Lakshman wraz z dwoma najlepszymi oficerami Zorebe i Lobesem
zszedł z płyty teleportacyjnej, znajdującej się
na jednej z wysp w pobliżu Trójkąta Bermudzkiego. Ruszyli asfaltową
alejką w kierunku widocznego w oddali małego portu dla jachtów. Było już późne
popołudnie i słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Panował iście piekielny
upał, po bardzo bogatej na pierwszy rzut oka wsi, plątali się jedynie
zagraniczni turyści. O nich dbano niczym o żyłę złota, którą byli w istocie.
Życie zaczynało się tutaj dopiero po zmroku.
- Po co nam statek, nie moglibyśmy zwyczajnie polecieć? –
Wytatuowany Lobes wzbudzał trwogę i zaciekawienie w przechodniach.
- Boisz się zamoczyć skrzydła? – zapytał z uśmieszkiem
Zorbe. Dobrze wiedział, że latanie nie było mocną stroną wielkoluda. – Podobno rybki
są wyjątkowo wygłodniałe w tym roku.
- Sądzę, że wolałyby delikatniejsze mięsko kanapowego
pieszczoszka – Wyszczerzył swoje duże zęby w uśmiechu, który mniej więcej plasował
się pomiędzy ziewnięciem rekina ludojada, a szczerzeniem kłów lwa pozostającego
od dłuższego czasu na przymusowej diecie. Przebiegające obok dziecko z głośnym
bekiem pobiegło do mamy.
- Zwyczajnie mają dobry gust – odszczeknął się mniejszy z
mężczyzn. Wiedział do czego pił przerośnięty drań. Ale czy to jego wina, że po
skończeniu Akademii dostał przydział do pałacu? Zwyczajnie zazdrościł mu wygód,
ponieważ sam musiał strzec jakiejś rudery na zadupiu zwanej Strażnicą. Lubił go
zaczepiać. Może dlatego, że jego ciało w świetle słońca nie miało sobie
równych. Podczas studiów w stolicy spędził sporo czasu podziwiając je ukradkiem
z dachu zamku. Teraz też widok był naprawdę niezły, dobrze dopasowane białe
spodnie i cieniutki podkoszulek na ramiączkach nie ukrywały zbyt wiele. Zatkał demonstracyjnie
nos bo właśnie przechodzili obok Targowiska, gdzie miejscowi zaczęli rozkładać
swoje towary. Miał nadzieję, że nikt nie zauważył jego fascynacji.
- Kupić maleństwu perfumy? A może wachlarz? – Pochylony nad
wyrobami z kości wielorybów, odwrócił się nagle, by ze zdumieniem zauważyć
rozanielony wyraz twarzy Zorbe, który śmiało błądził wzrokiem po jego ciele.
Zaczerwienił się, cofnął i omal nie przewrócił stojącego tuż za nim władcy, a
potem zaczął chrapliwie chrząkać, jakby mucha wpadła mu do gardła.
- Zamknijcie się wreszcie, bo was obu potopię! – Lakshman nie
był w najlepszym humorze. Nie znosił upału, smrodu rozkładających się ryb, a
jeszcze bardziej słonej wody. Wskazał ręką na niewielki jacht dalekomorski o
dziwnej nazwie Lewoskrętna.
- Co z tą łajbą nie tak? – Lobe usiłował odwrócić uwagę obu
mężczyzn od swojego dziwnego zachowania. Czyżby podobał się temu pałacowemu
przystojniakowi? Niemożliwe.
- Głupi statek ciągle skręca na lewo. Nikomu nie udało się
odkryć dlaczego, może po prostu lubi ten kierunek. Czerwona, zmieszana twarz osiłka poprawiła mu
samopoczucie. – Władca wzruszył ramionami. – Ma jednak solidną konstrukcję,
oparł się już niejednej burzy. Musimy popłynąć dla własnego bezpieczeństwa.
Trójkąt Bermudzki nie bez powodu cieszy się złą sławą.
- Myślałem zawsze, że to bajki wymyślone przez pismaków. –
Przestępujący z nogi na nogę, atletycznie zbudowany strażnik graniczny był
strasznie słodki.
- Pogoda bywa tutaj bardzo zmienna, wieją niesamowicie silne
wiatry, a gwałtowne burze pojawiają się nagle dosłownie znikąd. Na te wody
wypływają jedynie desperaci, pełno tu dryfujących i zatopionych wraków pechowców,
a z płytkiej wody wystają ostre skały. Z
tego powodu to miejsce idealnie nadaje się na kryjówkę. Nikt rozsądny się tutaj
nie plącze i nie naraża niepotrzebnie na niebezpieczeństwo. – Lakshman wkroczył
na pokład i rozejrzał się po jachcie. Dozorca utrzymywał go w idealnym stanie,
będzie musiał wręczyć mu jakąś premię.
- Zadzwonię jeszcze do mamy. – Lobe wyciągnął z kieszeni
telefon, ale ku swojemu rozczarowaniu pokazywała brak sygnału.
- Nie martw się drągalu, jak będzie trzeba utrę ci nosek – zachichotał
Zorbe.
- Te dwa chyba szukają czegoś na kolacje. – Lakshman wychylił
się przez burtę, chwilę obserwował krążące wokół jachtu rekiny, po czym spojrzał
wymownie na mężczyzn. Zniknęli pod pokładem w ciągu minuty, głośno tupiąc i przepychając
się na schodach niczym dzieci. – Kwiat rycerstwa, a nich mnie! – Chciałby już
być w domu, wziąć w ramiona męża i nigdy go nie wypuszczać. Tęsknił za Nirmalem
do czego by się oczywiście nigdy nie przyznał. Mały łobuz głęboko zapadł mu w
dumne serce. W dodatku po głowie cały czas plątała mu się myśl, że przegapił
coś naprawdę ważnego. Życie władcy Amalendu było naprawdę ciężkie.
***
Nirmal ogromnie się
ucieszył z przyjazdu sióstr. W końcu miał je znowu obok, znały go lepiej niż
ktokolwiek inny. Ufał im bezgranicznie. Nareszcie miał z kim porozmawiać o
swoich rozterkach. Plecak i ogromna walicha zostały porzucone na progu komnaty.
Dziewczęta na jego widok rzuciły mu się z przeraźliwym piskiem na szyję. Upadli
wszyscy troje na dywan, zaśmiewając się niczym dzieci i ściskając z całego
serca.
- O, masz nawet jakieś mięśnie. – Ola dokładnie obmacała
brata, wijącego się bezradnie pod ciężarem dwóch ciał.
- I jesteś taki elegancki – westchnęła z podziwem Asia, składając
ręce jak do modlitwy.
- To może ja już pójdę? – Kapitan Sara czuła się bardzo skrępowana
tą scenką. Sama pochodziła ze starej, wojskowej rodziny z tradycjami i
kompletnie nie rozumiała takich zachowań. Uświadomiła sobie, że teraz miała do
pilnowania nie jak do tej pory jednego, ale trzech głuptasów. Beztroska młodego
księcia była już w Amalendzie legendarna. Czuła jak zaczyna dostawać migreny.
- Chwileczkę. – Nirmalowi udało się zrzucić z siebie obydwie
dziewczyny. Asia oczywiście pod groźnym wzrokiem Sary, natychmiast skuliła
ramiona i obciągnęła spódniczkę. – Muszę porozmawiać z wieszczem. Niech je pani
oprowadzi dzisiaj po zamku. Jutro się nimi zajmę osobiście.
- Ale ja chcę najpierw do Akademii Wojskowej. Musze zobaczyć
wszystkie te wampirze ciasteczka w akcji. Masz pojęcie jak ciężko na to
zapracowałam? – zaprotestowała od razu Ola. – Niech młoda sobie ogląda serwisy
do kawy. Teraz potrafi je nawet policzyć. – Sztuka i zabytki zupełnie jej nie
interesowały, za to przystojni oficerowie jak najbardziej. Na uniwerku spotkała
jak dotąd jedynie same patykowate wymoczki.
- No dobrze. – Książę doskonale znał upór starszej z sióstr,
nie było sensu się z nią spierać w takich sprawach. Nawet ojciec nie dawał
sobie rady z tą pyskatą jędzą, a co dopiero on. – W takim razie ty do koszar,
Asia na pokoje.
- Kocham cię! – Mała psotnica natychmiast zawisła mu na szyi. – I nie bój się, antykoncepcję mam w małym palcu. – Dodała dumnie.
- Kocham cię! – Mała psotnica natychmiast zawisła mu na szyi. – I nie bój się, antykoncepcję mam w małym palcu. – Dodała dumnie.
- Jakoś słabo mnie to pociesza – jęknął Nirmal, truchlejąc na
samą myśl o ewentualnym siostrzeńcu i minie ojca, kiedy uraczyłby go taką
nowiną. Popatrzył z nadzieją na stojąco sztywno Sarę.
- Proszę się nie bać, dam sobie radę. – Kiwnęła służbiście
głową z pewnością, jakiej wcale nie czuła. Starszej miała zamiar przydzielić
najprzystojniejszego oficera. Dziewczyna najwyraźniej nie posiadała zbyt dużego
doświadczenia. Chyba nie różniła się zbytnio od wampirzych nastolatek. Chłopakowi
palnie najpierw porządne kazanie, zagrozi wyrwaniem jaj i zawieszeniem ich ku
przestrodze na zamkowych blankach. Na pewno nie odważy się na nic ryzykownego.
Tymczasem prawdziwą zagadkę stanowiła dla niej wielkooka ciamajda, wyglądała na
o wiele trudniejszą do upilnowania. Właśnie poprawiała okropną kokardę i
przygryzała koniec warkocza. Jakie myśli obracały się w tej pustej główce nie
potrafiła odgadnąć. Nie miała pojęcia dlaczego ją tak niepokoiła.
- Czy ktoś może mi najpierw naprawić pazurki? – Asia pomachała
dłonią przed nosem Nirmala. Skoro przebywała w pałacu i była siostrą księcia,
musiała odpowiednio wyglądać. Czy ta kobieta miała zamiar wyrwać jej serce i usmażyć
na chrupko z cebulką? Dlaczego tak się w nią wpatrywała? Trwożliwa duszyczka
dziewczyny uciekła w okolice kolan. Nie przestawała jednak ostrożnie zerkać
spod długiej grzywki na to wcielenie Xeny Pogromczyni. Chętnie zobaczyłaby ją w
sukience. Ciekawe jak wygląda jej mundur. Na samą myśl o przylegającej do ciała
skórze i złotych ozdobach zrobiło jej się gorąco. Na pewno nosi duży, ostry
miecz.
***
Chandi miał ogromny
dylemat, starał się obiektywnie rozważyć, to co przy pierwszym spotkaniu
powiedział mu Rajit. Dom na wyspie przestał się mu wydawać bezpieczny. Siedział
na bujanym fotelu ze śpiącym synkiem na kolanach. W kominie gwizdał wiatr. Ciche
skrzypienie drewnianej podłogi działało na niego kojąco. Musiał przyznać, że
Ceremonia Karmienia i przyjęcie Hirala do klanu przebiegło lepiej niż był
skłonny przypuszczać. Drobne oznaki przywiązania ze strony mieszkańców zamku
sprawiły mu ogromną przyjemność. Rozczuliła go zwłaszcza gospodyni,
pieczołowicie przechowująca bliskie jego sercu pamiątki. Nawet ten zimnokrwisty
łajdak Rajit naprawdę przyzwoicie się zachował. Udało mu się nie zrazić do
siebie tak wrażliwego dziecka jak Hiral, a to był naprawdę wyczyn nie lada.
Poczuł pod powiekami łzy.
Co jednak będzie z
nimi dalej? Czy powinien przeprowadzić się do zamku ze względu na
bezpieczeństwo malucha? Uważnie śledził wydarzenia w Amalendzie i uznał, że w
słowach wampira było sporo racji. Buntownicy robili się coraz śmielsi, odważyli
się nawet zaatakować Strażnicę. Spojrzał na maleńkie rączki synka zaciśnięte na
jego koszuli.
- Tatuś? – Niebieskie oczka otwarły się na chwilę, patrząc
na niego z ogromną miłością i ufnością. Usteczka odnalazły sutek i zaczęły
rytmicznie ssać.
- Śpij skarbie, śpij…- zamruczał melodyjnie elf. Powieki
chłopczyka po chwili opadły i zapadł w drzemkę. Wyglądał zupełnie jak słodki,
mały aniołek z tą jasną czuprynką. Jego mały aniołek. Jeśli będzie musiał,
podzieli się nim z wampirem. Bezpieczeństwo i przyszłość synka były dla niego
najważniejsze. Jakoś zniesie Jego Lordowską Wysokość. Może go też ukatrupić w
afekcie, nikt by się pewnie temu nie zdziwił, wtedy zostanie bogatym wdowcem.
Na samą myśl uśmiechnął się mściwie.
***
Nirmalowi nie udało
się porozmawiać z wieszczem. Od upojnej nocy nieustannie dręczył go niepokój i
nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nie zastał Chandiego w domu na wyspie. Na
drzwiach wisiała jedynie karteczką ,, jestem w zamku Corragion”. Nie chciał mu
tam przeszkadzać, gorąco pragnął by obaj jego przyjaciele doszli do porozumienia.
Mieli wystarczająco dużo problemów, by je jeszcze dokładał im swoje. Wrócił do
pałacu zamyślony. Ktoś inny pewnie machnąłby ręka nad tą sprawą, ale jemu nie
dawała spokoju. Z początku wpadł nawet na pomysł by porozmawiać na temat
dziwnego snu z demonem, ale nie dowierzał mu za bardzo, poza tym dotyczył zbyt
intymnych spraw. Takich rzeczy nie opowiadało się byle komu. Wiedział jednak,
że Balraj doskonale się znał na sennych zaklęciach. Miał już kiedyś z nim z
tego powodu starcie. Próbował go wtedy uwieść. Co dziwne, od jakiegoś czasu
trzymał się na dystans i niełatwo było go odnaleźć. Przedtem nachodził go
prawie kilka razy dziennie, teraz nie raczył się nawet odezwać. Chłopak nie
miał pojęcia, co sądzić o jego zachowaniu. Postanowił nie zawracać sobie nim
głowy. Zwyczajnie zaczeka aż Chandi ułoży sprawy rodzinne, albo wróci Lakshman.
Mąż pewnie wyśmieje się z jego sennych mar i obróci wszystko na swoją korzyść. To
była kara za znęcanie się nad nim. Skoro nie wpuścił go do łóżka, odstawił na
boczny tor to teraz słusznie cierpiał.
Zapadał zmierzch, a
wraz z przybyciem ciemności nasiliły się lęki i obawy. Miał nieodparte
wrażenie, że był zupełnie sam w ogromnym, starym zamku pełnym czających się po
kątach potworów, które tylko czekały by go pożreć. Nawet jako dziecko nie bał
się tak bardzo. Co się z nim u licha działo? Hormony, tęsknota, wariował? Pałac,
który do tej pory tak lubił wydał mu się wrogi. Czerwone żyły na ścianach
pulsowały hipnotyzująco. Narastało w nim napięcie. Na siostry nie miał co liczyć,
z jego punktu widzenia, choć starsze od niego, były jeszcze dziećmi. Nie znały
i nie rozumiały świata, w którym przyszło mu żyć.
- Gdzie jesteś, potrzebuję cię – wyszeptał, wyglądając przez
okno. Król był skałą na której od niepamiętnych czasów mógł się oprzeć. Dla
niego nigdy nie był dumnym władcą Amalendu, tylko ukochanym Panem Nietoperzem. Już
jako dziecko biegł do mężczyzny z najdrobniejszymi sprawami. Wampir burczał,
warczał, ale nigdy nie odmówił mu pomocy.
Spojrzał z
niechęcią na puste łoże. Jakoś nie miał odwagi się do niego położyć, choć oczy
już go piekły. Czy to co przeżył dwa dni wcześniej było snem czy jawą? Nie
potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Skoro jednak to były jedynie jego upostaciowane
pragnienia, sprowokowane okresem płodnym, dlaczego czuł fizyczne skutki upojnej
nocy? Coś mu się tutaj nie zgadzało. Aż bał się pomyśleć, co mogło się naprawdę
wydarzyć. Jeśli to nie byłby sen, a Lakshman przebywał tysiące mil stąd…
Przerażony tokiem swoich rozważań zacisnął dłonie na kołdrze. Przeszył go
dreszcz. Czy ktoś byłby na tyle zdesperowany, że śmiałby go w ten sposób wykorzystać?
- Muszę być odważny, w końcu jestem księciem. Lakshman nie
lubi tchórzy. – Ruszył w głąb komnaty. Powoli położył się na miękkim materacu.
Postanowił zachować ostrożność i mieć się na baczności. Pałac Harash - Andrum,
a zwłaszcza jego apartament był bardzo dobrze strzeżony. Nikt obcy nie mógł
tutaj wejść bez wiedzy straży. Zawsze jednak pozostawali mieszkańcy. Czyż najwspanialsze
twierdze nie zostawały zdobywane właśnie dzięki zdradzie? Instynktownie przywołał
swoją magię, otoczyła go splotem niewidzialnych, nucących witek.
***
Balraj miotał się
jak szalony po pałacu. Starał się zachować resztki rozsądku z całych sił.
Wiedział jak krucha granica dzieliła go od klęski. Musiał wypełnić plan punkt
po punkcie inaczej straci wszystko. Czuł ruję Nirmala całym sobą, fale gorąca
uderzały w niego niczym pociski. On był zamkiem, a zamek był nim. Wyczuwał
chłopaka każdym kamieniem użytym do jego budowy, podłogą, sufitem, najmniejszą żyłką
na ścianie. Pragnął się w nim zatracić. Przecież należał do niego, tylko do
niego, nie do tego zarozumiałego Lakshmana. Jeszcze trochę, odrobinę, a na
zawsze się go pozbędzie. Cierpliwości. Tak, cierpliwości.
Ta cecha była jednak demonom zupełnie obca. Natura skłaniała
ich do bezwzględnego zaspokajania własnych pragnień. Ani przez moment nie
pomyślał, że Nirmal może się od niego różnić, wszak płynęła w nim ta sama krew.
Zew to zew, należało go zaspokoić, o konsekwencjach pomyślą później.
Balraj mimo całego
swojego sprytu oraz wielowiekowego doświadczenia, nie umiał się oprzeć
instynktowi. Znalazł partnera i tylko śmierć mogła zniweczyć jego plany. Tak
pięknie się ze sobą zgrali tamtej nocy. Chłopak krzyczał miłosne zaklęcia raz
po raz, wielokrotnie przeżywając orgazm. Wspaniały obraz psuło jedynie to, że
musiał przybrać postać znienawidzonego władcy wampirów. Ale przecież w środku
był on i brał jego pięknego męża raz po raz, wpuszczając w niego swoje nasienie.
Poczucie zaspokojenia trwało jednak bardzo krótko. Chciał wszystko powtórzyć,
wolałby to zrobić we własnej skórze, ale musiał jeszcze poczekać. Tym razem
musiał użyć innej sztuczki, by znowu wziąć w ramiona uległe ciało Nirmala. Pałac
był jego najlepszym sprzymierzeńcem, pomógł mu wprawić chłopaka w trans.
Szkarałatne żyły wibrowały, oszałamiając ofiarę. Powoli zbliżył się do łoża,
ściągnął kołdrę na podłogę. Wziął w ramiona śniącego. Nie zareagował na jego
bliskość, tak jak tego pragnął. Zagryzł wargi i zmiął w nich kilka przekleństw.
Wziął głęboki oddech, wciągnął w nozdrza upajający jego zmysły zapach piżma i
zaczął delikatnie gładzić smukłe plecy oraz wrażliwą szyję. Nadal nic.
Zniecierpliwiony lekko potrząsnął chłopakiem, który ku jego przerażeniu
otworzył oczy. Na jego szczęście nie całkiem przytomne.
- Kim jesteś?! – Padło nieoczekiwane pytanie, a drobna dłoń
zacisnęła się na włosach demona z niezwykłą siłą. Balraj po raz chyba pierwszy
w życiu spanikował. Szarpnął się tak mocno, że długie pasmo pozostało
szczupłych palcach. Napięcie, które towarzyszyło mu cały dzień opadło, uciekł
jak niepyszny i schronił się w swojej kryjówce. Miał nadzieję, że Nirmal uzna
to wszystko za wyjątkowo dziwaczny sen. Nie miał się czego obawiać. Poczuł
niejaką ulgę. Wątpliwe by książę oprzytomniał z transu, to musiał być
przypadek. Odetchnął i usiadł. Nadal był
niezaspokojony, ale myślał już jaśniej. Kiedy przyszło otrzeźwienie, przypomniał
sobie o czymś niezmiernie ważnym. Pożądanie okazało się silniejsze niż misterne
plany. Był głupcem nad głupcami.
- Zupełnie straciłem rozum! – zawył z wściekłości, wbijając szpony
mocno w ścianę. Jego straszliwy ryk słychać było w całym pałacu. Zbudził ze snu
wielu dworzan, którzy nie wiedząc co się dzieje, przerażeni rozglądali się dookoła.