oni tu próbują mu pomóc, a on dąsa się jak trzylatek.
- Musimy zastawić na Balraja pułapkę, najlepiej aby przy świadkach przyznał się do przestępstwa. Trzeba to dobrze obmyślić, mamy do czynienia z niezłym spryciarzem, przekonanym o swojej racji. Licho wie czym się tak naprawdę kierował. Niełatwo zwrócić na siebie uwagę demona. Ten zamek jest pełen ślicznych mężczyzn. Coś go musiało do ciebie przyciągnąć.
- Znamię i kojarząca się z nim władza? - Podsunął Bansi.
- Prędzej zemsta, a może ma jeszcze jakieś inne, ukryte motywy. Te stworzenia niezbyt są nią zainteresowane. - Zaczął zastanawiać się elf.
- Nie mógł się zwyczajnie zakochać? - Nieśmiało szepnął chłopak. Demon był wstrętnym krętaczem i zboczeńcem, ale wydawał się szczery w swoich uczuciach do niego. Poczuł się nieco urażony, że tylko takie prostacie powody przyszły im do głów. Poza tym taka wersja najbardziej do niego przemawiała i powodowała, że dławiący go w gardle żal, gniew i chęć odwetu nieco się zmniejszały.
- Nieuleczalny romantyk co? - Odpowiedział pytaniem na pytanie Bansi. On nie wierzył w żadne słowiki, spacery w świetle księżyca i inne bzdety.
- Jesteś beznadziejny. Pewnie na gwiazdkę kupiłeś Ance rękawiczki i szalik. - Popatrzył na mężczyznę z politowaniem.
- A skąd wiesz? Poza tym, co złego w praktycznych prezentach? Dbam o jej zdrowie!
- Jesteś beznadziejnym przypadkiem, kogoś mi przypominasz. Założę się, że ty za to otrzymasz zestaw do pielęgnacji włosów. - Skinął zaskoczonemu elfowi.
- Może minąłeś się z powołaniem? Masz napad jasnowidzenia? Niby dlaczego miałby to zrobić?
- Bo Rajit ma bzika na punkcie tego kołtuna- tu pociągnął go za jasny warkocz - i lubi piżmo. Więc na pewno wybierze taki zapach kosmetyków. Będzie wtedy mógł je sobie podziwiać i wąchać do woli, z tą swoją głupią, beznadziejnie zakochaną miną.
- Odchodzisz od tematu. - Chandi nie dał sie zbić z tropu, choć wbrew jego woli w sercu zapłonęła mu maleńka iskierka ciepła. Może wampir rzeczywiście posiadał jakieś tam uczucia? W stosunku do synka zachowywał się zupełnie przyzwoicie, pomijając jego niestosowne pomysły wychowawcze. - Wróćmy do sprawy. Mam trochę ryzykowny pomysł. Potrzebujemy przynęty, jakoś musimy zwabić demona...
- O nie... Nie ma mowy... - Nirmal aż się zachłysną powietrzem, kiedy zobaczył dwie pary wpatrzonych w niego oczu. Kiedy tylko pomyślał o Balraju za każdym razem robiło mu się niedobrze. Przed oczami drżącego chłopaka zaczął przewijać się szereg obrazów z tamtej nocy. Wszystko tonęło w dziwnej mgle. Usłyszał swoje jęki rozkoszy i namiętny, urywany szept mężczyzny, którego w swojej głupocie wziął za męża. Poczuł wypełniającego go gorącego, twardego niczym stal penisa. Zerwał się z fotela i zatykając pięścią usta pobiegł do łazienki. Po chwili dobiegły stamtąd odgłosy gwałtownych wymiotów.



piątek, 25 listopada 2016

54. Jawa czy sen? Dobre wychowanie.

Nirmal leżał na łóżku i wijąc się niczym wąż, usiłował naciągnąć ciasne spodnie. Nie rozumiał zupełnie obecnej mody, każącej nosić przylegające, niezbyt wygodne ubrania. Dla niego takie uwydatnienie walorów było mocno krępujące. Na szczęście znający go dobrze lokaj przygotował sięgający za biodra kaftan. Zazgrzytał zębami, kiedy udało mu się nareszcie zapiać guzik przy pasku. W dodatku odkąd wszedł w płodną fazę, miał strasznie wrażliwa skórę, jakikolwiek dotyk powodował dziwne dreszcze. Uciskające pośladki i penisa cholerne portki bynajmniej nie pomagały mu w opanowaniu sensacji. Tymczasem wokół czyhało wiele ciekawskich oczu, gotowych zauważyć każdy drobiazg i stworzyć szereg mniej lub bardziej nieprawdopodobnych plotek na temat ich ulubionego księcia. Wszelaki wiadomości o panującej parze rozchodziły się jak świeże bułeczki w mgnieniu oka. Im bardziej krępujące, tym chętniej powtarzane. I gdzie się podział jego nadopiekuńczy lokaj, który zazwyczaj nie odstępował go na krok i zachowywał się jak matka - kwoka?
   Bansi od rana zachowywał się dziwnie. Najpierw zniknął na prawie dwie godziny, a odkąd wrócił rzucał mu ukradkowe, pełne niepokoju spojrzenia. Wyraźnie miał do niego sprawę, ale nie śmiał podjąć tematu. To było naprawdę zaskakujące, bo mężczyzna na codzień miał niezły tupet i naprawdę ostry język. Książę przypomniał sobie jednak, że zbliżały się Andrzejki, a wraz z nimi tak lubiane przez wampiry tańce, hulanki i swawole. Pewnie chciał gdzieś zabrać Ankę, ale nie śmiał prosić o wolne ze względu na nieobecność Lakshmana. Nie miał pojęcia czy w Amalendzie obchodzono to święto, ale zauważył, że wiele innych zostało zaadoptowanych od ludzi. Każdy pretekst do zabawy był mile widziany.
- No wyduś to wreszcie - zwrócił się do opierającego się o framugę drzwi Bansiego.
- Ja nic nie mówiłem - zmieszał się mężczyzna. Chłopak zawsze był niezłym obserwatorem. Miał szansę z nim szczerze porozmawiać. Westchnął i usiadł w fotelu naprzeciwko.
- Więc zacznij, bo przebierasz nogami od samego rana, a jak się dobrze zastanowić to nawet od kilku dni.
- Znamy się już dość długo i mam nadzieję, że masz do mnie zaufanie - zaczął powoli, przeciągając słowa. Nie chciał wystraszyć wrażliwego chłopaka i sprawić, że się przed nim zamknie. - Władca wyjechał i nie wiadomo kiedy wróci. Powierzył mi opiekę nad tobą.
- Nie jestem dzieckiem.. - obruszył się Nirmal. Nie lubiał, kiedy traktował go jak niezbyt rozgarniętego smarkacza. Niespodziewanie poczuł wyraźne ukłucie strachu. Uznał, że niepotrzebnie się odezwał. Ta rozmowa zmierzała w złym kierunku.
- Doskonale o tym wiem. To widać, zwłaszcza ostatnio. Przechodzisz pierwszy raz TE dni i na pewno nie jest ci łatwo bez wsparcia męża. - Spojrzał w oczy swojego pana i dostrzegł, że się zarumienił i wyraźnie zmieszał. Coś przed nim ukrywał. - Może masz w związku z tym jakiś problem, albo chcesz o coś zapytać? Jestem twoim przyjacielem i nie będę się śmiał z niczego co mi powiesz. Potrafię też dochować sekretu.
- Faktycznie nie jest mi łatwo, ciągle chodzę pobudzony - zaczął chłopak, najwyraźniej namyślając się nad każdym słowem. W jego przypadku taka ostrożność była naprawdę dziwna. Zazwyczaj szczery do bólu nie umiał niczego przed nim ukryć. - Ale jakoś sobie radzę...- Dokończył szybko i poderwał się z łóżka. Ogarnęło go złe, bardzo złe przeczucie. Poczuł potrzebę natychmiastowej ucieczki. Niestety ciężka dłoń lokaja wylądowała mu na  ramieniu i zmusiła go by usiadł ponownie.
- Widzę, że nie chcesz mi się zwierzyć, a ja bardzo się o ciebie martwię.- Bansi postanowił nie odpuszczać jak pouczyła go Anka.
- Ale mnie naprawdę nic nie jest... - Chłopak pobladł gwałtownie, zaprzeczając w ten sposób swoim słowom. Zaczął wykręcać sobie palce, aż zaczęły strzelać w stawach. Dziwny sen stanął przed jego oczami jak żywy. Co innego jednak mieć przypuszczenia, a co innego potwierdzić fakty. Nie mógłby sie już więcej łudzić, że wszystko samo sie rozwiąże. Gdzieś na obrzeżach świadomości pojawiło się straszne słowo...
- Nirmal, to ja twój przyjaciel... - Dotknął delikatnie jego drżących dłoni, a on się gwałtownie wzdrygnął. - Nigdy bym sobie nie darował, gdyby pod moją opieką ktoś cię skrzywdził. Skoro nie chcesz mi się zwierzyć, pozwól, że coś ci pokażę. - Wyciągnął z kieszeni poskładaną w schludną kostkę biała chusteczkę z monogramem. Rozłożył ją powoli i oczom przestraszonego księcia ukazało się rude pasmo włosów, wyglądające dziwnie znajomo.
- Skąd to masz?! - Zrobiło mu się jakoś słabo. Zacisnął dłonie w pięści aż pobielały. Zdrajca... ZDRAJCA.... ZDRAJCA!!  To okrutne słowo wirowało w jego głowie, pulsowało w rytm serca.
- Znalazłem w twoim łóżku kilka dni temu. Nie znam nikogo o takiej barwie włosów. Szanse na włamanie do królewskiej sypialni są właściwie równe zeru. Proszę, opowiedz co się stało bo za chwilę osiwieję. - Najwyraźniej książę coś rzeczywiście ukrywał i tkwili w bagnie po same uszy. Już czuł ciężkiego buta Lakshmana na swojej szyi. - Masz. - Nalał dwie szklaneczki szkockiej i jedną podał roztrzęsionemu chłopakowi. Widział jak zbiera się w sobie.
- Prawdę mówiąc do tej pory miałem nadzieję, że to był tylko wyjątkowo realistyczny sen. - Pociągnął solidny łyk i oczywiście się zakrztusił. Łupnięcie w plecy przywróciło mu oddech. - Yhy... Yhy... Cholera... - zakasłał. - Rozwiałeś moje złudzenia. Lakshman mnie zabije i będzie miał rację. - Zamilkł bo gwałtowny szloch wstrząsnął jego ramionami.
- Nie panikujmy... Opowiedz powoli i ze szczegółami... - Bansi równie przejęty łyknął cały alkohol na raz i nalał sobie jeszcze jedną szklankę. Pijany czy trzeźwy i tak już po nim, jeśli to o czym myślał miało miejsce.
- Było to tuż po wyjeździe męża, hormony szalały, a ja niczym zwierzę w klatce rzucałem się po łóżku. Szkarłatne żyły na smoliście czarnych ścianach zamku pulsowały hipnotyzująco. Nie mogłem oddychać, było mi na przemian zimno i gorąco.  Komnata wydawała się być wypełniona mgłą, na tapecie widziałem szarpiące się w tańcu, powyginane lubieżnie cienie. W końcu zmorzył mnie sen pełen dziwnych, niepokojących kształtów. Otwarłem powoli ciężkie powieki bo usłyszałem w pokoju szmer. Zasłony były rozsunięte i świecił blady księżyc. Zobaczyłem w ciemnościach dobrze mi znajomą sylwetkę Lakshmana. Wypowiedział moje imię. Oblała mnie fala przyjemnego, drżącego ciepła i skumulowała się w dole brzucha. Poczułem w oczach łzy radości. Tak bardzo go potrzebowałem, a on się zjawił...
- Ożesz kurwa...- Bansi aż podskoczył. - No przecież wyjechał...
- Mógł wrócić w każdej chwili prawda? Miał zająć się jedynie problemami w Strażnicy. Masz pojęcie jaki byłem szczęśliwy, że wrócił i zaskoczony, kiedy go rano nie zastałem w łóżku?! Z kim tak namiętnie kochałem się w nocy? Potem pomyślałem o TYCH dniach. To na była ich wina, z pewnością oszalałem. Byłem otumaniony, spragniony i najpewniej mój mózg stworzył niezwykle barwny sen - Nirmal ukrył twarz w dłoniach.
-  O w mordę!.. O w mordę!... - Jęczał po każdym wypowiedzianym przez niego zdaniu lokaj. - I nic cię nie zaniepokoiło?
- Niby co?! - Wrzasnął niespodziewanie Nirmal. - No kurwa co?! Wiedziałem, że Lakshman pragnie dziecka i jest równie napalony, a może nawet bardziej niż ja. Skorzystał więc z okazji by się do mnie dobrać, a byłem więcej niż chętny. Zupełnie nad sobą nie panowałem, jakby ktoś zdjął ze mnie wszystkie hamulce. Miałem wrażenie, że to nasz pierwszy raz. czułem się taki wyzwolony...
- Żadnych zgrzytów, fałszu...- Bansi powoli tracił nadzieję, że wyjdą z tego cało.
- Jak się dobrze zastanowić, to czasem głos, drobne gesty, to jak na mnie patrzył. Jakbym był słońcem, księżycem i gwiazdami jednocześnie. Niesamowita zaborczość, większa niż zwykle. I szczerość emocji... - Nie umiał wytłumaczyć zbytnio swoich spostrzeżeń.
- Szczerość emocji...?- Lokaj kompletnie nie zrozumiał o co mu chodziło, za to niemal czuł wchodzący miedzy jego żebra hak dla wyjątkowo paskudnych przestępców.
- Nie rób takiej miny. Przecież równie dobrze wiesz jaki jest Lakshman. To najbardziej skryty, zamknięty w sobie facet jakiego kiedykolwiek poznałem. Wiele przeszedł w swoim życiu. Głęboko w sobie chowa nie tylko wszystkie urazy, ale niestety także pozytywne uczucia. Podczas tej nocy, pierwszy raz był tak szczery, otwarty, nieskrępowany. Pokazywał mi całym sobą jak jestem dla niego ważny. A ja nieszczęsny głupiec, poczułem się niesamowicie szczęśliwy, że nareszcie w pełni mi zaufał. - Chłopak pokiwał głową i skulił się w sobie. - Jestem idiotą prawda? Powinienem wiedzieć, że to nie może być takie proste.
- Myślę, że to wszystko strasznie pokręcone i potrzebujemy pomocy kogoś bystrzejszego. To nie moja liga. Mamy do czynienia ze strasznym cwaniakiem, który może jeszcze zrobić wiele złego.- Poklepał załamanego chłopaka po plecach. - Co powiesz na wizytę u wieszcza?
- Jak ja mu powiem coś takiego? Co sobie o mnie pomyśli? Umrę ze wstydu!
- To nie czas na wstyd. Chandi jest mądrym facetem, w dodatku jasnowidzem. Przyjaźnicie się więc na pewno dochowa tajemnicy. - Wyciągnął rękę do Nirmala, który właśnie starał się przełknąć łzy i zacząć zachowywać się jak na księcia przystało. Chciał być dzielny, ale jakoś nie potrafił się zebrać w sobie. Poczucie winy wprost go przytłoczyło.
- Nie mogę... - Nogi ugięły się pod nim i klapnął z powrotem na fotel.
- Masz. - Lokaj podał mu chusteczkę. - Ani sie waż załamywać! Wygląda na to, że ktoś cię oszukał i wykorzystał. Znajdziemy drania i wypatroszymy! - Warknął z pewnością do której tak naprawdę było mu bardzo daleko. Do głowy przyszła mu jeszcze jedna, bardzo niepokojąca myśl. Co będzie, jeśli ta namiętna noc zaowocuje?! - Oż w mordę! - Jęknął i wyciągnął do swojego pana rękę. Na razie lepiej mu było nie mówić o możliwych konsekwencjach, wyglądał na całkowicie zdruzgotanego.
***
   Chandi usiadł za stołem i z właściwym elfom wdziękiem rozłożył na kolanach serwetkę. Obserwujący go uważnie Hiral zrobił dokładnie to samo i zerknął na tatusia, który z uśmiechem mu przytaknął. Wieszcz dziękował wszystkim bogom, że nadal był dla niego najwyższym autorytetem. Zasady dobrego wychowania były ważne, zwłaszcza dla osób często bywających w pałacu. Wziął nóż i widelec i pokazał jak kroić apetyczne wyglądającą warzywną zapiekankę. Maluch dzielnie naśladował go we wszystkim, wysuwając koniuszek różowego języka, kiedy jakiś kęs uparcie uciekał na drugą stronę talerza. Usługująca im gospodyni kiwała głową z aprobatą. Ich mały panicz szybko rósł i przy takim dobrym przykładzie wyrośnie na pewno na lorda z prawdziwego zdarzenia.
- Kochanie, żadnych zwierzaków przy stole. - Zwrócił uwagę synkowi, na którego ramieniu wylądował właśnie Kiki łakomie spoglądając na miseczkę z borówkami. Pod krzesłem usiadł Kocurek. - Nie ucz ich złych nawyków i nie rzucaj na podłogę jedzenia.
- Ale tatusiu... - zaprotestował maluch, widząc dwie pary wygłodniałych ślepek wpatrzonych w niego jak w obraz.
- Głuptasie, one dostały już śniadanie, są zwyczajnie łakome. - Obejrzał się za siebie i zobaczył swojego barbarzyńskiego męża, który uśmiechnął się szeroko na ich widok. Rozparł się na krześle obok Hirala, poczochrał go po jasnych włoskach i złapał ręką największy kawał mięsa jaki znalazł na półmisku. Rozerwał go na pół i mlaskając z zachwytu zaczął jeść. Sok kapał mu po brodzie, a kilka kropel splamiło świeżą koszulę. Gospodyni Ella wzniosła oczy do sufitu i westchnęła z rezygnacją.
- Wygląda na pyszne. - Hiral dziobał niemrawo, super zdrowe jak twierdził tatuś, marchewki i wpatrywał się z zazdrością w pochłaniającego śniadanie ojca. Chciałby być taki duży i silny jak on. Widział kiedyś jak ćwiczył z ogromnym mieczem.
- Na tym zielsku mały daleko nie zajedziesz, trzeba się porządnie odżywiać żeby urosnąć. - Wyprężył przed chichoczącym synkiem imponujące mięśnie ramienia. Dotknięcie rozwichrzonej czuprynki przyszło jakoś naturalnie. Włoski były takie mięciutkie i lśniące.
 - Proszę.. - I zanim Oburzony Chandi zdążył otworzyć usta włożył mu do rączki nogę z kurczaka przyprawioną szczodrze ziołami. Jednocześnie rzucił Kocurkowi pod stół kość z rozbefu, a popiskującego z radości nietoperza usadził na brzegu miski z owocami. - Widzisz, w ten sposób ma i warzywka, i mięsko - Zwrócił się dumny z siebie do męża.
- Nie bardzo rozumiem dlaczego przyprawy kojarzą ci się z jarzynami. - Wieszcz przewrócił oczami zupełnie jak wcześniej gospodyni. - W której jaskini się spędziłeś dzieciństwo neardentalczyku?! - Warknął. Starał się opanować i nie wszczynać awantury przy chłopcu, który z dnia na dzień robił się coraz mądrzejszy i niesamowicie wygadany. Jak on miał wychowywać w takich warunkach dziecko? - Nie wierzę, aby matka nie uczyła cię manier.
- Starała się biedaczka, ale jego wysokość był strasznie odporny na wiedzę. - Mruknęła po cichu Ella.
- Tak samo będziesz się obżerał w pałacu? - Elf patrzył ze zgrozą jak obaj panowie, mały i duży, dają oblizać palce zachwyconemu kotu, a potem tymi samymi rękami sięgają po chleb.
- Nikt nigdy nie protestował. - Mrugnął do niego Rajit.- A panie nawet chwaliły mój apetyt i to jak ładnie dzięki niemu wyrosłem. - Wyszczerzył zęby do oburzonego męża. Granatowe oczy elfa iskrzyły, a na jego blade policzki wstąpiły rumieńce. - Ale tobie zielsko służy. - Prześlizgnął się zachwyconym wzrokiem po smukłej sylwetce.
- Naprawdę ślicznie wyglądasz, włosy ci dzisiaj bardzo błyszczą. - Odezwał się śmiało mały pochlebca. Już dawno się zorientował jak bardzo tatuś lubił, kiedy chwaliło się jego wygląd. Zawsze poprawiało mu to humor. Delikatnie dotknął jedwabistego pasemka.
- Rośnie nam dyplomata - zarechotał Rajit z uciechą klepiąc się po udach. Sam chętnie by zanurzył ręce w tym płynnym, świetlisty srebrze.
- My sobie jeszcze pogadamy panie - wszystko białko poszło mi w mięśnie więc dla rozumu niewiele już pozostało! Nie będę jadł z dzikusami! - Zgromił wzrokiem skruszonych już teraz panów i ostentacyjnie wyszedł z jadalni zadzierając nos.
- Chyba się obraził? - Hiral popatrzył niepewnie na ojca. Nie lubił, kiedy tatuś był na niego zły. - Kto to jest dyplomata?
- Nie martw się jakoś temu zaradzimy. - Podrapał się po głowie wampir. - To taka osoba, która tak załatwia trudne sprawy, aby nikt się nie poczuł skrzywdzony.
- Słabo nam poszło prawda? Ja pójdę i przeproszę. Dam mu buziaka, zawsze się wtedy uśmiecha. - Chłopczyk zsunął się z krzesła.

- Zapytaj czy ja też mogę mu dać całusa, albo lepiej dwa. - Rzucił jeszcze żartobliwie Rajit zanim mały wybiegł z komnaty. Nie umiał postępować z tym upartym elfem, choćby nie wiem jak się starał zawsze coś zepsuł.




Obrazki dla dociekliwej czytelniczki pytającej o kaftany, autor nieznany. Mniej więcej miałam namyśli coś takiego do pól uda. Polskie stroje szlacheckie są piękne.

środa, 23 listopada 2016

53. Rude pasemko. Anka i sąsiadki. Bansi contra Klara.

Witajcie po długiej przerwie. Dziękuję wszystkim, którzy o mnie pamiętali i podtrzymywali mnie na duchu, jesteście naprawdę kochani. Trochę się obawiam, czy potrafię po takiej przerwie kontynuować rozpoczęte historie. Chyba trochę zardzewiałam. Od jakiegoś czasu usiłowałam coś naskrobać i co się okazało: 
a. nie pamiętam co... hehe... napisałam o wielu sprawach ( początki sklerozy?)
b. zaczęłam mnóstwo wątków, które trzeba skończyć
c. muszę najpierw przeczytać swoje opo
W takim razie po kolei. Zacznę od dawno nieopisywanej pary... I miłego czytania.

   Bansi, lokaj Nirmala od kilku dni zmagał się z pewnym dylematem, który nie dawał mu spokoju. Sprzątając sypialnię księcia, znalazł w łóżku długie pasmo rudych włosów. Z pewnością nie należało ani do Nirmala, ani do Lakshmana, a tylko ci dwaj mężczyźni mieli przecież prawo przebywać w królewskiej komnacie. Władcy nie było już od tygodnia, a młodziutki książę nie przyjmował przecież w łóżku żadnych gości, bo zazdrosny mąż wyrwałby mu serce. Lokaj zdawał sobie sprawę, że jego pan miał właśnie TE dni, a znając jego szczerą naturę sądził, że nie byłby zdolny do zdrady. Tak mu się przynajmniej do tej pory wydawało. Skąd więc na prześcieradle wzięło się tajemnicze pasmo? Po długim zastanowieniu nie przypomniał sobie ani jednej osoby, a przecież mieszkał w zamku od dziecka i znał niemal wszystkich, która miałaby taki rzadki, złotorudy kolor włosów. Chwilę rozważał także włamanie, ale z praktycznego punktu widzenia wdarcie się tutaj kogoś obcego nie było możliwe. Choćby ze względu na wyjątkowo czujnego demona, który jak do tej pory był doskonałym stróżem. Długo bił się z myślami, aż wreszcie zebrał się na odwagę i postanowił wyjaśnić sprawę z księciem. Młody mężczyzna bywał lekkomyślny i lubił pakować się w kłopoty licho wie co mogło mu przyjść do głowy. Wychowany wśród ludzi nie znał wielu wampirzych zwyczajów. Musiał go chronić, tym bardziej, że niestety nie zapowiadało się, aby władca szybko wrócił do pałacu. Kto do cholery zostawiał takiego naiwnego głuptasa samego, w domu pełnego pokus, ze swoją pierwszą rują? Miał ochotę nawrzeszczeć na tego nieodpowiedzialnego idiotę Lakshmana. Licho wie w co się tym razem młody wpakował. Ogarnęły go złe przeczucia. W obecności Nirmala kilka razy próbował otworzyć usta, za każdym razem jednak stchórzył. Niby jak miał się swojego pana zapytać o tak intymne sprawy?
- Miałeś w nocy czerwonowłosego gościa? A pomyślałeś o konsekwencjach?
Albo...
- Robiłeś ostatnio coś dziwnego w sypialni?
Lub...
- Mąż daleko, a w spodniach się paliło i nie wytrzymałeś ciśnienia? Spuśćmy na to zasłonę milczenia inaczej władca nas obu ukatrupi.
Nie miał pojęcia jak się zachować. Po kilku bezsennych nocach doszedł do wniosku, że porozmawia z Anką. Dziewczyny jakoś lepiej potrafiły radzić sobie z takimi sprawami. Miał do niej pełne zaufanie. Spotykali się już od dłuższego czasu i coraz poważniej traktował ten związek. Snuł nawet plany na przyszłość.
***
    Tymczasem Anka też miała swoje problemy. Ubrana w obtargane dżinsy i biały podkoszulek, z furią  oczach, oczyszczała z liści mały klomb przed domem. Atakowała grabiami trawnik jakby to on był winien kolejnej sprzeczce z durnymi gęsiami z sąsiedztwa. Odkąd mieszkała u babci ciągle miała z nimi jakieś nieporozumienia. Właściwie nie działo się nic nowego, ale jakoś ostatnio coraz częściej się buntowała, niestety jedynie w duszy, przeciwko niesprawiedliwemu traktowaniu. Prawdopodobnie randki z przystojnym  Bansim miały na to wielki wpływ. Może i była pulchna i ubierała się niezbyt modnie, ale czy można oceniać człowieka tylko przez taki pryzmat?
Rano jak zwykle wyszła z domu wypuścić psa i kota, które jesienią zgodnie spały w szopce z sianem. Ukryta za drzewem zobaczyła wychodzące z domu siostry Wiejskie....
,, - Brakuje nam dziewczyny do pary, zaprośmy na grilla może Ankę - zaproponowała Kaśka, polerując swoje szpony.
- Nie ma mowy, ta durna klucha czeka na księcia z bajki. Nie mam zamiaru się za nią wstydzić! - Zapiszczała swoim afektownym głosikiem Danka.
- No faktycznie, straszna z niej fleja. Wygląda jakby ubierała się w lumpeksach. A te włosy. Koszmar! - Kaśka wywróciła oczami. - Nadal jej pamiętasz aferę z kuzynem Tadkiem?
- Sama widzisz, nie nasza liga. I co niby brakowało Tadkowi? W sam raz dla takiej małomiasteczkowej pyzy!
- Ale on ma zeza, pluje jak mówi i interesują go tylko ceny marchewki. Potrafi o tym gadać godzinami.
- Za to ma w hali targowej stragan z warzywami, nieźle zarabia, ostatnio kupił nawet tira. A ciotka prosiła mnie żebym mu znalazła jakąś rozsądną dziewczynę.
- No tak. Jej salon kosmetyczny to nie byle co, zawsze daje nam zniżki.
- Właśnie. I dlatego jakaś pinda z pipidówka nie będzie mi tu wydziwiać. - Tupnęła nogą Danka. - Ona nigdy nie znajdzie chłopaka w Krakowie z taką aparycją.
- Taa... Nasi mają spore wymagania, a ona się nawet nie umie malować....."
W tym momencie Anka nie wytrzymała i cicho wycofała się do domu. Nie zaprosiły ją na ognisko bo nie pasowała do reszty znajomych. Schowana za drzewem usłyszała jak nazwały ją zaniedbaną pyzą na którą żaden facet na poziomie nawet nie spojrzy. Skąd niby miała wziąć forsę na modne ciuchy i kosmetyki? U niej w domu się nie przelewało, a studia przecież kosztowały. Na dodatkowe prace nie miała zbytnio czasu opiekując się staruszką, chorą na cukrzycę i zajmując domem. W dodatku babcia Klara, przed którą nic się nie dało ukryć, dolała jeszcze oliwy do ognia.
- Przestań się mazać! W naszej rodzinie baby zawsze miały jaja! - Machnęła bojowo ścierką. - No nie patrz tak na mnie. Twoja matka jest wyjatkiem. Przyniósł ją zagraniczny bocian i w genach coś się popstrykało.
- O! czyżby początki sklerozy? Chyba myślałaś o jajnikach? - Odburknęła ponuro, pakując naraz do ust prawie całą bułkę. - Mama znowu jedzie na rekolekcje? - Zapytała domyślnie. Obie panie namiętnie się sprzeczały o przekonania religijne.
- Udowodnij smarkulo! - Staruszka zerknęła wymownie na rozłożone na ławie w salonie szachy. Oczywiście Anka przegrywała z nią za każdym razem. - Posłuchaj głosu doświadczenia. - Tu klepnęła się w chuda pierś aż zadudniło. -  Zrób sobie tatuaż z demonem, a włosy zapleć w dredy! Będziesz kul... Powieś przy pasku kosę, pomaluj oczy na czarno, załóż skórę i będziesz je mieć z głowy - doradzała z błyskiem w brązowych oczach.
- Rany babciu, jaki program o nastoletnich gangach znowu oglądałaś? - Jęknęła z przełykając duże kęsy jajecznicy na boczku. Kiedy była zdenerwowana jedzenie ją uspokajało. Nie potrzebnie się jej zwierzyła. Postanowiła od tej pory milczeć, nie miała szans przegadać Klary. Całe szczęście, że nie uświadomiła ją co do Bansiego. Spotykali się zawsze na mieście. Seniorka dopiero miałaby używanie. Po skończonym śniadaniu zabrała z przedpokoju grabie, żeby jakoś usprawiedliwić ucieczkę. Staruszka jednak tak łatwo nie odpuszczała.
- Powinnaś poćwiczyć! - Usłyszała jeszcze przez okno. - Masz słabą nawijkę! Wymknęła się do ogrodu i tam mściła na niewinnych roślinkach. Tak naprawdę to największy żal miała właściwie do siebie. Powinna się wreszcie nauczyć odpyskowywać pustogłowym dziewuchom i odwracać się do nich plecami. Takich ludzi należało ignorować. Niestety tak zwane złote myśli przychodziły zawsze po czasie. Zresztą tak naprawdę nie była z zbyt przebojową osobą.
***
Minęły dwie pracowite godziny. Otarła czoło rękę, zabiła na policzku ostatniego, żyjącego komara i oczywiście umazała się jak nieboskie stworzenie. Spocona, rozczochrana, z plamami na kolanach spodni, potrząsała bojowo grabiami i mamrotała do siebie przekleństwa, których oczywiście nauczyła się od Klary. Matka by dostała zawału jakby je usłyszała.
- Pieprzone dziunie, wyłupiastookie bździągwy, płaskodupe patyczaki...
Nie zauważyła, że za jej plecami ktoś stanął i przygląda się z szerokim uśmiechem jak się wyżywa na niewinnych liściach. Dla Bansiego, który mimo wyraźnego acz niezrozumiałego dla niego zakazu zbliżania się do domu, oczywiście beztrosko przyszedł, przedstawiała zupełnie inny obrazek. Jak każdy zagorzały wielbiciel pączków i matki natury delektował się widokiem. Wilgotny podkoszulek opinał kształtne piersi dziewczyny, która z zarumienionymi z gniewu policzkami i błyszczącymi oczami walczyła z niewidzialnym przeciwnikiem. Włosy sterczały niczym antenki. Gładka, opalona skóra lśniła w słońcu. Podkradł się bliżej i cmoknął odsłonięty, aksamitny kark, po czym odskoczył do tyłu, zasłaniając się rozsądnie pudełkiem własnoręcznie zrobionych kremówek z adwokatem.
- Giń zboczeńcu! - Grabie zatrzymały się tuż przed jego nosem, a piegowaty nosek zaczął węszyć. Boski zapach. - Pogięło cię człowieku?!
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. No przecież wiesz, że mężczyźni to słaba płeć. - Zrobił najniewinniejszą minę na jaką go było stać. Czy dostałby w pysk, gdyby skradł jeszcze całusa? Wolał nie ryzykować i tak już nadużył cierpliwości dziewczyny, przychodząc tutaj bez zapowiedzi. Cała nadzieja w ciachach. Znał słabości Anki i bezwstydnie je wykorzystywał.
- Nie powinieneś tu przychodzić. - Pokręciła głową, by się wydostać spod uroku tego cwanego łobuza. Stał niby taki skruszony, przestępując z nogi na nogę, ale jego oczy rzucały iskry, a usta psotnie się uśmiechały. Zarumieniła się, kiedy zauważyła, gdzie błądzi wzrokiem. - Moje oczy są wyżej!
- To nie moja wina, jestem pod wpływem hipnozy - zaprotestował. Rozpiął przy tym dwa górne guziki koszuli, powachlował ręką, jakby się właśnie spocił. Na widok gładkich mięsni biedna ofiara przełknęła ślinę.
- E...? - Nie miała pojęcia o czym bredzi ten facet, ale wiedziała, że powinna go szybko stąd zabrać, bo sąsiadki wisiały już prawie na płocie. Otwarte szeroko ze zdumienia paszcze świadczyły o kompletnym zaskoczeniu. Trybiki ze zgrzytem, obracały się w ich przegrzanych mózgach. W sumie to zazwyczaj niewiele było trzeba, aby nastąpiło w nich zwarcie.
- No kołyszą się... W górę w dół... W górę w dół... - Zagapiony Bansi dopiero teraz zorientował się co palnął. Sam czerwony jak burak złapał równie czerwoną Ankę za rękę i pociągnął do domu.
- Może mrożonej herbatki? -  Zaproponowała z domyślnym uśmieszkiem Klara, stojąca na progu kuchni. - Masz lepszy gust niż przypuszczałam - zachichotała, mrugnęła do wnuczki i przepuściła przed sobą gościa, taksując wzrokiem jego muskularną sylwetkę, elegancką koszulę i trzymany w dużych dłoniach słodki prezent. Uznała, że miała do czynienia z zamożnym facetem na poziomie, doskonale, sądząc po pudełku, znającym jej Ankę, wyraźnie nią oczarowanego. Czegoż można chcieć więcej? Zatarła ręce. Należało przeprowadzić wywiad. -Niezła łapówka kawalerze - zagaiła, węsząc podobnie jak wcześniej jej wnuczka.
***
   Dopiero godzinę później udało im się wyrwać ze szponów babci, która prawie jak KGB sprytnie zagadywała Bansiego, usiłując dowiedzieć się czegoś o nim samym i jego rodzinie. Biedny chłopak, kopany przez Ankę pod stołem, usiłował sprostać zadaniu. Klara niby nadal się uśmiechała, ale wyraźnie nabrała podejrzeń. Sam najchętniej powiedział by jej prawdę, ale nie chciał sprzeciwiać się dziewczynie. Kiedy znaleźli się wreszcie sami, w jej pokoiku na piętrze, odetchnął z ulgą.
- Ona się domyśla, że kłamię. - Usiadł ostrożnie na delikatnym krześle stojącym przy biurku.
- Nie szkodzi, niech pogłówkuje. Babcia nie umie dochować tajemnicy, wypaplałaby wszystko mamie. Ona jest strasznie religijna i bezkrytycznie wierzy we wszytko co usłyszy w kościele. Miałabym w domu piekło i czyściec jednocześnie.
- Szkoda - westchnął chłopak.
- Ale nie powiedziałeś mi, po co tu przyszedłeś. - Wolała rozsądnie trzymać się na bezpieczną odległość. Tapczan był odpowiednio daleko.
- Chodzi mi o Nirmala. Ostatnio jest strasznie niespokojny, drażliwy. Składałem to na karb  TYCH DNI, tęsknoty za Lakshmanem, ale... Znasz go dość dobrze. Mam pewien problem dość delikatnej natury...- Zaczął opowiadać o nagłym wyjeździe władcy, rui u wampirów i paśmie włosów. Dziewczyna słuchała cierpliwie, od czasu do czasu zadając jedynie krótkie, rozsądne pytania. Kręciła głową, jakby coś nie dawało jej spokoju.
- Po pierwsze powiedz mu, że się martwisz. Zapytaj go zwyczajnie, czy ma jakieś problemy, może sam ci powie. Jeśli nie wyciągnij tego kłaka, podsuń mu pod nos i powiedz gdzie i kiedy go znalazłeś. Nie pozwól się zbyć byle czym, bo to wygląda na poważną sprawę. I wiesz...
- Głupio tak prosto w oczy...
- Od tego są przecież przyjaciele. Mnie się coś tutaj nie podoba. Za dużo tych zbiegów okoliczności, porozmawiaj z księciem, poszukajcie u kogoś zaufanego pomocy.
- Co masz na myśli? - Bansi wyraźnie się zaniepokoił.
- Pomyśl, książę ma pierwszą ruję. Jest przepustką do władzy w Amalendzie, o czym wszyscy doskonale wiedzą. Tymczasem jego mąż zamiast go wspierać niespodziewanie wyjeżdża, zmuszony przez niecodzienne okoliczności. W zamku nie ma pana. A co robią myszy gdy nie ma kota?
- Harcują...
- No właśnie. A ty znajdujesz w łóżku rude pasmo. - Anka się zamyśliła, stukając palcem w usta. Doskonale znał ten gest, robiła tak zawsze kiedy się nad czymś głęboko zastanawiała.
- Mam mądrą dziewczynę. - Nachylił się i pocałował ją w czubek głowy. - Napędziłaś mi strachu. Wracam do zamku.

sobota, 16 kwietnia 2016

52. Drzewo Życia.

Postanowiłam dodawać tak jak na początku pisania tego opowiadania po jednej scenie. W ten sposób, będziecie je otrzymywać o wiele częściej. Mam niewiele wolnego czasu, więc na powstanie długiego rozdziału musielibyście jeszcze trochę poczekać.
Chandi miał naprawdę wiele wątpliwości, czy dobrze zrobił, godząc się na ponowne zamieszkanie w zamku Corragion. Bezpieczeństwo synka było bardzo ważne, obawiał się jednak, że jego cena będzie zbyt wysoka. Niełatwo przyjdzie mu zawrzeć rozejm z Rajitem. Zbyt wiele się między nimi wydarzyło. Krzywdzące słowa wampira nadal paliły go w piersi za każdym razem, kiedy na niego spojrzał. Najbardziej bał się reakcji Hirala na nowego członka rodziny. Okazało się jednak, że zupełnie niepotrzebnie. Chłopczyk właśnie szedł przed nim długim korytarzem, jego drobna rączka zupełnie ginęła w dużej dłoni ojca. Cały czas nie przestawał szczebiotać, zaciekawiony nowym otoczeniem. Kiki cicho popiskiwał na jego ramieniu. Dzieci Amalendu rozwijały się o wiele szybciej niż ludzkie. Maluch mający kilka miesięcy dorównywał sprawnością ludzkiemu sześcio czy siedmio latkowi.
- Czy tu mieszkają jakieś dzieci? – Ta sprawa dręczyła Hirala od kilku dni. Do tej pory widywał inne dzieci tylko z daleka. Nie śmiały podejść do syna lorda, tym bardziej, że tak bardzo się od nich różnił.
- Pewnie, że tak. Daj im trochę czasu, muszą się do ciebie przyzwyczaić. – Tłumaczył mu cierpliwie mężczyzna.
- Jestem brzydki? – Usta ułożyły mu się w podkówkę. Ostatnio zaczął zauważać, że mieszkańcy twierdzy jakoś dziwnie mu się przyglądają. Zawstydzony chował się wtedy za tatusia. Parę razy zebrał się na odwagę i zawołał biegające po zamku maluchy, ale uciekły przed nim z chichotem.
- Ależ kochanie… - podjął elf.
- Nie brzydki, tylko inny – wszedł mu w słowo Rajit. – Jak poznajesz nowe zwierzątko, to też nie wiesz czy ucieknie, czym go karmić, czy możesz go pogłaskać.
- No tak… - Chłopczyk przytaknął energicznie jasną główką. To co mówił duży tata miało sens. Z początku trzeba było postępować ostrożnie, dowiedzieć się o nowym wszystkiego co konieczne.
- Tak samo z małymi wampirami.  Przyglądają się z daleka, bo cię nie znają. Wkrótce na pewno poznasz jakiś kolegów. –Wziął na ręce synka, który słuchał go z wielką uwagą. Zrobiło mu się ciepło koło serca. Może i mały był kaleką, ale straszna z niego mądrala, z czego był niezmiernie dumny. Jak trochę pod rośnie może uda mu się nawet przegadać pyskatego wieszcza, który właśnie szedł za nimi naburmuszony z wysoko zadartym nosem. Obserwował go niczym jastrząb, gotów rozerwać na strzępy, gdyby tylko uraził czymś synka. Nadal mu zupełnie nie ufał. Nacisnął klamkę i przepuścił go w drzwiach. Nie raczył nawet spojrzeć w jego kierunku. Minął wampira szerokim łukiem, jakby się bał, że od zwykłego dotknięcia może się czymś paskudnym zarazić. To bolało. Bardzo bolało. Rajit zacisnął zęby. Musiał uzbroić się w cierpliwość, nie miał innego wyjścia.
- Gdzie idziemy…? No gdzie…? – Hiral nie mógł usiedzieć ani chwili w spokoju. W jego obecności nie sposób się było smucić. Teraz, kiedy już wampir  trochę oswoił się z jego odmiennością, coraz chętniej przebywał w towarzystwie chłopczyka. Z uśmiechem postawił wiercipiętę na podłodze.
- Do parku, chcę wam coś pokazać. Wiesz co to Drzewo Życia?- Ujął ponownie rączkę, którą synek podał mu bez wahania. Coraz lepiej się dogadywali. Elf jednak wydawał się tego nie zauważać. Rajit również próbował nie zwracać na niego uwagi, ale było to bardzo trudne. Przewrotny drań doskonale wiedział czym przyciągnąć jego wagę. Wyglądał niczym jasnowłosy, seksowny anioł, wodzący na pokuszenie podobnych mu głupców, kompletnie nieodpornych na rozkołysane wdzięki. Posiadanie takiego tyłka powinno być zakazane.
- Duże? Ma kwiatki, owocki? Jak wygląda? – Chłopiec jak zwykle w takich wypadkach zasypał go setką pytań, a buzia zarumieniła mu się z przejęcia.
- Pokaże ci, jeśli tatuś się zgodzi. Nie wygląda na zbyt zadowolonego z wycieczki. – Rajit rzucił łobuzerskie spojrzenie mężowi. Wiedział, że nie potrafi odmówić synowi.
- Nie martw się – Hiral zwinnie podbiegł do Chandiego i złapał go za udo, zanim tamten zdążył się odsunąć. Posiadanie dziecka umiejącego czytać w myślach było często dość kłopotliwe dla skrytego elfa. – Tatuś jest bardzo ciekawy co z tym drzewem, ale nie chce ci tego powiedzieć. Myśli, że ci ładnie w tym kolorze. – W tym momencie wieszcz przyłapany na tak zwanym gorącym uczynku lekko się zarumienił. Koniecznie będzie musiał nauczyć syna odpowiedniego zachowania. Grzebanie w czyjejś głowie było bardzo niekulturalne. - Chyba o coś się na ciebie gniewa. Byłeś niegrzeczny?
- Powiedziałem coś bardzo brzydkiego – wytłumaczył poważnie.
- Coś jak kul… kurwa? – Zapytał cieniutkim głosikiem chłopczyk, po czym pod groźnym spojrzeniem elfa złapał się za buzię.
- Lepiej już chodźmy zanim dostaniemy lanie.  – Rajit uśmiechnął się pod nosem, niezmiernie zadowolony, że jednak nie był mężowi taki zupełnie obojętny. Sam sprytnie uniknął kontaktu z dzieckiem przepuszczając je w progu. W tej chwili nie umiałby mu wytłumaczyć swojego zachowania, ani gorzkich słów jakie wypowiedział, kiedy je po raz pierwszy zobaczył. Nie chciał niepotrzebnie ranić wrażliwego chłopca. Zaadoptowanie się do nowego miejsca było dla niewidomego malca wystarczająco wielkim wyzwaniem. Nie widział sensu jeszcze bardziej mieszać mu w główce.
   Znaleźli się w rozległym parku otaczającym zamek Corragion. Weszli całą trójką na wąską ścieżkę prowadzącą pod lewe skrzydło budynku, gdzie mieściła się dawna sypialnia małżonków, teraz na głucho zamknięta. Kiedy wyszli zza rogu zobaczyli leżące na polanie ogromne drzewo, grubo już porośnięte mchem i wysoką trawą. Martwe, suche kikuty gałęzi sterczały w górę. Łaskawa natura próbowała okryć je zielenią, niczym bezcennym, puszystym kobiercem. Utulić do wiecznego snu. Na ten smutny widok w Chandim zamarło na chwilę serce. Stał pobladły, przypominając sobie bezcenne, szczęśliwe dni, kiedy to wraz z mężem śpiewali nienarodzonemu.  Podszedł bliżej i zaczął gładzić z czułością gruby pień. Gorycz zebrana na dnie duszy zaczęła kipieć i dusić go w gardle. Zapomniał na chwilkę o obecności chłopca, który przyglądał się wszystkiemu z otwartą buzią.
- Miało trwać razem z naszym synem, pomóc mu rosnąć, a ty je zabiłeś! – wyrwało mu się z głębi duszy. Dla elfów rytuał Pieśni i Drzewa był bardzo ważny. Łączył je od chwili urodzenia z naturą w trwającym do końca życia związku. Zagryzł usta by nie wybuchnąć płaczem.
- Cii kochanie… Spokojnie… To nie do końca prawda… - Rajit próbował niezręcznie otrzeć z jego bladego policzka samotną łzę. Mężczyzna natychmiast zesztywniał i skrzywił się z odrazą. Hiral tymczasem zachowywał się dość dziwnie. Zwykle czuły niczym radar na emocje elfa, tym razem zupełnie nie zareagował. Stał nieruchomo, przekrzywiając główkę, jakby nasłuchiwał.
- Tatusiu, czy umarli nucą? – padło po chwili nieoczekiwane pytanie. Chłopczyk nie czekał na odpowiedź, tylko wdrapał się na pień. Posuwał się do przodu na czworakach, rozgarniając gęstą trawę.
- O czym ty…? – Rzadko się zdarzało, żeby Chandi kompletnie nie rozumiał o co chodzi synkowi. – Uważaj bo spadniesz.
- Ono śpiewa. Ładnie… – Hiral nieudolnie zaczął pomrukiwać pod nosem dobrze znaną obu mężczyznom melodię.
- Niemożliwe… - Wieszcz wytrzeszczył oczy, po czym ruszył za maluchem. Gorączkowo obmacywał pień. Na własne oczy widział jak Drzewo Życia umierało. Nigdy nie słyszał, żeby się odrodziło. Jedynie w starych legendach były na ten temat mętne wzmianki.
- Aaa…! – zapiszczał radośnie Hiral. - Mówiłeś, że jak drzewo ma listki i kwiatuszki to jest zdrowe. Popatrz.. popatrz… - Zaczął podskakiwać, nieodłączny nietoperz razem z nim i oczywiście spadł ze śliskiego pnia. Zwierzątko wzbiło się w powietrze. Na szczęście żadnemu z urwisów nic się nie stało.
- Na wszystkich bogów! – krzyknął wieszcz na widok dorodnego pędu pnącego się dziarsko w górę. Rzeczywiście miało już kilka dumnie wyprostowanych gałązek, obficie pokrytych liśćmi oraz parę drobnych kwiatków. Mężczyzna drżącym głosem zaczął nucić, a młode drzewko odpowiedziało. Cicho, jakby nieśmiało. Nie mógł uwierzyć, w to co się dzieje. Przycisnął ręce do piersi, aby bijące w niej serce nie wyskoczyło na zewnątrz. Hiral stanął obok niego, klaskał w rączki i wybijał rytm.
- To gilgoce – zachichotał. Miał wrażenie, że energia zaraz go rozsadzi. Czuł się taki lekki i radosny. W nóżkach oraz głowie pojawiło dziwne łaskotanie. Dźwięki stały się wyraźniejsze, a myśli jaśniejsze. Jakby cały wielki świat dookoła wcześniej zamglony, teraz nagle nabrał ostrości.

 Rajit nie miał odwagi podejść bliżej, nie chciał zakłócić ich radości. Jako wampir nie do końca rozumiał elfie zwyczaje. Czuł jednak całym sobą, że zdarzył się cud i wstąpiła w niego nadzieja. On też, nawet nie zdając sobie sprawy podjął melodię.

sobota, 20 lutego 2016

51. Trójkąt Bermudzki. Siostry Jezierskie.Magiczny instynkt.Wpadka demona.

   Lakshman wraz z dwoma najlepszymi oficerami Zorebe i Lobesem zszedł z płyty teleportacyjnej, znajdującej się  na jednej z wysp w pobliżu Trójkąta Bermudzkiego. Ruszyli asfaltową alejką w kierunku widocznego w oddali małego portu dla jachtów. Było już późne popołudnie i słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Panował iście piekielny upał, po bardzo bogatej na pierwszy rzut oka wsi, plątali się jedynie zagraniczni turyści. O nich dbano niczym o żyłę złota, którą byli w istocie. Życie zaczynało się tutaj dopiero po zmroku.
- Po co nam statek, nie moglibyśmy zwyczajnie polecieć? – Wytatuowany Lobes wzbudzał trwogę i zaciekawienie w przechodniach.
- Boisz się zamoczyć skrzydła? – zapytał z uśmieszkiem Zorbe. Dobrze wiedział, że latanie nie było mocną stroną wielkoluda. – Podobno rybki są wyjątkowo wygłodniałe w tym roku.
- Sądzę, że wolałyby delikatniejsze mięsko kanapowego pieszczoszka – Wyszczerzył swoje duże zęby w uśmiechu, który mniej więcej plasował się pomiędzy ziewnięciem rekina ludojada, a szczerzeniem kłów lwa pozostającego od dłuższego czasu na przymusowej diecie. Przebiegające obok dziecko z głośnym bekiem pobiegło do mamy.
- Zwyczajnie mają dobry gust – odszczeknął się mniejszy z mężczyzn. Wiedział do czego pił przerośnięty drań. Ale czy to jego wina, że po skończeniu Akademii dostał przydział do pałacu? Zwyczajnie zazdrościł mu wygód, ponieważ sam musiał strzec jakiejś rudery na zadupiu zwanej Strażnicą. Lubił go zaczepiać. Może dlatego, że jego ciało w świetle słońca nie miało sobie równych. Podczas studiów w stolicy spędził sporo czasu podziwiając je ukradkiem z dachu zamku. Teraz też widok był naprawdę niezły, dobrze dopasowane białe spodnie i cieniutki podkoszulek na ramiączkach nie ukrywały zbyt wiele. Zatkał demonstracyjnie nos bo właśnie przechodzili obok Targowiska, gdzie miejscowi zaczęli rozkładać swoje towary. Miał nadzieję, że nikt nie zauważył jego fascynacji.
- Kupić maleństwu perfumy? A może wachlarz? – Pochylony nad wyrobami z kości wielorybów, odwrócił się nagle, by ze zdumieniem zauważyć rozanielony wyraz twarzy Zorbe, który śmiało błądził wzrokiem po jego ciele. Zaczerwienił się, cofnął i omal nie przewrócił stojącego tuż za nim władcy, a potem zaczął chrapliwie chrząkać, jakby mucha wpadła mu do gardła.
- Zamknijcie się wreszcie, bo was obu potopię! – Lakshman nie był w najlepszym humorze. Nie znosił upału, smrodu rozkładających się ryb, a jeszcze bardziej słonej wody. Wskazał ręką na niewielki jacht dalekomorski o dziwnej nazwie Lewoskrętna.
- Co z tą łajbą nie tak? – Lobe usiłował odwrócić uwagę obu mężczyzn od swojego dziwnego zachowania. Czyżby podobał się temu pałacowemu przystojniakowi? Niemożliwe.
- Głupi statek ciągle skręca na lewo. Nikomu nie udało się odkryć dlaczego, może po prostu lubi ten kierunek.  Czerwona, zmieszana twarz osiłka poprawiła mu samopoczucie. – Władca wzruszył ramionami. – Ma jednak solidną konstrukcję, oparł się już niejednej burzy. Musimy popłynąć dla własnego bezpieczeństwa. Trójkąt Bermudzki nie bez powodu cieszy się złą sławą.
- Myślałem zawsze, że to bajki wymyślone przez pismaków. – Przestępujący z nogi na nogę, atletycznie zbudowany strażnik graniczny był strasznie słodki.
- Pogoda bywa tutaj bardzo zmienna, wieją niesamowicie silne wiatry, a gwałtowne burze pojawiają się nagle dosłownie znikąd. Na te wody wypływają jedynie desperaci, pełno tu dryfujących i zatopionych wraków pechowców, a z płytkiej wody wystają ostre skały.  Z tego powodu to miejsce idealnie nadaje się na kryjówkę. Nikt rozsądny się tutaj nie plącze i nie naraża niepotrzebnie na niebezpieczeństwo. – Lakshman wkroczył na pokład i rozejrzał się po jachcie. Dozorca utrzymywał go w idealnym stanie, będzie musiał wręczyć mu jakąś premię.
- Zadzwonię jeszcze do mamy. – Lobe wyciągnął z kieszeni telefon, ale ku swojemu rozczarowaniu pokazywała brak sygnału.
- Nie martw się drągalu, jak będzie trzeba utrę ci nosek – zachichotał Zorbe.
- Te dwa chyba szukają czegoś na kolacje. – Lakshman wychylił się przez burtę, chwilę obserwował krążące wokół jachtu rekiny, po czym spojrzał wymownie na mężczyzn. Zniknęli pod pokładem w ciągu minuty, głośno tupiąc i przepychając się na schodach niczym dzieci. – Kwiat rycerstwa, a nich mnie! – Chciałby już być w domu, wziąć w ramiona męża i nigdy go nie wypuszczać. Tęsknił za Nirmalem do czego by się oczywiście nigdy nie przyznał. Mały łobuz głęboko zapadł mu w dumne serce. W dodatku po głowie cały czas plątała mu się myśl, że przegapił coś naprawdę ważnego. Życie władcy Amalendu było naprawdę ciężkie.
***

   Nirmal ogromnie się ucieszył z przyjazdu sióstr. W końcu miał je znowu obok, znały go lepiej niż ktokolwiek inny. Ufał im bezgranicznie. Nareszcie miał z kim porozmawiać o swoich rozterkach. Plecak i ogromna walicha zostały porzucone na progu komnaty. Dziewczęta na jego widok rzuciły mu się z przeraźliwym piskiem na szyję. Upadli wszyscy troje na dywan, zaśmiewając się niczym dzieci i ściskając z całego serca.
- O, masz nawet jakieś mięśnie. – Ola dokładnie obmacała brata, wijącego się bezradnie pod ciężarem dwóch ciał.
- I jesteś taki elegancki – westchnęła z podziwem Asia, składając ręce jak do modlitwy.
- To może ja już pójdę? – Kapitan Sara czuła się bardzo skrępowana tą scenką. Sama pochodziła ze starej, wojskowej rodziny z tradycjami i kompletnie nie rozumiała takich zachowań. Uświadomiła sobie, że teraz miała do pilnowania nie jak do tej pory jednego, ale trzech głuptasów. Beztroska młodego księcia była już w Amalendzie legendarna. Czuła jak zaczyna dostawać migreny.
- Chwileczkę. – Nirmalowi udało się zrzucić z siebie obydwie dziewczyny. Asia oczywiście pod groźnym wzrokiem Sary, natychmiast skuliła ramiona i obciągnęła spódniczkę. – Muszę porozmawiać z wieszczem. Niech je pani oprowadzi dzisiaj po zamku. Jutro się nimi zajmę osobiście.
- Ale ja chcę najpierw do Akademii Wojskowej. Musze zobaczyć wszystkie te wampirze ciasteczka w akcji. Masz pojęcie jak ciężko na to zapracowałam? – zaprotestowała od razu Ola. – Niech młoda sobie ogląda serwisy do kawy. Teraz potrafi je nawet policzyć. – Sztuka i zabytki zupełnie jej nie interesowały, za to przystojni oficerowie jak najbardziej. Na uniwerku spotkała jak dotąd jedynie same patykowate wymoczki.
- No dobrze. – Książę doskonale znał upór starszej z sióstr, nie było sensu się z nią spierać w takich sprawach. Nawet ojciec nie dawał sobie rady z tą pyskatą jędzą, a co dopiero on. – W takim razie ty do koszar, Asia na pokoje.
- Kocham cię! – Mała psotnica natychmiast zawisła mu na szyi. – I nie bój się, antykoncepcję mam w małym palcu. – Dodała dumnie.
- Jakoś słabo mnie to pociesza – jęknął Nirmal, truchlejąc na samą myśl o ewentualnym siostrzeńcu i minie ojca, kiedy uraczyłby go taką nowiną. Popatrzył z nadzieją na stojąco sztywno Sarę.
- Proszę się nie bać, dam sobie radę. – Kiwnęła służbiście głową z pewnością, jakiej wcale nie czuła. Starszej miała zamiar przydzielić najprzystojniejszego oficera. Dziewczyna najwyraźniej nie posiadała zbyt dużego doświadczenia. Chyba nie różniła się zbytnio od wampirzych nastolatek. Chłopakowi palnie najpierw porządne kazanie, zagrozi wyrwaniem jaj i zawieszeniem ich ku przestrodze na zamkowych blankach. Na pewno nie odważy się na nic ryzykownego. Tymczasem prawdziwą zagadkę stanowiła dla niej wielkooka ciamajda, wyglądała na o wiele trudniejszą do upilnowania. Właśnie poprawiała okropną kokardę i przygryzała koniec warkocza. Jakie myśli obracały się w tej pustej główce nie potrafiła odgadnąć. Nie miała pojęcia dlaczego ją tak niepokoiła.
- Czy ktoś może mi najpierw naprawić pazurki? – Asia pomachała dłonią przed nosem Nirmala. Skoro przebywała w pałacu i była siostrą księcia, musiała odpowiednio wyglądać. Czy ta kobieta miała zamiar wyrwać jej serce i usmażyć na chrupko z cebulką? Dlaczego tak się w nią wpatrywała? Trwożliwa duszyczka dziewczyny uciekła w okolice kolan. Nie przestawała jednak ostrożnie zerkać spod długiej grzywki na to wcielenie Xeny Pogromczyni. Chętnie zobaczyłaby ją w sukience. Ciekawe jak wygląda jej mundur. Na samą myśl o przylegającej do ciała skórze i złotych ozdobach zrobiło jej się gorąco. Na pewno nosi duży, ostry miecz.
***

   Chandi miał ogromny dylemat, starał się obiektywnie rozważyć, to co przy pierwszym spotkaniu powiedział mu Rajit. Dom na wyspie przestał się mu wydawać bezpieczny. Siedział na bujanym fotelu ze śpiącym synkiem na kolanach. W kominie gwizdał wiatr. Ciche skrzypienie drewnianej podłogi działało na niego kojąco. Musiał przyznać, że Ceremonia Karmienia i przyjęcie Hirala do klanu przebiegło lepiej niż był skłonny przypuszczać. Drobne oznaki przywiązania ze strony mieszkańców zamku sprawiły mu ogromną przyjemność. Rozczuliła go zwłaszcza gospodyni, pieczołowicie przechowująca bliskie jego sercu pamiątki. Nawet ten zimnokrwisty łajdak Rajit naprawdę przyzwoicie się zachował. Udało mu się nie zrazić do siebie tak wrażliwego dziecka jak Hiral, a to był naprawdę wyczyn nie lada. Poczuł pod powiekami łzy.
  Co jednak będzie z nimi dalej? Czy powinien przeprowadzić się do zamku ze względu na bezpieczeństwo malucha? Uważnie śledził wydarzenia w Amalendzie i uznał, że w słowach wampira było sporo racji. Buntownicy robili się coraz śmielsi, odważyli się nawet zaatakować Strażnicę. Spojrzał na maleńkie rączki synka zaciśnięte na jego koszuli.
- Tatuś? – Niebieskie oczka otwarły się na chwilę, patrząc na niego z ogromną miłością i ufnością. Usteczka odnalazły sutek i zaczęły rytmicznie ssać.
- Śpij skarbie, śpij…- zamruczał melodyjnie elf. Powieki chłopczyka po chwili opadły i zapadł w drzemkę. Wyglądał zupełnie jak słodki, mały aniołek z tą jasną czuprynką. Jego mały aniołek. Jeśli będzie musiał, podzieli się nim z wampirem. Bezpieczeństwo i przyszłość synka były dla niego najważniejsze. Jakoś zniesie Jego Lordowską Wysokość. Może go też ukatrupić w afekcie, nikt by się pewnie temu nie zdziwił, wtedy zostanie bogatym wdowcem. Na samą myśl uśmiechnął się mściwie.
***

   Nirmalowi nie udało się porozmawiać z wieszczem. Od upojnej nocy nieustannie dręczył go niepokój i nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nie zastał Chandiego w domu na wyspie. Na drzwiach wisiała jedynie karteczką ,, jestem w zamku Corragion”. Nie chciał mu tam przeszkadzać, gorąco pragnął by obaj jego przyjaciele doszli do porozumienia. Mieli wystarczająco dużo problemów, by je jeszcze dokładał im swoje. Wrócił do pałacu zamyślony. Ktoś inny pewnie machnąłby ręka nad tą sprawą, ale jemu nie dawała spokoju. Z początku wpadł nawet na pomysł by porozmawiać na temat dziwnego snu z demonem, ale nie dowierzał mu za bardzo, poza tym dotyczył zbyt intymnych spraw. Takich rzeczy nie opowiadało się byle komu. Wiedział jednak, że Balraj doskonale się znał na sennych zaklęciach. Miał już kiedyś z nim z tego powodu starcie. Próbował go wtedy uwieść. Co dziwne, od jakiegoś czasu trzymał się na dystans i niełatwo było go odnaleźć. Przedtem nachodził go prawie kilka razy dziennie, teraz nie raczył się nawet odezwać. Chłopak nie miał pojęcia, co sądzić o jego zachowaniu. Postanowił nie zawracać sobie nim głowy. Zwyczajnie zaczeka aż Chandi ułoży sprawy rodzinne, albo wróci Lakshman. Mąż pewnie wyśmieje się z jego sennych mar i obróci wszystko na swoją korzyść. To była kara za znęcanie się nad nim. Skoro nie wpuścił go do łóżka, odstawił na boczny tor to teraz słusznie cierpiał.
   Zapadał zmierzch, a wraz z przybyciem ciemności nasiliły się lęki i obawy. Miał nieodparte wrażenie, że był zupełnie sam w ogromnym, starym zamku pełnym czających się po kątach potworów, które tylko czekały by go pożreć. Nawet jako dziecko nie bał się tak bardzo. Co się z nim u licha działo? Hormony, tęsknota, wariował? Pałac, który do tej pory tak lubił wydał mu się wrogi. Czerwone żyły na ścianach pulsowały hipnotyzująco. Narastało w nim napięcie. Na siostry nie miał co liczyć, z jego punktu widzenia, choć starsze od niego, były jeszcze dziećmi. Nie znały i nie rozumiały świata, w którym przyszło mu żyć.
- Gdzie jesteś, potrzebuję cię – wyszeptał, wyglądając przez okno. Król był skałą na której od niepamiętnych czasów mógł się oprzeć. Dla niego nigdy nie był dumnym władcą Amalendu, tylko ukochanym Panem Nietoperzem. Już jako dziecko biegł do mężczyzny z najdrobniejszymi sprawami. Wampir burczał, warczał, ale nigdy nie odmówił mu pomocy.
   Spojrzał z niechęcią na puste łoże. Jakoś nie miał odwagi się do niego położyć, choć oczy już go piekły. Czy to co przeżył dwa dni wcześniej było snem czy jawą? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Skoro jednak to były jedynie jego upostaciowane pragnienia, sprowokowane okresem płodnym, dlaczego czuł fizyczne skutki upojnej nocy? Coś mu się tutaj nie zgadzało. Aż bał się pomyśleć, co mogło się naprawdę wydarzyć. Jeśli to nie byłby sen, a Lakshman przebywał tysiące mil stąd… Przerażony tokiem swoich rozważań zacisnął dłonie na kołdrze. Przeszył go dreszcz. Czy ktoś byłby na tyle zdesperowany, że śmiałby go w ten sposób wykorzystać?
- Muszę być odważny, w końcu jestem księciem. Lakshman nie lubi tchórzy. – Ruszył w głąb komnaty. Powoli położył się na miękkim materacu. Postanowił zachować ostrożność i mieć się na baczności. Pałac Harash - Andrum, a zwłaszcza jego apartament był bardzo dobrze strzeżony. Nikt obcy nie mógł tutaj wejść bez wiedzy straży. Zawsze jednak pozostawali mieszkańcy. Czyż najwspanialsze twierdze nie zostawały zdobywane właśnie dzięki zdradzie? Instynktownie przywołał swoją magię, otoczyła go splotem niewidzialnych, nucących witek.

***
   Balraj miotał się jak szalony po pałacu. Starał się zachować resztki rozsądku z całych sił. Wiedział jak krucha granica dzieliła go od klęski. Musiał wypełnić plan punkt po punkcie inaczej straci wszystko. Czuł ruję Nirmala całym sobą, fale gorąca uderzały w niego niczym pociski. On był zamkiem, a zamek był nim. Wyczuwał chłopaka każdym kamieniem użytym do jego budowy, podłogą, sufitem, najmniejszą żyłką na ścianie. Pragnął się w nim zatracić. Przecież należał do niego, tylko do niego, nie do tego zarozumiałego Lakshmana. Jeszcze trochę, odrobinę, a na zawsze się go pozbędzie. Cierpliwości. Tak, cierpliwości.
Ta cecha była jednak demonom zupełnie obca. Natura skłaniała ich do bezwzględnego zaspokajania własnych pragnień. Ani przez moment nie pomyślał, że Nirmal może się od niego różnić, wszak płynęła w nim ta sama krew. Zew to zew, należało go zaspokoić, o konsekwencjach pomyślą później.
   Balraj mimo całego swojego sprytu oraz wielowiekowego doświadczenia, nie umiał się oprzeć instynktowi. Znalazł partnera i tylko śmierć mogła zniweczyć jego plany. Tak pięknie się ze sobą zgrali tamtej nocy. Chłopak krzyczał miłosne zaklęcia raz po raz, wielokrotnie przeżywając orgazm. Wspaniały obraz psuło jedynie to, że musiał przybrać postać znienawidzonego władcy wampirów. Ale przecież w środku był on i brał jego pięknego męża raz po raz, wpuszczając w niego swoje nasienie. Poczucie zaspokojenia trwało jednak bardzo krótko. Chciał wszystko powtórzyć, wolałby to zrobić we własnej skórze, ale musiał jeszcze poczekać. Tym razem musiał użyć innej sztuczki, by znowu wziąć w ramiona uległe ciało Nirmala. Pałac był jego najlepszym sprzymierzeńcem, pomógł mu wprawić chłopaka w trans. Szkarałatne żyły wibrowały, oszałamiając ofiarę. Powoli zbliżył się do łoża, ściągnął kołdrę na podłogę. Wziął w ramiona śniącego. Nie zareagował na jego bliskość, tak jak tego pragnął. Zagryzł wargi i zmiął w nich kilka przekleństw. Wziął głęboki oddech, wciągnął w nozdrza upajający jego zmysły zapach piżma i zaczął delikatnie gładzić smukłe plecy oraz wrażliwą szyję. Nadal nic. Zniecierpliwiony lekko potrząsnął chłopakiem, który ku jego przerażeniu otworzył oczy. Na jego szczęście nie całkiem przytomne.
- Kim jesteś?! – Padło nieoczekiwane pytanie, a drobna dłoń zacisnęła się na włosach demona z niezwykłą siłą. Balraj po raz chyba pierwszy w życiu spanikował. Szarpnął się tak mocno, że długie pasmo pozostało szczupłych palcach. Napięcie, które towarzyszyło mu cały dzień opadło, uciekł jak niepyszny i schronił się w swojej kryjówce. Miał nadzieję, że Nirmal uzna to wszystko za wyjątkowo dziwaczny sen. Nie miał się czego obawiać. Poczuł niejaką ulgę. Wątpliwe by książę oprzytomniał z transu, to musiał być przypadek.  Odetchnął i usiadł. Nadal był niezaspokojony, ale myślał już jaśniej. Kiedy przyszło otrzeźwienie, przypomniał sobie o czymś niezmiernie ważnym. Pożądanie okazało się silniejsze niż misterne plany. Był głupcem nad głupcami.

- Zupełnie straciłem rozum! – zawył z wściekłości, wbijając szpony mocno w ścianę. Jego straszliwy ryk słychać było w całym pałacu. Zbudził ze snu wielu dworzan, którzy nie wiedząc co się dzieje, przerażeni rozglądali się dookoła.

czwartek, 14 stycznia 2016

50. Walka o zimowe ferie. Ceremonia Karmienia. Serce demona.

   Ola była ogromnie podekscytowana feriami w Amalendzie. Pojechały tam z siostrą kilka razy, ale z bardzo krótkimi wizytami. Świat, który zobaczyła wydał jej się niemal baśniowy, została nim zupełnie oczarowana. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu, w przeciwieństwie do siostry, która zwyczajnie bała się wampirów i prawie nie opuszczała komnat Nirmala, kiedy przebywały w zamku. Chłopak, a właściwie wielki książę, miał na głowie tyle obowiązków, że dla rodziny nie pozostawało mu zbyt wiele czasu. Ola musiała się dobrze nakombinować, żeby mama zgodziła się puścić na całe dwa tygodnie ,,dwie głupiutkie przekąski w świat pełen seksownych drapieżców” jak to określiła, wprawiając tatę w osłupienie. Po takim wstępie dziewczyna bardzo długo błagała go o wyjazd prawie na kolanach.
- Nigdzie nie pojedziecie, Daniel będzie zajęty. Niepotrzebne mu jeszcze dwie durne gęsi do pilnowania!
- No nie przesadzaj, jesteśmy studentkami nie dziećmi! – Obraziła się w końcu Ola i potrząsnęła krótką fryzurką. Szturchnęła przy tym w bok  jasnowłose ciele Aśkę, która zamiast ją wspierać w walce o przygodę życia, jak zwykle w chwilach stresu, obgryzała koniec swojego warkocza.
- Akurat. W takim razie dlaczego żadna z was nie dostała stypendium naukowego? – Ojciec doskonale wiedział jak rozegrać domową potyczkę.
- Ale tatusiuuu.. – zajęczała młodsza córka – przecież wiesz… matematyka…
- To królowa nauk moja droga. W twoim wieku wypadałoby chociaż umieć dzielić ułamki! – Popatrzył z góry na dziewczynę, która spuściła niebieskie, załzawione oczęta na swoje buciki i zarumieniła się z zażenowania.
- W takim razie zawrzyjmy umowę – zaczęła ostrożnie Ola. – Ja nauczę małą ciamajdę matmy i obie dostaniemy te cholerne stypendia, które śnią ci się po nocach. Wtedy pojedziemy na całe zimowe wakacje do Amalendu.
- Oszalałaś? – chlipnęła przerażona nie na żarty Asia. Ułamkowy Armagedon zbliżał się z szybkością błyskawicy. – Chcesz mojej śmierci?
- Milcz kobieto zajęczego serca i małej wiary!
- Zgoda! – Mężczyzna nie wahał się ani przez chwilę. Nie miał najmniejszych obaw co do wyniku zakładu. Dobrze znał swoje córki i wiedział, że starsza się nieco zagalopowała.
- Tylko się potem nie wycofaj! – Ola podniosła dumnie głowę. - No młoda, zabieraj dupę i do roboty! Weź ze sobą colę, żeby ci ten tyciutki mózg nie skapcaniał z braku cukru.
- Mamooo…
- Dajcie mi spokój, nie chcę mieć z tym nic wspólnego. – Pani Jezierska podniosła do góry ręce na znak, że je umywa od wszelkiej odpowiedzialności.
Przez kolejne tygodnie z pokoiku na poddaszu rozlegały się często jęki i szlochy dręczonej Asi. Zapijała paskudny stres colą, dorabiając się w ten sposób większych cycków i mniej smukłej talii. Kiedy jasnowłosa niewolnica harowała i wprost tyła w oczach, a schludny zwykle warkocz zaczął przypominać starą linę okrętową, uśmiech Oli stawał się coraz szerszy. W końcu nadeszła chwila prawdy.
- Patrz i podziwiaj! – Położyła przed zaskoczonym ojcem dwa nienaganne indeksy. Nigdy w życiu się tak nie napracowała. Nie mówiąc już o dźwiganiu skrzynek z colą dla tej beksy. Poświeciła rodzicom w oczy wzorowymi ocenami ze studiów pedagogicznych i jeszcze bardziej wzorowym kujonki Aśki. Nie mieli wyjścia, słowo się rzekło, musieli skapitulować.
                                                                        ***
   Sara nie była bynajmniej zachwycona nowym zadaniem, które jej zdaniem uwłaczało godności kapitana straży królewskiej. Książę Nirmal nie dał się jednak przekonać do zmiany zamiarów. Ostatnio w Amalendzie zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, ciągle wybuchały jakieś zamieszki, dlatego dostała stanowczy rozkaz poparty tupnięciem nogą, dostarczyć cenne siostry królewskiego małżonka do pałacu. Wiedziała kiedy należy się poddać, zawzięta mina chłopaka szybko ją o tym przekonała. Zdążyła go już trochę poznać w czasie służby w pałacu.
   Pani kapitan, pół godziny później, musiała jednak przyznać, że ludzkie ubranie było całkiem wygodne. Założyła czarny podkoszulek z wydzierganą głową demona, na to skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami, niebieskie dżinsy włożyła w wysokie, sznurowane buty. Do tego przyozdobiła uszy kolczykami z czaszkami i  wyeksponowała tatuaż skorpiona pod lewym okiem. Krakowianie przezornie schodzili jej z drogi, zwłaszcza kiedy zobaczyli prostą jak struna, umięśnioną sylwetkę i napotkali chmurne spojrzenie zielonych oczu. Ciemne, długie włosy spięła w wysoki kucyk, związany mocno szerokim rzemieniem.
   Sara, burcząc pod nosem żołnierskie przekleństwa, zastukała do drzwi małego domku na przedmieściach Krakowa. Otworzyła jej Aśka, wiążąca właśnie kokardę w różowe groszki na końcu warkocza.
- Aa… - pisnęła cieniutko i schowała się za plecami stojącej u jej boku siostry. Spodziewały się pani oficer, ale nie sądziła, że będzie wyglądać tak groźnie. Znała już dobrze wieszcza Chandiego i Rajita, ale mężczyźni ani w jednej dziesiątek, taaak nauczyła się ułamków przez tę sadystkę Olę, nie zrobili na niej takiego piorunującego wrażenia.
- Dzień dobry państwu, mam zabrać panienki do pałacu. – Kobieta po wojskowemu skinęła głową państwu Jezierskim, którzy właśnie pojawili się przedpokoju, aby powitać gościa. Teraz zrozumiała, dlaczego książę nalegał na eskortę. Dziewczyny wyglądały na strasznie naiwne i bezbronne, zwłaszcza młodsza. Taka jasnowłosa, wielkooka owieczka z obrzydliwą szmatką we włosach. Nawet nie wiedziała jak określić ten straszliwy kolor, który dosłownie kuł w oczy. Do tego ubrana w zwiewną, białą sukienkę. Brakowało jeszcze koszyka i wianka, a byłaby istna pasterka ze starych rycin.
- Suuperr…- Ola była zachwycona. Zarzuciła na ramiona wypakowany po brzegi plecak, stojący przygotowany w kącie od dwóch dni. – To do zobaczyska. – Machnęła na pożegnanie rodzicom. Nareszcie obejrzy sobie wszystkie cuda Amalendu. Radość dosłownie rozpierała jej piersi. Kobieta, która przybyła jako straż, wydała się jej całkiem w porządku. Mroczna i gotycka, taka jakie lubiła i chętnie się z nimi przyjaźniła. Nie żadna lalka, tylko tzw. baba z jajem.
- Papa…- wyszeptała niepewnym głosikiem Asia. Może powinna jednak zostać. Ta wyprawa coraz mniej jej się podobała, nie miała niestety nic do gadania, siostra dosłownie ją sterroryzowała. Pani kapitan miała bardzo niezadowoloną minę, jakby musiała eskortować coś naprawdę paskudnego. Dziewczyna wygładziła nerwowo spódniczkę i poprawiła ulubioną kokardę. Chwyciła rączkę eleganckiej walizki z kółkami, którą dostała pod choinkę od brata. Ruszyła za Olą, która dochodziła już do ogrodowej furtki prowadzącej na ulicę. Stęknęła, kiedy przeciągała bagaż przez próg, nie miała pojęcia, że był aż tak ciężki. Na szczęście Winda do Nieba znajdowała się niedaleko. Z zaciętą miną targała swoje rzeczy, wysuwając koniuszek języka. Wpatrywała się ponuro w plecy kobiety, idącej szybkim krokiem w kierunku parku. Ależ miała wyrzeźbione nogi. Dziewczyna aż westchnęła z podziwu. Nie miała zamiaru dać jej satysfakcji i poprosić o pomoc.
- Auć! – miauknęła, kiedy walicha podskoczyła na krawężniku. Spojrzała na rękę i usta same ułożyły się jej w podkówkę niczym u dziecka.
- Co ty wyprawiasz? – Sara wzniosła oczy do ciemniejącego nieba. W życiu nie widziała takiej ciamajdy. Do porządnej roboty ją zagonić, dupsko złoić, na trening posłać.
- Kizia zrobiła mi śliczne pazurki, miały takie małe kropeczki. Już po nich… - pociągnęła nosem. – Boli…
- Dawaj to! Inaczej nigdy nie dotrzemy na miejsce! – Wyszarpnęła z ręki dziewczyny bagaż i ruszyła przodem, nie oglądając się za siebie. Skąd się na świecie brały takie wielkookie niedorajdy? To była z pewnością genetyczna pomyłka natury. – Ruszaj się!
- Tak jest proszę pani! – Przytuliła do siebie rękę, złamała sobie aż trzy paznokcie. Uznała, że z pewnością będą to najgorsze ferie w jej życiu. A ten babochłop z piekła rodem, specjalnie się nad nią znęcał. Co będzie jak wpadnie w szał i złapie ją zębiskami za szyję? Podniosła kołnierzyk sukienki do góry. Może powinna założyć szalik? Zerknęła trwożliwie na swoją strażniczkę, która sądząc z dużych kroków jakie sadziła, była na nią naprawdę zła. Dreptając nieśmiało z tyłu, nie mogła dojrzeć wyrazu twarzy, za to coś innego zwróciło jej uwagę. Takiego okrągłego, jędrnego tyłka nie dostawało się za darmo. Wredna jędza musiała spędzać sporo czasu na siłowni. Westchnęła z zazdrością.
                                                                                     ***
    Twierdza lorda Rajita, a właściwie cały klan Corragion, żył zapowiedzianą wizytą młodego panicza i jego pięknego taty. Zamek został odpucowany od piwnic po dach, a zapobiegliwa gospodyni wyciągnęła z tajnej skrzyni wszystkie pamiątki z krótkiego okresu małżeństwa pana, po czym umieściła je w widocznym miejscu. Rajit zerknął na nie raz i drugi, ale nie odezwał się ani jednym słowem, co kobieta wzięła za dobry znak. Na miejsce spotkania wybrano przytulny salonik znajdujący się obok małżeńskiej sypialni. Wydawał się odpowiedniejszy od wielkiej, oficjalnej sali na parterze.
    Chandi wraz z synkiem, jak zwykle nienagannie ubrany, przybył o umówionej porze. Poukrywani po kątach zachwyceni domownicy, nie mogli oderwać od tej uroczej pary, oczu. Nareszcie rodzina ich przywódcy znowu była w komplecie. Hiral trzymał za rękę tatę i maszerował raźno, dzielnie przebierając nóżkami z nieodłącznym Kiki na ramieniu. Kocurek zamykał pochód, jego ogon powiewał niczym zwycięska chorągiew. Gospodyni, cała w uśmiechach i szeleszczącym, paradnym czepeczku na siwych włosach, zaprowadziła ich na piętro, gdzie czekał pan domu.
- Witajcie. – Rajit z trudem zapanował nad głosem na widok wieszcza i chłopczyka. Obawiał się, że ta chwila nigdy nie nadejdzie. Na szczęście elf nieco się uspokoił i wykazał się zdrowym rozsądkiem, najwyraźniej bardzo zależało mu na maleństwie.
– To twój ojciec, przywitaj się. – Chandi zatrzymał się metr przed mężem, kucnął i pchnął leciutko w jego kierunku synka. – Chce cię poznać.
- Tata – popatrzył ufnie na wieszcza. - I tata?- Nieśmiało zerknął w kierunku Rajita, który uklęknął na posadzce, by nie przestraszyć dziecka swoją rosłą sylwetką. Niespodziewanie wzruszony przyglądał się uważnie miniaturowej wersji samego siebie.
- Tak kochanie, bardzo dobrze – pochwalił elf synka. Bał się tego spotkania, nie ufał wampirowi i jego reakcjom. Hiral powoli, jakby z wahaniem, podszedł do nieznajomego. Duże, niebieskie oczy bez źrenic spowodowały, że zadrżał. Czuł jakby dotarły na samo dno duszy, w ciągu ułamka sekundy zwiedziły wszystkie ciche i ciemnie miejsca, które bezskutecznie próbował przed nimi ukryć. Maluch wpatrywał się w niego przez chwilę bez słowa. Kiki pisnął wysoko, a mała rączka delikatnie dotknęła czoła mężczyzny.
- Tutaj tata – stwierdził z przekonałem. - A tutaj? – Paluszki zatrzymały się w miejscu, gdzie biło serce. Chandi zacisnął usta w wąską kreskę, z trudem powstrzymywał łzy. Miał ochotę zabić wampira tu i teraz. Synek był mądrzejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
- Kocham twojego tatusia bardzo, bardzo mocno. Tutaj i tutaj. – Powtórzył gest malucha, przelewając w niego wszystkie swoje uczucia do męża. Czuł, że to dziecko było inne niż jego rówieśnicy i jeśli nie zdobędzie się na szczerość, straci je na zawsze. Kochał wieszcza, dla niego gotów był na wszystko. Rozum zaakceptował syna, mężczyzna wiedział, że czynił słusznie i wszyscy wokół to potwierdzali. Serce jednak nadal nie było przekonane do syna, wyczuwało jego inność, nie pojmowało jej i dlatego nie potrafiło rozwinąć oczekiwanych w takim przypadku uczuć. Ku jego zaskoczeniu mały potruchtał z powrotem do elfa. Zwinne paluszki obmacały także jego głowę i serce.
- Ciemno, ciemno… - wykrzywił buzię z wysiłku, a potem nagle się rozjaśnił, jakby znalazł coś ważnego. – Tatuś też lubi dużego tatusia.
- Czy możemy zostać przyjaciółmi? – zaproponował Rajit, którego zalała fala szczęścia, jakiego dawno nie zaznał. Zwłaszcza, że bardzo niemądra mina zaskoczonego wieszcza, potwierdzała teorię malca.
- Przyjaciółmi? – To słowo nie było znane chłopcu, brzmiało jednak jakoś tak ciepło i miło, a duży pan wydawał się już o wiele mniej groźny niż na początku.
- Hm… Jak ty i Kiki,  albo ty i Kocurek. Lubisz ich prawda? Spędzacie razem czas, bawicie się, jecie. Musisz mnie dużo nauczyć. – Z ulgą zobaczył jak synek kiwa energicznie główką, a elf oddycha o wiele swobodniej, jakby spory ciężar spadł mu z piersi.
- Uczyć? – Klasnął w rączki, wiedział co to znaczy. Poczuł się bardzo ważny. Duży tata poprosił go o pomoc. Prawie spuchnął z dumy. – Pokazać przyjaciel! – Ujął zdumionego Rajita za rękę, położył ją na Kocurku i przykrył swoją małą rączką. – Zamknij! – Dotknął delikatnie jego powiek paluszkiem. Mężczyźnie niespodziewanie zakręciło się w głowie. Miał wrażenie, że skurczył się do niewielkich rozmiarów. Pod łapkami poczuł miękki dywan. Przed oczami zaczęły pojawiać się obrazy. Ogrzewał futerkiem chłopca, który drżał z zimna. Przynosił chłopcu najtłustszą, upolowaną myszkę, kiedy był głodny. Czuwał nad snem chłopca, odganiał łapką ćmy i muchy. Gonił wraz z chłopcem po łące motyla. Mrr… Jak dobrze… Prężył się z zachwytu, kiedy chłopiec go głaskał i mruczał mu do ucha kołysanki. Jeżył sierść i wystawiał pazury, broniąc chłopca przed wielkim szczurem. Zobaczył też Chandiego, który kucał nieopodal, ze zmartwionym wyrazem twarzy. Wydawał się o wiele większy niż zazwyczaj. Wyraźnie mu nadal nie ufał. Kiedy mężczyzna nagle otworzył oczy wszystko zniknęło.
- O tak, masz wspaniałego przyjaciela. – Niewątpliwie znowu stał się wampirem. Popatrzył z uznaniem na przeciągającego się kota. Nadal był w lekkim szoku. Hiral najwyraźniej potrafił nie tylko odczytywać bezbłędnie uczucia ludzi i zwierząt, ale poznawał też ich zmysłami oraz oczyma otaczający go świat.
- Chyba powinniśmy zejść na dół. Pora rozpocząć Ceremonię Pierwszego Karmienia – odezwał się wieszcz, który tak naprawdę był bardzo wzruszony rozgrywającą się na jego oczach scenką, nie dał jednak tego po sobie poznać. Wampir nie zasłużył sobie na dobre traktowanie. Czuł jednak do niego wdzięczność, za szczerość wobec synka. Udawanie ojcowskich uczuć z pewnością uznałby za wyjątkowo obrzydliwe.  – Chcę też zobaczyć Drzewo Życia. – Wziął na ręce Hirala, który z chichotem położył mu główkę na ramieniu i zaczął wąchać szyję. Trącił ją noskiem.
- Wampirzy instynkt – stwierdził Rajit z zadowoleniem.
- Zaraz tam wampirzy – prychnął na uśmiechniętego mężczyznę. – Zwyczajnie jest już głodny, to pora kolacji.
   Karmienie odbyło się w Sali Paradnej na parterze w obecności całego klanu Corragion. Lord Rajit usiadł na swoim tronie, wziął na kolana synka i naciął swój prawy nadgarstek ceremonialnym sztyletem, podanym mu przez najstarszego członka społeczności. Podsunął rękę pod mały nosek, który natychmiast zaczął węszyć. Chłopczyk instynktownie, bez najmniejszego wahania, zaczął zlizywać płynącą cieniutkim strumykiem krew. Wszyscy zebrani obserwowali ten uroczysty moment z radością w sercach. Oto na ich oczach rosła nowa nadzieja na lepsze jutro, maleńki Hiral został przyjęty do klanu i uznany za spadkobiercę ich przywódcy. Sporo wampirów zaczęło wycierać oczy, a ci którzy nie byli zadowoleni rozsądnie milczeli i zachowali swoje wątpliwości dla siebie.
                                                                           ***

   Balraj czuł się dosłownie pijany szczęściem, które rozsadzało mu piersi. Pierwszy raz w czasie swojej haniebnej niewoli doznał prawdziwej bliskości, radości płynącej z obecności u boku kochanej osoby. Musiał przyznać, że kuzyni wiedzieli doskonale co robią. Nirmal był wprost stworzony dla niego, idealny. Demon zamknął się prawie siłą w swojej tajnej skrytce, bo oszalałe serce wyrywało się do chłopaka. Chciało powtarzać chwile rozkoszy raz po raz, bez końca. Miał jednak na tyle rozsądku, by powstrzymać swoje zapędy. Musiał być bardzo sprytny i ostrożny, nie zrazić do siebie kochanka. Sądził, że jeszcze kilkakrotnie będzie mógł odwiedzić go we śnie zanim mały się zorientuje o co chodziło. Musiał mieć pewność, że spłodzi z nim potomka i utrze nosa swojemu wrogowi. Król z pewnością odrzuci zdradliwego małżonka, tak jak to zrobił ze swoim narzeczonym Selimem. Wtedy on wykaże się wielkodusznością, będzie go pocieszał i chronił. Zjedna powoli do siebie, chłopak wybaczy mu podstęp i na wieki zostaną już razem. Przygotował nawet kilka miejsc, gdzie schronią się przed gniewem wampira. Nie miał wątpliwości, że związek się rozpadnie.
   Miał jeszcze inną opcję, o wiele lepszą od pierwszej. Dziecko w brzuchu Nirmala będzie działało na Lakshmana niczym płachta na byka. Zazdrosny, spragniony krwi, zhańbiony, może nawet spróbować zabić niewiernego męża i bękarta. Od początku nie doceniał niestabilnej, ogromnej mocy chłopca, który w obronie maleństwa z pewnością rzuci się mu do gardła. Najlepiej dla demona byłoby, gdyby Nirmal własnoręcznie zabił króla. Mógłby wtedy zasiąść na tronie Amalendu, a on trwałby u jego boku jako jedyny, prawdziwy małżonek. Żeby wszystko się udało, ten niezgrabiasz Tanish, musiał trzymać Lakshmana jeszcze choć przez tydzień z dala od pałacu. Balraj opracował szczegółowy plan i podał wszystko wampirowi na tacy. Nic nie mogło pójść nie tak, miał tego pewność. W obronie swojego szczęścia był gotów do popełnienia każdego szaleństwa. Fortuna jednak kołem się toczy i nawet skrupulatny, tysiącletni demon nie mógł zaplanować wszystkiego. Nie ma sensu jednak wymagać rozsądku, od będącego w szponach pierwszej miłości, kompletnie otumanionego osobnika. Nigdy wcześniej nie kochał, więc nie miał pojęcia, że serca, zwłaszcza te zakochane, były zawsze najbardziej nieprzewidywalnymi elementami świata i rządziły się swoimi, niezrozumiałymi prawami.