środa, 25 grudnia 2013

10. Szkolenie, czyli jak się robi popcorn.

     Dla Daniela nastały ciężkie czasy, ledwo rano otwierał oczy był ściągany brutalnie z łóżka przez nowych znajomych i wrzucany pod prysznic. Chandi nic sobie nie robił z jego dramatycznych jęków i słodkich minek, natomiast na Rajita działały one doskonale. Zazwyczaj dzień był podzielony na dwie części. Do południa miał zajęcia z dotyczące panowania nad swoimi mocami z elfem. Mieszkańcy zamku szybko się nauczyli, że najlepiej się wtedy gdzieś ukryć, aby nie oberwać kiepsko rzuconym zaklęciem. Przyprawiał wieszcza o migreną nieudolnością i kłopotami z koncentracją. Po obiedzie zajmował się nim Rajit, katując mizerne ciało na dziesiątki wymyślnych sposobów. Uczył go posługiwania się różnymi broniami, co bywało często tragiczne w skutkach, z każdej prawie lekcji wracał z nowymi sińcami i zadrapaniami. Przy kolacji omawiali jego postępy, które po miesiącu ćwiczeń były… żadne. 
- Nie patrzcie się tak na mnie, bo mi jedzenie zaszkodzi – wymamrotał Daniel, którego policzki były wypchane wyśmienitym mięskiem z grilla.
- Jak możesz jeść żywe stworzenie? – Chandi patrzył z obrzydzeniem jak pochłania kolejne porcje. Sam był wegetarianinem i obu obżerających się mężczyzn uważał za barbarzyńców. – Powinieneś nauczyć się trochę kultury przy stole – podał mu serwetkę.
- Nie znasz się trawożerco – oblizał się Rajit – dzieciak wie co dobre. – Wyrozumiale pozwolił, by chłopak zwinął mu z talerza ostatni kęs.
- Żywicie się świństwem i dlatego macie takie twarde łepetyny – Wieszcz popukał obu po głowach i spojrzał na nich wyniośle. – Jeden ciągle myli się w rachunkach i już piąty raz podlicza budżet.  – Spojrzał złośliwie na mężczyznę. – Drugi nie potrafi się nauczyć najprostszego zaklęcia bez wywołania katastrofy. – Skinął w stronę Daniela.
- Nie każdy może być takim doskonałym, wyblakłym soplem lodu – mruknął pod nosem Rajit, niestety elf go usłyszał. Wstał, potem nie racząc nawet spojrzeć w jego stronę, zadarł dumnie głowę do góry i wyszedł z jadalni.
- Eh ty… - Pokręcił tylko głową Daniel i ruszył za Chandim. Widział, że mężczyźnie naprawdę zrobiło się przykro, ale dumny z natury próbował to ukryć przed przyjacielem. Polubił go za cierpliwość i delikatność z jaką traktował jego, całkowicie obcego w końcu dla siebie człowieka, a niemądry Rajit bywał czasem wobec nuiego gruboskórny niczym nosorożec. – Zaczekaj na mnie! – zawołał za nim, po czym przyśpieszył kroku. Wsunął rękę pod ramię elfa i uśmiechnął się serdecznie. Spojrzenie mu się rozjaśniło, a srebrne oczy zdawały się rzucać ciepłe iskierki.
   Chandi, rzeczywiście w nienajlepszym humorze, miał zamiar go ofuknąć, lecz na widok zarumienionej od biegu, zatroskanej  twarzy prychnął tylko wyniośle i ruszył do spiżarni. Pomieszczenie posiadało grube mury, które powinny uchronić ich od następnej katastrofy, poza tym leżało na uboczu, więc żadne dźwięki nie powinny rozpraszać dzieciaka. Z głupim wampirem postanowił policzyć się innym razem. Nic nie mógł poradzić na to, że nie wydawał mu się atrakcyjny i widział w nim jedynie przyjaciela i sławnego wieszcza. Jak mawiali poeci - serce nie sługa i stąpa sobie tylko znanymi ścieżkami. Musiał się z tym pogodzić i im szybciej to uczyni, tym lepiej. Najwyższy czas, żeby skończył z tymi niemądrymi mrzonkami.
   Weszli do dużej komnaty o kamiennych ścianach, której wysoki sufit niknął w ciemnościach. Panował tu przyjemny chłód, z wysokich półek dochodziły ich przyjemne zapachy zgromadzonych zapasów. Chandi zapalił kilka słabych bocznych lamp i usiadł za stołem, wskazał Danielowi miejsce po drugiej stronie. Wcześnie postawił na blacie szklaną misę wypełnioną zimną wodą.
- Będziemy robić chmury? – zapytał niemądrze chłopak, chcąc rozproszyć niewesołe myśli elfa.
- O Bogowie – jęknął mężczyzna i wzniósł oczy do góry. – Masz zagotować tę wodę. Zawołaj mnie jak uda ci się cokolwiek zdziałać, huczy mi w głowie niczym w oceanie, więc poszukam sobie czegoś na ból. Będę tuż obok. – Wyszedł ze sceptyczną miną patrząc, jak jego uczeń usiłuje się skupić na zadaniu.
   Kiedy tylko za wieszczem zamknęły się drzwi do komnaty przez uchylone okno wleciała Alisa. Przysiadła na skrzyni z kukurydzą, którą uwielbiała, w bezpiecznej odległości od trenującego Pana. Z doświadczenia wiedziała, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Już teraz leżące w sąsiednim pojemniku jabłka zaczęły dziwnie drżeć, a kartony z mlekiem podskakiwać. Na parapecie coś załopotało, ale nietoperz tylko nastawił kosmate uszka i zamarł w bezruchu, dobrze znał przybyłe osoby i wiedział, że nie zagrażają chłopcu w żaden sposób. Tymczasem woda w misie ani drgnęła, a jej temperatura nie podniosła się nawet o jeden stopień. Po godzinie zmagań, Daniel prychnął z irytacji.
- Chyba rzeczywiście jestem głąbem! – rzucił do zajadającej się przysmakiem Alisy.
- Ba… I to jakim! – wyrwało się stojącemu na gzymsie mężczyźnie. Na szczęście powiedział to dość cicho, a stojący za nim sługa w porę zatkał mu usta i pociągnął do tyłu, aby ukrył się za murem.
- Sam pan mówił, że chce tylko popatrzeć jak mu idzie i mamy nie zdradzać swojej obecności – wyszeptał mu do ucha Kass. – Poza tym skoro to pionek, nie mamy czym się przejmować prawda? – Z trudem ukrył mały uśmieszek.
- Zdenerwowałem się, w życiu nie widziałem takiego tępego adepta magii. Jeśli lekcje z Rajitem wyglądają podobnie, to mały nie poradzi sobie w naszym świecie – odpowiedział chłodno, szczypiąc go w ramię za robienie niepoważnych min. W głębi duszy był jednak zaniepokojony tym co zobaczył. Upłynęło już trochę czasu i liczył na jakieś efekty tej nauki.
   Natomiast Daniel po zjedzeniu dwóch gruszek i pomarańczy doszedł do wniosku, że może kontynuować ćwiczenie. Z nowym zapałem przystąpił do pracy, tym bardziej, że po niecałej minucie wpatrywania się w misę woda jakby drgnęła. Rozejrzał się wokół i złapał kilka unoszących się w powietrzu największych nitek, snujących skoczne melodie. Zrobiło mu się ciepło, coś spłynęło do jego rąk i świetliste smugi wyskoczyły z jego palców, a że przestraszony drgnął, zamiast w wodę trafiły w skrzynię z kukurydzą na której siedziała Alisa. Na szczęście zwinny maluch uciekł w porę z głośnym piskiem. Poleciał wezwać na pomoc wieszcza. Żółte ziarna natychmiast się rozgrzały i zaczęły strzelać z suchym trzaskiem jedno po drugim. Już po kilkunastu sekundach ze wszystkich stojących pod ścianą pojemników, płynęła w stronę chłopaka rzeka popcornu.
- O kurcze! – Wrzasnął i wspiął się na stół, aby nie utonąć w jej nurcie. Chandi z pewnością go zatłucze, znowu narozrabiał, a tak bardzo starał się być uważny.
- Co ty wyprawiasz?! – udało się jedynie krzyknąć elfowi, który zaalarmowany przez Alisę właśnie otworzył drzwi do spiżarni. Wartki strumień prażonej kukurydzy zwalił go z nóg, zdążył jedynie zamachać rękami i zniknął w wysokiej fali. 
- Jak to zatrzymać…, jak to zatrzymać… ? - powtarzał w kółko błagalnie Daniel, widząc jak Chandi zostaje zasypany. Zupełnie spanikował i zamiast powstrzymać moc, jeszcze jej dokładał dodając kolejne, świetliste nitki.
- Ale z was patałachy! – Rajit z daleka usłyszał łoskot, który mógł oznaczać tylko jedno. Kolejna nieudaną próbę poskromienia magii chłopaka. Widząc, że dzieciak zupełnie stracił głowę, wyczarował burzową chmurkę nad jego głową. Lodowaty strumień wody natychmiast otrzeźwił Daniela i spowodował zamknięcie dopływu mocy. Rzeka przestała płynąć, ale po elfie nie zostało ani śladu. - Złaź stamtąd i pomóż go szukać – rzucił do trzęsącego się nadal dzieciaka.
- Jak? – Pisnął, ale widząc groźne spojrzenie mężczyzny, skoczył posłusznie w smakowicie pachnący nurt. – Niezłe. – Włożył sobie do buzi pełną garść.
- Przestań się napychać, zacznij lepiej kopać! – warknął Rajit. Zacisnął ręce w pięści usiłując się opanować, doskonale wiedział, że przyjacielowi musiało się coś stać, inaczej już stałby przed chłopakiem i udzielał mu reprymendy. – Jak go nie znajdziemy, to wylądujesz w najwilgotniejszym lochu z pijawkami. Gdzie go widziałeś ostatnio?
- No… w drzwiach. – Chłopak powoli posuwał się w stronę wampira, wymachując rękami niczym wodolot. Po kwadransie gorączkowych poszukiwań wyciągnęli nieco oszołomionego Chandiego z wielkim guzem na czole. Rajit wziął go na ręce, mimo gwałtownych protestów, że mu nic nie jest zaniósł do sypialni. Tam ostrożnie położył na łóżku czerwonego już jak burak elfa, po czym włożył mu pod plecy poduszkę.  Wyszedł i po chwili wrócił z ładnie pachnącym, zimnym okładem.
- Martwiłem się o ciebie, ten smarkacz to chodzący pech. – Pogroził Danielowi, który siedział z drugiej strony łóżka ze zmartwioną miną. Wieszcz chciał się poprawić i niewielka strużka krwi popłynęła z małej rany na jego czole. Rajit przybliżył się zafascynowany jej kuszącym, egzotycznym zapachem i zamiast użyć środków odkażających, które trzymał w ręce, przybliżył się do leżącego tak, że biedny Chandi poczuł jego oddech na swoim policzku. Tego już było dla niego za wiele, przymknął oczy, aby nie zrobić jakiegoś głupstwa. Pierwszy raz ten nieco gburowaty wojownik zachował się wobec niego tak delikatnie, nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Miał wrażenie, że śni dziwny sen. W tym samym momencie ciepły język zaczął zlizywać szkarłatne krople, zataczając niewielkie kółeczka. Pieścił niemal czule, szybkimi muśnięciami jego skórę, dopóki nie przestała płynąć. Wtedy dopiero położył okład i uśmiechnął się do przyjaciela.
- Powiedz, że jestem najlepszym z medyków! – Z dumą przyglądał się ranie, która teraz była już tylko szybko zabliźniającą się kreseczką, zupełnie nie zdając sobie sprawy, co przeżywa jego pacjent.
- Dzię… dziękuję… – wymamrotał z wielkim trudem elf. W duszy gratulował sobie, że nakrył się kołdrą, bo inaczej umarłby ze wstydu. Podniecił się tak, jak jeszcze nigdy w życiu zwykłymi liźnięciami. Oczu nie odważył się jednak otworzyć. Wampir znał go zbyt dobrze i mógłby się domyślić w jakim jest stanie. Powoli uspokajał swój oddech.
- Przepraszam… przepraszam… przepraszam… - pisnął  żałośnie Daniel. Wyczyny wampira nie zrobiły na nim specjalnego wrażenia, za bardzo bał się o przyjaciela, żeby się nad nimi zastanawiać. – Popilnuję cię dopóki nie zaśniesz. – zaproponował.
- Ja też zostanę – dorzucił Rajit, który z niepokojem przyglądał się wypiekom na policzkach elfa. Ten uparty dureń może źle się czuje, a nie chce ich denerwować. Dobrze wiedział, że dumny mężczyzna nigdy w życiu nie przyzna się do słabości. – Na pewno wszystko w porządku? – Położył się obok Chadiego, który w duchu jęknął z przerażenia, z drugiej strony wcisnął się chłopak.
- Udusicie mnie. – Na myśl o tym, że będą spali we trójkę, aż się spocił z wrażenia. – Strasznie niewygodnie. – Zaczął się umyślnie kręcić.

- No tak, twój arystokratyczny tyłek przywykł do większych wygód. – Wampir mylnie osądził zachowanie elfa i podniósł się z łóżka. – Idziemy, ale gdybyś czegoś potrzebował zadzwoń, będziemy do ciebie zaglądać. – Złapał za rękę Daniela i brutalnie postawił go na nogi. – Nic tu po tobie, jeszcze znowu coś spsocisz – rzucił do opierającego się chłopaka. Nie podobała mu się myśl, że mogą zostać tu sami i przytulać się do siebie we śnie.
........................................................................................................

Betowała Ariana

sobota, 14 grudnia 2013

9. Moc która śpiewa

    Daniel ostrożnie uchylił powieki, spojrzał w sufit i z niejakim rozczarowaniem stwierdził, że jego koszmar trwa nadal. Leżał na cudacznym łóżku z haftowanymi zasłonkami, w komnacie rodem z historycznego filmu. Niby było ciepło i całkiem przytulnie, ale coś jednak nie dawało mu spokoju. Przyjrzał się dokładniej wykwintnej pościeli i zauważył, że materac w dwóch miejscach jest ugięty, jakby pod czyimś ciężarem. Wyczuł obecność intruzów, którzy w tym momencie ujawnili się z cichym chichotem.
- Witaj dzieciaku. – Łagodny głos Chandiego mile zabrzmiał w jego uszach.
- Siadaj i ściągaj koszulę. – Rajit przeszedł od razu do rzeczy.
- Jak to zrobiliście? – zapytał zaciekawiony chłopak. – Precz z łapami od mojej koszuli! – odepchnął skradające się do niego ręce mężczyzny.
- Zwykłe pole maskujące, bardzo przydatne w  wielu sytuacjach. Powinieneś się tego nauczyć – zauważył wieszcz. – Musimy dokładnie obejrzeć tatuaż. Ktoś zablokował twoją moc i ukrył cechy gatunkowe, byś nie wyróżniał się wśród ludzi. Trzeba ją uwolnić, inaczej nie przetrwasz w naszym świecie.
- Nie znam się na tym. Myślicie, że to bezpieczne? Pewnie długo trzeba się tego uczyć. – Daniel trochę się bał, wszystko tutaj było dla niego nowe i niezwykłe. Nawet nie zauważył, że kiedy on rozmawiał z elfem, Rajit pozbawił go górnej części garderoby. – Ożesz ty! – warknął w stronę mężczyzny, który pomachał do niego rozbawiony. W tym momencie został rzucony na materac i dokładnie obmacany przez dwie pary rąk. Mężczyźni dosłownie z nosami przy jego klatce piersiowej przyglądały się tatuażowi na lewej piersi.
- Niewątpliwie królewska gwiazda – stwierdził przywódca klanu Coraggion, po chwili uważnego studiowania rysunku przez lupę. Chuchał przy tym na sutek Daniela, który wiercił się niczym nadziany na haczyk robak. Nie dość, że obaj prawie na nim leżeli, to jeszcze beztrosko dotykali wrażliwych części jego ciała. Rumienił się i bladł na przemian, a oni zajęci oglądaniem tatuażu zupełnie nie zwracali na niego uwagi. Zacisnął mocno uda, co nie przyniosło pożądanego efektu.
- Wynocha! – wrzasnął w końcu nieco piskliwie i zrzucił ich z siebie. – Co to ja jestem eksponat muzealny?!
- Nie denerwuj się mały – uśmiechnął się do niego pojednawczo Chandi. – Zaraz zrobimy małe hokus pokus i będziesz pełnokrwistym wampirem.
- Ale… - Daniel nie zdążył wyrazić swoich obaw, bo zniknęli w mgnieniu oka, rozwiewając się w powietrzu niczym mgła. On tymczasem został z problemem w spodniach i zamętem w głowie. Miał tylko nadzieję, że nie zauważyli co się z nim działo. Nie był już przecież nadpobudliwym nastolatkiem, a zachował się jak napalony smarkacz. Zły na siebie za swoją gwałtowną reakcję na ich bliskość poczłapał pod prysznic.
    Tymczasem obaj mężczyźni poszli prosto do bogato wyposażonej, zamkowej biblioteki. Wertowali opasłe księgi, uśmiechając się pod nosem. Już po chwili na stojącym na środku ogromnego pomieszczenia stole, piętrzyły się sterty książek.
- Widziałeś jak słodko się rumienił? – Nie wytrzymał w końcu Rajit. – Ma taką gładką skórę.
-  Hm… - Rzucił w przyjaciela bez ostrzeżenia największym tomem. - Gdybym cię nie kopnął w odpowiednim momencie, to teraz, zamiast ratować nasz świat przed zachłannymi przywódcami klanów, międliłbyś się z nim w łóżku! Jesteś nieodpowiedzialnym głupkiem, z głową między nogami!
- Aleś ty się zrobił zasadniczy. Myślałby kto, że z ciebie takie niewiniątko! – Pociągnął za ucho naburmuszonego elfa.
- Co ty tam wiesz! – Zmieszał się Chandi. Odkąd poznał tego mężczyznę, na jednym z przyjęć nie miał żadnego kochanka. Upłynęły dziesiątki lat, a on nie potrafił myśleć o nikim innym. Nigdy jednak nie przyznałby mu się do tego, miał swoją godność. – Zajmij się lepiej szukaniem. Musimy dzisiaj zacząć szkolenie tego dzieciaka. Inni prędzej czy później zorientują się, gdzie przebywa. Powinien nauczyć się bronić.  
- Chandi… – głos Rajita nabrał aksamitnych tonów, a on sam mrużąc błękitne oczy przesunął z uznaniem wzrok po smukłej sylwetce elfa.
- Czego? – warknął nieprzyjaźnie mężczyzna, ale nogi nieco pod nim zmiękły.
- Do twarzy ci w tej tunice…
- Kiepski podliz! Swoją drogą to ciekawe, skoro tak cię interesuje moja garderoba, to dlaczego w takim razie gapisz się na tyłek? – Pochylił głowę, by ukryć zdradziecki rumieniec.
- Przypadek, kompletny przypadek… - Wyszczerzył zęby Rajit.
***
   Wieczorem wszystko już było gotowe do rytuału. Na podłodze w salonie namalowano pentagram i runy, zapalono szkarłatne świece tworzące krąg wewnątrz rysunku. W półmroku fantazyjne wzory jarzyły się i migotały, wzbudzając niepokój oraz lęk. Daniel przyglądał się im z niewyraźną miną, wydawało mu się, że powietrze nagle zgęstniało i zaczęło falować.
- Usiądź w środku, postaraj się nie nadepnąć żadnej linii – poinstruował go Chandi.
- Spokojnie mały – odezwał się Rajit, widząc jak chłopak sztywno siada i rozgląda się nerwowo dookoła. Przed sobą miał duże okno, widać było przez nie gwiazdy i wschodzący księżyc. Wydawało mu się, że zobaczył jakiś cień i usłyszał łopot skrzydeł.
- R… robiliście to kiedyś? – zapytał nieco drżącym głosem. Miał cichą nadzieję, że byli prawdziwymi fachowcami od tego hokus pokus. Nie za bardzo wierzył w tą całą magię, ale skoro powinna mu pomóc postanowił wziąć się w garść. Odetchnął kilka razy głęboko i przyjął najwygodniejszą pozycję.
- Nie – odparł szczerze mężczyzna – ale nie martw się, będzie dobrze.
- Żartujesz prawda? – Daniel poderwał się gwałtownie na nogi. – Chcesz powiedzieć, że dwóch patałachów, uważających się za wampiry, odprawia nade mną jakieś gusła, dokładnie nie wiedząc jak się to robi i mogę skończyć na przykład z dwiema głowami?!
- Nie słuchaj tego idioty, doskonale wiem co robię – odezwał się do niego łagodnie elf. – Odpręż się i słuchaj uważnie moich poleceń.
Opanowanie wieszcza udzieliło się chłopakowi. Usiadł ponownie i przymknął oczy. Słyszał monotonną recytację w obcym języku z której nie rozumiał ani słowa. Za to gdzieś wewnątrz siebie czuł coraz mocniejsze rozpieranie, jakby coś tam rosło i chciało wydostać się na zewnątrz.
- Sięgnij wewnątrz swojego umysłu – głos Chandi stal się melodyjny i uwodzicielski. – Zobacz ocean swoich myśli, nie dryfuj po powierzchni tylko zanurkuj głębiej, w stronę światła. Jest piękne prawda? Zanurz się w nim, pozwól by cię przeniknęło.
- Och jak przyjemnie, tak ciepło i wszystko się kołysze. Czuję się jakby otulił mnie mięciutki obłok  – odezwał się po chwili Daniel.  – Ale słodka melodia, nigdy takiej nie słyszałem. Ze wszystkich stron biegną do mnie świetliste nitki, każda z nich coś nuci, kiedy dotykają chmurki ona pulsuje i rośnie.
- E…? – wyrwało się nieopatrznie Rajitowi. – Co on bredzi?
- Milcz! – syknął do niego elf. – Danielu, teraz powoli otwórz oczy.

- Nie chcę, tu jest fajnie – uśmiechnął się chłopak i mocniej zacisnął powieki.
- Musisz do nas wrócić – powiedział z naciskiem Chandi. – Ten świetlisty obłok zostanie z tobą już na zawsze.
- Ale wy jesteście marudni…  – wydął usta chłopak, ale posłusznie powoli uchylił powieki. Siedział jednak dalej nieruchomo, przyglądając się im z otwartymi szeroko oczami. Ma jego ustach pojawił się tajemniczy uśmieszek.
- Coś nie w porządku? – zapytał zaniepokojony jego miną Rajit.
- Zabawnie wyglądacie, macie wokół siebie takie jakby jaśniejące otoczki, migają w nich różne kolory, wychodzą z nich dziesiątki nitek, które unoszą się i falują jakby wiał wiatr. – Daniel usiłował najlepiej jak potrafił wytłumaczyć dziwne zjawisko.
- Zwariował? – Mężczyzna przyglądał się mu niczym naprawdę wyjątkowemu okazowi w muzeum.
- Widocznie w ten sposób widzi naszą moc. - Wzruszył ramionami Chandi i pstryknięciem palców zgasił świece. – Powinieneś odpocząć, świetnie dałeś sobie radę. - Pomógł wstać nieco oszołomionemu chłopcu. – Jutro zaczniemy trening.
- Ale najpierw pomóż mi uciszyć tą muzykę, bo oszaleję. – Chłopak stał, zatykając sobie uszy placami, co niewiele pomagało. Cały świat wokół niego nucił, popiskiwał, szemrał – wampiry, Alisa, szafa, a nawet mały kaktus stojący na parapecie. Wszystko to mieszało się i przeplatało ze sobą, tworząc potworny miks dźwięków, a Daniel właśnie zaczynał dostawać potwornej migreny.
- Biedaku – westchnął współczująco wieszcz. – Skup się jeszcze na moment – dotknął jego czoła. – Musisz nauczyć się chronić swój mózg. Te nieprzyjemne doznania można wyłączyć, tylko musisz sobie wyobrazić jakąś barierę, która cię otacza i nie przepuszcza tych dźwięków.

- Pajęczyna, gęsta i gruba niczym mur – Daniel zamknął oczy, a to było pierwsza rzecz jaka przyszła mu na myśl. – To działa! – pisnął z radością po chwili. Uściskał z całej siły zaskoczonego Chandi, który stał jak kołek i nie wiedział jak ma zareagować na taką wylewność. Elfy nie umiały zbytnio uzewnętrzniać swoich uczuć, zazwyczaj po mistrzowsku panowały nad emocjami, a w ich kulturze takie rzucanie się komuś na szyję było nie do pomyślenia.
- Dobrze, że lepiej się czujesz. Idź odpocząć. – Położył dłoń na ramieniu chłopaka i ruszył do drzwi, za nimi pofrunęła nieodłączna Alisa, a pochód zamykał zamyślony Rajit. Wampirowi nadal nie podobała się reakcja Daniela na pierwsze zetknięcie ze swoją mocą. Niejednokrotnie uczył sprawiające problemy dzieci i z takim czymś spotkał się po raz pierwszy. Coś mu mówiło, że to szkolenie nie będzie takie proste, jak to się wydawało temu niemądremu elfowi.
***
    Kiedy tylko komnata opustoszała, dwie otulone pelerynami postacie wsunęły się po cichu do środka. Do tej pory obserwowali wszystko z balkonu, pilnie bacząc, by nikt ich nie zauważył.
- Ale ziąb Wasza Wysokość – Kass zaczął chuchać w swoje dłonie.
- Nie przesadzaj, na zewnątrz jest dwadzieścia stopni. – Wysoki mężczyzna podszedł do pentagramu, aby z bliska przyjrzeć się runom. Kaptur zsunął mu się z głowy i można było zobaczyć surową, śniadą twarz z dużymi złotymi oczami. Czarne jak noc włosy miał spięte do tyłu ozdobną klamrą w kształcie smoka. – Rajit strasznie niechlujnie to namalował, o mało nie doszło do katastrofy.
- Daniel był bardzo dzielny, nie na darmo nosi królewskie znamię. – Sługa zerknął ukradkiem na swojego pana.
- Ma szczęście, że nie zginął przy tym idiotycznym eksperymencie. Jest jeszcze strasznie dziecinny. Światełka, nitki, melodyjki - same bzdury przykuwają jego uwagę – stwierdził chłodno. - Obawiam się, że ci dwaj pustogłowi idioci zniszczą wszystko nad czym całe lata pracowałem!
- No tak, w dodatku chłopak wyraźnie jest wrażliwy na ich wdzięki. Co będzie jak się w którymś zakocha? – Dodał niewinnym głosem Kass.
- Przestań bredzić, on nadal uważa się za człowieka, a ich za senne mary. – Zirytowany mężczyzna obdarzył go wyniosłym spojrzeniem.
- Sam panie powiedziałeś, że to jeszcze smarkacz a w jego wieku wystarczą piękne oczy, by stracić głowę.
- Zamknij się wreszcie! Może rzeczywiście powinienem ich bardziej pilnować? – zapytał sam siebie. Chłopak faktycznie nie znał życia i mógł narobić głupstw, już mu się to przecież zdarzało. Poza tym ostatnio bardzo wyrósł, nabrał całkiem przyjemnych kształtów, a te srebrne oczy… W tym momencie mężczyzna zorientował się, że jego myśli przybrały dość nieoczekiwany kierunek, a wszystko przez niemądrego sługę.
- Słyszałem, że Rajit ma zamiar szkolić go w fechtunku. Ten sport wymaga bliskiego kontaktu, dotykania się. Sami, spoceni, w rozpiętych koszulach, nie trudno wtedy o chwilę zapomnienia. – Kass przezornie się odsunął i ukrył uśmiech.

- Co ty insynuujesz?! – ryknął mężczyzna aż zadrżały szyby. Jego oczy stały się dwoma złotymi wirami, a ostre szpony same wysunęły się na pełną długość. – Chyba nie myślisz, że będzie obmacywał Daniela podczas lekcji?! – Czarne, połyskliwe  skrzydła pojawiły się znikąd i rozwinęły niczym bojowe sztandary. Stanowiły jeszcze groźniejszą broń niż pazury. Furia przez chwilę przyćmiła mu rozsądek. Od tylu lat obserwował chłopaka i starał się sprawić, by wyrósł na silnego mężczyznę, a teraz jakiś niedorobiony wampir miałby go ot tak zabrać? Nie miał zamiaru do tego dopuścić. Nawet jeśli dzieciak wejdzie z kimś w związek, to jedynie za jego zgodą. Zaczął powoli oddychać, by zapanować nad swoim nieposkromionym temperamentem. Nie było to dla niego łatwe, z natury dumny i popędliwy, sam dla siebie stanowił wyzwanie. Nie bez powodu wrogowie drżeli na sam dźwięk jego imienia, kiedy wpadał w bitewny szał mógł zastąpić całą armię dobrze wyszkolonych żołnierzy. Sekunda po sekundzie, jego gniew opadał. Po kilku minutach nie miał pojęcia, co aż tak bardzo zdenerwowało. Wzruszył ramionami i skinął na sługę. Miał tyle ważnych spraw do załatwienia, po co więc było przejmować się jakimś dzieckiem, choćby nawet wspomnianym w przepowiedni.
.................................................................................................

Betowała Ariana

poniedziałek, 9 grudnia 2013

8. Pierwsze kroki w nowym świecie.

     Daniel obudził się cały obolały. Nie miał odwagi otworzyć oczu, przez chwilę nasłuchiwał, nie doszły go jednak żadne podejrzane odgłosy, więc ostrożnie uchylił powieki. Leżał na dużym wygodnym łożu z baldachimem, jakie znał tylko z historycznych filmów. Miał na sobie jedynie dresowe spodnie, a jego klatkę piersiową oplatał szeroki bandaż. Lewą rękę ktoś unieruchomił mu w sztywnym opatrunku.
- Jak się czujesz? – usłyszał czyjś melodyjny głos. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył siedzącego w fotelu obok łóżka nieznajomego, młodego mężczyznę. Ale czy na pewno mężczyznę? Na widok pionowych, nieludzkich źrenic, szpiczastych uszu i białych niczym śnieg włosów Daniel wzdrygnął się i przestraszony nakrył po szyję kołdrą, odsuwając się w najdalszy kąt materaca.
- Kim, czym jesteś? Co to za miejsce? – rozejrzał się po pokoju, jak na jego gust umeblowanym dość staroświecko i nieco przypominającym muzeum.
- Mam na imię Chandi i jestem elfim wieszczem. Obecnie przebywasz w Amalendzie, a to jest dom Rajita, przywódcy klanu Coraggion. Znaleźliśmy cię dwa dni temu w parku mocno poturbowanego i zabraliśmy ze sobą – tłumaczył mu cierpliwe mężczyzna. – Nie bój się – dodał widząc jego reakcję. – Gdybyśmy chcieli cię skrzywdzić, po co byśmy cię leczyli?
- Nie wiem – szepnął skołowany Daniel. Zaczął powoli przypominać sobie minione wydarzenia. – Alisa! – krzyknął zrozpaczony. Zostawił swoją małą przyjaciółkę na pewną śmierć i umknął niczym tchórz. Zasłoniła go swoim drobnym ciałkiem i pewnie uratowała życie, bo napastnicy wyglądali bardzo groźnie, a w ich rękach dostrzegł sztylety z dziwnie zakrzywionymi ostrzami.
- Chwileczkę – zwrócił się do niego Chandi. – Gdzie to ja ją zaniosłem? Darła się niemiłosiernie, więc wyrzuciłem uparciucha z pokoju. – Wyszedł i po chwili wrócił z nastroszoną Alisą, która próbowała go uszczypnąć w palec. Posadził ją na ramieniu chłopaka, a ona natychmiast się do niego przytuliła i zaczęła lizać szorstkim języczkiem w ucho.
- Och dziękuję! – Daniel miał w oczach łzy szczęścia. – Moja piękna, jak ty wyglądasz.  – Gładził delikatnie malucha po łebku. Nietoperz tak jak on był zabandażowany, skrzydełka zostały fachowo unieruchomione. Najwyraźniej jednak nie odczuwał bólu i popiskiwał radośnie na widok swojego pana. – Bidulka – dotknął ostrożnie opatrunków – będę się tobą dobrze opiekował, żebyś znowu mogła latać. - Pocałował duże, kosmate uszko, które obracało się niczym satelita, wychwytując najlżejszy dźwięk.
   Chandi z zafascynowaniem obserwował tę dwójkę przyjaciół. Nie mógł uwierzyć, jak pod wpływem uśmiechu zmieniła się twarz Daniela. Z przeciętnego chłopca stał się nagle niezwykle interesującym, młodym mężczyzną. Promieniował takim ciepłem i serdecznością, jakiego u nikogo nigdy nie widział. Wiele by dał, żeby i jego ktoś potraktował z taką miłością i troską. Złapał się na tym, że zazdrości małemu nietoperzowi.
- Eh życie… - westchnął na widok wchodzącego do komnaty Rajita. Mężczyzna wiele mógłby nauczyć się do Daniela o tym, jak traktuje się najbliższych. Ten krwiopijca jedynie od czasu do czasu od niechcenia poklepał go po plecach. Cieszył się tym drobnym przejawem uczuć, dopóki nie zobaczył, że identycznie traktuje swojego konia.
- Widzę, że już dobrze się czujesz. – Usiadł na łóżku obok chłopaka, który na jego widok zacisnął dłonie w pięści, po czym zasłonił siebie i Alisę poduszką niczym tarczą.  – Spokojnie dzieciaku, nie gryzę. Jestem już po kolacji. – Uśmiechnął się szeroko, pokazując garnitur lśniących, ostrych zębów. Daniel cofnął się do tyłu, bo te wystające nieco z szeregu kły, źle mu się skojarzyły.
- Jesteś beznadziejny, przestraszyłeś go! – ofuknął go elf.
- Ale czym? – wzruszył ramionami Rajit. – Takich żartów, to nawet dzieciaki się nie boją.
- On jest gorszy niż maluch, nic nie wie o naszym świecie.
- No to go trzeba uświadomić! – Mężczyzna wyszedł na chwilę, by powrócić z naręczem książek. Bezceremonialnie rzucił je chłopakowi na kolana. – Przeczytaj, bo wygląda na to, że na łono rodziny szybko nie wrócisz!
- Jej, całkiem zapomniałem… Mama tam pewnie szaleje z niepokoju! – Daniel, aż usiadł na łóżku. Nie mógł uwierzyć, że tak ważna rzecz umknęła jego uwadze.
- Nie szaleje. Możesz mi uwierzyć na słowo – odpowiedział poważnie Rajit. – Chandi rzucił zaklęcie zapomnienia na całą twoją rodzinę. W tej chwili nie pamiętają nawet, że istniejesz. Powinieneś mu podziękować, to było naprawdę trudne.
- Podziękować?! Za to, że zostałem sam?! – Daniel ze złością rzucił w niego książką, potem następną i następną. – Amlalent nie istnieje, wy nie istniejecie, wampiry i zaklęcia są tylko w bajkach! – krzyczał, trafiając za każdym razem do celu. Dostało się także Chandiemu, który jako zwinniejszy uniknął większości pocisków. Po skrzywionej z bólu twarzy chłopca płynęły łzy. Rany się otworzyły i zaczęły znowu krwawić.
- Uspokój się! – Elf chwycił go za ramiona, unieruchomił i zaczął poprawiać opatrunki. – Nie możesz wrócić do domu, bo tam na ciebie czekają. Poza tym narazisz na niebezpieczeństwo swoich bliskich. Chcesz by zginęli z powodu twojej głupoty? Jak myślisz, po co nałożyłem ten czar?
-  Nie mam pojęcia… - wyszeptał zmęczony walką Daniel i opadł bezwładnie na poduszkę.
- Wiem, że twój świat właśnie stanął na głowie i trudno w to wszystko uwierzyć. Dzięki zaklęciu twoja rodzina, będzie mogła spokojnie żyć. Nic nie wiedzą, więc zabójcy się od nich odczepią. Jedynie ja mógłbym zdjąć czar, ale tego nie zrobię. – tłumaczył łagodnie.
- Nie wierzę wam… Nie macie pojęcia jak to wszystko idiotycznie brzmi - Chłopak wydął po dziecinnemu wargi.
- W takim razie chodź! – Rajit wziął go za zdrową  rękę i postawił do pionu. – Najpierw załóż coś na siebie. Jest ciepło, ale moi domownicy nie przywykli do niekompletnie ubranych gości. – Podał mu koszulkę i buty. – Jeśli chodzi o mnie, możesz tak zostać – objął wzrokiem zgrabną sylwetkę gościa z wyraźną przyjemnością.
- Dokąd idziemy? – zapytał zaciekawiony, ocierając łzy i nakładając ubranie. Alisa usadowiła się na jego ramieniu i mocno wczepiła pazurkami w materiał.
- Zobaczysz – uśmiechnął się tajemniczo mężczyzna. W jego błękitnych oczach był jakiś spokój, który udzielił się chłopakowi. Nie wyszarpnął więc swojej dłoni, tylko utykając podreptał za nim.
   Szybko ukazało się, że dom Rajita jest ogromnym, gotyckim zamkiem z kilometrami korytarzy i tajnymi przejściami za każdym zakrętem. Ich kroki na marmurowej posadzce odbijały się głośnym echem. Po drodze spotkali wiele wampirów, które przyglądały się chłopcu z wielkim zaciekawieniem i głęboko kłaniały jego towarzyszom. Szli jakiś kwadrans zanim dotarli do bocznego wejścia, prowadzącego do rozległych ogrodów.
- Daleko jeszcze? – wystękał nieco zasapany Daniel. Rany zaczęły dawać o sobie znać, a w głowie szumieć. Wstyd mu było jednak przed mężczyznami przyznać się do słabości. - Daleko jeszcze? - spytał ponownie po dwóch minutach, a potem jeszcze raz i jeszcze raz. W końcu Rajit stracił cierpliwość i zatrzymał się na środku żwirowej ścieżki.
- Czego tak marudzisz? – Przyjrzał się pobladłej buzi chłopaka i od razu zrozumiał o co chodzi. Bez słowa wziął go na ręce niczym księżniczkę i ruszył dalej.
- Puszczaj! – Szarpnął się zawstydzony chłopak. Pielący właśnie grządki ogrodnicy zachichotali na ich widok i zaczęli coś szeptać. - Nie jestem dzieckiem!
- Za to wyglądasz, jak byś miał zamiar zemdleć. – Mężczyzna przytulił mocniej do siebie wiercący się ciężar. Pachniał bardzo przyjemnie jakimiś ziołami, a smukła szyja wyglądała nader zachęcająco.
- Uhm… - Chrząknął idący za nimi elf.  – Nie chciałbym przeszkadzać w tej kwitnącej znajomości, ale nie mam całego dnia na bzdury! – Kiedy on spadł z konia i rozbił sobie głowę, to Rajit kazał zanieść go do komnaty swoim rycerzom. Zazgrzytał zębami i pociągnął się mentalnie za ucho. – Opanuj się ty idioto… opanuj… - wymruczał do siebie pod nosem.
- Chandi, jak na wieszcza masz fatalną dykcję – rzucił Rajit. – Powinieneś zainwestować w logopedę, bo inaczej podczas następnego Święta nikt cię nie zrozumie.
- Bardzo zabawne… - Obraził się elf i wyprzedził mężczyznę. Teraz obaj z Danielem mogli podziwiać jego kołyszący się, zgrabny tyłek w niemożliwe opiętych spodnich.
- Fajny… - wyrwało się nieopatrznie chłopakowi. Zmieszany swoim nietaktem schował głowę w  ramionach.
- Taa… Nasz wieszcz dupcię ma pierwsza klasa, szkoda, że charakterek nieco szwankuje – wyszeptał mu na ucho Rajit. – Lubi być w centrum uwagi, więc nasza komitywa mu się nie podoba.
   Tak się przekomarzając szli w dalej, a Daniel mógł podziwiać zadbane ogrody, które były zbudowane systemem tarasowym i każdy następny był niżej od poprzedniego. Tutaj, w przeciwieństwie do Krakowa, panowała pełnia lata. Zaczął się zastanawiać, gdzie oni w ogóle są, bo wiele z rosnących tutaj roślin i drzew było mu zupełnie nieznanych. W końcu doszli do wysokiego kamiennego muru, który prawdopodobnie otaczał całą posiadłość.
- Zamknij oczy – odezwał się do chłopaka Chandi. – Będziesz miał niespodziankę.
   Daniel posłusznie wykonał polecenie, coraz bardziej ufał nowym znajomym. Usłyszał skrzyp przekręcanego w zamku klucza. Najwyraźniej drzwi od dawna nie były używane. Poczuł na policzkach powiew zimnego wiatru. Najwyraźniej na zewnątrz powietrze było o wiele chłodniejsze.
- Już! – Rajit postawił go na miękkiej ziemi, ale nadal trzymał mocno za ramiona. Otworzył oczy, spojrzał przed siebie i zobaczył kłęby białych chmur. Wyglądało to jakby unosili się w powietrzu, w dole między gęstymi obłokami zobaczył duże miasto. Po bliższym przyjrzeniu się stwierdził, że przecież dobrze je zna.
- Jezu, to Kraków! – pisnął oszołomiony i oparł się plecami o tors mężczyzny. – Jakim cudem…? – Nie mógł tego co zobaczył ogarnąć rozumem.
- Mieszkamy na latających wyspach ze sztucznie stworzonym klimatem, inaczej prawie nic by tu nie urosło. Ludzie nas nie widzą, jesteśmy nieźle zamaskowani. Posiadamy też bariery chroniące nas przed obiektami latającymi – wytłumaczył mu Chandi. – Przyzwyczaisz się.
- To mi się na pewno śni – wyszeptał Daniel i osunął się w ramiona Rajita.
- A podobno, to ja jestem gruboskórny – rzucił do elfa mężczyzna.
- A co miałem powiedzieć idioto, że gramy w filmie? – odgryzł się natychmiast wieszcz.
....................................................................................................

Betowała Ariana


piątek, 6 grudnia 2013

7. Polowanie.


Rozdziały, które do tej pory opublikowałam były właściwie wstępem do całej historii. Chciałam, byście poznali wszystkich bohaterów i z grubsza dowiedzieli się o co w tym wszystkim chodzi. Jeśli zrobiłabym wam kilkustronicowy wykład z historii wampirów,  pewnie zanudzilibyście się na śmierć.

  
   Przywódcy wampirzych klanów wbrew temu co mówili podczas Święta, wzięli sobie głęboko do serca słowa wieszcza. Jeszcze tego samego dnia spotkali się w miejscu spotkań, którego zawsze używali, kiedy chcieli zachować wyjątkową dyskrecję. Dołączyło też do nich kilku arystokratów.
    Mieszkańcy Wymysłowa, wsi znajdującej się w pobliżu Łysej Góry, tego pochmurnego wieczora co chwilę się żegnali. Kiedy tylko zapadł zmierzch zobaczyli ciemne, zakapturzone postacie, lądujące jak im to zawsze opowiadali dziadowie, w pobliżu ruin zamku Skąpca. Zgodnie z miejscowym zwyczajem pozamykali się w domach, nie chcąc mieć do czynienia z nieczystymi mocami. Dziwili się, że chociaż księżyc nie był jeszcze w pełni wiedźmy najwyraźniej zlatywały się na Sabat, w dodatku nie korzystały z tradycyjnie z mioteł, tylko unosiły się na skrzydłach. Musiało się dziać coś wyjątkowo ważnego w ich społeczności, skoro nawet specjalnie się nie ukrywały i nie czekały jak zwykle do północy.
    W dużej, podziemnej komnacie zebrali się wszyscy przeciwnicy powrotu króla. Na ich czele stali oczywiście Tanish, Tamal i Hemen. Usiedli wokół okrągłego stołu i zaczęła się gorąca dyskusja.
- Moi drodzy - zaczął przywódca klanu Orgolion – musimy zapobiec spełnieniu się tej niemądrej przepowiedni. Dobrze wiecie, że jeśli powróci stare prawo nie będzie to korzystne dla żadnego z nas.
- Chyba nie macie zamiaru kłaniać się jakiemuś smarkaczowi, w dodatku wychowanemu wśród ludzi i  z nieprawego łoża?! – Dorzucił gniewnie Hemen.
- Musimy go odnaleźć i w miarę dyskretnie się pozbyć. Lepiej by nikt nas nie łączył z jego zniknięciem – odezwał się cicho Tamal. – Kto jest przeciw?
    Nikt się nawet nie poruszył. Zadowolony mężczyzna posłał zgromadzonym okrutny uśmieszek, już widział oczami wyobraźni jak zabawia się  po swojemu z przyszłym władcą, a potem patrzy jak zdycha.
Przez kilka godzin jeszcze rozmawiali, ustalając szczegóły, potem większość uczestników  spotkania udała się do domów. Już niedługo miało świtać i wszyscy byli zmęczeni. Zostali tylko trzej przywódcy.
- A co będzie, jeśli nie uda nam się go zabić? – zapytał rozsądnie Tanish.
- Jeden z naszych synów go poślubi i po sprawie. Takim dzieciakiem nie powinno być trudno manipulować – uspokoił go Hemen. – Możemy w drodze losowania wybrać, kto to będzie.
- W takim razie wszystko ustalone. Wysyłamy naszych synów na wyprawę i mam nadzieję, że to  arcydrogie szkolenie w Akademii na coś się w końcu przyda – westchnął Tamal.
- Nie są za młodzi na takie ważne zadanie?
- A znasz kogoś komu mógłbyś bardziej zaufać? – odpowiedział pytaniem na pytanie  mężczyzna.
    Po tygodniu przygotowań trzej młodzi mężczyźni ruszyli na poszukiwanie legendarnego króla. Szybko się okazało, że odnalezienie go nie będzie wcale takie łatwe, bo krajów, które mają w godle orła było przecież wiele, a przetrząsanie ich wszystkich nie miało najmniejszego sensu.
    Dopiero kilka lat później trafili na trop starej kobiety, która po wypadku komunikacyjnym miała coś z głową i chwaliła się wszystkim sąsiadom, że uratowała przyszłego, wampirzego króla. Mieszkała w Krakowie, więc tutaj rozpoczęto akcję poszukiwawczą na większą skalę. W końcu udało im się natrafić na chłopca ze znamieniem, który miał już około dwudziestu ludzkich lat. Przez kilka dni Vilas Orgolion, Raktam Mortest i Nikun Mentrios obserwowali jego dom, poznawali zwyczaje całej rodziny. Nie chcieli niczego zrobić pochopnie, wiedzieli , że jeżeli  im się nie powiedzie ojcowi zrobią z ich życia piekło.
   Daniel wydał im się zwyczajnym chłopcem, niczym specjalnym nie wyróżniającym się z tłumu. Zauważyli, że był kaleką, co działało jedynie na ich korzyść. Łatwiej im będzie go schwytać, czekali na odpowiedni moment.

***

   Trzej synowie przywódców klanów przez cały dzień śledzili Daniela i mieli już tego naprawdę dość. Chcieli jak najszybciej dopaść smarkacza i mieć z głowy całą sprawę. Wcześniej nigdy nie byli na Ziemi i dosłownie wszystko rozpraszało ich uwagę. Program Akademii tylko teoretycznie uczył ich o świecie ludzi i ich zwyczajach. Dobrowolnie nigdy by tutaj nie przyszli, niestety ojcowie mieli nad nimi władzę absolutną, a ich słowo było dla nich rozkazem, który należało wykonać bez szemrania. 

    Szczęśliwy Daniel wracał późnym wieczorem przez park do domu. Właśnie dostał wymarzony indeks i pochwalił się nim Panu Nietoperzowi. Alisa tymczasem buszowała po pobliskich krzakach w poszukiwaniu ulubionych jagód. Postanowił jeszcze po drodze wstąpić w miejsce, które ostatnio go zafascynowało. W odległym kącie parku na jednej ze ścieżek była metalowa, okrągła płyta, podobna do studzienki kanalizacyjnej, jakich wiele w mieście. Różniła się jednak od innych niezwykłym ornamentem, który po bliższym przyjrzeniu tworzył litery w nieznanym mu języku. Świeciły delikatnie w ciemnościach, jakby były pokryte luminescencyjna farbą. Kiedy opowiedział o tym ojcu, ten stwierdził, że to zabytek nazywany nie wiadomo dlaczego Windą do Nieba. Podobno dawniej, widywano jak anioły z czarnymi skrzydłami spadały na niej z nieba. Daniel, gdy to usłyszał, postanowił się jej przyjrzeć jeszcze raz. Było jeszcze dość wcześnie i na ławkach można było spotkać zakochane parki całujące się zawzięcie w cieniu drzew.
   Szybko odnalazł płytę i zaczął się jej przyglądać z bliska, świecąc sobie komórką. Nie zauważył jak zza krzewów wysunęły się trzy ciemne postacie i ruszyły ostrożnie w jego stronę. Wierna Alisa jednak czuwała i rozległ się jej wysoki, ostrzegawczy pisk.
- Co się dzieje maleńka? – zapytał szeptem zwierzątko, odwrócił się i zauważył napastników. Na widok wysokich sylwetek skradających się w jego stronę, zerwał się na równe nogi i ruszył przed siebie. Dziękował w duszy swojemu rehabilitantowi za każdą minutę treningu. Biegł najszybciej jak potrafił w stronę bramy. Niestety goniący go mężczyźni byli niezwykle szybcy, a chora noga zaczynała słabnąć. Alisa widząc, że jej pan zaczyna zwalniać ruszyła na ratunek. Z bojowym sykiem rzuciła się na nieznajomych, odwracając ich uwagę od uciekającego przyjaciela.
- Zabierz ode mnie tego cholernego nietoperza, bywają jadowite! – wrzasnął Vilas, czując ostre ząbki na swojej szyi.
- Jęczysz jak baba – burknął Raktam, usiłując złapać zwinnego zwierzaka.
- Pięknie, wy tu sobie plotkujecie, a smarkacz zwiał, Teraz będzie się miał na baczności – warknął na nich Nikun, rozglądając się bacznie dookoła. Jednym uderzeniem szponów strącił maleństwo na ziemię i z okrutnym uśmieszkiem stanął na jego skrzydełkach. Rozległo się paskudne chrupnięcie. – Smarkacz może i jest kuternogą, ale niezły z niego spryciarz. Niemożliwe by daleko odbiegł. Chodźcie!
                                                                      ***
   W krzakach nieopodal stało dwóch wysokich mężczyzn. Niewidoczni dla nikogo obserwowali całą akcję cicho ze sobą rozmawiając. Kontury ich sylwetek falowały niczym mgła, najwyraźniej chroniło ich jakieś pole siłowe lub magia. W pewnym momencie jeden z nich chciał się rzucić na pomoc Danielowi, ale drugi stanowczo powstrzymał go za ramię .
 -Spokojnie Wasza Wysokość! Chce pan zaprzepaścić całą sprawę z powodu jakiegoś dzieciaka
- Kass, jeśli on zginie, wszystkie moje plany wezmą w łeb! – Szarpnął się od przodu, ale uparty sługa miał silny chwyt.
-Innymi się tak jakoś nie przejmowałeś – rzucił kpiąco mężczyzna. Doskonale znał swojego pana i kiedy to było konieczne potrafił nim po mistrzowsku manipulować.
- Nie snuj jakiś idiotycznych domysłów, dobrze wiesz, że bez niego przepowiednia się nie dopełni! – warknął zimno władca. Uważał, że Kass robi się ostatnio wyjątkowo bezczelny i wtyka nosa w nie swoje sprawy. Kiedy będzie po wszystkim miał zamiar pozbyć się jakoś dzieciaka, najlepiej żeniąc go z jakimś miłym chłopcem. Kto to miałby być, o tym postanowił pomyśleć później. Jakoś nikt nie wydawał mu się godny ręki chłopca, który choć bezwiednie, ale przysłuży się monarchii.
- A co z tym niewygodnym wersem, że ,, tron naznaczy jego krew”? – zapytał cichutko sługa odsuwając się na bezpieczną odległość. Król bywał porywczy i lepiej było zbytnio mu się nie narażać. Nie mógł się jednak powstrzymać, żeby nie wtrącić swoich trzech groszy.
- Nie pozwolę zabić niewinnego dziecka. – Zamyślił się na moment mężczyzna. -  Możemy upuścić mu nieco krwi i namazać nią jakieś runy na tronie. Wieszcz na pewno coś nam doradzi. – Wzruszył ramionami. Przyszłość Daniela nie wydawała mu się w tej chwili zbyt istotna, miał na głowie ważniejsze sprawy. Na przykład jak zmusić przywódców klanów do przyczołgania się do jego stóp i odprawienia starożytnego rytuału.
- Och, mały jest sprytny udało mu się uciec. – Klasnął nagle w ręce Kass, kompletnie zapominając, że przecież się ukrywają. Został za to pociągnięty za ucho przez swojego pana.  – Auu… Szkoda tylko tego nietoperza – wyszeptał.
- Właśnie nadchodzi pomoc, więc się zamknij idioto! – Warknął na niego mężczyzna i zatkał niepoprawnemu gadule usta ręką, po czym wyjrzał zza krzaka. - To Chandi i Rajit, wyglądają na lekko zawianych.

                                                              ***
    Na parkowej alejce pod osłoną wysokich drzew wylądowali wyżej wspomniani mężczyźni. Kiedy tylko ich stopy dotknęły ziemi wielkie, czarne skrzydła zniknęły jak zaczarowane. Szli nasłuchując i zaglądając w każdy zakamarek. Otulali się długimi płaszczami, nieodpowiednimi na tą porę roku, a ich twarze niknęły w obszernych kapturach.
- Wyglądamy jak idioci i ludzie się na nas gapią – mruknął cicho Chandi.
- To nie pokaz mody elfie, gorzej by było gdyby zobaczyli twój biały łeb i szpiczaste uszy! – Rzucił zniecierpliwiony jego narzekaniem Rajit. – Jesteś pewny, że ci się te wizje nie poplątały?
- Wypiliśmy tylko butelkę wina, nie przesadzaj! – prychnął na niego oburzony wieszcz. – Miał być gród Kraka, starożytna fontanna i Winda do Nieba. Wszystko się zgadza krwiopijco - dorzucił złośliwie.
- W takim razie, gdzie Nir… - W tym momencie wpadł w głęboki dół, którzy wymieniający rury robotnicy zapomnieli oznakować. O dziwo miał całkiem miękkie lądowanie. Po chwili ziemia pod nim nieco się poruszyła i zaczęła jęczeć.
- Co u licha? – Ostrożnie przeturlał się na bok i dopiero teraz zauważył, że leży na mocno poturbowanym i zakrwawionym chłopaku. – Chyba znalazłem! – Krzyknął do nachylającego się nad dziurą mężczyzny. – Wygląda na to, że jest ranny, pomóż mi go wyciągnąć.
- Pogadać sobie nie można, wizje się nie podobają, ale jak przychodzi do taplania się w błocie ciemną nocą, to elf jest w sam raz – mamrotał pod nosem Chandi, ale posłusznie wskoczył do rowu. Już po chwili stali na ścieżce, trzymając w ramionach nieprzytomnego chłopaka. – Zabierzmy go do ciebie, u mnie kręci się zbyt wielu obcych.
- W porządku, musimy sprawdzić, czy rzeczywiście ma to znamię. – Rajit wziął na ręce swoje znalezisko i pośpiesznie ruszył z nim w stronę Windy do Nieba.
- Powoli, może mieć coś złamane – upomniał go wieszcz i cały się skulił pod wpływem chichotu jakiejś zakochanej parki, która pokazywała ich sobie palcami. Solennie postanowił, że poszuka sobie odpowiedniego stroju na takie wypady. Chandi był dość drażliwy na punkcie wyglądu i niezmiernie dumny ze swoich długich włosów, przypominających kolorem światło księżyca. Jedynie ten paskudny Rajit, nie potrafił docenić jego wyjątkowej urody, co bardzo denerwowało nieco próżnego elfa.

......................................................................................................

Betowała Ariana

piątek, 29 listopada 2013

6. Pierwsza miłość.


   Mijały lata Daniel rósł i radził sobie z każdym dniem coraz lepiej. W przezwyciężaniu codziennych trudności pomagali mu przyjaciele. Pan Nietoperz, służąc mądrymi radami nieraz przywoływał chłopca do porządku i nie pozwalał popaść w depresję. Pieszczoszka Alisa zawsze wiedziała, kiedy przytulić się do swojego pana i polizać ciepłym języczkiem w ucho, by rozproszyć smutki. Potrafiła też dotkliwie pogryźć i podrapać dokuczających mu rówieśników. Szybko zrozumieli, że nie warto z nim zadzierać, kiedy krąży w pobliżu.
   W gimnazjum Daniel zorientował się, że dysponuje też inną bronią. Był bardzo inteligentny i nauka przychodziła mu bez trudu. Ciekawy świata, lecz nieco ograniczony swoim kalectwem, poznawał go przy pomocy książek. Przez nauczycieli uważany za najlepszego ucznia w szkole wykorzystywał swoją wiedzę by bronić się przed kolegami. Pomoc klasowego kujona, to nie byle co w ciężkim, szkolnym życiu.  Chłopak nie dawał się jednak ani wykorzystywać, ani zastraszać, za to jak nikt inny potrafił wytłumaczyć zawiłe zadanie. Nawet najwięksi chuligani miękli, mając w perspektywie jedynkę i porządne lanie w domu.
    Przez kilka lat Daniel całkiem nieźle prosperował i nie wdawał się w żadne awantury. Niestety, kiedy skończył siedemnaście lat zobaczył na treningu Michała, po czym kompletnie oszalał na jego punkcie. Przystojny kapitan drużyny koszykówki całkowicie zawrócił mu w głowie. Pierwsza, szczenięca miłość to faktycznie ciężka sprawa. Chłopak przez kilka tygodni cierpiał katusze, aż w końcu pod wpływem rady Pana Nietoperza, który kazał mu - ,,skonfrontować z rzeczywistością swoje idiotyczne mrzonki”, postanowił działać. Napisał do Michała list, a potem włożył mu go ukradkiem do torby. Wyznaczył w nim miejsce i czas spotkania.
    O dziewiętnastej sala gimnastyczna była już pusta i Daniel z drżącym sercem czekał na swoją miłość. Nie wierzył, że przyjdzie, więc na widok wysokiego blondyna nienagannie ubranego w najmodniejsze jeansy i koszulkę z logo drużyny, omal nie zemdlał.
- Naprawdę jesteś? – wyszeptał z rozjaśnioną szczęściem twarzą. Zdawało mu się, że właśnie trafił do nieba, niemal słyszał chóry anielskie. Obiekt jego westchnięć miał takie piękne niebieskie oczy, że z bliska wręcz go hipnotyzowały.
- Chodźmy pogadać w jakieś ustronne miejsce, tutaj ktoś może nas zobaczyć. – Jego bóstwo wzięło go za trzęsącą się niesamowicie rękę i pociągnęło w stronę szatni. Daniel szedł za nim nieprzytomny z radości. Zatrzymali się obok szafek z ubraniami szkolnych sportowców. Michał z bezczelnym uśmiechem zlustrował jego ciało centymetr po centymetrze. – Na co czekasz? Wyskakuj z tych paskudnych ogrodniczek, nie mam zbyt wiele czasu! – Przycisnął zaskoczonego chłopaka swoim umięśnionym ciałem do zimnego metalu.
- Co ty m… mówisz…? - Wyjąkał pobladły Daniel. – Prawie się nie znamy, nawet się nigdy nie całowaliśmy! – ogarnął go strach, o tej porze w szkole nie było prawie nikogo. Zaślepiony urodą chłopaka być może źle ocenił jego charakter. Na domiar złego Alisę zostawił w domu, bywała zazdrosna i kiepsko tolerowała nowych znajomych.
- To po co mnie tu zaprosiłeś kretynie?! Ściągaj gacie i wypinaj tyłek, coś mi się należy za to, że się tu pofatygowałem! Chyba nie myślałeś, że mi się podobasz kuternogo?! – ujął boleśnie palcami podbródek Daniela i ukąsił go zębami w usta.
- Ale… - chłopakowi, któremu właśnie zawalił się na głowę świat zrobiło się słabo. Miał ochotę zwymiotować na trzymającego go drania, który jeszcze kilka minut wcześniej zdawał mu się być aniołem.
- Nie udawaj idioty! Przyszedłeś tu na gorące bzykanie! Zaraz cię tak przelecę, że zobaczysz gwiazdy! – zaczął szarpać zamek u spodni swojej ofiary.
- Nie…! – udało się wydusić w końcu Danielowi. Nie miał pojęcia jak to się stało, że kapitan, który zawsze wydawał się mu ideałem mężczyzny, zamienił się w bezdusznego potwora.
- Łaski bez! – skrzywił się Michał. – To była pewnie ostatnia w twoim życiu szansa na stracenie wianka! - dorzucił złośliwie. - Chciałem ci okazać wdzięczność za korki z polaka, ale skoro nie chcesz, to spieprzaj! – Zaskoczony odmową przez szkolne popychadło, nie mówił całej prawdy. W tym smarkaczu w workowatych spodniach było coś pociągającego, inaczej nigdy by tutaj nie przyszedł. Puścił go i popchnął brutalnie, chora noga ugięła się pod nim i upadł na posadzkę, boleśnie tłukąc kolano.
   Daniel nie potrafił się opanować, zaczął cicho  płakać wycierając zaciśniętą pięścią łzy. Tym razem upokorzenie było niezwykle bolesne. Jasnowłosy przystojniak wyraźnie dał mu do zrozumienia, że przespałby się z nim jedynie z litości. Serce boleśnie kurczyło mu się w piersi i ledwie mógł złapać oddech.
   W tym momencie lampy zamigotały i zrobiło się zupełnie ciemno, okienko pod sufitem przepuszczało niewiele ulicznego światła. W odległym kącie pomieszczenia pojawił się znikąd tuman wirującej, gęstej mgły, a przynajmniej tak to zapamiętał Daniel. Uformował się w wysoką, prawdopodobnie męską sylwetkę okrytą czarną peleryną aż do samej ziemi. Obszerny kaptur zupełnie zakrywał twarz. Widoczne były jedynie kształtne, czerwone usta, zaciśnięte w pełnym gniewu grymasie. Kontury przybysza były jednak płynne i rozmywały się przed oczami trzęsącego się chłopaka.
- Co to kurwa jest?! – przestraszony Michał wpatrywał się z otwartymi ustami w niezwykłe zjawisko. Butny i  odważny wobec słabszego od niego chłopaka, teraz o mało nie narobił w majtki ze strachu. Podobne rzeczy widział tylko w tych okropnych horrorach, które namiętnie oglądał jego brat. W tajemniczym, ciągle zmieniającym kontury słupie dymu rozbłysły nagle szkarłatne ślepia, ze złotymi pionowymi źrenicami.
- Coś, co nauczy cię szacunku dla innych! – rozległ się głuchy, zimny głos istoty, który brzmiał, jakby dobiegał z czeluści bezdennej studni. – Opuść spodnie i kładź się na ławce, ale już!
- Takiego wała! – wrzasnął chłopak, który właśnie odzyskał możliwość poruszania się. Zwinnie ruszył w stronę drzwi, udało mu się zrobić jedynie dwa kroki, gdy jakaś niewidzialna ręka podniosła go do góry niczym szczeniaka i brutalnie rzuciła na stojący w pobliżu stół bilardowy. Jeansy ściągnięto mu do kolan, a na tyłek zaczęły spadać bolesne razy. Z początku zaciskał zęby, chcąc zachować resztki godności, ale zaraz potem zacząć wyć niczym pięcioletnie dziecko. Mimo, że prężył ze wszystkich sił swoje wyrobione latami treningów mięśnie, nie mógł nawet drgnąć. Za każdym uderzeniem coś wbijało się w jego skórę, raniąc ją do krwi. Przypomniały mu się wszystkie opowieści ojca policjanta o psychopatach i poczuł jak ciepła strużka moczu ścieka mu po udach.
- Nie trzeba było uciekać śmieciu! – usłyszał drwiące, pogardliwe słowa. - Chyba trzeba ci zmienić pieluszkę!
   Obserwujący całą akcję z odległości kilku metrów Daniel miał już dość atrakcji jak na jeden dzień. Nie miał pojęcia kim lub czym jest jego wybawca, ale bał się go prawie tak samo jak Michał. Miękko osunął się na podłogę, jęknął i zemdlał.
   Obudził się następnego dnia w swoim łóżku. Kiedy otworzył oczy i zamrugał powiekami doszedł do wniosku, że miał chyba jakiś wyjątkowo paskudny sen. Jednak zachowanie kapitana następnego dnia w szkole dało mu wiele do myślenia. Dziwnie utykał, siadał sycząc niczym kobra, a na jego widok zrobił się dosłownie zielony. Od tej pory chłopak miał spokój, nie czepiali się go nawet najwięksi chuligani. Odpowiednio podkoloryzowana i przekręcona historia gwiazdy sportu spowodowała, że ludzie zaczęli go omijać szerokim łukiem i traktować jak wielce podejrzanego dziwoląga. Przestali nawet przychodzić na korepetycje. Z niegroźnego kulawca stał się niebezpiecznym osobnikiem, którego należało za wszelką cenę unikać.
     Paskudny koniec pierwszej miłości i zachowanie rówieśników spowodowało, że Daniel stracił poczucie własnej wartości i mając siedemnaście lat, całkowicie się załamał. Zamknął się w swoim pokoju i żadne prośby, ani groźby rodziny nie mogły go stamtąd wyciągnąć. Nie mył się, nie przebierał i wyrzucił przez okno wszystkie lustra. W nocy, kiedy wszyscy spali przemykał się do kuchni i przemycał do swojej sypialni  tony niezdrowego jedzenia. Zajadał swój smutek ogromnymi porcjami lodów i torbami cukierków karmelowych. W miesiąc udało mu się utyć prawie pięć kilo. W końcu siostry oraz mama stworzyły wspólny front i na siłę wyciągnęły go z sypialni. Zaciągnęły piszczącego chłopaka do łazienki i wrzuciły tak jak stał w piżamie do pełnej wody wanny. Kiedy już znowu zaczął przypominać człowieka zaprowadziły go do znanego, krakowskiego rehabilitanta. Pan Stanisław wziął chłopaka ostro w obroty, zmusił do pracy nad swoim ciałem, skutecznie wybijając z głowy depresję. Przez całe wakacje Daniel ostro pracował nad formą i wzmacniał chorą nogę. We wrześniu wrócił już jako inny człowiek, uczył się jak szalony i zdał maturę z jednym z najlepszych wyników w kraju. Dostał się na wymarzone studia weterynaryjne, w końcu ze zwierzętami zawsze dogadywał się lepiej niż z ludźmi. Wydawało mu się, że jego życie właśnie się ustabilizowało.

.....................................................................................................

Betowała Ariana

środa, 27 listopada 2013

5. Wieszcz


    Chandi był wieszczem od prawie ośmiuset lat. Lubił swoją pracę, mógł dzięki wrodzonemu talentowi pomagać w rozwiązywaniu problemów, kierować żywe istoty na właściwe ścieżki. Uważał, że przeznaczeniem każdego jest być szczęśliwym, postępował zawsze według tej zasady i cieszył się każdym, odniesionym nad kapryśnym losem zwycięstwem. Posiadał, o czym nie wszyscy wiedzieli, spore poczucie humoru i bardzo cięty język, którego bali się nawet przywódcy klanów. Mężczyzna nie był w najmniejszym stopniu zależny od wampirzych rodów i nie przejmował się zbytnio ich wielkopańskimi fochami. Doskonale wiedział, że najchętniej by go zamurowali w jakiejś niedostępnej wieży i wypuszczali tylko raz do roku, kiedy zgodnie z tradycją przychodziła pora Święta Ayati. Wtedy to w świątyni zbierała się cała arystokracja, by wysłuchać wróżb na następną dekadę dla swojej ojczyzny, Amalendu.
    Chandi przez dziurkę w portrecie obserwował ze swojej sypialnej komnaty jak wielka sala napełniała się wystrojonymi wampirami. Przybyli już prawie wszyscy, którzy się liczyli w ich świecie. Klan Orgoglion oczywiście zajął miejsce na samym przedzie. Ich dumny przywódca Tanish wyglądał jakby był posągiem, a nie żywą istotą. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się złośliwie, czy przed publicznymi występami nie połykał czasem kija od miotły, który usztywniał potem jego chude ciało, aby mógł trzymać głowę wyżej od innych i nie opadała mu od nadmiaru czarnych myśli.
     Stojący w cieniu marmurowych kolumn klan Mortest, jak zwykle ubrany od stóp do głów na czarno i kojarzący mu się nieodmiennie z pokutującymi duchami, powodował lęk u co wrażliwszych wampirów samym swym wyglądem. Chandiego zawsze śmieszyły te powiewające peleryny i naciągnięte na oczy kaptury. Przewodzący im Tamal, miał teatralne wyczucie dramatyzmu i uwielbiał wzbudzać strach, zwłaszcza wśród prostego ludu. Wieszcz zawsze uważał, że byłby świetnym dekoratorem i stylistą, marnował się chłopina w tej rodzinie psychopatycznych morderców.
     Nie zabrakło też klanu Mentrios, jego czonkowie rozproszeni po całej sali, nigdy nie przepuszczali okazji do spiskowania i zarobku. Ich władca Hemen odziany w bogate szaty, uwydatniające najważniejsze walory jego ciała, bezczelnie lustrował córki swoich przyjaciół, najdłużej zatrzymując wzrok na ich piersiach.
    W odległym kącie stali jego ulubieńcy, ród Coraggion, spędzający większość czasu w laboratoriach oraz bibliotekach wśród starożytnych ksiąg. Swoim nastawieniem do prawa o potomstwie zrazili do siebie pozostałe klany. Nielubiani i często atakowani trzymali się zwartą grupą na uboczu. Lord Rajit, obiekt bezskutecznych jak dotąd westchnień Chandi, podpierał okrytą barwnym gobelinem ścianę i poziewywał dyskretnie. Całe to zgromadzenie najwyraźniej go nudziło i pewnie wolałby być w swoje ukochanej pracowni.
   Wieszcz poprawił błękitną, delikatnie haftowaną srebrem tunikę, spiął ulubioną spinką długie do pośladków, białe jak śnieg włosy i ruszył na spotkanie z przeznaczeniem. Kiedy wszedł do Wielkiej Sali i ruszył po szkarłatnym dywanie w stronę Lustra Przeznaczenia jego twarz nie pokazywała już żadnych emocji. Była pozbawioną uczuć maską, w której lśniły granatowe niczym wieczorne niebo oczy z pionowymi, gadzimi źrenicami.

Szklana tafla, oprawiona w najczystszej próby złoto przyciągała go tak bardzo, że idąc prawie nie dotykał posadzki. Gdy znalazł się na postumencie dał ręką znak i zapadła cisza. Siedząca pod ścianą kobieta przebiegła zwinnymi palcami po strunach starożytnej harfy i zaczęła snuć łagodną melodię. Jej dźwięk pomagał Chandi lepiej się skupić. Tam gdzie inne wampiry widziały tylko ogromne lustro, wieszcz dostrzegał falującą mgłę, unoszącą się jakby nad powierzchnią bezdennego jeziora. Podszedł bliżej i bez wahania zanurzył się w jego toń. Umysł natychmiast wypełniły wyraźne wizje.
- Dziecko, chłopiec… nazwany Nirmalem, czyli bez skazy... dla matki był przyczyną hańby… ocalało zrządzeniem losu… ma znamię Władców Ciemności, lśni na jego piersi… wśród ludzi, którymi tak gardzicie… zegnie wasze karki do ziemi, wprowadzi nowe prawa… zasiądzie na tronie… jego dzieci będą wami rządzić przez tysiące lat…
- Bredzisz wieszczu! – gniewny okrzyk Tanisha przerwał gorączkowe, urywane słowa, a zaskoczony Chandi upadł na kolana, potrząsając jasną głową. Miał ochotę zabić tego kretyna, który tak brutalnie wyrwał go z odmętów lustra. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zdarzyło się, że ktoś zakłócił Święto Ayati. – Marzy ci się Nowa Era? Za dużo czytasz ksiąg!
- Bezczelnie kłamie! – poparł go Hemen. - Przestaje z tym wywrotowcem Rajitem, pewnie namieszał mu w głowie!
    Chandi słuchał przez chwilę potoku zarzutów ze strony przywódców klanów i uśmiechał się ironicznie. To co powiedział z pewnością się im nie podobało, do tej pory robili co chcieli i praktycznie nikt im się nie sprzeciwiał. Powrót na tron króla oznaczałby koniec ich rządów. Wstał z posadzki i spokojnie otrzepał z pyłu kolana. Wyprostował smukłą sylwetkę i powiódł wzrokiem po Sali.
- Pokpiliście sprawę panowie – spojrzał prosto w oczy warczącemu Tanishowi. – Dziecko się urodziło, a wy nawet nie wiecie, gdzie przebywa i kto jest jego opiekunem. Może to nawet osoba wroga wampirom i właśnie wlewa w jego serce nienawiść do was. Kiepsko odczytaliście wiersz- zagadkę. Myśleliście, że chłopiec rodzi się ze znamieniem, tymczasem ono ujawnia się z czasem i staje się wyraźniejsze z każdym rokiem.
- Chcesz nas nastraszyć bezczelny elfie! Nie uda ci się ta sztuczka! – wrzasnął na niego Tamal.
- Nie muszę, już trzepiecie gaciami – Chandi, któremu właśnie przeszła migrena bawił się coraz lepiej. – Jeden z was głupcy uczynił dziecko kaleką. Jak myślcie, co zrobi kiedy się dowie, że przez wasze durne prawo miał zginąć, rzucony w przepaść niczym bezdomny psiak, ręką najbliższego krewnego?!
Zajęty sprzeczką z przywódcami nie zauważył, że jeden z dumnych arystokratów zaczyna się właśnie wycofywać i chyłkiem umyka ze świątyni. Nie gnały go bynajmniej wyrzuty sumienia, ale obawa przed zdemaskowaniem. Gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym co zrobił swojemu wnukowi, jego rodzina nie miałaby czego szukać Amalendzie. Musiałby się ukrywać 
wśród ludzi przez resztę życia jak ci przeklęci banici. Doskonale wiedział, że wielu tęskni za dawnymi czasami i prawdziwym władcą, który dbał o interesy wszystkich nie tylko tych wybranych. Rosło niezadowolenie z rządów przywódców, a oni chyba nie zdawali sobie z tego zbytnio sprawy zajęci rodowymi waśniami.
- Wynoście się, wynoście się wszyscy! – chłodny głos Chandi wzmocniony jego magią, dotarł do najdalszego zakątka Sali. – Skoro wiecie lepiej niż ja, co się wydarzy, to droga wolna!
    Niektórzy próbowali jeszcze dyskutować z rozgniewanym elfem, ale ten nie odezwał się już do nikogo. Stał z roziskrzonymi oczami i pogardliwie patrzył na rzedniejący tłum. Wiedział, że nie upłynie wiele czasu jak zobaczy ich wszystkich czołgających się przed tronem Władców Ciemności. Zdawał sobie sprawę, że zrobią wszystko by przepowiednia nie wypełniła. Nie zawahają się przed morderstwem, a jeśli to nie poskutkuje w ostateczności wydadzą za chłopaka któregoś ze swoich synów, aby łatwiej go kontrolować.

- To nie wszystko, prawda? – rozległ się za plecami Chandiego cichy głos Rajita. – Odnoszę niepokojące wrażenie, że najlepsze zostawiłeś dla siebie. – Mężczyzna uśmiechnął się do przyjaciela. – Niezła awantura. Nie lubią cię prawie tak samo jak mnie.
- To zdegenerowani durnie, wbici w pychę przez lata bezkrólewia, mordercy własnych dzieci. Nie wiedzą, że to nie chłopiec jest ich największym problemem. Los szykuje dla nich paskudną niespodziankę. – Wieszcz położył mu smukłą rękę na ramieniu i powiódł do świątynnego ogrodu, by odetchnąć świeżym powietrzem i trochę się uspokoić.
- Już się wiją niczym robaki – Rajit usiadł na ławce i poklepał mężczyznę po plecach. – Za bardzo się nimi przejmujesz. Nie lubię się czołgać, ale myślę że jakoś przeżyję całowanie królewskich butów – dodał rozbawiony.
- Ty akurat nie masz się czym martwić rycerzu Coraggion - Chandi zapatrzył się na księżyc. – Z przyjemnością popatrzę na upadek wampirzych lordów.
- O cholera! – wytrzeszczył na niego oczy mężczyzna. - ,,…U boku jego z odważnego rodu, prawy rycerz stanie…” - zacytował fragment wiersza. – Coraggion- w tłumaczeniu odważny. Naprawdę myślisz, że to może chodzić o mnie? – popatrzył zaszokowany na elfa.
- Ja nie myślę, ja wiem i nie rozumiem, dlaczego cię to tak zaskoczyło. Jeśli chcesz możesz zostać na noc – dodał nieśmiało wieszcz.
- Nie mogę, mam jeszcze sporo pracy – Rajit pożegnał się z mężczyzną uściśnięciem dłoni. Odszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Nie chciał wzbudzać w Chandi niepotrzebnej nadziei, to byłoby okrutne z jego strony.
 Lubił jego towarzystwo, ale niczego więcej nie mógł mu zaoferować.

...........................................................................................

Betowała Ariana

wtorek, 26 listopada 2013

4. Alisa


   Daniel, dopóki był maluchem nie traktował swojego kalectwa jako coś złego. Czasami się denerwował, kiedy nie mógł nadążyć za Asią i Olą, ale jego wrodzony optymizm zawsze przezwyciężał wszystkie smutki. Z rzadkim u kilkuletniego szkraba uporem i dumą, pokonywał wszelkie przeszkody, prawie nigdy się nie skarżąc. Miał kochającą rodzinę, dwie siostry, które nieraz się z nim sprzeczały, ale w razie trudności stały za nim murem oraz sąsiada Kacpra, z którym bawił się w wolnych chwilach i zwierzał ze swoich sekretów. Wszystko to składało się na całkiem szczęśliwe dzieciństwo.
    Niestety, kiedy poszedł do szkoły sprawy przybrały zupełnie inny obrót. Maluchy, nakręcane przez dorosłych często nie akceptują czyjejś odmienności, a ponieważ wszyscy wiedzieli, że Daniel był adoptowany i w dodatku kulawy, obrały go sobie za cel drwin. Ich samozwańczy przywódca Zenek, najsilniejszy chłopak w klasie, natychmiast uznał, że taki mały, słaby dzieciak będzie doskonałym przedmiotem żartów. Po tygodniu prześladowań, kiedy to każdego dnia Daniel wracał do domu ze łzami w oczach, miał już dość szkoły.  W dodatku w poniedziałek spotkała go bardzo niemiła niespodzianka. Po wejściu do klasy ze zdumieniem zauważył, że jego ławka jest pusta, a Kacper siedzi z rudą Anią.
- Nie chcesz już być moim kolegą? - zapytał nieśmiało, drżącym głosikiem.
- Nie będę się bawił z kulawcem, ty nie umiesz nawet grać w piłkę! – odpowiedział drwiąco chłopak, a dziewczynka obok poklepał go z uznaniem po plecach. Ze wszystkich stron rozległy się śmiechy i docinki.
    Daniel usiadł cichutko i zaczął rozkładać zeszyty. Drobne dłonie zacisną w pięści, by się nie rozpłakać. Nie chciał dać tym łobuzom satysfakcji, a z doświadczenia wiedział, że najbardziej ich cieszyły jego łzy. Dwa razy już czekali na niego po szkole całą paczką, otoczyli go zwartym kręgiem, by potem popychać  go od jednego i drugiego. Poddawał się temu niczym kukiełka, dobrze wiedząc, że nie był w stanie im uciec. 
   Daniel nabrał zwyczaju odwiedzać w drodze do domu Fontannę Cudów. Tam, ukryty w krzakach róż wypłakiwał się kamiennym nietoperzom. Nie chciał pokazywać mamusi, że było mu smutno, tak bardzo cieszyła się z nowej pracy. Gdyby się dowiedziała, że nie daje sobie rady w szkole na pewno by z niej zrezygnowała. Chciał być równie dzielny jak tatuś, który nawet ze złamaną  ręką poszedł do warsztatu, żeby im nie zabrakło pieniążków na książki. Usiadł na marmurowym, porośniętym mchem obramowaniu ze spuszczoną główką.
- Panie Nietoperzu, nie mam już przyjaciela. Kacper nie chce się zadawać z kuternogą, ma teraz innych, lepszych kolegów – szlochał, a jego łzy wpadały do dziwnie pociemniałej wody, czego załamany maluch zupełnie nie zauważył.
- To znowu ty? Nasmarkałeś do wody! –  rozległo się przeciągłe ziewnięcie.  – Jest środek nocy mały człowieku! Trzeba było dać mu w zęby zamiast marudzić – burknął mocno zaspany głos. – Nabrałby do ciebie szacunku.
- Nie musisz gadać z kulawcem, nikt cię nie zmusza! – pociągnął noskiem Daniel i posmutniał jeszcze bardziej. – Poza tym jest południe, znasz się na zegarku gorzej od Oli.
- Skoro do tej pory twoja noga mi nie przeszkadzała, to dlaczego teraz miałoby się to zmienić?
- Kacprowi zaczęła przeszkadzać, nie chce się ze mną bawić. Woli tego Zenka – odezwał się cicho chłopczyk.
- Głuptas z ciebie, pamiętasz to stare przysłowie ,, Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie’’? Skoro twój sąsiad cię opuścił, kiedy potrzebowałeś jego pomocy, to tylko świadczy, że jest zwyczajnym tchórzem. Na pewno poznasz jeszcze niejednego, miłego chłopca – zaszemrał niski, mroczny głos. Daniel nie bardzo rozumiał, dlaczego tylko on go słyszy. Siostry zawsze go wyśmiewały, że ma bujną wyobraźnię, kiedy im opowiadał o znajomym z fontanny,
-  Nie rozumiesz, ja nie mogę się biegać tak jak inne dzieci, tylko im przeszkadzam. Ty masz skrzydła, więc nawet jak cię boli nóżka to i tak jesteś najszybszy – odpowiedział rozsądnie malec. Przemył buzię kilkakrotnie chłodną wodą, aby mama nie zorientowała się, że płakał.
- W życiu najważniejsze jest to co mamy w środku, w swoim sercu. Jeszcze się o tym przekonasz.
- Flaczki i krew? – Daniel kompletnie nie zrozumiał o co chodzi Panu Nietoperzowi.
- Eh ty… Lubisz zwierzęta? – Chłopczyk zobaczył jak na obramowaniu fontanny ląduje maleńki nietoperz i patrzy na niego czarnymi oczkami z niemal ludzką inteligencją. Nie odleciał nawet wtedy, gdy ostrożnie wyciągnął rączkę, by go dotknąć.
- Jakie mięciutkie ma futerko – szepnął zachwycony Daniel. Znał te stworzonka z ogrodu za domem. Mieszkały w szopie na narzędzia i jak mówił tatuś były pod ochroną. Należały do jakiegoś rzadkiego gatuneku, który różnił się od innych tym, że polował także w dzień. Ogrodnicy wręcz go uwielbiali za skuteczną walkę ze szkodnikami.
- Ma na mię Alisa i chce cię bliżej poznać. Spodobałeś się jej. –  Zaszemrał głos w jego głowie. Zwierzątko rzeczywiście rozłożyło skrzydełka i sfrunęło na ramię chłopca. Zaczęło obwąchiwać jego policzek, łaskocząc go wąsikami. – Możesz ją zabrać do domu.
- Ojej, jaka śliczna, brązowiutka niczym kasztanek – pogłaskał ją paluszkiem po łebku. Nastawiła czujnie duże uszy zakończone śmiesznymi pędzelkami i pisnęła z zadowoleniem. – Jesteś moim najlepsiejszym przyjacielem Panie Nietoperzu. Szkoda, że nie mogę Pana uściskać.
-  Jeszcze by tego brakowało – dobiegł chłopca burkliwy, lekko zmieszany głos. –Wynocha do domu smarkaczu, chcę spać! Trajkoczesz jak nakręcony, aż zaczęła mnie boleć głowa!
- Dziękuję, bardzo dziękuję – uradowany malec zabrał tornister i pomachał posągowi. Alisa grzecznie siedziała na jego ramieniu, trzymając się pazurkami sweterka. We wspaniałym nastroju wrócił do domu. Jedyne co go trochę martwiło, to jak mama przyjmie nowego członka rodziny.

.........................................................................................................

Betowała Ariana